Wielki los (de Montépin, 1889)/Część trzecia/XXII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wielki los
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888–1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXII.

— Rozumiem doskonale, rozumiem macierzyńskie uczucia pani i uwielbiam je nawet — odrzekł Placyd — ale sądzę, że przecenia pani trochę to poświęcenie, jakiego wymagasz od panny Joanny-Maryi.
— Ja nic nie przeceniam, mój panie!... — Jej poświęcenie byłoby wyrokiem śmierci dla niej, a ja nie chcę żeby umarła!... — Nie... nie... nie chcę tego!...
— Można mówić o śmierci, a jednak żyć doskonale... szczególniej, gdy się ma taki majątek na pocieszenie... Otrzymawszy spadek po hrabi de Rhodé, panna Joanna-Marya zapomni z pewnością wkrótce o dawnych dziewczęcych marzeniach...
— Zrzekam się tego spadku.
Placyd zadrżał i podskoczył.
— Pani się zrzekasz majątku?... — wrzasnął, nie mogąc się pohamować.
— Tak panie Joubert, zrzekam się go bez wahania.
— Pani nie masz prawa do tego!...
— Jakto? ja nie mam prawa?...
— Nie... stanowczo nie...
— A cóżby się stało proszę pana, Gdym była nie odnalazła mojej córki?...
— Sukcesya przeszłaby na miasto Algier...
— No więc ja nie będę się o nie upominać i miasto Algier zostanie właścicielem!...
— Tak być nie może. — Córka pani żyje i ona dziedziczy. Pani nie może zrzekać się w jej imieniu... — Pani jest opiekunką główną, to prawda, ale nie może pani nie stanowić bez rady familijnej, a jakżeby rada mogła się zgodzić na to, aby pani dziecko swoje pozbawiła majątku?..,
— Musi się zgodzić, bo ja nie mogą zapłacić kosztów uregulowania tytułu.
— Nie może pani nic mieć przeciwko temu, aby je kto inny zapłacił pod pewnemi warunkami... — Zaczekaj pani zresztą na decyzyę rady familijnej, która się zbierze — pojutrze!... a tymczasem bądź spokojną i ufaj... — Pomału wszystko się jeszcze ułoży... — Pozwól pani swojej córce wejść, dzięki mnie, w posiadanie majątku. który obu paniom przyszłość zabezpieczy... Nie mówmy w tej chwili o Leopoldzie... Panna Joanna-Marya powinna odzyskać siły i zdrowie w zupełnym spokoju... Co będzie później, zobaczymy...
— Jakto! czyżbyś pan gotów był zaniechać projektu, zdolnego zabić moję córkę...
— W tej chwili nie myślę już wcale o nim...
— I nie cofniesz pan obiecanej nam pomocy?...
— Nigdy...
— O! panie! — wykrzyknęła niewidoma, wzruszona bardzo — Co za ofiarność! co za poświęcenie... Ale cóż syn pański?...
— Leopold tak jak ja, pozostawi wszystko przyszłości... — Proszę powiedzieć pannie Joannie-Maryi, że jej zawsze — tak jak i pani wiernie oba służyć będziemy...
— Ach! panie, jaki pan dobry, jaki pan szlachetny człowiek!... Pan mi wracasz nadzieję!.. — Więc cóż ta rada familijna?...
— Zbierze się pojutrze, pod prezydencyą sędziego pokoju tutejszego okręgu...
— O której godzinie?...
— Punkt o dwunastej. — Ja sam przyjdę po panią.
— Będę na pana czekać zupełnie gotowa. — Upoważnia mnie pan do powtórzenia mojej córce, że projekta pańskie...
— Na teraz nie ma o nich zgoła mowy przerwał Joubert. — Proszę oświadczyć pannie Joannie, że mój syn i ja rachujemy może na przyszłość, ale za nic na świecie nie zrobimy nic takiego, coby z dobrą jej wolą, z jej przekonaniem zgodnem nie było... Radbym sam nawet zapewnić ją o tem...
W tej chwili otworzyły się drzwi sąsiedniego pokoju i Klara blada, chwiejąca, owinięta w długi biały szlafrok kaszmirowy, stanęła w progu.
— Słyszałam co pan mówił i dziękuję za to z całej duszy...
— Moja córka!... moja córka!... — krzyknęła niewidoma i z wyciągniętemi rękoma skierowała się w stronę, z której głos dochodził.
— Niechaj się mama wcale o mnie nie obawia... Jest mi już daleko lepiej... — A zwracając się do Jouberta, dodała: — Niech syn pański liczy na przyszłość i niechaj ufa przyszłości... bo czyż można przewidzieć co się stać może?...
— Tylko proszę cię... dziecko moje ukochane... żadnych a żadnych ofiar! — odezwała się żywo pani de Rhodé.
— My byśmy z pewnością nie przyjęli żadnej ofiary — odrzekł Joubert. — Nam chodzi jedynie o szczęście pani...
— Spodziewam się, że będę szczęśliwą panie Joubert — szepnęła Klara z nieokreślonym uśmiechem. — Jestem jeszcze osłabioną trochę i dla tego odchodzę, ale pamięć pańskiej dobroci, nigdy nie wygaśnie w mojem sercu...
Powróciła do łóżka, a Placyd się oddalił.
Skoro tylko stanął na ulicy, wyraz jego fizyonomii zmienił się bardzo.
Stał się okrutnie ponurym.
— Niech dyabli porwą, tę głupią miłość tej sroki. Krzyżuje mi ona wszystkie moje projekta... Dla tej jej głupiej miłości, ślepa byłaby się zrzekła spadku dla swej córki!... Wyrzekać się!... a to co znowu! — Ja chcę tego spadku... ja!... Chcę go dla mojego syna i będę go miał z pewnością, choćby mi przyszło chwycić się licho wie jakich sposobów!...


∗             ∗

Na trzeci dzień o jedenastej, Joubert stawił się u Pauliny de Rhodé.
— Jakże się ma panna Joanna-Marya? — zapytał.
— Wcale nieźle, pomimo osłabienia — objaśniła Paulina. — Podniosła się już nawet... Czy pan mnie zabiera ze sobą?...
— Tak jest proszę pani.
— Gotowam — zatem chodźmy.
— Proszę pani — odezwała się Józefowa — ponieważ to dzisiaj czwartek, więc jeżeliby pani pozwoliła, poszłabym odwiedzić Teresę do szpitala. — Wsiądę w omnibus i powrócę pręciutko...
Klara zadrżała.
— Idziesz do szpitala Józefowo?... czy chcesz mi wyświadczyć wielką przysługę?...
— O! panienko, z największą ochotą. — Cóż trzeba zrobić?...
— Zapytać; czy nie było listów jakich do mnie?...
— Spełnię to święcie panienko.
— A — w razie — jeżeli były, zapytajcie się, co się z niemi stało...
— Dobrze panienko...
— Jeżeli zaś są... — ciągnęła młoda dziewczyna, zarumieniwszy się mocno...
— To je przyniosę... — przezwała Józefowa.
— Dobrze... i oddasz mi je do rąk, nic nie mówiąc o tem mamie.
— Niech panienka będzie spokojną... ani słówka jej nie pisnę.
Józefowa ubrała się pospiesznie i wyszła, a tak się uwinęła, że niespełna we dwie godziny była już z powrotem.
— Widziałaś Teresę?... — zapytała żywo Klara.
— Widziałam... proszę panienki.
— Jakże się ma?...
— Dosyć dobrze... Spodziewa się, że powróci za trzy tygodnie... — Widziałam także siostrę Maryę...
— Ach! — krzyknęła młoda dziewczyna — cóż powiedziała, czy były listy do mnie?...
— Były dwa.
— Przyniosłaś mi je?...
— Nie proszę panienki.
— Dla czego?...
— Siostra Marya sądziła, że potrzeba je odesłać z powrotem... — I jednocześnie napisała do tej osoby, że panienka nie jest już w szpitalu i że panienka odnalazła swoję matkę...
Klara zasłoniła twarz rękoma.
— O! — szeptała drżącym głosem — Boże! co on musiał wycierpieć, on — który mnie tak kocha... O! tak.. On mnie szczerze i bardzo kocha!...
I wybuchnęła głośnym płaczem.
Józefowa cofnęła się, żeby nie przeszkadzać jej boleści.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.