Wielki los (de Montépin, 1889)/Część trzecia/XXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wielki los
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888–1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXI.

Tego samego poranku, kiedy przy ulicy Saint-Honoré, odbywała się scena, jakiej czytelnicy nasi byli świadkami, Adryan Couvreur, otrzymał w Bordeaux list zakonnicy, siostry Maryi.
Nigdy boleść nie była dotkliwszą nad tę, jaką uczuł młody malarz.
Na chwilę rozpacz podsuwała mu myśl odebrać sobie życie.
Ale miał mężną duszę.
Zwalczył boleść, nakazał milczenie rozpaczy.
Przekonany, że list zakonnicy pisanym był z wiedzą Klary, powiedział sobie, iż młoda dziewczyna kochała go gdy była biedną, pogardziła nim gdy została bogatą, nie zasługiwała zatem na to, ażeby jej żałować. Powinien ją wyrwać z serca i precz od siebie odrzucić...
Napisał do siostry Maryi długi list, z każdego słowa którego widniał żal głęboki, lubo starannie ukrywany, poprosił zakonnicy, ażeby zachowała depozyt aż do jego powrotu i zabrał się energicznie do pracy.


∗             ∗

Klara wpadła w stan zupełnej apatyi.
Ofiara na jaką zgodziła się w przystępie heroicznego szaleństwa, złamała jej siły i na nowo przyprawiła o gorączkę.
Niewidoma nic o tem nie wiedziała, bo córka jej, siliła się, aby mówić zupełnie swobodnie, głos zaś tylko mógł zdradzić jej cierpienia.
Ale stara Józefa, zastępczyni Teresy, spostrzegła nagłą zmianę w panience.
Pod wieczór Klara, pod pozorem znużenia, położyła się do łóżka.
— Ale nie jesteś słabą drogie dziecię? — zapytała zaniepokojona matka.
— Nie... nie... jestem tylko trochę jeszcze osłabioną... Potrzebuję wypocząć nieco...
Józefowa wzięła Paulinę na bok i szepnęła:
— Proszę pani — chyba ja pójdę po doktora.
— Po doktora? — powtórzyła ze drżeniem matka. — Po co po doktora?... Czy moja córka mnie zwodzi? Czy jest bardziej cierpiąca?...
— Obawiam się właśnie to. Gorączka widzę powróciła — a to bardzo niedobrze.
— Przerażasz mnie — zawołała niewidoma. Pójdę wypytać się sama...
I chciała udać się do pokoju w którym leżała Klara.
Józefa powstrzymała ją słowy:
— To się na nic nie zda proszę pani. Panienka nic pani nie powie, bo nie zechce zmartwić pani... Ja dobrze widzę przecie... Potrzeba doktora, niech mi pani wierzy... i to potrzeba go zaraz...
— No to pobiegnij... i sprowadź go jak najprędzej...
— Pójdę i z sobą go przyprowadzę...
Pozostawszy sama, Paulina, musiała usiąść tak była bardzo wzruszoną.
Straszna myśl przyszła jej do głowy.
Poświęcenie jakiego od dziecka mego wymagam, przechodzi widocznie jego siły. Może mi umrzeć jeszcze...
W jakie pół godziny, Józefowa powróciła z doktorem, który odrazu zapytał:
— Więc córce pani znowu się pogorszyło?...
Nie odpowiedziawszy ani słowa, Paulina de Rhodé wzięła za rękę medyka i poprowadziła do łóżka Klary.
Biedne dziecko leżało w pół śnie i zaledwie zdołało otworzyć oczy.
— Dziecko moje — odezwała się matka — pan doktór przechodził koło nas i wstąpił dowiedzieć się o ciebie...
— Dobrze... mamusiu... — szepnęła chora.
Doktór wziął ją za puls.
Był nierówny i bardzo przyspieszony...
Potem położył rękę na czole rozpalonem.
Krople potu wystąpiły na skroniach.
— Nie ma nic złego — odezwał się całkiem swobodnie owszem polepszenie widoczne... zapiszę jednak jeszcze pewien niewinny środek.
I wyprowadził panią de Rhodé do drugiego pokoju.
— Pani — zapytał z powagą, co się tu dzisiaj stało? — gorączka powróciła i stan jest bardzo groźny..
— Boże!!.. Wielki Boże! — jęknęła niewidoma, więc dziecko moje znowu jest w niebezpieczeństwie?...
— Tego nie mówię i proszę niechaj się pani nie przeraża... ale niechaj pani pamięta o tem, że nasza chora dzieweczka, to stworzenie bardzo wątłe... Umysł znużony długiemi cierpieniami, nie ma im się siły opierać, i nie zniósłby ciosów moralnych, gdyby go jakie dotknęły... Trzeba, ażeby córka pani, unikała wszelkich bezwarunkowo zmartwień i wzruszeń...
— Dobrze... dobrze... wszelkie zmartwienia starannie usuwać będę.. odrzekła żywo Paulina.
— To konieczne, jeżeli chcesz ją pani zachować przy życiu. Zapobiegnę złemu, które powróciło; ale zupełne uzdrowienie od pani tylko zależy... Powtarzam... żadnych wzruszeń.. spokój najzupełniejszy... w tem całe zbawienie... Teraz zaś zapiszę lekarstwo...
Napisawszy receptę, doktór pożegnał niewidomą. — Józefa wyszła do apteki a biedna matka, którą zaczęły dręczyć wyrzuty winy mimowolnej, usiadła cichutko przy łóżku córki i przysłuchiwała się jej głuchym jękom.
Józefa powróciła z lekarstwem.
Zrobiło doskonały skutek, bo około północy chora zasnęła spokojnie i przespała aż do rana. Kiedy się przebudziła, niewidoma siedziała jeszcze przy jej łóżku zapłakana.
— Niech mama nie płacze, odezwała się Klara, przyciskając ręce jej do ust, byłam trochę słabą... ale to nic... bądź spokojna mamusia, wkrótce wyzdrowieję zupełnie.
Słowa te, a szczególniej ton jakim były wymówione, oznaczał zrezygnowanie się zupełne; niewidomej serce o mało nie pękło.
— Jestem zupełnie, pieszczotko moja spokojną... Wyzdrowiejesz niebawem, przysięgam ci na to...
Placyd Joubert wyszedłszy od pani de Rhodé, nie tracił bynajmniej czasu. Zajął się zaraz wyszukaniem członków rady familijnej, a otrzymawszy ich przyrzeczenia, postarał się u sędziego pokoju o wyznaczenie terminu zebrania.
Posiedzenie oznaczonem zostało na pojutrze.
Potrzeba było uprzedzić o tem Panlinę de Rhodé.
To też zaraz udał się do niej.
Nie tylko ten jeden cel miał jednakże na względzie..
Chciał się dowiedzieć jednocześnie, czy panna Joanna-Marya zgadza się zostać żoną Leopolda.
Paulina wyszła na przyjęcie prawnika do pierwszego pokoju.
Spojrzawszy na bladą, zmienioną twarz niewidomej, zrozumiał, że nie jest dobrze.
— Czyby panna Joanna-Marya gorzej „się miała?... zapytał.
— Tak jest panie Joubert... odrzekła Paulina. — Stan jej pogorszył się bardzo od wczoraj... a ja i pan jesteśmy tego przyczyną...
— Pani i ja? — powtórzył zdziwiony niby Joubert.
— Tak jest... my oboje, to jest ten projekt, jakiśmy ułożyli, i jaki musiałam zakomunikować mojej córce...
— Nie zgodziła się zatem?...
— To ją zabić jest w stanie...
— Ostre słowo! — rzekł Placyd przygryzając wargi...
— Powodowana miłością dla mnie i chęcią mojego dobra, uległa... ale ofiara była stanowczo nad siły... Narzucać jej to małżeństwo, to znaczy ciągnąć ją do grobu...
— Ależ dla czego?... dla czego?...
— Córka moja nie kocha pańskiego syna.
— Więc może kocha kogo innego?...
— Tak jest... Ale powtarzam panu, że gotowa poświęcić się dla mnie, gotowa wydrzeć z serca miłość prawdziwą... gotowa zgodzić się na związek wymarzony przez pana a całkiem jej nienawistny.
— Więc?...
— Więc doktór mi oświadczył, że dosyć drugiego takiego wstrząśnienia, jakiego doznała wczoraj, ażeby była zgubiona i to bez ratunku!... — Odnalazłam moje dziecko, panie Joubert, nie na to, żebym je zabiła!... — Zechcesz pan to chyba zrozumieć, pan co kochasz tak swego syna!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.