Wielki los (de Montépin, 1889)/Część trzecia/XX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wielki los
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888–1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XX.

To co Paulina posłyszała, uderzyło w nią jak gromem.
Zanadto jasne były słowa Placyda, zanadto wyraźnie proponował jej handel..
Albo otrzyma rękę Joanny-Maryi dla swego syna, albo przestanie zajmować się interesami i nie zapłaci praw do objęcia majątku — a wtedy trzeba się będzie pożegnać z sukcesyą hrabiego Juliusza.
Paulina z zasępioną twarzą powróciła do pokoju, w którym się znajdowała córka...
— Czy pan Joubert poszedł już?... zapytała. Klara...
— Tak... kochane dziecko — a rozmowa, jaką z nim miałam, poruszyła mnie bardzo...
— O cóż mu chodziło mameczko?...
— O ciebie moje dziecię...
— Jakto?
— Stawia nas obie między życiem a śmiercią...
— Nie rozumiem... co mama chce powiedzieć?... pytała Klara, tknięta jakiemć złem przeczuciem...
— Chciałam powiedzieć, że jeżeli Joubert, który jest bogaty, odmówi nam swej pomocy, to nasze marzenia o majątku, rozwieją się jak dym... Powróci my do położenia, które prawie z nędzą graniczy...
— Ale pan Joubert przecie pomoc swoję obiecał... Czy cofnął słowo?... czy, odmówił?...
— Nie... zgadza się owszem, ale pod warunkiem...
— Jeżeli domaga się części spadku, trzeba mu ją będzie ofiarować... Lepiej coś poświęcić, aniżeli stracić wszystko...
— Nie o pieniądzach mówił... moje dziecko.
— Powiedział mi, że od ciebie zależy jego poświęcenie się dla nas, a tem samem przyszłość nasza...
— Odemnie?...
— Tak. — Widziałaś pana Jouberta u notaryusza, przy ulicy Kondeusza... Czy później widziałaś go kiedy?
— Nigdy — dopiero tutaj dwa razy..
— Czy wiesz, że on ma syna?
— Klara zbladła śmiertelnie.
Przeczucia jej zaczynały się sprawdzać.
— Nie wiedziałam...
— Znasz jednakże młodego Leopolda Joubert?
— Co? krzyknęła cała drżąca Joanna-Marya. — Leopold Joubert jest jego synem?...
— Tak.
— Oh! moja matko!... moja matko, nie wspominaj mi o tym Leopoldzie!
— Dla czego?...
— Dla tego, że go nienawidzę i że mam największą dla niego pogardę... Ten nędznik, wiedząc, że jestem biedną i opuszczoną, prześladował mnie i znieważał...
— Uspokój się moje dziecko... błagam cię o to... uspokój się i wysłuchaj co ci powiem o synu Jouberta...
— Czegóż on chce jeszcze odemnie? Czyż mu nie dosyć, że mnie shańbił dwa razy?... — Wysłuchaj mnie matko i osądź sama!
Pospiesznie, gorączkowo opowiedziała Klara o tem, co wiedzą już nasi czytelnicy.
— Czyż wobec tego, mogą słuchać bez wstrętu o tym łotrze?...
— On cię kocha córeczko moja, a miłość popełnia czasami błędy — odrzekła niewidoma. — On cię kocha... bardzo żałuje tego co zrobił i liczy, że mu przebaczysz...
— Nigdy!...
— No... to w takim razie wszystko dla nas skończone. Joubert bowiem stawia jako warunek, za udzieloną nam pomoc...
— Co takiego?...
— Że zaślubisz jego syna...
— Ja? ja? — wykrzyknęła Klara, zrywając się blada z oczami szeroko roztwartemi, z załamanemi rękoma. — Ja miałabym zostać jego żoną!... Nigdy! nigdy... To niepodobna!... — To nigdy nie nastąpi!... nigdy! nigdy! nigdy!
— Kto może wyrokować o przyszłości moję dziecię... w takim młodym jak twój wieku? — wtrąciła niewidoma. — Dzisiaj nienawidzisz Leopolda, ale może go pokochasz jutro...
— Nigdy w życiu go nie pokocham... — odparła porywczo Klara. — Ja nie mogę go pokochać... bo kocham innego...
— Kochasz innego?... — powtórzyła Paulina ździwiona.
— Tak droga matko... wybacz mi to zwierzenie, które mi się pomimowoli wyrwało... Nie umiałam zapanować nad sobą, nie potrafiłam dochować mego sekretu, jak powinnam była uczynić, i jak poprzysięgłam to sobie... — Wiem, że odnalazłszy cię, rozpoczęłam nowe zupełnie życie... Wiem, że czekają mnie nowe stosunki... nowe zupełnie obowiązki... — Byłam wtedy biedną robotnicą, bez przyszłości, często bez kawałka suchego chleba... Nie mogłam szukać wyżej miłości, jeżeli chciałam zostać uczciwą dziewczyną... Myślałam, że pochodzę z gminu... Pokochałam równego sobie... Pokochałam tego, który mnie ocalił od podłości Leopolda Jouberta, który mnie uratował od zguby!.. — Pokochałam go i kocham z całego serca i z całej duszy... Nie będę ci nigdy wspominać o nim droga matko, jeżeli będziesz życzyć sobie tego, ale nie mów mi nigdy, o tym nędzniku Joubercie, na którego wspomnienie, rumieńce mi na twarz występują!...
— Jak się nazywa młody człowiek, którego kochasz?... — zapytała niewidoma.
— Adryan Couvreur...
— Czy to biedny chłopiec?...
— Nie tak biedny jak ja byłam, bo pracuje, a praca dobrze mu się opłaca.
— Czemże jest?...
— Artystą raczej niż robotnikiem, bo jest malarzem-dekoratorem...
— Gdzie jest obecnie?...
— W tej chwili w Bordeaux... ma tam zajęcie w Wielkim teatrze i rozpacza zapewne, że nie ma żadnych odemnie wiadomości...
— Ale gdzie mieszka, w Paryżu?...
— Nie wiem, tak samo jak on nie wiedział, gdzie ja mieszkałam...
— Drogie, ukochane moje dziecko — odezwała się po chwili milczenia niewidoma. — Niech mnie Bóg zachowa i broni, abym odnalazłszy cię, miała sprawiać cierpienia... Nie mam prawa rozdzierać ci serca, ale mam prawo przedstawić sytuacyę taką jak jest i jaka może być w przyszłości. Przed kilka dniami, nie mogąc znaleźć kawałka chleba, upadłaś wycieńczona na progi szpitala świętego Antoniego... Czy sobie to przypominasz?.. Ja nie mam wcale majątku... mam skromny bardzo procencik... niech umrę a wszystko skończy się odrazu...
— O! moja matko! moja matko! — zawołała Klara, po co masz o śmierci mówić?...
— Trzeba wszystko przewidzieć drogie dziecko, bo wszystko jest możebnem na świecie!... Gdybym umarła, cóżby się z tobą stało?... Wyjdziesz za tego, którego kochasz?... Dobrze... ale jeżeli mu zabraknie roboty, tak jak tobie jej zabrakło, to będzie was cierpiało dwoje, dwoje was będzie wegetować w nędzy, która prowadzi na cmentarz, albo do więzienia... Zastanów się nad tem, moja pieszczoszko...
— Nie! nie!... Nie chcę myśleć o tem wcale — odrzekła Klara, ściskając matkę i pocałunkami zamykając jej usta... Po co takie smutne myśli. Jestem przy tobie, i na zawsze pozostanę przy tobie, dla twojego szczęścia!...
— Nie mogę być szczęśliwą, troszcząc się o twoję przyszłość. Myśl, że możesz sama pozostać na świecie, bez żadnych środków do życia, musi mnie nękać i zabijać...
— Będę pracować matko...
— O małoś nie umarła z głodu, chociażeś pracowała...
— Ale Adryan, matko... Adryan...
— Może ci go zabraknąć... a jakbyś zaślubiła syna Jouberta, stałabyś się bardzo bogatą...
Klara załamała ręce.
— Boże!... Boże!... Co ja cierpię!... szepnęła.
— Trzeba zapomnieć o przeszłości moje dziecko... Trzeba koniecznie, aby spadek po twoim wuju, przeszedł na ciebie... a wtedy nie będę się obawiać niczego... Umrę nawet wtedy z uśmiechem... Placyd Joubert może nas jeden tylko ocalić...
— Nie odmawiajmy mu tego...
— Oh! co to za tortury! — myślała sobie Klara.
— Jego syn cię kocha!... ciągnęła panna de Rhodé... Pan Bóg nakazuje pobłażliwość... Zapomnij, a przebacz mu winy, których miłość była powodem jedynie.. Czy chcesz abym bezustannie płakała, teraz gdym cię odzyskała?
— A więc nie, matka nie będzie płakać dłużej! — zawołała nagle Klara z jakimś dzikim uporem. Nie o swoim szczęściu powinnam myśleć ale o twoim!... Chcę żebyś była szczęśliwą... szczęśliwą za jaką bądź cenę!... Moje przywiązanie do ciebie jest tak wielkie, iż potrafię zagłuszyć w sobie miłość, która cię tak przeraża... Matko, nie mam już odtąd swojej woli... oddaję się cała tobie... Zrobię wszystko co każesz...
— Przyjmujesz więc syna pana Jouberta?
— Tak jest...
— Zgodzisz się zostać jego żoną?...
— Zgodzę się...
Nie mogła dokończyć, bo głośne łkanie mówić jej nie pozwoliło.
— O! więc ty chcesz zrobić z siebie ofiarę! tylko ofiarę!., — wykrzyknęła z rozpaczą Paulina de Rhodé... Nie! nie! ja tego znowu nie chcę... Raczej nędza i śmierć, niż majątek za taką cenę zdobyty.
Klara nadludzkim wysiłkiem łkanie powstrzymała.
— Uspokój się kochana matko — rzekła — trzeba się powodować rozumem... Czas łagodzi wszystko... czas przynosi zapomnienie... Przedstawiłaś mi przyszłość, jakaby być mogła gdybym się upierała przy mojem waryactwie... I dla ciebie... i dla siebie... obawiam się takiej przyszłości. — Chcę jej uniknąć za jaką bądź cenę. — Zostanę żoną Leopolda Joubert! — uściskaj mnie moja matko...
Poczem obie z płaczem padły sobie w objęcia.
— Adryanie! Adryanie!... przebacz mi! — myślała młoda dziewczyna. — Matki szczęście przedewszystkiem!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.