Wielki los (de Montépin, 1889)/Część trzecia/XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wielki los
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888–1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XI.

— Nietrzeba.. Mamy najzupełniejsze do pana zaufanie... — odezwali się obadwaj wspólnicy, dzieląc się pieniędzmi...
— To jednakże nie przeszkadza — odparł Joubert — abym zażądał pokwitowania Marchala na tej oto karteczce którą spalę zaraz, skoro tylko ztąd wyjdziecie.
Marchal podpisał kartkę i podając ją Placydowi rzekł:
— Teraz ostatni nasz rachunek.. — Winien panu jestem szesnaście tysięcy franków.
— Tak mało?
— Sprzedaż bardzo słabo idzie w tym czasie... Ciągnienie loteryi przemysłowej nastąpi za miesiąc... pozostanie biletów... dużo... bardzo dużo...
— W takim razie zważaj pan bardzo na serye, jakie będziesz ekspedyował... powiedział Joubert. Szczególniej baczyć potrzeba, ażeby numery przez was wysyłane, odpowiadały tym które...
— Zostaw pan to nam i nie obawiaj się wcale... Jesteśmy bardzo ostrożni. A teraz schowaj pan swoje szesnaście tysięcy franków...
Trzej wspólnicy pożegnali się i rozeszli.
Czas upływał — a pomimo najstaranniejszych poszukiwań, o córce panny de Rhodé, nic się nie można było dowiedzieć.
Niewidoma rozpaczała.
Placyd zniechęcał się wyraźnie.
Adryan Couvreur, przeciwnie, odżył radością i nadzieją.
Klara wyszła z niebezpieczeństwa.
Zapalenie mózgu ustępowało stopniowo, chociaż jednak była ocaloną, nie była jeszcze w stanie poznać Adryana, który co czwartek i niedzielę przychodził ją odwiedzać.
Podczas ostatniej wizyty, zakonnica dozorująca na sali św. Anny, na której leżała Klara, rzekła mu z uśmiechem:
— Myślę, że w przyszły czwartek, chora nasza usłyszy pana i pozna.
Ten gorąco upragniony i oczekiwany przez Adryana czwartek, nadszedł nareszcie.
Przyszedł zawcześnie i musiał dobry kwadrans spacerować, zanim mu wejść pozwolono.
Pobiegł co tchu do zakonnicy.
— Moja siostro, moja droga kochana siostro, czy można liczyć, że spełni się nadzieja, jaką mi siostra zrobiła?...
— Tak, tak... moje dziecko — odpowiedziała zakonnica. — Klara Gervais odzyskała już przytomność... Usłyszy cię i zrozumie, tylko zastrzegam, abyś bawił przy niej bardzo krótko... Nie można jej fatygować...
— Będę posłusznym siostro... ale mam pewną obawę...
— Jaką?
— Czy Klara gdy mnie pozna, nie dozna za wielkiego wzruszenia?...
— Chodźmy... przygotuję ją najpierw do tej wizyty.
Adryan poszedł za zakonnicą do łóżka Nr. 17.
Firanki były zasunięte, ażeby światło nie raziło oczu rekonwalescentki.
Zakonnica dała znak młodemu malarzowi, ażeby stanął w nogach łóżka — a sama wolno odsunęła firankę.
Klara drzemała.
Lekkie poruszenie firanki przebudziło ją. — Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do siostry.
— Zdawało mi się, że spałam — rzekła.
— A ja cię przebudziłam... ale to nic nie szkodzi moje dziecko... Bo to właśnie godzina wizyt...
— Godzina wizyt? — powtórzyła Klara...
— Przypada dwa razy na tydzień... w niedziele i we czwartki.
— A tak... tak... wiem — szepnęła młoda dziewczyna melancholijnym głosem. Ci co mają rodziców albo przyjaciół, oczekują na nich z radością.. ja nie będę miała żadnej wizyty... Nie mam rodziny i nie mam przyjaciół...
Adryan trząsł się jak w febrze.
Słyszał ten smutny głosik, i czuł się niewymownie wzruszonym.
— Któż to ci moje dziecko powiedział, że nie masz wcale przyjaciół? — zapytała zakonnica ujmując chorą za rękę.
Klara smutno wstrząsnęła główką i zamyśliła się.
— Nikt nie może się mną interesować, chybaby tylko matka... ale moja matka nie wie czy czy ja żyję jeszcze..«
Zakonnica odezwała się znowu:
— Zapewniam cię moje dziecko, że się mylisz, żeś jest nawet niesprawiedliwą, i że nie wszyscy tak jak ci się zdaje, zapomnieli o tobie.
Nagle myśl jakaś przemknęła widocznie po głowie chorej, bo się zarumieniła dość mocno.
— Czy ja tu dawno już jestem? — zapytała.
— Ośmnasty dzień, moje dziecko...
— Podniesiono mnie nieprzytomną na ulicy... nieprawda?...
— Przy samych drzwiach szpitala... byłaś bardzo słabą, kochana Klaro!...
Gdy posłyszała wymówione swoje imię, wszystko na raz stanęło jej w pamięci.
— Zkąd siostra wie, że mi Klara na imię? — zapytała żywo.
— Powiedział mi pewien młody człowiek, który cię zna, który przechodził właśnie wtenczas ulicą, i który pospieszył ci na ratunek, gdy już dwóch doktorów było przy tobie... Od niego dowiedzieliśmy się, jak się nazywasz...
Ogromna radość napełniła serce biednej Klary.
— Więc on wie, żem ja w szpitalu?...
— Tak jest... moje dziecko, wie...
— I przychodził pytać się o mnie?...
— Co niedziela i co czwartek...
— I widział mnie?...
— Widział... moje dziecko.
— I obiecał przyjść tu jeszcze?.. szepnęła młoda dziewczyna z sercem bijącem... Czy jesteś pewną tego moja siostro?...
— Najpewniejszą, bo już jest tutaj... odpowiedziała siostra z uśmiechem.
— Tutaj? — powtórzyła Klara — tutaj?...
— Tak jest, za tą firanką... i oczekuje na twoje wezwanie...
— Adryan!... Adryan!... — zawołała
— Klara.
Blady ze wzruszenia, Couvreur odsunął firankę i ukazał się Klarze.
Przyłożyła ręce do serca, przymknęła oczy — a głowa opadła jej na poduszki.
— O Boże! o Boże! ona mdleje — zawołał Adryan — ja się tak tego obawiałem...
— Nie ma żadnego niebezpieczeństwa — — odpowiedziała zakonnica unosząc głowę Klary, która też zaraz otworzyła oczy. — Widzisz pan że nic...
— To radość moja siostro — przemówiła dziewczyna, podając rękę Adryanowi.
— Porozmawiaj pan z chorą — rzekła zakonnica — ale tylko kilka minut... ja jej przygotuję tymczasem posiłek... i przyjdę was rozdzielić...
I poczciwa siostra oddaliła się z pogodnym uśmiechem czystej duszy, która wyrzekła się uczuć ziemskich, ale je rozumie i umie otoczyć prawdziwie macierzyńską dobrocią.
Adryan usiadł przy łóżku Klary.
Oboje z razu milczeli, przypatrując się sobie, a gęste łzy spływały im po policzkach
— Ty... pan... tutaj przy mnie!.. szeptała chora, która pierwsza przemawiając, przerwała milczenie...
— Więc ty mną nie pogardzasz?...
— Pogardzać tobą?... cóż za bluźnierstwo!...
— Bo może nie wiesz...
— Wiem wszystko a wszystko...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.