Wielki los (de Montépin, 1889)/Część trzecia/X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wielki los
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888–1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


X.

Młody człowiek wyjął z kieszeni sztukę monety, podał ją Klarze, która w zamian wciskała mu w rękę swój bilet.
— Nie trzeba... odezwał się litościwy przechodzień... zachowaj go sobie... ja go nie chcę...
— Posłyszawszy głos mówiącego, Klara głucho jęknęła, zwróciła się i uciekła.
Ale zaledwie ubiegła niewielką przestrzeń, padła przed szpitalem św. Antoniego w chwili, gdy jeden z dyżurnych doktorów wchodził tam właśnie.
Na jęk biednej dziewczyny, młody człowiek z parasolem zatrząsł się gwałtownie, a był to właśnie Adryan Couvreur...
Wsunął do kieszeni bilet jaki trzymał w ręku i dobiegł do Klary, gdy ją podniesiono i gdy dwóch lekarzy badało stan jej groźny.
Światło latarni gazowej, padało na wybladłą twarz zemdlonej.
Adryan spojrzał w tę twarz i krzyknął rozpaczliwie:
— Klara!... Wielki Boże! to Klara...
— Pan zna tę młodą osobę? — zapytał jeden z doktorów.
— Tak... tak... znam ją doskonale.
— Ona jest umierającą.
— Umierającą?... Ale na rany Bozkie, można ją będzie ocalić!... Nieprawdaż! — O!... pielęgnujcie ją panowie!... Uratujcie ją!... uratujcie!...
Wezwani do pomocy posługacze przenieśli chorą do szpitala.
Adryan chciał wejść za niemi.
— Nie można, odezwał się doktór, przepisy nie pozwalają na to, może pan przyjść jednak jutro, o dziewiątej, aby nam dać objaśnienia potrzebne.
— Dobrze... dobrze... proszę panów... przyjdę z pewnością, tylko ratujcie ją... ocalcie!...
— Zrobimy wszystko co do nas należy...
Furta szpitalna zamknęła się, Adryan pozostał sam na pustym chodniku ulicy...
Można sobie wyobrazić, jaki huragan przeróżnych myśli przesuwał mu się po głowie, kiedy wracał do mieszkania na ulicę Molher,
Najprzód błogosławił przypadek, dzięki któremu wybrał ten wieczór, aby pójść na rogatkę du Trône, odwiedzić chorego kolegę, bo tym sposobem spotkał Klarę, następnie złorzeczył złemu losowi, który ciągle prześladował nieszczęśliwą sierotę, który zmuszał ją do sprzedaży loteryjnego biletu dla kupna kawałka chleba, i który nakoniec rzucił umierającą na schodach szpitala.
— Ale nie.. ona nie umrze!... Pan Bóg nie na to mi ją oddał, żeby zaraz odebrać... Doktorzy ją uratują... Skończą się wszystkie jej cierpienia, gdy ja czuwać nad nią zacznę! — Będzie żyła aby być szczęśliwą!
Powróciwszy do siebie, wziął bilet loteryjny, okrył go gorącemi pocałunkami i starannie schował do pugilaresu.
Nie potrzebujemy wspominać, że wcale nie spał tej nocy.
Boleść i radość, nadzieja i zwątpienie, oka mu zamknąć nie pozwoliły.
Nazajutrz o dziewiątej, przybył do szpitala Świętego Antoniego.
Szwajcar poznał go i poprowadził do kancelaryi, gdzie miał złożyć objaśnienia.
— Przychodzę tu — odezwał się do urzędnika, w interesie młodej dziewczyny, przyjętej do szpitala wczoraj wieczór...
— Dobrze, proszę pana..,
— Czy może mi pan powiedzieć, jak się ma dzisiaj?...
— Bardzo źle proszę pana!... — Padając na schodki przed szpitalem, zwichnęła sobie rękę, ale to najmniejsza... Gorzej, że jak się zdaje... wywiązało się zapalenie mózgu...
— Zapalanie mózgu!... — powtórzył z przerażeniem Adryan. — Ale można ją będzie wyleczyć, nieprawda?...
— Być może... trzeba mieć nadzieję... lubo stan jest bardzo groźny.
— Biedna sierota!... — szepnął Adryan, ocierając łzę.
Urzędnik otworzył księgę i umaczał pióro.
— Może pan będzie łaskaw powiedzieć mi nazwisko chorej?
— Klara Gervais.
— Wiek?
— Lat szesnaście.
— Rodzina?
— Jest sierotą.
— Miejsce zamieszkania.
— Tego nie wiem... proszę pana...
— Czem się zajmuje panna Klara?
— Jest modniarką.
— Dziękują panu za objaśnienia, bo chora w tej chwili dać by nam ich nie była w stanie.
— Czy mogę Ją widzieć?
— Żadną miarą szanowny panie.
— Dla czego?
— Dla dwóch przyczyn... — raz dla tego, że dzień dzisiejszy, nie jest dniem wizyt... — a powtóre, że doktór, domyślając się pańskiego żądania, a z obawy o stan chorej, zakazał tego stanowczo.
— Kiedyż przyjść będzie można?
— W niedzielę o dwunastej,
— Czekać dwa dni!... — To strasznie długo!... — jeżeli jednakże trzeba...
Adryan skłonił się i oddalił.
W niedzielę punkt o dwunastej przybył odwiedzić Klarę.
Przewidywane przez doktorów zapalenie mózgu nastąpiło, chora miała malignę.
Zakonnica mająca dozór nad salą, na której leżała Klara, poprowadziła go mimo to do łóżka Nr. 17 i odsunęła firanki.
Adryan zobaczył, jakie straszne ślady wyryło cierpienie na twarzy pięknego dziewczęcia.
I rozpłakał się rzewnemi łzami.
Klara mówiła coś bez związku.
Nagle Adryan zadrżał od stóp do głów z wielkiego wrażenia.
Chora imię jego wymówiła.
Młody malarz przyłożył usta do rozpalonego jej czoła..
Westchnęła i przymknęła oczy.
Siostra miłosierdzia zapuściła firankę, a Couvreur ze ściśniętem sercem i bardzo słabą nadzieją, opuścił szpital.


∗             ∗

Powrócimy do Placyda Joubert, któregośmy od pewnego czasu z oczu stracili.
Nazajutrz po wizycie Adryana Couvreur w szpitalu świętego Antoniego, Marchal i Baudoin dwaj jego wspólnicy — w wielkim interesie loteryjnym, przyszli do niego.
— Odebrałeś pan bilecik jaki do pana pisałem? — zapytał Marchal.
— Odebrałem i mam pieniądze gotowe.
— Nie myśl pan, żeby w tem domaganiu się naszem kryła, nieufność jakaś.. odezwał się dalej Baudoin. — Oto list naszego przedsiębiorcy z Brukseli, który donosi nam, że rozpoczyna budowę na gruntach przez nas zakupionych, że potrzebuje na gwałt pieniędzy... dużo pieniędzy...
— Proszę... Przeczytaj pan...
— Nie ma potrzeby... odrzekł Placyd. — To interesa panów, a nie moje — trzymam w depozycie wasze kapitały.. i wracam je na żądanie... — Nic nad to prostszego... — Czyście panowie przygotowali rachunek?
— Tak, panie — rachunek ten wykazuje milion dwakroć pięćdziesiąt dwa tysiące franków..
Zgadzam się... — odpowiedział Joubert otwierając kasę. — Piękna to suma, moje dzieci, a zaokrąglicie ją jeszcze w ciągu dwóch loteryj.
— Liczymy bardzo na to, ale na przyszłość nie chcemy już rachunków. Każdy z nas odbierze odrazu to co mu z każdego dnia przypadnie..
— Jak się wam podoba, moje dzieci, ja się zgadzam na to, co dla was dogodniej... Oto milion dwakroć pięćdziesiąt dwa tysiące franków w pięknych biletach bankowych... Sprawdźcie sobie!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.