Wielki los (de Montépin, 1889)/Część trzecia/XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wielki los
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888–1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XII.

— Wszystko? — powtórzyła Klara, zasłaniając twarz rękami.
Tak — wiem wszystko! — znam i oskarżenie nikczemne... i cały proces... i uniewinnienie... i to właśnie odkryło mi twoję szlachetną duszę!... Tak dziecko moje ukochane, zrozumiałem twoje uparte milczenie w obec zarzutu, żeś miała wspólnika... Milczałaś z obawy, żeby mnie nie skompromitować... a jednakże jedno słowo było dostatecznem, abyś się usprawiedliwiła.
— Więc ty nie uważasz mnie za winną?,..
— Ani choćby żartem tylko...
— Na prawdę?...
— Przysięgam ci...
— I kochasz mnie tak jak zawsze?...
— Kocham cię nad życie moje...
Mówiąc to Adryan, ujął ręce Klary i okrywał je pocałunkami.
Biedna sierota czuła niezmierną radość napełniającą jej serce.
— Ja także cię kocham Adryanie... szepnęła — a myśl o twojej pogardzie, była dla mnie najokropniejszą z boleści!... Oh! co ja wycierpiałam... co wycierpiałam!... nie można już wycierpieć więcej...
— Nawet głód, nieprawda?
— Nawet głód, odpowiedziała spuszczając oczy.
— Biedne kochane dziecko!... coby się z tobą stało, żeby nie Opatrzność zaprowadziła mnie na twą drogę, tego okropnego wieczoru?... Niech będzie błogosławiony ten bilet, z którym się udałaś do mnie... Zachowałem go... Bo to jemu winniśmy obecne szczęście nasze... Pozwól mi go zostawić sobie...
— Zostaw go... mój przyjacielu, on należy do ciebie.
— Chcesz chyba powiedzieć do nas...
W tej chwili wróciła zakonnica, niosąc posiłek dla Klary.
— Odejdź już moje dziecko — odezwała się do Couvreura — nasza kochana rekonwalescentka — potrzebuje spoczynku i spokoju...
Adryan wstał.
— Kiedy przyjdziesz? — zapytała z uśmiechem chora...
— W niedzielę... jesteś przecie pewną tego...
— Chciałam ci tylko przypomnieć...
Narzeczeni zamienili długie spojrzenie.
Ręce ich złączyły się na chwilę, tak jak dusze połączone były na zawsze, poczem Adryan skłonił się z uszanowaniem zakonnicy i wyszedł.


∗             ∗

W pośród ciągłego zajęcia, Paulina de Rhodé, nie chciała nigdy zgodzić się na myśl, jaka opanowała Teresę po kilku słowach wymienionych przez Jouberta.
Teresa upierała się i namawiała bezustannie swoję panię ażeby zechciała pójść do specyalisty i zapytać, czy nie udałoby się odzyskać wzroku przez operacyę.
Po okropnym zawodzie, jakiego byliśmy świadkami, wierna służąca nalegała jeszcze bardziej.
— Gdyby pani miała zdrowe oczy i widziała jak wszyscy — argumentowała Teresa, ażeby przekonać pannę de Rhodé, toby pani sama szukała swego dziecka i z inną zupełnie energią, niż ci, których jedynym celem zarobić jak najwięcej pieniędzy...
— Do którego okulisty mam się udać? — odpowiedziała niewidoma... przecie nie znamy żadnego. Operacya kosztowałaby bardzo dużo!.. zapewne już na nią za późno...
— Nie kosztowała by nic wcale, gdyby pani tylko chciała.
— Jakto?
— Dla czegożby nie pójść na konsultacyę bezpłatną, która ma miejsce dwa razy w tydzień w Quinze-Vingts! Ja się już co do tego poinformowałam i wiem wszystko dobrze... Konsultacyi udziela tam jeden z najsławniejszych lekarzy okulistów paryzkich... Cóż to pani szkodzić może?... Cóż to złego się dowiedzieć co powie taki sławny uczony?...
— No niech będzie! zrobię jak chcesz moja przyjaciółko... odrzekła ulegając namowom Paulina.
— Więc pani się zgadza nareszcie? — wykrzyknęła uradowana Teresa.
— Muszę, bo inaczej ciągle byś mnie nudziła...
Kiedyż odbywają się konsultacye?
— We środy i piątki.
— A dziś czwartek... pójdziemy zatem jutro.
— O dziesiątej rano... O! jakże się cieszę, że się pani dała namówić...
Nazajutrz Teresa ubrała wcześnie swoję panią, wsiadły do fiakra i punkt o dziesiątej przybyły do szpitala des Quinze-Vingts, położonego na początku ulicy de Charenton.
Pełno już było osób w obszernej sali, poprzedzającej gabinet doktora.
Teresa poprosiła o numer porządkowy, który jej zaraz dano.
Czekały przeszło godzinę.
Nakoniec, wywołano numer panny de Rhodé — i Teresa wprowadziła ją do okulisty.
Ta powaga tegoczesnej wiedzy — był człowiekiem około piędziesięcioletnim, o fizyonomii inteligentnej, łagodnej.
Pani zupełnie nie widzi?... zapytał panny de Rhodé.
— Zupełnie, proszę pana.
— Od jakiego czasu?
— Od lat szesnastu.
— I czekała pani aż dotąd z dowiedzeniem się, czy wyleczenie nie byłoby w jaki sposób możliwe? Teraz będzie już daleko trudniej.
— No ale zobaczymy.
Doktór poprowadził pannę de Rhodé do okna, przechylił jej głowę i zaczął badać oczy.
Łatwo sobie wyobrazić, z jaką obawą czekała Teresa na rezultat konsultacyi przez nią spowodowanej.
Po egzaminie, który trwał kilka minut, doktór posadził Paulinę i zapytał:
— Ile pani lat sobie liczy?
— Trzydzieści ośm.
— Ślepota nastąpiła gwałtownie?... nieprawda?
— Tak jest panie.
— Ale po długich, dotkliwych cierpieniach newralgicznych?
— Tak panie.
— Musiałaś pani płakać bardzo dużo?
— O tak... bardzo dużo...
— Pani jesteś wdową?
Po chwilowem wahaniu, panna de Rhodé, bardzo zazwyczaj blada, zarumieniła się i głosem niepewnym odpowiedziała:
— Tak jest... jestem wdową...
— Czy miałaś pani dzieci?
— Jedno dziecko... córkę.
— I może ją pani straciła?... umarła zapewne?
— Straciłam ją, ale nie myślę, żeby umarła... Porwano mi ją w kilka dni po urodzeniu... Dla tego to tak płakałam i dotąd jeszcze płaczę...
— Musiałaś pani rzeczywiście wycierpieć dużo... z całej duszy współczuję pani...
Po tych słowach zapanowało chwilowe milczenie.
Paulina przerwała je i zapytała:
— Niepodobna mi będzie przywrócić wzroku — prawda panie?...
— Wcale tego nie powiedziałem... odrzekł doktór.
Teresa krzyknęła z radości.
Niewidoma wyciągnęła do doktora drżące ręce.
— Czy pan pomyślał, jaką mi robi nadzieję?... — zawołała wzruszona. Pan mi obiecuje powrócić światło?... Ja bym mogła widzieć moją córkę, jeżeli Bóg pozwoli mi ją odzyskać?... O! niech się pan nie myli! na litość niech się pan nie myli!... — Rozczarowanie byłoby zanadto okrutne. Zabiło by mnie po prostu.
— Czy chcesz pani, abym sprobował operacji?...
— Boże wielki, czy ja chcę!...
— Potrzeba będzie do tego siły... odwagi.. — Czy pani będziesz je miała?...
— Będę... będę... przysięgam panu!...
— No więc zrobimy operacyę...
— Kiedy?...
— Za miesiąc.
— Po co tak długo czekać?... — Dla czego?...
— Potrzeba koniecznie... musisz pani przejść przedewszystkiem kuracyę przygotowawczą...
— Jakaż to kuracya?...
— Przepiszę ją pani...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.