Wielki los (de Montépin, 1889)/Część pierwsza/XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wielki los
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888–1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XI.

Joubart zmienił ubranie, przywdział wygodny szeroki szlafrok, który pokrywał trochę niezgrabność jego osoby i przeszedł do małego eleganckiego saloniku, gdzie na kominku palił się wesoły ogień.
Zasiadł tu w wygodnym fotelu i czekał.
Oczekiwanie nie długo trwało.
Zaledwie upłynęło pięć minut, posłyszał dzwonek i Leopold uśmiechnięty, z miną zadowoloną z samego siebie, jak to było jego zwyczajem, wszedł do salonu i poskoczył uścisnąć ojca za rękę. Ojciec wstał na przyjęcie syna, a jego ptasia twarz promieniała radością.
— Dzień dobry ojcze... — odezwał się młodzieniec. — Zdrów jesteś?...
— Dziękuję ci kochane dziecko...
odpowiedział Placyd pieszczotliwie, wpatrując się w syna z troskliwością — zdrów jestem... a ty?
— On! ja, wiesz ojcze, trzymam się zawsze jak lew, jestem w kwiecie wieku... — Mam dobre nogi, dobre oczy, dobry żołądek... muskuły z żelaza i nerwy kauczukowe, czyli, że nic mi nie brakuje...
— Jednakże, zawsze pokasłujesz trochę...
— Nie ma o czem mówić... rosnę...
— Obawiam się, abyś nie nadużywał przyjemności...
— Ja niczego nie nadużywam!... Nie robię nic nadzwyczajnego, żyję jak wszyscy moi towarzysze, lubo oni daleko są słabszej kompleksyi odemnie...
— Że często przepędzasz noce w klubie...
Wetuję to, wysypiając się we dnie...
— To niezdrowo... — Sen we dnie, to wcale nie to, co w nocy...
— Basta!.. Daj ojciec pokój temu wszystkiemu, to głupstwo... do życia potrzebny ruch... czynność... fantazya...
— Obawiam się właśnie, ażeby nie zanadto było w tobie fantazyi... Chciałbym cię widzieć poważniejszym... — To przyjdzie z czasem mój ojcze... to przyjdzie prędzej bodaj niż myślisz, a miłość będzie temu przyczyną...
Placyd Joubert zadrżał.
— Miłość!... — powtórzył — czyż byś zechciał się ożenić?...
— Eh! ojczulku nie powiadam jeszcze nic...
Głęboka zmarszczka zarysowała się ma czele ojca, co oznaczało żywe zainteresowanie.
— Siadaj no tutaj — i porozmawiajmy, zanim podadzą obiad...
Leopold rzucił się na fotel, a ojciec zaczął:.
— Czy ty seryo mówiłeś do mnie przed chwilą?... — Czy naprawdę myślisz się żenić?
— Na prawdę... słowo honoru! — Przychodzi mi wielka ochota mieć swój własny dom, własną żonę i własne dzieciaki, dawać obiady, wieczory, baliki.. wyjeżdżać z rodziną na wieś, do kąpieli morskich... na zimę powracać do Paryża do własnego pałacu z szykiem urządzonego... być nakoniec panem siebie...
— Panem siebie!... A czyż nim nie jesteś obecnie?..
— Wcale nie! ponieważ ty ojcze trzymasz mnie krótko!... Czyż młody człowiek jest panem siebie, z mizerną pensyjką tysiąca pięciuset franków miesięcznie... — Ośmnaście tysięcy franków rocznie — toż to nędza kochany ojcze! okropna nędza po prostu! — Co to znaczy jakieś marne ośmnaście tysięcy franków! Ja mam taki apetyt, żebym jak nic przejadł sto tysięcy!...
— No, to — odrzekł Placyd Joubert — ożeń się z kobietą, która ci zapewni ze sto tysięcy liwrów renty.
— Gdzie znaleźć posag podobny ojczulku kochany? — zapytał Leopold z uśmiechem.
— Obowiązuję ci się go wyszukać i jestem pewnym, że mi się to uda w przeciągu sześciu miesięcy...
— Czyż to być może?...
— Mówię na seryo...
— No, to chyba panna będzie garbata, ślepa albo kulawa.
— Nie przypuszczam...
— Więc to tylko przypuszczenie?.. Więc to nic pewnego jeszcze?.. No to daj pokój poszukiwaniom. Jesteś ojciec dosyć bogatym i możesz mnie sam wyposażyć. Zresztą, gdybyś nawet znalazł milionerkę musiałbym jej odmówić...
— Odmówiłbyś? — wykrzyknął Placyd, — a to dla czego?
— Bom za silnie został ugodzony postrzałem kupidyna... Jestem szalenie poprostu zakochany... oh! zakochany na zabój!..
Żartujesz chyba!.. ty zakochany?.. tak, abyś myślał o małżeństwie?
— Tak ojcze... daję ci słowo na to!.. Może to głupstwo, nie przeczę, ale cóż kiedy tak jest, jak mówię...
— Kto jest kobieta, którą kochasz?..
Leopold przyłożył trzy palce do ust, jakby przesyłał całusa i odpowiedział:
— Ładna, jak wiosna... e... daleko ładniejsza od wiosny...
— Bogata?
— Ale gdzie tam... bodaj, że rzodkiewki w majątku nie posiada...
Placyd patrzał na syna ze zdumieniem pełnem obawy.
Widocznie nie był pewnym, czy syn nie zwaryował czasami.
— Co znowu... co znowu? żartujesz chyba... mruczał, aby się uspokoić. Jesteś jakiś bardzo wesoły dzisiaj...
— Mówmy mało ale mówmy dobrze... mój ojcze... odpowiedział synek... Zakochałem się szalenie w młodej osóbce prześlicznej i cnotliwej!.. Nic a nic mnie to nie obchodzi, że nie posiada pełnego worka, bo jeżeli ja go będę miał pełny, to najzupełniej wystarczy.
Ty tatuńciu dasz pieniędzy, my się pobierzemy i będziemy szczęśliwi... będziemy mieli sporo dzieci, co cię uczyni: dziadkiem... No... cóż?... Czy to nie będzie prawdziwie pięknie?... Zostaniesz papo dziadkiem... daje ci słowo na to...
Placyd zaczął się przechadzać po pokoju z widocznem wzburzeniem.
Potem stanął przed Leopoldem.
— Więc ty przypuszczasz, że ja bym przyłożył rękę do takiego małżeństwa śmiesznego, głupiego, niedorzecznego?... zapytał cały drżący.
— Naturalnie, że przypuszczam kochany ojcze.
— No to się grubo mylisz!... ja się nie zgodzę na to nigdy... nigdy
— Koszałki... opałki... tateczku!... za nadto kochasz Leopoldka, ażebyś chciał jego nieszczęścia, a jeżeli się nie ożenię z moją ubóstwianą... będę bardzo, ale to bardzo nieszczęśliwym...
— Właśnie dla tego, że cię kocham, nie mogę ci pozwolić na spłatanie głupstwa, któregobyś żałował całe życie!... Jakto! trzydzieści lat na to tylko żeby ci przygotować jaknajświetniejszą przyszłość, zbieram grosz do grosza, talar do talara, złoto do złota, jedynie po to, żeby cię widzieć kiedyś bilionerem, a ty dla zadowolenia głupiej swojej fantazyi albo niedorzecznego kaprysu, miałbyś — zniszczyć moje nadzieje, zniweczyć marzenia moje! Ty.. zaślubiłbyś golca bez grosza przy duszy, kiedy ja obowiązuję się, dać ci w przeciągu sześciu miesięcy, kobietę z posagiem dwóch przeszło milionów?... Cóż znowu! cóż znowu! cóż znowu!
— Ja bym wcale nie kochał mój ojcze, tej twojej milionerki.
— Dla czego?.. Cóżby ci to szkodziło?... W życiu serce nie znaczy nic, pieniądz wszystko.
— Traktujesz rzeczy zanadto po kupiecku tatuńku!...
— Ma się rozumieć, że po kupiecku i mam zupełną racyę!... Na życie trzeba się zapatrywać rozumnie, syntementa torby sieczki nie warte!...
— I ja tak dawniej myślałem!... ale teraz, od czasu jak jestem zakochany...
— No, ale nareszcie... któż jest ta kobieta, co ci tak w głowie przewróciła, co ci raczej wypędziła z mózgownicy tę odrobinę sensu, jakąś tam posiadał?...
— To sierota... istota biedna, wątła i słaba, której przywrócę zdrowie, dając majątek i szczęście... Zdaje mi się, że będzie to dobry uczynek, nieprawda ojcze
— Jak się nazywa ta sierota?
— Klara Gervais...
Joubert aż podskoczył.
— Klara Gervais!... powtórzył ze źle poskromioną złością... Ta dziewczyna z przedmieścia... ta nieszczęśliwa szwaczka, co wyszedłszy ze szpitala, nie ma ani sukienki, ani chustki, którąby mogła zarzucić na siebie! Miałem cię zawsze za głupca, ale teraz widzę, żeś waryat najzupełniejszy...
— To ojciec znasz Klarę? — — wyszeptał zdziwiony Leopold.
— Zmam! znam! i dla tego właśnie, że ją znam, nie mogę pojąć twojej słabości do tej dziewczyny, nie ładnej, wynędzniałej, bez dystynkcyi i dyszącej zaledwie... Ależ! doprawdy chyba że ślepy jesteś?...
— Różne są gusta na świecie, co się niepodoba ojcu, może się podobać synowi — ośmielił się przemówić Leopold.
— Niech tak będzie... nie sprzeczajmy się o gusta... ty nie masz gustu, ale to twoja rzecz!... Ponieważ jednak jesteś zakochany w tem brzydactwie, albo raczej, ponieważ zdaje ci się żeś jest zakochany, weźże sobie Klarę Gervais na kochankę.. w jej położeniu niepodobna, aby się na to nie zgodziła... Na sześć miesięcy będziesz miał zupełnie dosyć tej sroczki, a potem zaślubisz dziedziczkę, którą ci przeznaczam — dziedziczkę dwóch i pół milionów... W razie przeciwnym, odbiorę pensyę jaką daję na utrzymanie... i urządzaj się jak ci się żywnie podoba... Pracowałem ja i ty pracuj! — Oto moje ostatnie słowo!
Placyd mówił głosem porywczym, irytował się coraz bardziej.
Leopold pobladł.
Znał przywiązanie ojca, ale wiedział, że wymaga posłuszeństwa, wiedział, że jak co postanowi, to święcie dotrzyma.
Rozprawy nie doprowadziłyby do pożądanych wyników, owszem, pogorszyłyby na pewno położenie.
— No, dobrze... dobrze... — pośpieszył z odpowiedzią Leopold. — Niepotrzebnie się ojciec tak gniewa. Irytacya napędza krew do głowy... To się może źle kiedy skończyć... Czy doda mi ojciec 6 tysięcy franków na rok?... W takim razie postaram się zapomnieć o małej, a po sześciu miesiącach pogadamy...
Placyd Joubert odetchnął swobodniej.
Leopold się rozmyśli. Czy Klara Gervais zgodzi się być jego kochanką, czy nie, ale się przynajmniej z nią nie ożeni... A za sześć miesięcy... sam będzie pragnął poślubić nieznaną sobie jeszcze spadkobierczynię dwóch i pół milionów, po hrabim Rhodé pozostałych.
Rozmowa zresztą przerwaną została wejściem służącej do salonu. Otworzyła ona drzwi na rozcież i wygłosiła uroczyście:
— Obiad!...
— Chodźmy do obiadu — odezwał się Leopold. — Głodny jestem jak wilk!...
Ojciec i syn przeszli do sali jadalnej i zasiedli przy stole, ale podczas całego objadu, Placyd był milczący, zachmurzony, pomimo usiłowań Leopolda ażeby go rozruszać.
Obiecywał sobie, że za sześć miesięcy wszystko się ułoży, że syn jego zapomni o chwilowym kaprysie, ale pomimo to, nie mógł się powstrzymać od pewnego niepokoju.
Zasępiona twarz rodzica nieprzyjemne robiła wrażenie, więc też Leopold śpieszył się z jedzeniem, i zaraz po kawie powstał od stołu,
— Odchodzisz? — zapytał Placyd.
— Uciekam na gwałt, bo widzę, że ojciec dzisiaj nie w dobrem usposobieniu wcale.
— Namyśl się nad tem co ci powiedziałem.
— To rzecz już ułożona. — Jedno tylko jeszcze słowo... Podwyższa mi ojciec pensyę o sześć tysięcy franków?... Jeżeli tak, to proszę o tysiąc dukatów zaliczki...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.