Wielki los (de Montépin, 1889)/Część pierwsza/XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wielki los
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888–1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XII.

Przemysłowiec wyjął pugilares, wydobył zeń trzy bilety po tysiąc franków i wręczył synowi, który uścisnął go za rękę i wyszedł.
Leopold idąc mruczał sobie.
— Żeby mi obciął pensyę, to więcej niż pewno!... Uparty jak muł! Znam ja go dobrze... Niech go dyabli porwą razem z jego bogatem małżeństwem! — Muszę powrócić do moich pierwotnych zamiarów... Klara Gervais musi zostać moją kochanką, nie żoną. A zastanowiwszy się dobrze, kto wie czy to nie będzie nawet lepiej.
Gdy się syn oddalił, Placyd zamknięty w swoim gabinecie rozmyślał:
— Mazgaj!!... Nie był bym nigdy przypuszczał, żeby teraźniejsza młodzież mogła być tak głupia!...
Zakochany!.. ładna historya!... Dla takiej marnej sroczki, gotów się wyrzec półtrzecia miliona franków, o które mam zamiar wystarać się dla niego!... Ale to być nie może!... i nie będzie!... Źle to bardzo dla tej Klary Gervais, że wlazła w drogę moim zamiarom. Wszelkiemi sposobami postaram się ją usunąć!... Przeszkody jeżeli są, to się je złamie!... Ja je złamię!...
I twarz Placyda Joubert, ta twarz o okrągłych oczach, podobna do drapieżnego ptaka, przybrała wyraz złowrogo groźny.
Biedna Klara Gervais, pomimowolna i bezwiedna przyczyna burzy, jaka wrzała pod czaszką przemysłowego człowieka, ani się domyślała wracając osłabiona i znużona do swego biednego mieszkania, że nietylko spokój jej został zakłócony, ale i życie może zagrożone.
Kiedy wchodziła do domu, czatująca na nią odźwierna, zaczepiła ją w tej chwili.
— Niech no panienka wejdzie — ogrzać się trochę u mnie... Tak zimno na dworze, że rynsztoki pozamarzały... panienka lekko ubrana i musiała zziębnąć bardzo...
— Oh prawda, że zimno — odrzekła Klara wchodząc do stancyi i siadając przed piecem, ale tyle się nachodziłam, że go nie czułam wcale.
— Jadła też panienka obiad przynajmniej?
— Jeszcze nie... Może mi pani pożyczy filiżanki, to nie będę potrzebować wchodzić na piąte piętro... pójdę ztąd po buljon i zupę sobie sporządzę...
— I to wszystko?
— Naturalnie, że wszystko... pani wie że jestem bardzo biedną, a dwa miesiące choroby, nie zbogaciły mnie przecie!... Trzeba się oszczędzać dobra pani...
— Kosztem zdrowia?... oszczędzać na życiu!
— Oóż robić.
— Co robić? co robić!... A! ja wiem co robić i co pannie by było potrzeba... Ale to nie o tem chciałam teraz mówić... ja teraz będę jeść obiad?... a ja sobie niczego nie żałuję!... U mnie zdrowie przedewszystkiem!... Mam zupę z kapustą i potrawkę z baraniny z kotlecikami... To zdrowe na żołądek... Zjesz panna zemną i napijesz się szklankę wina... To pannę wzmocni...
— Jesteś pani zanadto dobrą, szeptała Klara, i nie wiem czy powinnam...
— Powinnaś... powinnaś moja panno... przerwała odźwierna... Kładę oto dwa nakrycia i nawet czysty obrus dla większego honoru...
Sierota była bardzo głodna.
Nie dała się długo prosić. — Kiedy rozgrzewała zmarznięte nogi, porwał ją kaszel suchy.
— Stróżka stawiając talerze spoglądała z pod oka na Klarę i myślała sobie:
— Jeżeli jej się zaraz nie polepszy, to za jakie trzy miesiące, pochowają z pewnością biedne dziecko...
A potem napełniwszy talerz po brzegi rzekła:
— No koteczko, chodź, siadaj i zajadaj...
Klara siadła zawstydzona.
— Czy znalazłaś robotę u swej dawnej pryncypałki? zapytała, ażeby podtrzymać rozmowę.
— Niestety! nie... Wzięła już inną na moje miejsce... Znalazłam zajęcie na wysyłkę... z płacą taką małą, że prawie się zabijając zdołam zaledwie trzydzieści sous na dzień zarobić...
Ah! miłosierdzie Bozkie!.. Czyż te możebne?...
— Tak jest moja pani!...
— Jakże zapłacić z tego mieszkanie, światło i opał i jak się wyżywić za te trzydzieści sous dziennie?
— Musi mi to jednak wystarczyć...
— To rozpacz! Zamordujesz się przy tej robocie i za jakie dwa tygodnie, będziesz musiała powrócić do szpitala!
— Bardzo się tego obawiam!.. Ale jaki sposób uniknięcia złego?...
Pytanie to ułatwiało stróżce rozpoczęcie pożądanej rozmowy, nie omieszkała też z niego skorzystać.
— Sposób... sposób! powtórzyła. — O, ja mam na to sposób.
Sierota podniosła na mówiącą swoje duże zdziwione oczy i z melancholicznym uśmiechem powiedziała:
— Jeżeli pani wiesz jaki sposób — to powiedz mi go co prędzej.
— Widzisz, moja koteczko, nie trzeba nigdy sądzić z pozorów. Myśmy bardzo źle sądziły o pewnym człowieku młodym...
— O! pani! — przerwała Klara, której blada twarzyczka zaczerwieniła się mocno, — pani, mam nadzieję, że niezechcesz mi mówić o nim?...
— Dla czegoby nie moja droga?...
— Bo ja nie chcę nic o nim słyszeć... Pani znasz moje postanowienie.
— Ba! postanowienia się zmieniają i twoje właśnie się zmienią...
— Nigdy a nigdy!...
— No, no! niechno ci najpierw opowiem to co chcę powiedzieć... W każdym razie wysłuchanie mnie, nie zobowiązuje cię do niczego, ale muszę powiedzieć ci...
Klara zwiesiła główkę z rezygnacyą osoby, która musi się poddać losowi.
Stróżka zaczęła:
— Był u mnie ten biedny młodzieniec podczas gdy chodziłaś za robotą... przed chwilą dopiero odszedł... Oczy miał pełne łez mówiąc o tem jak cię kocha, jak ubóstwia...
— I zapewne prosił panią abyś mi to powtórzyła...
— Tak, a ja się zgodziłam zobaczywszy jak on cierpi, gdy mu powiedziałam co znosisz na świecie...
— Nie miałaś prawa moja matko zdradzać przed obcym moich dolegliwości.
— Zawsze ma takie prawo ten, kogo któś inny bardzo obchodzi. Nie mogę pozwolić na to abyś się na śmierć zamartwiła.
— Gotowam umrzeć ze zgryzoty, ale się nie spodlę!... Przestań pani zatem wstawiać się za swoim protegowanym... bo cię uprzedzam, że się to na nic nie przyda... Prosiłam panią, abyś mu dała odprawę, abyś mu powiedziała, iż nie może się niczego spodziewać odemnie... Pani mi to przyrzekłaś... I jakże dotrzymałaś obietnicy?...
— Dotrzymałam słowa, ale zmieniłam zdanie, jak ty go zmienisz zapewne...
— Nie rozumiem.
— Cóż byś odpowiedziała oto, gdybyś dowiedziała się iż ten młody człowiek jest bardzo szlachetnym mężczyzną — i że zamiary ma jaknajbardziej uczciwe?
Klara uśmiechnęła się niedowierzająco.
— Jeżeli byś się dowiedziała, że on chce się ożenić z tobą? — ciągnęła dalej odźwierna.
— Nie uwierzyłabym — odpowiedziała sierota, wzruszając ramionami.
— To byś bardzo źle zrobiła, bo to jest najświętsza prawda. A młodzieniec jest i bogaty...
— To tembaraziej, nie może myśleć o ożenieniu się zemną... Czyż młodzieńcy bogaci zaślubiają kiedy dziewczęta tak jak ja ubogie?...
— Dla czegóżby nie... jeżeli się zakochają! Nie raz tak było i będzie jeszcze nieraz... A on na zabój rozkochany w tobie...
— Kaprys to chwilowy a nie miłość. Zresztą ja go nie kocham wcale...
Jeżeli miałabym wyjść za mąż, to tylko za takiego, któregobym szczerze pokochała.
— Wszystko to, moja mała, piękne słówka, ale nie prowadzące do niczego. Najprzód trzeba myśleć, żeby było z czego żyć...
— Żyć? — powtórzyła sierota z goryczą. — Co mnie życie obchodzi?... Co za urok ma dla mnie życie?... Pani wiesz co ja wycierpię... Śmierć byłaby prawdziwem dla mnie zbawieniem...
I biedne dziecko rozpłakało się głośno.
— No, no... kochana córeczko — zawołała pieszczotliwie stróżka — płakać wcale nie potrzeba. Cóż ci z tego przyjdzie, że będziesz miała zaczerwienione oczki!... Potrzeba być rozsądną... Zobaczysz się z tym młodym człowiekiem?
— Nigdy w życiu! Ja nie chcę tego.
— Powie ci, że cię kocha... oznajmi ci o swoich zamiarach...
— Ja go wcale nie chcę słyszeć...
— Jednakże...
— Błagam panią — przerwała Klara, błagam panią, nie wspominaj mi już o nim...
Stróżka zrozumiała, że w obec tej stałości byłoby zbytecznie i niezręcznie nastawać dłużej na teraz, ale pomyślała sobie:
— Kiedy jej zbraknie nawet suchego kawałka chleba, to się musi zdecydować i posłuchać dobrej rady... na to nie trzeba będzie czekać zbyt długo... Wtedy się do niej wezmę...
Klara jeść przestała.
Podniosła się.
— Jużeś nie głodna pieszczotko? — zapytała stróżka.
— Dziękuję... mam już dosyć...
— Jeszcze może troszeczkę tej potrawki baraniej?...
— Dziękuję bardzo... już bym nie potrafiła... Pojdę przygotuję lampkę i położę się spać, bo o piątej muszę już być na nogach.. Obiecałam odnieść robotę jutro wieczorem o dziewiątej... Do widzenia kochana pani... jestem ci nieskończenie wdzięczną, za doskonały obiadek...
— Na twojem usługi dzieweczko. Życzę ci dobrej nocy, ale zanim zaśniesz, pomyśl no o tem com ci mówiła... Wierzaj mi, że to dla twego dobra... Można ominąć szczęście, i po niewczasie żałować tego bardzo... Rozmyśl sobie dobrze koteczko wszystko...
Klarze ciągle na płacz się zbierało...
Nie odpowiedziała ani słowa, wzięła pakiecik z robotą i wolno, z ciężkością weszła na schody piątego piętra.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.