Wielki los (de Montépin, 1889)/Część druga/XVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wielki los
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888–1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVI.

Wspomnieliśmy, że drzwi się otworzyły i że weszła Klara.
— Przychodzisz w samą porę, moja panno!... — odezwała się pani Thouret. — A oto, godzinę już prawie całą poszukuję koronek angielskich i alensońskich... gdzież one?...
— Ależ w pudełku... — odpowiedziała sierota.
— Kłamiesz panna!.. Nie ma ich w pudełku.. — zawołała unosząc się magazynierka.
— Nie podobna aby nie było...
— Cóż to, chcesz mnie panna zrobić głupią czy ślepą?.. Pamiętaj panna, że wiem co mówię...
Klara zadrżała z przerażenia.
Gniew pani Thouret i jej twarz znamionowały coś niedobrego.
— Czy mi pani pozwoli przeszukać?. — wyszeptała biedna dzieweczka.
— Szukaj panna... a przedewszystkiem znajdź panna!.. Radzę to pannie w jej własnym interesie!..
— W moim interesie?.. — powtórzyła Klara i stała się, jak chusta bladą... — Co pani chcesz rozumieć przez to?..
— Szukaj!.. — krzyknęła gwałtownie magazynierka. — Nie mam ani czasu, ani ochoty do pogawędek z tobą!..
Drżąca, jak liść, Klara nachyliła się nad pudełkiem.
W miarę, jak wydobywała i odkładała rulony, w twarzy jej zarysowywało się przerażenie nieopisane.
— No cóż, czy znalazłaś?.. — zawołała modystką z widoczną w głosie ironią.
— Nie... nie ma ich... proszę pani, — odpowiedziało z płaczem nieszczęsne dziecko, — a jednakże wczoraj widziałam je jeszcze... miałam je sama wczoraj w ręku...
— Wczoraj?.. Dla czego wczoraj?..
— Pokazywałam je tej pani, która kapelusz kupiła... Chciała, abym jej przemieniła przybranie...
— No więc czegóż to dowodzi?.. Jeżeli wczoraj były, a dzisiaj ich nie ma, więc cóż się stało z niemi?.. Wyszłaś wczoraj z magazynu o w pół do drugiej, wszak prawda?..
— Prawda... proszę pani.
— Rulony były jeszcze w pudełku?..
— Tak przypuszczam, proszę pani.
— Jakto?.. tak przypuszczasz?.. Nie jesteś zatem zupełnie pewną?.. Czy nie schowałaś ich zaraz na swoje miejsce po okazaniu klientce?..
— Tak jest... proszę pani.
— No więc cóż?... Od wczoraj nie było tu dotąd ani jednej żywej duszy obcej, a dwa rulony zginęły!... Gdzież się podziały?...
— Gdzie się podziały! zawołała Klara znękana.
— Odpowiadaj!... odpowiadaj w ten moment... daję ci parę minut na to czasu i ostrzegam, nie nadużywaj cierpliwości mojej... Pamiętaj, że potem wszystko już będzie zapóźno!...
Sierota zachwiała się i o mało nie upadła.
Czuła, że się jej mózg w głowie przewraca.
— Pani... pani... wołała głosem zrozpaczonym, i to pani mnie posądzasz... i to pani robisz mi zarzut taki ciężki?...
— Więc kogoż chcesz żebym podejrzewała?.. kogoż mam zdaniem twojem oskarżać?... Ty, moja panno, jesteś odpowiedzialną za wszystko!... Widziałaś wczoraj te koronki, miałaś je sama wczoraj w ręku... Gdzież się podziały?...
— Boże mój!... Boże mój... — wołała Klara zrozpaczona — Przysięgam pani, że nie wiem o niczem, że nie wzięłam tych koronek!...
— Same się nie skradły jednak przecie, jak mi się zdaje?...
— Ależ pani traktujesz mnie jak złodziejkę?...
— Jeżeli panna chcesz abym zmieniła zdanie, proszę, wytłomacz mi się jasno!...
— Ależ to nikczemność poprostu!...
— To twój postępek jest nikczemny, moja panno!... Ulitowałam się nad tobą... to jest nad nędzą twoją... przygarnęłam cię do siebie... dałam ci miejsce nie wypytując o przeszłość twoję i twoje prowadzenie, i oto jaką mam wdzięczność za to wszystko!...
— Pani! pani!... — jęczała biedna sierota, rzucając się na kolana i wyciągając ręce do magazynierki — przysięgam ci na wszystko co mam najświętszego w świecie... przysięgam ci na pamięć mojej matki, że jestem niewinną!.. Ja... złodziejka?... Pani nie wierzysz w to przecie, pani w to nie możesz wierzyć...
— Było w tych dwu rulonach koronek za przeszło trzy tysiące franków — odpowiedziała zimno pani Thouret — zginęły one i tylko ty, rozumiesz, tylko ty jedna — mogłaś je ukraść a nikt inny!... I cóż ty na to nędznico?.. Powiesz czy nie powiesz, coś zrobiła z temi rulonami?...
Klara oniemiała.
Przestrach i upokorzenie jakiego doznawała, pozbawiły ją całkowicie przytomności.
Łkała tylko i załamywała ręce.
— Nie wzruszysz mnie bekiem swoim, złodziejko!... krzyknęła pani Thouret, nie zdolna do zapanowania nad sobą. Oddaj coś skradła, jeżeli chcesz abym ci przebaczyła!... Dalej... odpowiadaj mi natychmiast... Coś zrobiła z koronkami?... Zastawiłaś je czy sprzedała?... Co się z niemi stało?... Gadaj! Ja muszę się tego dowiedzieć koniecznie!...
Klara łkała coraz bardziej.
Prawie też nie słyszała co do niej mówiono.
— O! to już zanadto tych komedyj!.. powtarzała magazynierka, ubierając się w kapelusz i nakładając okrycie na ramiona. Następnie, zwróciwszy się do panny pierwszej, która przestraszona przypatrywała się całej tej scenie — powiedziała: Panno lrmo, proszę pani dać baczenie, aby ta dziewczyna nie uciekła z magazynu nim ja powrócę... Zawezwij pani pracownic do pomocy, gdyby się przemocą wydostać chciała!..
Wyszła, wsiadła w powóz jaki się nawinął i podała woźnicy adres Lucyny Bernier.
Ta ostatnia siedziała przy śniadaniu, gdy jej zaanonsowano panią Thouret.
Jeden rzut oka przekonał ją, że się sztuka udała, nie pokazała jednak żadnego po sobie wzruszenia i zapytała wesoło:
— Jakto, czy pani już z kapeluszem moim przybywa? To byłoby znalezienie się bardzo wspaniałe!...
— Wcale mi nie chodzi o kapelusz... odpowiedziała pani Thouret, zasiadając w fotelu.
— O cóż więc pani idzie?...
— O Klarę... pannę z magazynu...
— Nic a nic nie rozumiem...
— Prześlicznie mnie pani ustroiłaś!..
— Jakto?... co takiego?... racz się pani jaśniej tłomaczyć.
— Gdyby nie wstawiennictwo pani, byłabym jej z pewnością nie przyjęła i nie zostałabym też była z pewnością okradzioną!...
— Okradzioną?... krzyknęła Lucyna, udając doskonale zdziwienie.
— Tak jest niestety!.. Okradła mnie ta dziewczyna, ta łajdaczka... ladacznica...
— Co pani zginęło?..
— Dwa rulony koronek wartości przeszło trzy tysiące franków.
— Czyś pani pewną, że to ona zrobiła?..
— Fakta same mówią za siebie. Klara, wczoraj w niedzielę, była sama w magazynie i przyznaje sama, że koronki, których brak dostrzegłam dziś rano, pokazywała wczoraj jakiejś klientce przygodnej. O wpół do drugiej wyszła po zamknięciu magazynu, ona więc tylko jedna...
— Tak... podejrzenie bardzo istotnie uzasadnione. Ale jakże się ona tłomaczy?..
— Beczy i udaje strasznie zmartwioną.
Oto jak się wychodzi na tem, gdy się przyjmuje bez odpowiedniej rekomendacyi ludzi nieznanych sobie.
Lucyna odęła się i rzekła niby wyniośle:
— Pozwól pani zwrócić sobie uwagę, kochana pani Thouret, żem nie znała tej małej lepiej od pani. Nie widziałam jej nigdy w życiu... Narzekałaś pani, że nie masz panny sklepowej... Odezwałam się na to najzwyczajniej w świecie: Dano mi adres pewnej młodej dziewczyny, sieroty, bardzo podobno uczciwej i sympatycznej. I wskazałam pani ten adres... Rekomendacya moja, musisz pani sama przyznać, była bardzo obojętna i nie masz pani żadnego tytułu występować do mnie z żalami...
Powiedziała to wszystko tonem wielce oziębłym.
Pani Thouret spostrzegła, że źle jest narazić sobie taką dobrą, jak Lucyna Bernier klientkę i odezwała się też zaraz tonem jaknajsłodszym:
— Ależ na Boga, kochana pani, jakim sposobem mogłabym występować z pretensyami do pani!.. Przyszłam opowiedzieć pani o tem co się stało i nic zgoła więcej. Wiem, że pani nic temu wszystkiemu nie winna, ale wiem, że pani pojmuje mój gniew i mój żal zarazem...
Pojmuję je doskonale!.. Co pani zamyślasz zrobić?..
— Zanim coś postanowię, zanim działać zacznę, chciałabym się poradzić pani...
— Mnie?.. Dla czego mnie, kochana pani?.. Co mnie obchodzić może ta złodziejka?.. Nie zajmowałam się nią nigdy w życiu, nie znam jej i wcale jej bronić nie myślę!.. Rób pani co za stosowne uważasz... Osobiście jestem tego przekonania, że puścić bezkarnie nadużycie jest to popychać do nadużyć!.. Sprawiedliwość przedewszystkiem, oto dewiza moja!.. Jeżeli ta dziewczyna jest złodziejka, należy ją traktować jak złodziejkę.
— Podzielam zupełnie tę opinię, nie chciałam jednak narazić się przypadkiem pani...
— Cóż znowu?.. Rozżalenie pani, bez wzglądu na formę w jakiej się ujawniło, nie zniechęciło mnie wcale.
— Przebacza mi pani zatem?...
— Ależ... z całego serca, moja kochana pani. Przysyłaj mi pani tylko mój kapelusz jaknajprędzej.
— Dziś jeszcze będzie go pani miała...
Pani Thouret pożegnała i opuściła swoję klijentkę.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.