Wielki los (de Montépin, 1889)/Część druga/XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wielki los
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888–1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XV.

Posłaniec powrócił w kwadrans.
W ręku trzymał list Bonichona.
— Jestem!... — zawołał, zaledwie oddychając.
— Powróciłeś z niczem?... Zleciałeś się napróżno?...
— Ale gdzie zaś obywatelu?... — odpowiedział z uśmiechem posłaniec. — Przeciwnie, zarobiłem sto sous przyobiecane...
— Jak to?...
— Wiem adres panny Maryi-Joanny...
— Nie mieszka zatem pod numerem 22-gim?...
— Nie, obywatelu. Odźwierny z wybrzeża Bourbon oświadczył mi, że jej nie zna, z miną taką stanowczą, że każdego innego byłby wziął na nię z pewnością... Ale ja zanadtom stara małpa, żeby się nie znać na takich sztuczkach. Udałem, że wierzę i żem się zmartwił okrutnie... No i zacząłem bąkać o spadku i notaryuszu.. Potem wymieniłem nazwisko pana Davida i to wywarło swój skutek... Panienka mieszka pod Nr. 44 — na bul’ Mich.., jak mówią panowie studenci. Oto gdzie list zanieść potrzeba, tylko według tego com zmiarkował z gadaniny odźwiernego, bodaj, że dzisiaj w domu jej nie zastanę.
— Bardzo dobrze... Masz że tutaj swoje pięć franków... rzekł Bonichon list odbierając.
I pociągnął w stronę ulicy Bleue, a idąc myślał.
— Byłem najzupełniej przekonany, że przynęta spadkowa nie zawiedzie!... Marya-Joanna pojechała zapewne na wieś z panem vice hrabią de Quercy.. Jutro niedziela, nie powrócą więc do Paryża, jak wieczorem, albo w poniedziałek z rana... A zatem w poniedziałek rano znajdę się na bul Mich!.. Niechajże i tak będzie. Spodziewam się, że jak na dziś, to i tak wcale dużo zrobiłem.
Po powrocie do biura zdał sprawę pryncypałowi z działalności swojej.
— Brawo!... brawo!... wołał Jacquier rozpromieniony. Trzymamy zatem w garści paniusię... Teraz potrzeba nam tylko zaopatrzyć się w dokument, który przekona matkę, że jej istotnie własne jej dziecko przyprowadzamy.
— Co do tego aktu — rzekł Bonichon, to nie będzie żadnej trudności. Wystarczy odpis objaśnień wyciągniętych z regestra urzędowego przez Placyda Jouberta. Trzeba go tylko będzie poświadczyć w biurze Opieki publicznej...
— Nie, to wcale nie wystarczy... zauważył Jacquier... potrzeba nam czegoś jeszcze innego...
— Czegoż takiego?...
— Wiernej kopii z zeznania słownego, ściągniętego przez komisarza policyi kwartału Roquette, po odnalezieniu dziewczynki zranionej na barykadzie.
— To prawda... A zatem nie pozostaje nam nic, jak udać się po tę kopię do użytku prawnego... Nie mogą nam jej odmówić... Tylko... Bonichon urwał nagle.
— Tylko co?... zapytał Jacquier.
— Mogą mi zrobić trudność... mogą zapytać jaki mam w tem interes?.. Przypuszczam, że Joubert porobił już kroki stosowne...
— To rzecz bardzo prosta... Nie potrzeba nic innego, tylko działać w dalszym ciągu w imieniu Jouberta...
— Świetna myśl, panie pryncypale, i będę z niej korzystał.
— Potrzeba nam także będzie posiąść medalion, pozostawiony w rękach pani Ligier, praczki z Bonneuil...
— Będziemy go mieli na pewno.
— Masz teraz jasną drogą działania wytkniętą. Potrzeba ci zobaczyć się zaraz z Maryą-Joanną, oplątać ją w swoje sieci i postępować jak Joubert postępuje, najostrożniej. Nie pozwolić, aby pomimo, że taki przebiegły, mógł na ślad jaki natrafić... Potem, potrzeba zdobyć dokumenty i zacząć działać.
— Czy nie pójdzie pan uprzedzić pannę de Rhodé?...
— Nie ma potrzeby. Skoro będziemy mieli w ręku wszystkie atuty, damy sobie radę...
— W poniedziałek otwieram ogień.


∗             ∗

Pomimo znużenia, spowodowanego długą wycieczką i słodkiemi mrzonkami, Klara podniosła się o godzinie zwykłej i poszła do magazynu.
— Sprzedałaś wczoraj rano kapelusz?.. — zapytała jej pani Thouret zaraz po przybyciu.
— Tak jest, proszę pani... pieniądze zostawiłam w szufladce kasowej.
— Znalazłam je, ale w książce zaznaczyłaś sprzedaż bez wymienienia nazwiska i adresu kupującej.
— Nie śmiałam zapytywać ani o jedno ani o drugie... Ale ta pani zapowiedziała, że przybędzie jutro lub pojutrze.
— No, to dobrze...
Pani Thouret spojrzała się na Klarę.
— Nie dobrze mi jakoś dziś wyglądasz!.. Jesteś bladą nadzwyczajnie... Co porabiałaś wczoraj?..
Młoda dziewczyna z bladej stała się pasową i odpowiedziała z cicha.
— Nic nadzwyczajnego, proszę pani... pracowałam trochę wieczorem... położyłam się później trochą niż zwykle...
— To bardzoś nie dobrze zrobiła... Nie trzeba ślęczyć po nocach, bo nie jesteś jeszcze zupełnie zdrową... Pośpiesz się z uporządkowaniem magazynu, a ja przygotuję faktury... Musisz wyjść przed śniadaniem.
Klara zabrała się do okna wystawowego.
O dziewiątej dostała rachunki i wyszła.
Skoro tylko opuściła magazyn, wszedł posłaniec i doręczył pani, Thouret list i gazety.
List był od Lucyny.
Pani Thouret odczytała go, udała się do pracowni i rzekła do tej, która pełniła obowiązki tak zwanej panny pierwszej:
— Czy pamiętasz pani, panno Irmo, ów kapelusz, który sprzedałam przed kilku dniami pani Lucynie Bernier?...
— Doskonale proszę pani.
— A zatem, przygotuj pani z łaski swej fason prawie taki sam zupełnie, a gdy będzie gotów, zechciej mnie zawiadomić. Powiem pani jak go ubrać potrzeba.
— Będę się spieszyć, proszę pani.
Pani Thouret powróciła do magazynu, a że nie miała na razie nic do roboty, zabrała się do czytania dzienników.
Upłynęła dobra godzina.
Panna pierwsza zjawiła się z fasonem kapelusza i rzekła do magazynierki:
— Oto jest proszę pani, zupełnie już gotowy.
— Dobrze. Przybierzemy go aksamitem wielor i perłami... ugarnirujemy najpiękniejszemi staremi koronkami angielskiemi. Pani Lucynie Bernier nie chodzi wcale o cenę... Masz pani aksamit wielor?...
— Mam i wielor i perły.
— Bierz się więc pani do roboty a ja ci zaraz przyniosą tam koronki... dam; pani cały rulon i odetnij pani tyle ile ściśle potrzeba... Dziesięć centimetrów kosztuje dwadzieścia franków. Proszę pamiętać o tem.
— Zapamiętam dokładnie!... Dwieście franków za metr... to nie żarty!...
Panna pierwsza powróciła do pracowni z fasonem.
Pani Thouret podeszła do szafy stojącej nieopodal kontuaru — a mieszczącej w sobie wstążki, pasmanterye i koronki.
Wzięła pudełko z koronkami wysokiej wartości, postawiła je na kontuarze, otworzyła i zaczęła poszukiwać potrzebnego sobie rulonu.
— A to dziwne — zawołała półgłosem po chwili... brakuje mi starożytnych angielskich i i alensońskich koronek. Klara musiała schować je do innego pudełka... To wielka nieuwaga z jej strony... Wyburczę ją za to, jak tylko powróci.
Magazynierka dostała z szafy drugie pudełko i znowu zaczęła poszukiwania.
Przejrzała z kolei pudełko trzecie, czwarte, piąte — a nareszcie wszystkie w których były przechowywane koronki.
W miarę, jak zajmowała się tą pracą bezużyteczną, opanowywał ją gniew i coraz większy.
— Ale to coś strasznego! — odezwała się prawie na cały głos, wzburzona... Co to jest?... co to znaczy?... Brak mi rulonu z dziesięciu metrami najdroższych koronek angielskich!... Co to jest?... Dwa dni temu, miałam je sama w ręku... I rulon koronek alensońskich... piętnaście metrów... co się z niemi stało?...
— Co to może znaczyć to wszystko?...
— Panno Irmo... — zawołała.
Pierwsza panna nadbiegła w tej chwili.
— Czy nie brałaś pani tych pudełek, aby wyszukać koronek?... — zapytała magazynierka.
— Nigdy w życiu... proszę pani...
Jeżeli czegokolwiek potrzebuję, udaję się oto albo do pani, albo gdy pani niema, do panny sklepowej...
— A czy nie żądałaś pani od panny Klary koronek angielskich lub alensońskich?...
— Nie, nie żądałam, proszę pani. Czy pozwoli mi się pani zapytać, o co to właściwie chodzi?...
— Brakuje mi dwóch rulonów z koronkami angielskiemi i alensońskiemi...
— To dziwne... — powiedziała panna pierwsza przestraszona. — Nikt nie dotyka się koronek, z wyjątkiem pani Klary...
— O!... — powtórzyła pani Thouret — to więcej niż dziwne... to nadzwyczajne prawdziwie!... Gdybym została okradzioną... byłabym zresztą sama sobie tylko winną. Przyjęłam tę dziewczynę, nie pytając nikogo o jej opinię...
W tej samej chwili drzwi się otworzyły i weszła Klara.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.