Wielki los (de Montépin, 1889)/Część druga/XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wielki los
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888–1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XII.

Adryan wyskoczył z łóżka, ubrał się pospiesznie, podążył na ulicę Geoffroy-Marie, przystanął przed domem numer 1, i udawszy się wprost do agencyj, którą my dobrze już znamy, zapytał jednego z pracowników Placyda Jouberta:
— Przychodzę szanowny panie, w interesie tej miniaturowej nieruchomości. Położonej w obrębie gminy Créteil, na wyspach świętej Katarzyny. Czy to tutaj dowiedzieć się o niej można?...
— Tak panie... Czy pan zna dom?..
— Widziałem go z zewnątrz tylko.
— Zechcesz pan zapewne obejrzeć szczegółowo...
— Tak, ale przedewszystkiem chcę wiedzieć cenę szacunkową.
— W tej chwili objaśnię pana.
Urzędnik otworzył pudło tekturowe i wydobył zeń akta które rozłożył.
— A oto — rzekł następnie: Przestrzeń tysiąc sto metrów, po trzy franki za metr, czyli trzy tysiące trzysta sześćdziesiąt franków. Za dom całkowicie urządzony i umeblowany, żądają ośm tysięcy franków, za wszystko więc razem: jedenaście tysięcy trzysta sześć dziesiąt franków. Koszta kupna obciążają nabywcę... Wszelkie możliwe ułatwienia... Płacący połowę należności gotowizną i koszta sporządzenia aktu, może drugą połowę spłacać w ciągu lat pięciu, czyli po tysiąc franków rocznie... Czy odpowiada to panu?...
— Doskonale — zawołał z widocznem uradowaniem młody człowiek — bo zapłata nie tylko nie jest dla mnie uciążliwą, ale owszem bardzo łatwą. Zaraz obejrzę i zaraz będziemy mogli skończyć... Macie panowie klucze?...
— Znajdzie je pan w Port-Créteil u restauratora Bertin. Pierwszy lepszy wskaże panu jego mieszkanie. Dam parę słów do niego, aby panu towarzyszył. Jeżeli się nieruchomość podoba, racz pan zgłosić się tutaj, to przedstawię cię memu zwierzchnikowi, panu Placydowi Joubert i... skończycie panowie zaraz.
— Czy będę mógł wejść natychmiast w posiadanie?...
— Jak tylko uiści pan połowę szacunku i koszta.
— Kiedy byśmy akt podpisali?
— Jutro niedziela, kancelarye są pozamykane, ale może być przygotowany na poniedziałek rano i w ten moment podpisany.
Adryan wyszedł z agencyi i udał się do Créteil, z biletem do restauratora, u którego zjadł śniadanie — i z którym następnie udał się na oględziny domku.
O godzinie drugiej po południu był już z powrotem w Paryżu, najzupełniej zadowolony z rezultatu wycieczki, pałający żądzą sporządzenia aktu i nieposiadający się z radości na myśl, że jutro zaraz, będzie mógł powiedzieć Klarze:
— Chodźmy dzieweczko obejrzeć posiadłość naszę — maleńki raik ziemski, w którym się osiedlimy po ślubie...
Opuściwszy dworzec kolejowy, Adryan wskoczył do fiakra, kazał się zawieźć do siebie, wziął w kieszeń sześć tysięcy franków i pobiegł na ulicę Geoffroy-Marie.
— Jakto... już z powrotem... — zawołał, zobaczywszy go urzędnik. — Już pan obejrzał posesyę?...
— Już panie.
— Podobała się zatem?...
— Najzupełniej... przyniosłem pieniądze wymagane.
— W tej chwili przedstawię pana memu zwierzchnikowi.
Za chwilę potem, Adryan znalazł się w gabinecie Placyda.
— Oto pan, o którym wspominałem dziś rano i który powraca z wysp Świętej Katarzyny, w interesie nabycia domku z ogrodem.
— Cóż to za potwór obrzydły!... — pomyślał młody malarz, spojrzawszy na Placyda. — Naprawdę szkaradne bydlę!...
Joubert skłonił się uprzejmie.
— Interes podobał się szanownemu panu — rzekł — ale czy pan zna warunki sprzedaży?...
— Powinienem uiścić połowę należności z góry i zapłacić koszta aktu nabycia... Ileż to razem wyniesie?...
Placyd wziął ołówek w rękę i po |chwili udzielił odpowiedź żądaną.
Adryan wyliczył pięć tysięcy pięćset franków i sumę na koszta wskazaną, podyktował imię swoje, nazwisko, oraz miejsce zamieszkania, umówił się z Joubertem na jutro, na poniedziałek, na godzinę czwartą po południu, w kancelaryi jednego z regentów na przedmieściu Montmartre i wyszedł.
Uszczęśliwiony i dumny myślą, że jest właścicielem, młody człowiek. chciał uzupełnić jeszcze tę radość zobaczeniem swej narzeczonej, choćby na jednę sekundę tylko.
Udał się na ulicę Caumartin, odszukał wskazany sobie numer i zaczął przechadzać się przed magazynem, zapuszczając wzrok co chwila w jego wnętrze.
Klara zajętą była przy pani Thouret.
Adryan dostrzegł ją i serce mu zabiło gwałtownie.
Przeszedł raz, piąty i dziesiąty, Klara jednak pochłonięta cała pracą, wcale go niezauważyła.
Nareszcie podniosła oczy.
— Spojrzenia ich skrzyżowały się ze sobą.
Młoda dzieweczka poczerwieniała gwałtownie.
Adryan, przyłożył palce do ust i przesłał jej pocałunek.
Klara oniemiała, opuściła co tchu główkę i na nowo pogrążyła się w robocie.
Adryan odszedł z duszą przepełnioną nieopisaną rozkoszą,
Było za późno już iść dzisiaj do pracowni.
— Odbiję zaległość pracując jutro bez wytchnienia — powiedział sobie. — Bylebym punkt o czwartej stawił się u, notaryusza na Montmartre, to dosyć...
Nazajutrz rano, Klara wstała znacznie wcześniej niż zwykle i ubrała się ze szczególną starannością.
Wiemy już, że sierota nie mogła być o kokieteryę posądzana; ale kochała ona i szła zobaczyć się z tym, któremu oddała swoje serce, szła, aby pierwszy raz pójść z nim pod rękę...
Niewinną chętkę przypodobania się, można śmiało przebaczyć biednemu dziecku, w tych dlań okolicznościach wyjątkowych.
Przybyła do magazynu o dwadzieścia minut wcześniej niż zwykle.
Pani Thouret czekała.
— Jeżeli na pierwszą nie powrócę, możesz kochanko zamknąć i odejść — rzekła, po przywitaniu się, do Klary.
I poszła.
Około dziesiątej, Adryan, który nie mógł przezwyciężyć niecierpliwości, opuścił swój skromny pokoik przy ulicy Malher i udał się w kierunku ulicy Caumartin.
Klara wyznaczyła mu godzinę drugą
Co go to obchodzić może?...
Będzie czekał, gdyby tego było potrzeba, chociażby pół dnia całe, ale zobaczy ją choćby zdaleka tylko, a to będzie już dlań przecie rozkosz prawdziwa.
Po drodze wstąpił do mleczarki, spożył skromne śniadanie, a o wpół do dwunastej przechadzał się po ulicy Caumartin, około magazynu pani Thouret.
Młoda dzieweczka siedziała opodal kominka i coraz spoglądała w szybę, nie dostrzegała jednakże ukochanego i myślała o nim, nie domyślając się wcale, że się tak blizko znajduje.
W chwili, gdy uprawiał tę włóczęgę, zauważył Adryan około bulwaru, o jakie dziesięć kroków od magazynu, kobietę młodą i bardzo ładną, o ile przynajmniej zdawało się po przez gęstą woalkę, która twarz do połowy przysłaniała.
Młody malarz odwrócił się, aby się przyjrzeć tej damie, gdy właśnie przeszła obok niego.
Ubrana z wyszukaną elegancyą, miała ręce ukryte w magazynie sobolowym.
Zatrzymała się przed magazynem pani Thouret, otworzyła drzwi i weszła.
Wiedziony jakąś ciekawością instynktową, młody człowiek udał się za nią i przystanął na bulwarze, po przeciwnej stronie ulicy.
Klara podniosła się.
— Czem mogę służyć pani?.. — zapytała podchodząc do klijentki, która odpowiedziała:
— Chciałabym nabyć kapelusz.
— Czy pani przejrzała fasony nasze w oknie wystawowem?..
— Nie.
— Możeby pani raczyła zatem rzucić na nie okiem.
Klijentka zbliżyła się do wystawy i przypatrywała kapeluszom.
— Oto ten tam, — powiedziała po pewnej chwili. — Chciej mi go pani pokazać.
— Posiada pani gust doskonały... to jeden z najpiękniejszych kapelusików, jakie mamy. Ubrany jest koronką angielską.
— Koronką angielską nową, a ja wolałabym antyki.
— W takim razie, pozwoli pani zwrócić sobie uwagę, iż kapelusik kosztować będzie o dziesięć luidorów drożej...
— Co mnie wcale nie obchodzi. Czy macie państwo stare koronki angielskie?
— Mamy i to prześliczne.
— Chciej mi je pani pokazać.
— W tej chwili służę pani.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.