Wielki los (de Montépin, 1889)/Część druga/XIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wielki los
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888–1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIII.

Klara weszła za kontuar, zbliżyła się do szafy, w której mieściły się różne pudełka, wydobyła jedno z nich, oznaczone wielkiemi literami K. S. co oznaczało „Koronki starożytne,“ postawiła na kontuarze i otworzyła.
W pudełku tem, w trzech czwartych wysokości, mieściły się koronki nadzwyczajnie Kosztowne.
Młoda dzieweczka wydobyła z pośrodka rulon starej koronki angielskiej, odpięła szpilkę, odwinęła jeden z brzegów i rzekła do klijentki:
— Proszę pani... co to za śliczne!.. To rzadkość prawdziwa... ale też i drogie to bardzo...
— Po czemu metr?..
— Dwieście franków, łaskawa pani.
— Ileby do ubrania potrzeba było?.. — Półtora metra.
— Czy mogłabyś pani, teraz zaraz zmienić przybranie na kapeluszu, jakim wybrała?..
— Potrafiłabym to zrobić z pewnością, obawiam się jednakże, czy pani Thouret niemiałaby nic przeciwko temu, żem się bez jej wiedzy rozporządziła... Toby zresztą za długo trwało. Jestem sama tylko w magazynie, a tu potrzeba kapelusik przerobić prawie zupełnie. Możeby pani raczyła zatrzymać się do jutra...
— To niemożliwe... Wezmę go sobie dziś tak jak jest — a przyjdę jutro lub pojutrze i wybiorę sobie inny, przybrany według mojej myśli... Racz mi pani zapakować w pudełko...
— Czy pani nie przymierzy?...
— Nie... Nie przymierzam nigdy... Wybieram na oko i nigdy się nie mylę.
— Nie zechce pani zapewne zabrać sama sprawunku?..
— Owszem... Do bulwaru zaledwie dwa kroki.. Wezmę powóz i pojadę. Niechaj pani pospieszy tylko, bo mi jest bardzo pilno...
Aby wybrać pudełko stosowne, Klara zmuszoną była udać się do pracowni magazynowej i wejść na schodki.
Zaledwie sierota nasza sklep opuściła, gdy jej elegancka klijentka zapuściła rękę w pudełko, w którem znajdowały się koronki starożytne, porwała rulon najdroższy i drugi niemniej cenny i schowała do kieszeni sukni.
Gdy Klara powróciła z pudełkiem do kapelusza, klijentka-złodziejka siedziała na krześle, przeszukując coś w portmonecie porządnie wyładowanej złotem i biletami bankowemi.
— Co pani winna jestem? — zapytała.
— Dwieście sześćdziesiąt franków, proszę pani — odpowiedziała Klara, układając kapelusz w pudełku.
Kupująca podniosła się, położyła na kontuarze dwa bilety stufrankowe i trzy luidory i dodała:
— Pokwitowania mi nie potrzeba, bo jutro lub pojutrze przyjdę po inny kapelusz.
Klara podbiegła otworzyć drzwi dystyngowanej damie.
Klijentka wyszła trzymając w ręku pudełko z kapeluszem i skierowała się w stronę bulwaru.
Sierota powróciła za kontuar, zamknęła pudełko z koronkami i schowała je do szafy, gdy w tem cień się jakiś zarysował w oknie wystawowem. Ten cień zmusił ją do podniesienia oczu.
Spojrzała i zobaczyła Adryana Couvreur’a.
— A szkaradniku! — zawołała, pospieszając ku drzwiom, które otworzyła znowu. Bardzo proszę abyś zaniechał paradowania przed magazynem i wystawania na trotuarze. Czyś zapomniał i jak ułożyliśmy się ze sobą?
— Ale już jest wpół do pierwszej.
— Nie jadłam jeszcze śniadania i nie mogę się przed pierwszą wydalić... Idź i czekaj na mnie przy stacyi omnibusów linii Madeleine Bastille. Tam się spotkamy ze sobą.
Adryan posłuchał rozkazu i udał się w stronę bulwaru, w chwili gdy służąca pani Thouret wnosiła do pracowni śniadanie dla Klary.
Dama-złodziejka dostawszy się do bulwaru, zawołała na powóz.
— Gdzie jechać?... zapytał woźnica.
— Ulica Fontaine-Saint-Georges, numer 9.
Dostawszy się do domu, Lucyna Bernier, którą czytelnicy nasi odgadli zapewne od razu, weszła zaraz do swej gotowalni.
Na kominku palił się suty ogień.
Wspólniczka Placyda Jouberta zamknęła drzwi na zasuwkę, aby nie przeszkodzono jej przypadkiem — a potem wydostała z kieszeni dwa rulony koronek skradzionych i rzuciła je w płomienie.
Kilku sekund i spaliły się ze szczętem.
Lucyna otworzyła teraz pudełko.
— Wszelkie ślady zatarte... mruczała biorąc w ręce kapelusz, który z kolei miał się także stać pastwą ognia.
— Zdobyłam moje pieniądze!... ciągnęła dalej Lucyna-złodziejka. Plucyd Joubert będzie ze mnie bardzo zadowolony... Nasz Leopold nie poślubi panny Klary Gervais... Sądzę, że po tem co zrobiłam, uczyniłam wszystko co do mnie należało. Reszta zrobi się sama...
Zasiadła do maleńkiego prześlicznego biurka i na papierze ze swym monogramem, napisała co następuje:

„Kochana Pani Thouret!

„Pragnę się odświeżyć trochę.
„Racz Pani na środę kazać mi przygotować kapelusz podobny (tylko nie w kolorze) do tego jaki nabyłam przed kilku dniami, i racz mi kazać go ubrać najpiękniejszemi jakie posiadasz koronkami starożytnemi, angielskiemi.
„Cena wcale mnie nie krępuje.
„Liczę na panią na środę.
„Proszę przyjąć moje pozdrowienie najczulsze.

Lucyna Bernier.“

Po zakopertowaniu i zaadresowaniu tego wezwania, Lucyna zadzwoniła na pokojówkę i rozkazała:
— Idź no zaraz i wrzuć to do skrzynki pocztowej.

∗             ∗

Na parę minut przed pierwszą, Klara załatwiła się ze śniadaniem.
Punktualnie o pierwszej, gdy pani Thouret nie powróciła jeszcze, młoda dziewuszka poprosiła służącej aby jej pomogła przy zamykaniu.
Nareszcie o pięć minut po pierwszej, uczuła się zupełnie wolną i serce w piersi zabiło jej radośnie. Udała się ku stacyi omnibusów linii Madeleine-Bastille.
Niebo było pogodne, powietrze prawie letnie. Był to jeden z najpiękniejszych dni wiosennych.
Sierota z daleka spostrzegła Adryana, który ze swej strony zoczył ją również odrazu i spiesznie podążył na spotkanie.
— Dzień dobry Klaro!... zawołał głosem wzruszonym, wyciągając rękę na powitanie.
Młoda dzieweczka podała mu rączkę swoję, zaczerwieniła się i zadrżała.
— Dzień dobry panie Adryanie!..
— Czy chcesz pani przyjąć moję ramię?...
A gdy dziewuszka zaczerwieniona ponownie, wahać się zdawała, dorzucił serdecznie:
— Jeżeli mi odmówisz, zrobisz mi przykrość prawdziwą!... Czyż nie masz żadnego do mnie zaufania?...
Klara podniosła na Adryana swoje duże, pociągające oczęta, a młody człowiek ujrzał w nich szczerość, prawość i szlachetność.
— Ja... ja... ufam... zupełnie... odpowiedziała, żywo zbliżając ramię swoje do ramienia Adryana i drżąc przy tem cała.
Młody malarz po chwili milczenia zapytał:
— Gdzie pójdziemy?...
— Gdzie pan sobie życzy, panie Adryanie.
— Nazywaj mnie swoim przyjacielem, proszę cię o to... To „panie“ krew mi wszystką w żyłach ścina!...
— Gdzie sobie życzysz, „mój przyjacielu.“
Adryan przycisnął czule rączkę Klary do piersi i rzekł:
— Jest już dosyć późno — a dnie są za bardzo jeszcze krótkie, abyśmy mogli się puścić na dalszą wycieczkę... Czy nie miałabyś nic przeciwko laskowi Bulońskiemu?...
— Nic a nic zgoła.
— A zatem pochodzimy po lasku i udamy się na obiad do Suresnes... Czy zgoda?...
— Prowadź mnie — zawołała z uśmiechem Klara. Ponieważ ci ufam, pójdę zatem gdzie ci się żywnie spodoba.
Omnibus zabrał oboje młodych do Maillot — a ztamtąd pociągnęli do lasku.
Twarzyczka Klary jaśniała dziecięcą radością.
Adryan dumny ze swej pięknej narzeczonej, niósł głowę wysoko — a cała istota jego zdawała się mówić do przechodzących:
— Jeżeli pragniecie zobaczyć człowieka rzetelnie szczęśliwego, to popatrzcie się na mnie....
W lasku szli trzymając się pod ręce, długą szeroką aleją. Nie rozmawiali nic, pochłonięci całkowicie myślami o szczęściu swojem.
— Klaruniu — odezwał się nagle Adryan, my się zaraz pobierzemy, nie prawda?...
— Zaraz? — powtórzyła dzieweczka, której buziak znowu się oblał purpurą. Ależ... zaledwie... żeśmy się poznali przecie...
— E... ja cię znam już doskonale... mój ty skarbie jedyny — zawołał malarz. Jesteś dobrą, słodką. pracowitą, serdeczną... Potrzeba ci serca... uczucia... Bądźże zupełnie spokojna, tego ci nie zabraknie nigdy!.. Kocham cię i do śmierci kochać cię nie przestanę. Nie obawiaj się o to!..
— Czy tak?... czy naprawdę?...
— O, tak... naprawdę... Czyżbyś nie dowierzała mi Klaruniu?...
— Wierzę ci owszem zupełnie. Wydajesz mi się i dobrym i szczerym, i wierzę, że gdyby nie tak było, moje serce nie byłoby tak instynktownie przylgnęło do ciebie...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.