Wielki los (de Montépin, 1889)/Część druga/XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wielki los
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888–1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XI.

Leopolda uratowali rzeczywiście Vivier i Fremy.
Chociaż w miejscu gdzie wpadł, rzeka nie była głęboką, dobrze się jednakże napił wody, czyli jak Vivier nazywał limoniady, i byłby z pewnością utonął, gdyby nie dwaj malarze, którzy go wyciągnęli i położyli na brzegu, właśnie w chwili, gdy pokojówka Juany powracała do willi.
Krzyknęła z przerażenia, spojrzawszy na rozpaczliwą minę Leopolda, który przemoczony do suchej nitki i unurzany w mule ale zupełnie wytrzeźwiony, wracał do domu, trzęsąc się cały, jak w febrze.
— Wielki Boże!.. a panu co się stało? — dopytywała dziewczyna.
— Rzecz bardzo prosta!.. — odparł Leopold, nie pragnący bynajmniej, aby się dowiedziano o awanturze. — Pomimo że miałem w czubku, albo raczej dla tego tylko, przyszła mi ochota przejść się nad brzegiem rzeki... Potknąłem się i stoczyłem do wody.. Oto i wszystko...
— Pan cały mokry... leje się z pana... to nie zdrowo na takie zimno... potrzeba żeby pan zmienił natychmiast ubranie!...
— Potrzebaby!.. potrzeba!.. z pewnością, że potrzeba! trzeba ci wszakże wiedzieć moja panno, że nie przywiozłem nic ze sobą!..
— Pójdę zaraz i przyniosę garnitur mojego pana... pan mój przecie tego samego wzrostu, troszeczkę tylko grubszy.
Za chwilę Leopold siedział w buduarze Juany przed kominkiem, na którym palił się suty ogień.
Zmieniał bieliznę, buty, ubranie, jednem słowem wszystko, dzięki zasobnej garderobie protektora pani gospodyni domu.
Ubrawszy się zupełnie, rzekł do pokojówki, wtykając jej dwa luidory w rękę:
— Skoro panie powrócą, powiesz im, że ja odjechałem...
— Jakto?.. Nie będzie pan czekał na panie?
— Za nic w świecie!.. Uciekam... w tej chwili uciekam... położę się w domu do łóżka... potrzebuję się wygrzać porządnie.. Te panie będą tu obiad jadły... Bywaj zdrowa...
I Leopold, którego ani ogień kominka, ani zmiana ubrania rozgrzać nie mogły, wyszedł z willi i począł biedz w stronę stacyi kolejowej.
Kiedy przybiegł do Saint-Maur, nie szczękał już zębami, jakiegoś owszem przyjemnego uczucia ciepła doznawał, po poprzedniem przejmującem do szpiku kości zimnie.
W pięć minut nadszedł pociąg i zabrał go do Paryża.
Pokojówka porządkując w salonie, spostrzegła na krześle pudło z kapeluszami, przysłanemi przez panią Thouret.
— Widać przyniesiono to podczas mojej nieobecności... Ha! trudno... zabiorę sobie to, co pani przeznaczyła dla posłańca...
W kwadrans później Lucyna i Juana powróciły.
— Czy przysłano kapelusze? — spytała Juana.
— Przysłano proszę pani... Oto są...
— Gdzie jest pan Leopold?.. — zapytała Lucyna, nie widząc go na kanapie, na której pozostawiła śpiącego.
— O! pan Leopold odjechał... — zawołała śmiejąc się pokojówka.
— Jakto, odjechał?.. — krzyknęła zaniepokojona młoda kobieta. — A z kimże?..
— Sam i tak ubrany, żeby się panie nie mogły wstrzymać od śmiechu na jego widok...
— Co to wszystko znaczy?..
— Pan Leopold chciał się przejść troszeczkę, a że, jak się pokazało, nie był dość silnym w nogach, wpadł do wody...
— O! mój Boże!.. — zawołały na raz Lucyna i Juana przerażone.
— Wygrzebał się przecież jakoś... tylko nie mógł pozostać w mokrem ubraniu. Ażeby go uchronić od zapalenia płuc, porządziłam się trochę sama, proszę pani, i dałam mu ubranie pana... Ponieważ pan Leopold jest daleko szczuplejszy, ubranie więc fruwało na nim!.. Jak się tylko przebrał, uciekł w tej chwili, poleciwszy mi powiedzieć paniom, że mogą pozostać tutaj na obiedzie, bo on musiał iść do łóżka się położyć...
Juana śmiała się, słuchając opowiadania.
Lucyna przeciwnie, bardzo była zaniepokojona.
— Czy pan Leopold widział tę pannę, co przyniosła kapelusze? — spytała.
— Nie proszę pani.. Kiedy przyszła pan spał jeszcze.
Odpowiedź ta nie zaspokoiła pytającej w zupełności.
— Nie wiem dla czego, ale ta Klara Gervais niepokoi mnie co raz bardziej, myślała sobie. — Powiedziałam Placydowi, że aby z nią skończyć, ośmiu dni potrzebuję... ale lepiej skończyć od razu... Na przyszłą niedzielę muszę mieś te sto tysięcy franków!..
Leopold po powrocie do domu, położył się z trochą gorączki.
Nazajutrz czuł się gorzej i posłał po doktora.
Doktór zadecydował, że nie było żadnego niebezpieczeństwa, ale ażeby uniknąć złych następstw, potrzeba przez kilka dni nie wychodzić zupełnie z domu.
Chory chętnie przystał na to.
Skoro tylko przyszedł do zupełnej przytomności, przypomniał sobie wszystko, co zaszło w willi Trembles, a chociaż nie miał w sobie zasad moralnych, poczuł żal i wstyd za swój postępek niegodny.
— Postąpiłem, jak najgorszy brutal!.. — wyrzucał sobie. — Dzięki szampańskiemu Juany, znalazłem się w miłej pozycji! Zamiast się starać o względy Klary, zamknąłem sobie wszelką do niej drogę. Czy mi ona przebaczy kiedykolwiek?.. A kto jest ten młody człowiek, który zjawił się tak niespodzianie w willi zupełnie opustoszałej?.. Ten młody człowiek, który ma pięść tak dyabelnie ciężką... co to za licho być może?.. Wyglądał na dobrego znajomego Klary... Może to jej kochanek, który jej towarzyszył, i który czuwał nad nią w pobliżu?.. Naprawdę, żem gbur i osioł skończony...
Po tem, po chwilowym znowu namyśle, mówił:
— Ale koniec końcem, wszystko to może być jeszcze naprawionem... Zależy wszystko od tego, żeby papa poszedł poprosić o jej rękę... Przekona ją to dowodnie, że miałem zawsze zamiary najczystsze...
Podczas gdy Leopold tak rozumował, Klara i Adryan Couvreur, czuli się szczęśliwemi prawdziwie.
Po raz pierwszy w swem życiu, sierota uwierzyła w jakąś lepszą dla siebie gwiazdę.
Znalezienie się Adryana w willi Trembles, uważała za prawdziwe zrządzenie Opatrzności.
Trzy razy w życiu młoda dziewczyna i młody człowiek spotykali się ze sobą, trzy razy pociągała ich ku sobie jakaś potęga nieprzeparta, trzy razy jakaś moc tajemnicza, popychała ich ku sobie.
Jeden Adryan tylko ma miejsce w jej sercu i w jej życiu.
Z nieopisaną rozkoszą marzyła o niedzieli przyszłej, gdy Adryan przyjdzie po nią i gdy pod rękę pójdą na wieś, a przez drogę mówić będą o miłości i przyszłości.
Ze swej strony młody malarz dekorator nie posiadał się z radości.
Mógł on jak Ruy-Blas zawołać:
O! sny złote moje, widzę was na jawie.
Odzyszczę zatem prawa swoje to biedne dziecko ukochane, które przypuszczało, iż wszystko dlań stracone na świecie!
Adryan przywodził sobie na pamięć ów mały domek na wyspie św. Katarzyny, z ogrodem, w którym takie powietrze rozkoszne, taki cień orzeźwiający, tyle pachnących kwiatów i tyle śpiewającego ptactwa.
Ten miluchny dworek i ten uroczy ogródek, muszą należeć do niego.
Tam zamieszka z Klarą, gdy się z nią ożeni. Ztamtąd wychodzącego do swych zajęć, będzie go ona przeprowadzać codziennie do statku.
Tam na brzegu, co wieczór, będzie nań oczekiwać z radością w oczach, z pocałunkiem na malinowych usteczkach.
Wynikiem tych słodkich marzeń było postanowienie nabycia domku i ogródka.
Nie powinno to być nie możliwem, skoro ogłoszone do sprzedania, niepowinno kosztować za bardzo dużo, boć maleństwo to takie.
Adryan zasypiał, usiłując uprzytomnić sobie dokładnie w pamięci szczegóły ogłoszenia, umieszczonego na ogrodowej bramie.
Myśli jego i podczas snu pracowały i gdy się ocknął nazajutrz, przypomniał sobie, że na karcie napisane było:

Bliższa wiadomość
w Paryżu
w biurze pośrednictwa
ul. Geoffroy-Marie
Nr.1

— Nie przypominam sobie jedynie nazwiska pośrednika, szepnął, ale gdy wiem ulicę i numer domu... to dam sobie radę przecie...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.