Wielki los (de Montépin, 1889)/Część druga/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wielki los
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888–1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.

Jakób Lavand, Klaudyusz Fremy i Karol Vivier, zaczęli wykonywać tańce wysoce fantastyczne, w czasie których Lavand uderzył nogą w nos swoje vis-à-vis i zawołał:
— Co to za szczęście kochane moje dziatki!... co to za szczęście! — Adryan Couvreur, ma, trzeba przyznać, jakiegoś wabika! — Byłem najpewniejszym, że wygramy, skoro on los wyciągnął. Nie mogło być inaczej...
— No, nareszcie, wieleż wynosi nasza ta wygrana? — zapytał Vivier.
— Okrągłe dwadzieścia pięć tysięcy franków!...
— To bardzo pięknie!.. Każdy z nas zatem dostanie po sześć tysięcy dwieście pięćdziesiąt franków... Zostaliśmy tedy kapitalistami... Niech żyje „Tunis!.. No, w drogę teraz, starzy towarzysze!... zakomenderował Jakób... Chodźmy odebrać wygranę, a wieczorem wychylimy szampana najpierwszej marki, w jakiej szyk restauracyi na bulwarach... Puszczajmy co tchu w trąbę pracownię!... Mamy wszelkie prawo po temu. Nie wygrywa się codzień na loteryi!...
Tą razą Adryan Couvreur, nie opierał się wcale.
Wszyscy czterej, zmienili pośpiesznie ubrania w których pracowali, na ubrania do wyjścia na ulicę, wzięli się pod ręce i przez pole Elizejskie, podążyli do pałacu przemysłu, gdzie się mieścił zarząd loteryi.
Adryan przedstawił się urzędnikowi.
— Mam tu pieniądze do odebrania... odezwał się pokazując bilet kasyerowi, który odrzekł z uśmiechem:
— Zanadto się pan pospieszyłeś... dopiero dzisiaj rano odbyło się ciągnienie... wypłata dopiero jutro nastąpi...
Możemy sobie wyobrazić, jak się miny wszystkich czterech młodzieńców wyciągnęły.
Odłożenie na jutro wypłaty, sprawiło na nich wrażenie jak by ich zimną woda. lano.
— Nie ma po co powracać do pracowni, bo z pewnością nie wiele byśmy zrobili... — zawołał Adryan.
— Pozostanę w tym cyrkule, bo mam się tu z kimś zobaczyć... — a jutro stawię się punkt o dziesiątej.
— Zgoda... i my na ten sam termin — przybędziemy...
Pożegnali się i rozeszli.
Adryan nie miał się z nikiem widzieć ale chciał pozostać sam, ze swojemi myślami. Poszedł też sobie wolno, zadumany.
— Sześć tysięcy dwieście pięćdziesiąt franków wygrałem!.. Dołączywszy do tego oszczędności, znajdę się w posiadaniu jakich dziesięciu tysięcy franków. Ładny grosz, dziesięć tysięcy franków! Będę mógł kupić sobie za nie wcale ładny domeczek z ogródkiem w okolicach Paryża, gdzie życie daleko tańsze... Ztąmtąd będę codziennie przychodził do pracowni.
— Jaka ona będzie szczęśliwa... Jak bylibyśmy oboje szczęśliwi, gdyby zechciała zostać żoną moją... Ale na co się przyda marzyć nawet o podobnem szczęściu?.. Po co łudzić się nadzieją, która ziścić się nie może?.. Spotkałem ją to prawda ale... nie chciała mnie wysłuchać i... uciekła przedemną...
— Czy ja jeszcze spotkam ją kiedy?.. A jeżeli tak, to i cóż mi z tego przyjdzie?.. Znowu mi z pewnością ucieknie...
Adryan Couvreur długo błądził po Paryżu i szedł ciągle bez żadnego celu.
Ani spostrzegł, że zapadł wieczór.
Upadał ze znużenia. Zjadł obiad w małej jakiejś restauracyjce, którą napotkał po drodze, i powrócił do domu smutny i zrozpaczony.
Nazajutrz o dziesiątej rano stawił się na oznaczoną schadzkę, gdzie już nań oczekiwali niecierpliwie, trzej jego towarzysze. Po odebraniu pieniędzy, zamierzali pomimo zimy przejechać się na wieś, bo wieś ideałem jest wszystkich tych, których zajęcia trzymają jak rok długi w Paryżu.
Teraz udali się do biura urzędu loteryi i tym razem wypłacono im bez żadnej trudności w biletach bankowych i złocie dwadzieścia pięć tysięcy franków, padłe na bilet, którego posiadaczem był Adryan.
Rozdział sumy nastąpił w sąsiedniej kawiarni.
Lavand Fremy i Vivier uradzili, że pójdą na śniadanie do wioski La Pie, do restauracyi dobrze znanej spacerowiczom niedzielnym, — Adryan którego melancholiczne myśli prześladowały bardziej niż kiedykolwiek, byłby chętnie nie towarzyszył kolegom swoim, nie śmiał jednak wymówić się, wsiadł zatem z niemi do powozu i podążyli na stacyę kolei Vinceanes.
O tej samej godzinie, gdy wyruszyli z Paryża, pani Thouret, modniarka z ulicy Caumartin, otrzymała depeszę następującą:
Proszę przysłać zaraz dwa kapelusze modne i podług mojego gustu, do willi mojej Trembles Creteil. Bardzo pilno.

„Juana.

Pani Thouret przywołała zaraz Klarę do siebie.
— Moje dziecko musisz wyjść — powiedziała.
— Dobrze, proszę pani.
— Przynieś pudło na dwa kapelusze i zapakuj te oto.
I wyjęła ze szafy dwa eleganckie lubo krzyczące trochę kapelusiki — a kiedy Klara zajmowała się pakowaniem, pani Thouret pisała rachunek i dokładny adres klijentki.
— Czy znasz okolice Paryża moje dziecko?... spytała Klary.
— Bardzo mało...
— Musisz jednak wiedzieć chyba gdzie się znajduje Creteil.
— Wiem przypadkiem proszę pani... Byłyśmy tam raz z mamą Gervais, jadłyśmy obiad w zielonej altance nad wodą...
— Doskonale, to właśnie tam wysłać cię pragnę... Skoro miniesz most Creteil, zapytasz o willą Trembles, na wyspie świętej Katarzyny, należącą do osoby, do której cię posyłam z kapelusza mi... Masz zresztą dokładny adres na fakturze...
— O! trafię z pewnością proszę pani!
— Osoba ta nazywa się pani Juana...
Rachunek wynosi piętnaście luidorów.
— Czy mam odebrać pieniądze?
— Jeżeli ci zapłacą to dobrze... Pokwitujesz w mojem imienia... Jeżeli nie to się nie upominaj... Klijentka pewną jest zupełnie.
Klara ubrała się ciepło, bo dzień był zimny chociaż bardzo ładny, wzięła pudełko i wsiadła do fiakra, który miał ją zawieźć na stacyę kolei na plac Bastylii i pojechała.
Spotkamy ją wkrótce w willi Trembles, tymczasem zaś, prosimy czytelników naszych, aby się cofnęli o kilka godzin w tył i udali z nami do Lucyny Bernier.
Pani Lucyna miała zwyczaj wstawać bardzo późno, budziła się atoli wcześnie i wyczytywała w łóżku, różne artykuły sensacyjne, sądowe, teatralne i modne z dwóch czy trzech dzienników paryzkich.
Dziś panna służąca razem z dziennikami, podała jej liścik napisany na welinowym wyperfumowanym papierze.
Otworzyła ten list i oto co przeczytała:

„Kochana Lulu!

„Nudzę się śmiertelnie, w tej prześlicznej mojej willi Trembles, którą ofiarował mi nieznośny mój zazdrośnik i w której trzyma mnie jak w klasztorze.
„Wspomniany zazdrośnik wyjechał na trzy dni, jak powiedział, nie dowierzam mu jednakże, bo zdolnym jest spaść mi na kark lada chwila i oto dla czego nie śmiem się wymknąć z więzienia!...
„Przekonaj mnie, serdeczna moja, żeś jest istotnie wierną przyjaciołką... wybierz się w drogę zaraz, po otrzymaniu tego wezwania. Wybierz się na dni kilka...
„Jeżeli masz pod ręką tego swojego głuptaska Leopolda, zabierz go ze sobą, facet to taki pocieszny, że się rozerwiemy na prawdę.

Przybywaj piękna damo
Przybywaj czekam cię.

jak w „Białej damie” śpiewają.
„Twoja kochająca cię przyjaciołka,

„Juana.”

— Doprawdy, podoba mi się bardzo ten projekt!.. — zawołała głośno
Lucyna, wyskakując z łóżka. — Nie wiedziałam, jak zabić dzień dzisiejszy!... Chociaż wieś w zimie, to przyjemność dziwna trochę, aleć zawsze rozerwę się trochę.
Zadzwoniła na służącę i oświadczyła jej:
— Wsiadajno w fiakr Margerito i jedź zaraz do pana Leopolda... Dostań się doń, chociażby ci bronił służący... obudź jeżeli śpi i uprzedź, że za godzinę wstąpię po niego... Zabieram go ze sobą na wieś... Niech będzie koniecznie gotów...
— Dalej, prędko!... Umykaj! co ci siły starczy!..,
Lucyna zwinęła na głowie prześliczne swoje czarne włosy i ubrała się sama w toaletę bardzo skromną, w której jej jednak bardzo było do twarzy.
Zupełnie już była gotową i wiązała właśnie wstążki od kapelusza, gdy powróciła pokojówka.
No i cóż?... zapytała.,
— Widziałam proszę pani, pana Leopolda... Spał... Obudziłam go... Poziewał bardzo długo... i nakoniec oświadczył, że będzie gotów...
Powóz już czeka...
— Jadę.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.