Wiedza tajemna/Rozdział XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Wiedza tajemna
Wydawca Wydawnictwo „Współpraca“
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia „Współpraca“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XIV
KULT CZARTA I SABATY

Stanisław de Guaita tak opisuje sabat.
„Zapadła noc. Sierp księżyca rzuca słabe światło na równinę. Wkrótce zaczynają się zbierać straszliwe potwory nocne: ledwie dostrzegalne oku larwy, fruwające żaby, krokodyle o błyszczących, jak węgle oczach, smoki o skrzydłach nietoperza, koty olbrzymy — o długich, miękkich wężowych łapach.
Oto krążą w powietrzu, na miotłach, nagie postacie kobiet. Z rozwianym włosem, śród krzyków i pisków, opuszczają się na polanę.
Jedna z wiedźm powtarza zaklęcia tajemnicze; w ręku trzyma pochodnię z suchego zielska, drugą ręką miesza w tyglu i krzyczy chrapliwie: „aje — saraje, aje saraje!“
Z głębi tygla, śród iskier, wyskakuje jakaś istota niewielka. To szatan — „maitre Leonard!“
Czarownica ze czcią wita szatana. Szatan rośnie w oczach i zmienia się w olbrzymiego kozła, z ogromnymi, zakręconymi rogami. Kozioł otoczony jest aureolą światła, wstrętny smród rozchodzi się od jego cielska.
Tysiące błędnych ogników pokrywa równinę. Jeden ognik osiada między rogami szatana, niby gwiazda. Ze wszystkich stron zlatują się na miotłach czarownicy, wiedźmy i demony.
Śród krzyków „har, har, Sabat!“ — przybyli na ucztę gromadzą się dookoła kozła — gospodarza sabatu a ten podaje wszystkim łapę... do pocałunku.
Jednak, podczas pocałunku, każdy czarownik doznaje wrażenia, iż całuje czarowne usta kobiety, jakie namiętnie pocałunek oddają. Wrzosy i cyprysy goreją różnobarwnymi ogniami na polanie. W powietrzu dźwięczą melodie, zagłuszone wrzaskiem zebranych.
Maitre Leonard zasiada na złocistym tronie i rzutem oka opanowuje obecnych. Staje przed nim marszałek dworu, z laską rzeźbioną w ręku i sprawdza listę przybyłych.
Nagle zrywa się huragan, a śród wichru, spada na równinę czarny baran z gorejącymi ślepiami, niosąc na sobie nagą cud dziewicę. To królowa sabatu! Dziewica płacze, ze wstydem zakrywa twarz lasem rozpuszczonych włosów.
Szatan wita dziewicę. Zaczyna się czarna msza. Wiedźmy kopią dołek. W dołek ten szatan leje wstrętną, tajemniczą ciecz. Jest to woda do pokropienia wiernych.
Na ołtarzu złożono królowę sabatu. Zebrani obchodzą uroczyście ołtarz, na którym czart — dokonywa poświęcenia dziewicy i innych piekielnych ceremonii. Następnie królowę nacierają maścią. Dziewica może teraz tu wznieść w powietrze.
Tymczasem rozpoczyna się taniec sabatu. Mężczyźni i niewiasty tańczą plecami do siebie, złączeni rękoma. W czasie zabawy i tańca, krążą dokoła ołtarza, w takt piekielnej sarabandy... później następuje orgia. Z wyżyn swego tronu czar przygląda jej się złośliwie. Wszystkie te dusze już należą do niego i panuje nad nimi niepodzielnie. Maleńkie ptaszyny krążą nad głowami zebranych i szczebioczą pieśń — na cześć Lucyfera!
Na piersiach królowej sabatu przyrządzają symboliczny placek. Wszyscy obecni spożywają placek, śród zaklęć i śpiewu.
Następnie zasiadają do uczty. Wiedźmy przygotowały zupę z ziela o tajemniczych własnościach z... trupów dzieci, zmarłych bez chrztu. Dziwaczne potwory roznoszą potrawy i napoje. Wszyscy jedzą i piją, a śród uczty rozlega się straszny, ochrypły głos:
— Zemsty, zemsty, lub śmierci!
Z ust czarta sypie się jakiś pył, spadają jakieś ziarnka — zbierają je skrzętnie czarownice, chowają do worków i toreb. Z proszków tych można przygotować lubczyk — napój miłosny — krople do otrucia, lub odebrania rozumu.
Tymczasem na horyzoncie zjawiają się pierwsze blaski jutrzenki. Potworny kozioł zmienia się nagle w olbrzymiego koguta o płomienistym grzebieniu. Kogut pieje — zebrani spiesznie znikają. Sabat się skończył!“
Tak opisuje, wedle danych ze średniowiecznych procesów, Stanisław de Guaita sceny potworne sabatu. Również w literaturze polskiej odnajdujemy podobny opis — w „Synagodze Szatana“ St. Przybyszewskiego, może jeszcze straszliwszy.
Zestawiwszy te opisy — zadać musimy pytanie: czyż sabaty były czymś realnym i czy czarownicy na nich bywali istotnie?
Tu rozróżnić należy dwa wypadki.
Jednym wydawało się tylko, iż na sabacie byli, pod wpływem odurzających maści, którymi się przedtym natarli — inni zaś istotnie przyjmowali udział w satanistycznych zgromadzeniach, lecz, oczywiście, pozbawionych fantastycznych dekoracji.
Więc...
Lekarz przyboczny papieża Juliusza III, Andreas de Lagune (1498—1565) opisuje następujące doświadczenie, jakiego dokonał w 1546 r. W pewnym miasteczku aresztowano męża i żonę pod zarzutem uprawiania kultu szatana. Podczas rewizji, w ich mieszkaniu, znaleziono słoik napełniony jakąś maścią. Lagune przedsięwziął analizę maści i stwierdził, że składała się ona z mięszaniny mandragory, szaleju i innych roślin, zawierających narkotyki. Jedna z jego pacjentek cierpiała na bezsenność. Lekarz kazał jej natrzeć członki ową maścią. Spała potem trzy godziny, spałaby i dłużej, gdyby jej nie zbudzono za pomocą środków leczniczych. Zbudzona, skarżyła się i żałowała bardzo, że jej przerwano rozkoszny sen — wyrwano ją z objęć pięknego mężczyzny.
Jeszcze ciekawsze doświadczenia nad maściami czarownic, czynił niedawno zmarły, uczony badacz okultyzmu, Niemiec Kiesewetter. W Bawarii rozwalono starą turmę, w której więziono wiedźmy i znaleziono w niej szereg słoików. Dostarczono je Kiesewetterowi — a ten począł czynić eksperymenty na samym sobie i opisywał potworne wizje jakich doznawał.
Więc natarł proszkiem z nasienia szaleju t. zw. dołek pod klatką piersiową. Doznał uczucia lotu powietrznego w górę, gdzieś pod niebiosa. Uczucie nieznanej lekkości owładnęło jego członkami.
Po natarciu inną maścią, przeżywał we śnie, podróże po morzach i krajach podzwrotnikowych — kiedyindziej zdawało mu się, że uczestniczy w jakichś szatańskich zgromadzeniach. Rezultat doświadczeń był smutny. Snać Kiesewetter nie umiał należycie obchodzić z narkotykami, gdyż dnia pewnego, znaleziono go w gabinecie, martwym.
Mamy więc rozwiązanie pierwszej części zagadki — pod wpływem narkotyków czarownikom zdawało się, iż istotnie przyjmowali udział w sabatach — i dlatego z takim realizmem, podczas procesów, opisywali fantastyczne sceny. Pod wpływem środków podniecających, wpadali oni w histerię i życie prowadzili, jakby w półśnie.
Lecz to nie wszystko. Zebrania odbywały się istotnie. Nie zasiadał na nich wprawdzie mistrz Leonard i larwy nie podawały potraw i napojów. Baran z dziewicą nie spadał z nieba i czart nie prezydował na tronie. Ale w głębi lasów, w ukryciu, tańczyły satanistyczne bandy. Wzywano głośno szatana, aby przybył, a że w zepsuciu i głupocie sądzili, iż najpewniejszym sposobem przyciągnięcia czarta, jest popełnianie tysięcznych występków, sabaty zamieniały się w potworne orgie.
Kim byli ci ludzie?
Odpowiedź łatwa. Degeneraci, na pół obłąkani, lub otumanieni nędzarze, którzy sądzili, że czart za cenę potwornego kultu, da im niezmierzone bogactwa.

W jaki sposób wchodził czarownik w bezpośredni kontakt z diabłem?
Wywoływał czarta magicznymi sposobami, o których mówiłem w mojej książce „Magia i czary“, a gdy książe piekieł się zjawiał, zawierał z nim pakt: za tyle lat szczęśliwości — sprzedaję ci moją duszę. Wedle podań i legend, czart rozkazywał podobny cyrograf podpisać krwią własną... i sprawa była załatwiona. Odtąd sprzedający duszę, przez czas pewien, był najszczęśliwszym człowiekiem, o ile nie gryzły go wyrzuty sumienia — później zaś z wielkim łoskotem i śród dymu siarki — leciał do piekła.
Czy pakty takie były zawierane? Zdaje się przeważnie w fantazji ludowej, mimo że czasem demonolodzy z wielkim triumfem, pokazywali podobne, jakoby autentyczne, cyrografy. Wiemy o dwóch wypadkach, wprawdzie z legend, gdzie diabeł poszukiwał swych wierzycieli, pragnących uniknąć w terminie, wykonania umowy: jednym z nich miał być niemiecki czarnoksiężnik Faust, zaś drugim — nasz rodzimy Twardowski.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.