Wicehrabia de Bragelonne/Tom V/Rozdział XXXIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXXIII.
WYJAŚNIENIA ARAMISA.

— To, co ci powiem, przyjacielu Porthosie, zadziwi cię prawdopodobnie, lecz pomoże do zrozumienia wielu rzeczy.
— Lubię bardzo rzeczy nadzwyczajne — rzekł Porthos dobrodusznie — nie oszczędzaj mnie, proszę. Jestem wytrwały na wzruszenia, nie bój się zatem i mów śmiało.
— Trudno to, Porthosie... trudno, albowiem naprawdę, powtarzam po raz drugi, mam ci powiedzieć rzeczy bardzo dziwne, bardzo nadzwyczajne...
— O, drogi przyjacielu, masz taki dar opowiadania, że słuchałbym dniami całemi. Zaczynaj więc, proszę bardzo; lecz uważaj, przychodzi mi dobra myśl: ułatwię ci to zadanie, pomogę w wygłaszaniu tych okropności, zadając pytania.
— Zgadzam się.
— Dlaczego będziemy walczyli, kochany Aramisie?...
— Jeżeli zadasz więcej takich zapytań, jeżeli w ten sposób chcesz ułatwić mi zadanie, powiem ci szczerze, Porthosie, że utrudnisz mi je tylko. Bo to jest właśnie węzeł gordyjski. Z takim jak ty człowiekiem, z człowiekiem szlachetnym i ufającym, potrzeba, przez wzgląd na niego i na siebie, odważnie przystąpię do rzeczy... Oszukałem cię, zacny przyjacielu...
— Tyś mnie oszukał?...
— Boże mi przebacz, lecz tak jest....
— Aramisie, czyś to dla mego dobra robił?..
— Tak sądziłem, Porthosie, byłem o tem przekonany najszczerzej, przyjacielu.
— W takim razie — rzekł, wyświadczyłeś mi przysługę, za co ci dziękuję, albowiem, gdybyś mnie był nie oszukał, mógłbym był łatwo sam się omylić. Powiedzże, w czem takim mnie oszukałeś?...
— W tem, że służyłem sprawie przywłaszczyciela, przeciw któremu Ludwik XIV-ty wszystkie swe siły wytęża.
— Przywłaszczyciela — rzekł Porthos, drapiąc się w czoło — to jest... Nie rozumiem dobrze.
— To jeden z dwóch królów, którzy wydzierają sobie koronę Francji.
— Bardzo dobrze!... Zatem, ty służyłeś temu, który nie jest Ludwikiem XIV-tym?..
— Trafiłeś odrazu, od pierwszego słowa...
— Z tego wypada, że...
— Że jesteśmy buntownikami, biedny przyjacielu.
— Tam do djabła!... — zawołał Porthos niezadowolony.
— Uspokój się, kochany Porthosie, znajdziemy jeszcze sposób do ucieczki, wierz mi...
— To mnie wcale nie obchodzi — odrzekł Porthos — przykro mi tylko brzydkiego słowa: „buntownik“...
Porthos zaczął obgryzać paznokcie z wyrazem melancholji.
— Zacny Porthosie! Przebacz mi, błagam cię o to!..
— To znaczy — nastawał Porthos, nie odpowiadając na prośbę biskupa — to znaczy, że nie mogę już liczyć na Ludwika XIV-go?
— Ja to wszystko naprawię, najdroższy przyjacielu, całą winę przyjmę na siebie...
— Aramisie!....
— Porthosie! zaklinam cię, pozwól mi działać. Poco unosić się niepotrzebną szlachetnością, poco to niewczesne poświęcenie! Tyś nie znał moich zamiarów, nie robiłeś nic sam przez się.. Ja co innego... ja jestem twórcą spisku. Potrzebowałem ciebie, jako nierozłącznego towarzysza. Przywołałem cię i stanąłeś, pomny na nasze dawne godło: „Wszyscy za jednego, jeden za wszystkich“. Cała moja zbrodnia na tem polega, żem był samolubem.
— Otóż to mi się podoba — rzekł Porthos — odkąd wiem, że działałeś w swoim wyłącznie interesie, odtąd nie potrafiłbym mieć żalu do ciebie. Przecież to takie naturalne!
Po tem wzniosłem zdaniu, Porthos uścisnął serdecznie rękę przyjaciela.
Aramis poczuł się małym wobec tej nieświadomej siebie wielkości duszy. Odpowiedział milczącem uściśnieniem na szlachetny objaw przyjaźni Porthosa.
— Obecnie zaś — odezwał się Porthos — skoro wyjaśniliśmy położenie, skoro zrozumiałem, czego możemy się spodziewać od króla Ludwika, sądzę, kochany przyjacielu, że możesz mi dać poznać intrygę polityczną, jakiej jesteśmy ofiarą, ponieważ, pewny jestem, że musi coś się tu kryć...
— D‘Artagnan przyjdzie tu niebawem, dobry Porthosie, on ci opowie wszystko dokładnie; wybacz mi, boleść mną owładnęła, troski przybiły, a potrzebuję całej przytomności umysłu, całej rozwagi, ażeby wyciągnąć mojego przyjaciela z błota, w jakie tak go nierozważnie wtrąciłem... Lecz sądzę, że obecnie położenie staje się jasnem. Król Ludwik XIV ma teraz jednego tylko wroga, a tym wrogiem ja jestem. Ty zaś, zabrany gwałtem, musiałeś iść za mną; dziś wracam ci wolność, a ty wracasz do swojego pana. Widzisz, Porthosie, niema żadnej przeszkody do takiego kroku.
— Tak sądzisz? — odezwał się Porthos.
— Pewny jestem tego.
— Dlaczegóż zatem — rzekł Porthos ze swoim chłopskim rozumu — dlaczego, pytam, jeżeli położenie jest tak łatwe, poco, drogi przyjacielu, ustawiamy armaty, nabijamy broń i gotujemy się do wszelkiej możliwej obrony? Zdaje mi się, że prościej byłoby powiedzieć kapitanowi d‘Artagnan: „Kochany przyjacielu, zgrzeszyliśmy i obiecujemy poprawę; otwórz drzwi, pozwól nam przejść, i dowidzenia!“
— Słuchaj, Porthosie — rzekł Aramis — jeżeli kazałem lonty pozapalać i wycelować armaty, jeżeli rozkazałem dzwonić na alarm, zwołałem ludność na stanowiska przy fortyfikacjach, tych fortyfikacjach Belle-Isle, któreś tak znakomicie wzmocnił, to muszę mieć swoje powody...
— Jest jeszcze jedna rzecz, daleko prostsza, niż walka: siadać do łodzi i w drogę do Francji, gdzie...
— Kochany przyjacielu — przerwał Aramis ze smutnym uśmiechem — przestańmy rezonować, jak dzieci; bądźmy ludźmi w radzie i w wykonaniu. Oto sygnałują jakiś statek w porcie. Porthosie, teraz wytężmy całą uwagę!
— Z pewnością d‘Artagnan — rzekł Porthos grzmiącym głosem, podchodząc do poręczy.
— Tak, to ja — odpowiedział kapitan muszkieterów, wskakując lekko na schody tamy, prowadzące na małą wyniosłość. Każcie oddalić się waszym ludziom, każcie oddalić się, aby głos nasz ich nie dochodził.
Porthos wydał rozkaz. Wtedy d‘Artagnan zwrócił się do swego towarzysza:
— Panie — rzekł — tu już nie jest pokład okrętu królewskiego, gdzie, ufny w dane ci rozkazy, odzywałeś się do mnie z arogancją.
— Panie — odparł oficer — nie było w tem arogancji, posłuszny byłem jedynie temu, co mi rozkazano. Powiedziano mi, ażeby na krok pana nie odstępować, ja też za panem idę. Powiedziano, ażebym nie pozwolił na rozmowę z kimkolwiek na osobności, ja też słucham, co będziesz mówić.
D‘Artagnan zatrząsł się z oburzenia, a Porthos i Aramis, słuchając tego djalogu, drżeli także, lecz drżeli z obaw.
D‘Artagnan, gryząc wąsy, co było oznaką najwyższego podniecenia, podszedł do oficera.
— Panie — rzekł głosem niskim, udając spokój — panie, gdy wysyłałem łódź, pragnąłeś wiedzieć co piszę do obrońców Belle-Isle. Pokazałeś mi rozkaz, a ja w tej chwili pokazałem ci list. Skoro odebrałem odpowiedź od tych panów (i wskazał ręka Porthosa i Aramisa), słuchałeś do końca raportu posłańca. Na to miałeś rozkaz i byłeś w porządku, wszak prawda?
— Tak, panie — jąkał oficer — tak, zapewne, lecz...
— Lecz... nie chodzi tu o pana Colberta, lub o kogokolwiekbądź innego, który dał panu polecenie; chodzi tu o człowieka, przeszkadzającego d‘Artagnanowi, znajdującego się sam na sam z tymże d‘Artagnanem, na wysokości schodów, u których stóp ryczą bałwany morskie; niebezpiecznem jest położenie tego człowieka, bardzo niebezpiecznem! ostrzegam pana!
Oficer nie drgnął nawet, zbladł tylko pod tą straszną groźbą i odparł spokojnie:
— Źle czynisz, panie, idąc wbrew rozkazom.
Porthos i Aramis wołali do muszkietera:
— Drogi d‘Artagnanie, opamiętaj się!
D‘Artagnan skinął na nich, aby milczeli, a sam z przerażającym spokojem począł wstępować na schody, potem ze szpadą w ręku odwrócił się i patrzył, czy oficer idzie za nim.
Oficer przeżegnał się i szedł. Porthos i Aramis, znając d‘Artagnana, wydali okrzyk zgrozy i rzucili się, aby go powstrzymać.
Lecz d‘Artagnan przełożył broń do lewej ręki.
— Panie — rzekł do oficera wzruszonym głosem — jesteś mężnym i uczciwym człowiekiem. Powinieneś lepiej zrozumieć to, co powiem obecnie, niż to, co przed chwilą mówiłem.
— Mów, panie d‘Artagnan, słucham — odrzekł oficer.
— Ci panowie, którzy tam oto stoją i do których odnoszą się twoje polecenia są przyjaciółmi moimi.
— Wiem o tem, panie...
— Pojmujesz tedy, czy powinienem postępować z nimi według twoich poleceń...
— Rozumiem skrupuły pańskie...
— A zatem pozwól mi rozmówić się bez świadka.
— Panie d‘Artagnan, gdybym zadośćuczynił żądaniu pańskiemu, złamałbym słowo moje; w przeciwnym zaś razie, obraziłbym pana... Wolę pierwsze niż drugie; rozmawiaj, ile chcesz z przyjaciółmi i nie pogardzaj mną bardzo za to, że robię to z miłości dla ciebie, którego poważam i uwielbiam, nie pogardzaj mną, że dla ciebie pierwszego w życiu spełniam zły uczynek.
D‘Artagnan w uniesieniu uściskał młodzieńca i pobiegł do przyjaciół.
Oficer okrył się płaszczem i usiadł na schodach, mokrych od mgły nocnej.
— Co znaczą te wszystkie prześladowania?... — zapytał Porthos.
— Musisz się chyba domyślać, kochany przyjacielu — odrzekł d‘Artagnan.
— Bardzo niewiele, zaręczam ci, drogi kapitanie, nic takiego nie uczyniłem, ani Aramis także — dodał pośpiesznie ten zacny człowiek.
D‘Artagnan spojrzał z wyrzutem na prałata, co przeszyło jak ostrzem to serce, zatwardziałe w egoizmie.
— Kochany Porthosie!... — zawołał biskup.
— Widzicie, co postanowiono — rzekł d‘Artagnan — chwytać wszystko, co wychodzi z Belle-Isle i wszystko, co się do niej udaje. Wszystkie wasze statki morskie zatrzymać. Gdybyście chcieli uciekać, wpadlibyście w ręce straży, krążącej około wyspy. Król chce was dostać i dostanie napewno...
D‘Artagnan, mówiąc to, szarpał siwe wąsy.
Aramis spochmurniał, Porthos wpadł w straszny gniew.
— Miałem zamiar — ciągnął d‘Artagnan — sprowadzić was obu na pokład mojego okrętu i następnie wrócić wam wolność. Lecz teraz, kto mi zaręczy, że gdy powrócę nie zastanę tam już innego zwierzchnika, że rozkazem tajemnym nie odbiorą mi dowództwa i nie powierza komu innemu, a ten inny rozporządzi mną i wami bez nadziei znikąd ratunku?
— Zostaniemy w Belle-Isle — rzekł odważnie Aramis — a zaręczam ci, że poddamy się, jedynie pod dobremi warunkami.
Porthos nic nie mówił. D‘Artagnan zauważył milczenie przyjaciela.
— Spróbuję jeszcze rozmówić się z towarzyszącym mi oficerem, którego szlachetny upór daje miarę, że mamy do czynienia z uczciwym człowiekiem, co więcej warte, niż gdyby był podłym pochlebcą. Spróbujmy i dowiedzmy się, co może dla nas zrobić, co mu pozwala, a czego zabrania otrzymany rozkaz.
— Spróbujmy — rzekł Aramis.
D‘Artagnan nachylił się przez barjerę i przywołał oficera.
— Panie — przemówił po zamianie ukłonów, pełnych szacunku — powiedz mi, proszę, cobyś uczynił gdybym chciał zabrać z sobą tych oto panów?
— Nie stawiałbym oporu, lecz, mając ścisłe polecenie, wziąłbym ich pod straż moją.
— A!... — rzekł d‘Artagnan.
— Wszystko skończone — odezwał się Aramis z rozpaczą.
Porthos milczał ciągle.
— Zabierz koniecznie Porthosa — mówił biskup — potrafi on dowieść królowi, ja mu do tego pomogę i ty także, d‘Artagnanie, że do niczego nie należał w tej sprawie.
— Hm!... — mruknął d‘Artagnan. — Czy chcesz iść ze mną, Porthosie? Król bardzo dobry i łaskawy.
— Żądam czasu do namysłu — rzekł Porthos wyniośle.
— Więc zostajecie?
— Aż do nowego rozkazu — zawołał Aramis żywo.
— Aż przyjdzie nam jaki pomysł — podjął d‘Artagnan — a sądzę, że to niedługo nastąpi, bo już mam coś na myśli.
— Pożegnajmy się zatem!... — mówił Aramis — lecz, kochany Porthosie, powinieneś jechać z d‘Artagnanem.
— Nie!... — rzekł krótko tenże.
— Jak ci się podoba. — zaczął Aramis, urażony nieco w swej podejrzliwości grobowym tonem przyjaciela. — Uspakaja mnie tylko obietnica pomysłu d‘Artagnana, który odgadłem, jak sądzę.
— Powiedz!... odezwał się muszkieter, przysuwając ucho do ust Aramisa.
Aramis wyrzekł prędko kilka słów, na które d‘Artagnan odpowiedział:
— Zupełnie to samo myślałem.
— Zatem, to niezawodne!... — zawołał Aramis wesoło.
— Korzystaj z pierwszego wrażenia, jakie sprawi to postanowienie, i ułóżcie się, drogi Aramisie.
— O!... bądź spokojny!
— A teraz, panie — rzekł d‘Artagnan do oficera — przyjm tysiączne podziękowania! Zyskałeś trzech przyjaciół, oddanych ci na śmierć i życie.
— Tak — dodał Aramis.
Porthos skinął głową jedynie.
D‘Artagnan po czułem uściskaniu przyjaciół, opuścił Belle-Isle razem z nieodłącznym towarzyszem, dodanym mu przez Colberta. D‘Artagnan, powracając na pokład okrętu, rozważał w myśli wszystko o czem się dowiedział. To też, stając na pokładzie okrętu, nasz kapitan muszkieterów miał już gotowy plan. Zwołał natychmiast radę. Rada owa składała się z ośmiu oficerów, będących pod jego rozkazami.
D‘Artagnan zgromadził ich w pokoju na tyle okrętu, odkrył głowę i zaczął w te słowa:
— Panowie, jeździłem dla obejrzenia Belle-Isle, znalazłem tam załogę mocną a co więcej, przygotowania do obrony, która może być bardzo silna. Mam tedy zamiar sprowadzić tu dwóch oficerów, abyśmy mogli porozumieć się z nimi. Skoro znajdą się odłączeni od swego wojska i swoich armat, łatwiej nam pójdą układy. Czy takie jest wasze zdanie, panowie?...
Powstał dowódca artylerji.
— Panie — rzekł z uszanowaniem, lecz ze stanowczością zarazem — powiadasz, że forteca szykuje się do obrony. A zatem, według tego, co mówisz, chce ona stawić opór prawej władzy?
— Belle-Isle jest to własność pana Fouqueta i z dawnych czasów ma prawo uzbrojenia wewnętrznego.
Major się poruszył.
— Nie przerywaj pan — ciągnął d‘Artagnan. — Powiesz mi, że prawo zbrojenia się przeciw Anglikom nie jest prawem zbrojenia się przeciw swojemu królowi. Lecz sądzę, że nie pan Fouquet rządzi w tej chwili w Belle-Isle, ponieważ nie dalej, jak pozawczoraj aresztowałem pana Fouquet. Otóż mieszkańcy i obrońcy wyspy nic nie wiedzą o tem aresztowaniu. Choćbyś pan im to zwiastował, nie uwierzą nigdy, tak to jest dla nich nieprawdopodobne. Bretończyk służy tylko jednemu panu, a służy mu wiernie, dopóki nie ujrzy go na marach. Otóż Bretończycy nie widzieli jeszcze trupa pana Fouquet, nic dziwnego zatem, że są przeciwko wszystkiemu, co nie jest nim samym lub jego podpisem.
Major skłonił się na znak zgody.
— Otóż dlatego — ciągnął d‘Artagnan — otóż dlatego mam zamiar sprowadzić na pokład dwóch głównych oficerów. Zaręczymy im honorem, że pan Fouquet uwięziony i że stawianie oporu zaszkodziłoby im tylko... Powiemy im, że pierwszy strzał armatni sprowadzi gniew króla, niczem nie przebłagany. Wtedy, tak się spodziewam przynajmniej, nie będą się opierali. Poddadzą się, bez walki, a my zdobędziemy bez trudu warownię, która w innych warunkach mogłaby nas dużo kosztować.
Oficer, który jeździł z d‘Artagnanem na wyspę, zabierał się do odpowiedzi, lecz d‘Artagnan mu przerwał.
— Wiem, co pan chcesz mi powiedzieć, wiem, że istnieje tajny rozkaz królewski, aby nie dopuścić komunikowania się z obrońcami Belle-Isle, i dlatego właśnie proponuję, ażeby porozumieć się z nimi w obecności całego sztabu mojego.
Oficerowie patrzyli na siebie, chcąc wyczytać w oczach swoich zdanie ogółu, a potem mieli zamiar widocznie postąpić według woli d‘Artagnana.
Nasz kapitan myślał już, że rezultatem narady będzie wysłanie łodzi po Aramisa i Porthosa, gdy wtem oficer królewski wyjął z zanadrza skrypt opieczętowany i podał go d‘Artagnanowi.
Na skrypcie tym wypisany był Nr. 2.
— Co to jest?... — mruknął kapitan zdziwiony.
— Czytaj pan — rzekł oficer, kłaniając się z niejakim smutkiem.
D‘Artagnan rozwinął papier i czytał te słowa:

„Zabrania się panu d‘Artagnanowi zwoływania jakiejbądź rady, przed poddaniem się Belle-Isle i przed rozstrzelaniem jeńców wojennych.

„Podpisano: Ludwik“.

D‘Artagnan zapanował nad drżeniem, całe jego ciało wstrząsającem, i z uśmiechem najmilszym, wyrzekł:
— Dobrze, panie, zastosujemy się do woli królewskiej.
Cios wymierzony był po mistrzowsku, nieubłaganie, śmiertelnie. D‘Artagnana wściekłość ogarnęła, że król uprzedził, jego myśl, nie poddał się jednak rozpaczy i nie rozstawał z zamiarem, z jakim opuścił Belle-Isle, tusząc, iż będzie on owym środkiem ocalenia jego przyjaciół.
— Panowie — przemówił nagle — skoro król komu innemu, a nie mnie, zlecił tajemne rozkazy swoje, to znaczy, iż już nie posiadam zaufania jego, nie zgodziłbym się zatem na trzymanie dowództwa, podlegającego tylu obelżywym podejrzeniom. Jadę więc natychmiast do króla, aby podać się do dymisji. Oznajmiam to wobec was wszystkich, nakazując wam cofnięcie się wraz ze mną ku brzegom Francji, aby tym sposobem nie narażać sił, jakie Jego Królewska Mość mi powierzył. Skutkiem tego wracajcie na stanowiska swoje, i zakomenderujcie do odwrotu; przypływ będziemy mieli za godzinę. Na stanowiska, panowie!
— Przypuszczam, — dodał widząc wszystkich gotowych do posłuszeństwa, z wyjątkiem nadzorującego oficera, — że tym razem nie będziecie mieli rozkazu, sprzeciwiającego się temu?
D‘Artagnan, mówiąc te słowa, czuł nieledwie swój triumf. Plan ten był zbawieniem jego przyjaciół. Blokada zostałaby zniesiona, mogli więc natychmiast wsiąść na statek i zawinąć ku Anglji lub też Hiszpanji, bez obawy choćby najmniejszej przeszkody.
Zamysłom tym jednakże oficer przeciwstawił drugi rozkaz królewski.
Zawierał się on w tych słowach:
„Z chwilą, w którejby pan d‘Artagnan objawił życzenie podania się do dymisji, nie będzie już uważany za dowódcę wyprawy, a wszelki oficer, podlegający przedtem jego rozkazom, obowiązany będzie odmówić mu posłuszeństwa.
Nadto, rzeczony pan d‘Artagnan, tracąc tytuł naczelnego wodza wyprawy przeciw Belle-Isle, winien niezwłocznie odpłynąć do Francji w towarzystwie oficera, który doręczy mu to pismo i który odtąd uważać go będzie za więźnia, będącego na jego odpowiedzialności“.
D‘Artagnan pobladł, on, tak mężny i niepoddający się troskom.
Wszystko tak ściśle, z głębokim namysłem było obliczone, iż po raz pierwszy od lat trzydziestu przypomniało mu niezachwianą przezorność i nieugiętą logikę wielkiego kardynała.
Wsparł głowę na ręku, zadumał się, a w piersi tchu mu zabrakło.
— A gdybym tak rozkaz schował do kieszeni — mówił sobie w duchu — któżby o tem wiedział i kto mógłby mi przeszkodzić? Zanimby to doszło do króla, ocaliłbym nieszczęśliwych, tylko śmiało! Dalejże! Głowa moja nie należy do rzędu tych, które kat strąca za nieposłuszeństwo. Bądźmy więc nieposłuszni!
Lecz w chwili powzięcia tego postanowienia, spostrzegł jak otaczający go oficerowie czytali te same rozkazy, rozdane im przez wykonawcę piekielnego pomysłu Colberta. Wypadek nieposłuszeństwa również był przewidziany.
— Panie odezwał się oficer, podchodząc do niego — oczekuję na łaskawe przygotowanie się pańskie do odjazdu.
— Jestem gotów — odparł kapitan, zgrzytając zębami.
Oficer wydał natychmiast rozkaz spuszczenia łodzi na przyjęcie d‘Artagnana.
Widok tego wszystkiego o szaleństwo go przyprawiał.
— Jakże tu poradzą sobie — zapytał głosem stłumionym — z poprowadzeniem rozmaitych oddziałów?
— Skoro już pana nie stanie — odezwał się dowódca okrętów — mnie król swoją flotę powierzył.
— A zatem. — odrzucił poplecznik Colberta, zwracając się do nowego wodza — ten ostatni rozkaz, w moje ręce złożony, do pana się odnosił. Radzilibyśmy wiedzieć, jaka jest pańska władza?
— Oto jest — rzekł marynarz, okazując podpis królewski.
— A to są instrukcje dla pana — odparł oficer, wręczając mu papier złożony.
I, zwracając się do d‘Artagnana:
— Czas na nas, panie — dodał głosem wzruszonym, widząc rozpacz, malującą się na obliczu tego żelaznego człowieka — zechciej pan zejść do łodzi.
Łódź przybiła do brzegu.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.