Wicehrabia de Bragelonne/Tom V/Rozdział XL

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XL.
PATROL PANA DE GESVRES.

D‘Artagnan nie był przyzwyczajony do oporu, jakiego świeżo doznał. Powrócił do Nantes, wzburzony do głębi. Udał się prosto do pałacu, żądając rozmowy z królem. Było to około godziny siódmej zrana, a od przybycia swego do Nantes, król wstawał bardzo wcześnie. Lecz, doszedłszy do znanej nam galerji, spotkał pana de Gesvres, który z całem ugrzecznieniem zatrzymał go, prosząc, aby nie mówił głośno, bo król może się obudzić.
— Król śpi?.. — zapytał d‘Artagnan. — Nie będę go więc budził. A kiedy, jak pan przypuszczasz, król wstanie?...
— O!.. najmniej za parę godzin; król całą noc się nie kładł.
D‘Artagnan nałożył kapelusz, pożegnał pana de Gesvres i poszedł do siebie. O wpół do dziewiątej powrócił. Powiedziano mu, że król był przy śniadaniu.
— To mi bardzo na rękę — odparł on — rozmówię się z królem, podczas gdy będzie jeść.
Pan de Brienne zwrócił uwagę d‘Artagnana, że król w czasie posiłku nikogo nie przyjmuje.
— Ale pan może nie wiesz, panie sekretarzu, — rzekł d‘Artagnan, krzywo na Brienna spojrzawszy — że ja mam wstęp wolny wszędzie i o każdej porze.
Brienne ujął kapitana za rękę i rzekł doń łagodnie.
— Tylko nie w Nantes, drogi panie d‘Artagnan, król w tej podróży zmienił cały porządek domowy.
D‘Artagnan, ułagodzony, zapytał, o jakiej porze król skończy śniadanie.
— Niewiadomo — odparł Brienne.
— Jakto, niewiadomo?... Co to ma znaczyć?... Niewiadomo, ile król potrzebuje czasu na spożycie śniadania?... Zazwyczaj godzinę, a jeżeli przypuścić, iż powietrze z nad Loary dodaje mu apetytu, niechaj będzie półtorej, to dostateczne, jak mi się zdaje; tutaj wiec zaczekam.
— O!... drogi panie d‘Artagnan, jest rozkaz, by nie pozwolić nikomu przebywać w tej galerji; ja mam polecone, aby tego przestrzegać.
Znalazłszy się poza obrębem pałacu, d‘Artagnan, począł wszystko rozważać.
— Król — mówił sobie w duchu — nie chce mnie przyjąć, to rzecz jasna; rozgniewał się na mnie ten młodzieniaszek; lęka się słów, które mógłby usłyszeć ode mnie. Tak, ale tymczasem oblegają Belle-Isle i biorą w niewolę, lub może zabijają moich przyjaciół. Biedny mój Porthos!... bo co do tego szczwanego Aramisa, wykrętów mu nie zabraknie i spokojny jestem o niego... jednakże nie, nie, Porthos nie jest jeszcze inwalidą, a Aramis zidjociałym starcem. Pierwszy, z pomocą potężnej pięści, drugi z wyobraźnią i pomysłami swojemi, dadzą żołnierzom Jego Królewskiej Mości nielada orzech do zgryzienia. Kto wie!... może tam będzie, ku zbudowaniu arcychrześcijańskiego Najjaśniejszego Pana, małe powtórzenie bastjonu Ś-go Gerwazego?... Nie tracę nadziei. Mają tam działa i dobrą załogę.
— Jednakże — snuł dalej myśl swoją d‘Artagnan, przytakując im głową — sądzę, że lepiejby było przerwać tę walkę. Gdyby tu o mnie chodziło, nie zniósłbym ani pychy ani odstępstwa ze strony króla; lecz dla moich przyjaciół, niechaj mnie kopie, niech poniewiera, wszystko znieść powinienem. A gdybym tak poszedł do pana Colberta?... — począł dalej rozważać. — Oto figura, którą trzeba będzie przyzwyczaić, ażeby się mnie lękał. Idźmy do pana Colberta.
I d‘Artagnan żwawo wyruszył w drogę.
Na miejscu dowiedział się, że pan Colbert pracował z królem na zamku w Nantes.
— Masz tobie!... — zawołał, — wracają się dla mnie te czasy, w których mierzyłem drogę od pana de Treville do mieszkania kardynała, od kardynała do królowej, a od królowej do Ludwika XIII-go. Słusznie powiedziano, że ludzie, starzejąc się, dziećmi się stają. A więc do zamku!...
Powrócił. Wychodził właśnie pan de Lyonne. Podał d‘Artagnanowi obie ręce i oznajmił mu, że król będzie pracować do wieczora, a może i noc całą, i że rozkazano nie wpuszczać nikogo, absolutnie nikogo.
— Jeżeli tak — odparł d‘Artagnan, dotknięty do żywego — jeżeli dowódca muszkieterów, który zawsze wchodził do sypialni królewskiej, teraz nie ma wstępu do jego gabinetu lub sali jadalnej, to chyba król nie żyje, albo kapitan popadł w jego niełaskę. W jednym lub drugim wypadku jestem tu niepotrzebny. Panie de Lyonne, ty, który pozostajesz w łaskach, uczyń mi tę przyjemność, powróć tam i wyraźnie powiedz królowi, że podaję się do dymisji.
— D‘Artagnan, zastanów się!... — zawołał pan de Lyonne.
— Idźże już, jeżeli mi sprzyjasz.
I popchnął go zlekka w stronę gabinetu.
— Idę — rzekł pan de Lyonne.
D’Artagnan czekał, chodząc wielkiemi krokami wzdłuż galerji.
De Lyonne powrócił.
— Co król na to powiedział?... — spytał d‘Artagnan.
— Król powiedział, że dobrze — odparł pan de Lyonne.
— Że dobrze — wybuchnął kapitan — to znaczy, że przystaje? Ha! Nareszcie jestem wolny. Teraz jestem mieszczuchem, panie de Lyonne; do miłego widzenia. Żegnaj mi, zamku, galerjo, przedpokoju! mieszczuch, który nareszcie odetchnie swobodnie, żegna was! — I nie czekając, wypadł na schody, na których niegdyś odnalazł podarte kawałki listu Gourvilla. W pięć minut już był w zajeździe, gdzie, według zwyczaju wyższych oficerów, mających w zamku mieszkanie, wynajmował pokój.
Tam, zamiast odpiąć szpadę i zrzucić płaszcz, wziął pistolety, wpakował w duży skórzany trzos pieniądze, posłał do pałacowej stajni po swoje konie, i postanowił wyruszyć nocą do Vannes. Wszystko poszło, według jego życzenia. O ósmej wieczorem kładł nogę w strzemię, gdy przed zajazdem zjawił się pan de Gesvres na czele dwunastu gwardzistów. D‘Artagnan patrzył na to z pod oka; trzynastu konnych musiał przecie zobaczyć; udawał jednak, że nie zwraca na nic uwagi i najspokojniej nogę przez siodło przełożył. Gesvres prosto na niego najechał.
— Panie d‘Artagnan!... — głośno się odezwał.
— A! pan de Gesvres, dobry wieczór panu!
— Dobrze się stało, że pana spotykam.
— Po mnie pan przychodzisz?
— Ależ tak, mój Boże.
— O zakład, że król mię szuka.
— Nie inaczej.
— Tak, jak dwa czy trzy dni temu, ja szukałem pana Fouquet?.
— O!
— Słuchaj, chcesz mnie zbyć pieszczotami, mnie? Daremne trudy, słuchaj, powiedz lepiej odrazu, że przychodzisz mnie aresztować.
— Ja, pana aresztować? Dobry Boże, wcale nie! Jestem z patrolem.
— Wcale nieźle! i w tym objeździe zabierzesz mnie z sobą?
— Nie zabieram, spotykam i proszę, abyś udał się ze mną.
— Dokąd?
— Do króla.
— Dobra! — z drwiącą miną bąknął d‘Artagnan. — Król więc nie ma już nic lepszego do roboty?
— Zmiłuj się, kapitanie — cicho przemówił pan de Gesvres do muszkietera — nie kompromitujże się; ludzie cię słyszą.
D‘Artagnan śmiać się począł.
— Ruszajmy. Zazwyczaj aresztowani postępują pośrodku, między sześcioma jadącymi przodem i sześcioma z tylu.
— Ponieważ jednak ja pana nie aresztuję, będziesz więc łaskaw jechać za mną.
— Zatem traktujesz mnie przyzwoicie, masz słuszność, książę; bo gdyby mnie wypadło kiedykolwiek jeździć z patrolem w okolicy twego mieszkania na mieście, również grzecznie obszedłbym się z tobą, słowem szlacheckiem ręczę! A teraz wyświadcz mi jeszcze jednę grzeczność. Czego król ode mnie chce?
— O! król wścieka się ze złości!
— Mniejsza o to — odparł d‘Artagnan — król, który zadał sobie tyle trudu, ażeby się rozzłościć, popracuje także nad uspokojeniem swojej osoby, i basta. Nie umrę z tego, przysięgam ci.
— Wierzę; lecz....
— Lecz poślą mnie dla dotrzymania towarzystwa biednemu Fouquetowi? Mordioux! miły i zacny z niego człowiek. Bardzo zgodnie żyć z sobą będziemy, możesz mi pan wierzyć.
W trakcie tej rozmowy, przybyli do zamku.
Gesvres puścił d‘Artagnana przodem, wiodąc go wprost do gabinetu, w którym król oczekiwał na swego kapitana muszkieterów, a sam pozostał w przedpokoju. Słychać było wyraźnie głośną rozmowę króla z Colbertem, tak samo jak przed kilku dniami rozmawiał z d‘Artagnanem. Gwardziści pozostali na pikiecie przed drzwiami głównemi, a po mieście rozeszła się wieść o aresztowaniu z rozkazu króla kapitana muszkieterów.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.