Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   256   —

D‘Artagnan, ułagodzony, zapytał, o jakiej porze król skończy śniadanie.
— Niewiadomo — odparł Brienne.
— Jakto, niewiadomo?... Co to ma znaczyć?... Niewiadomo, ile król potrzebuje czasu na spożycie śniadania?... Zazwyczaj godzinę, a jeżeli przypuścić, iż powietrze z nad Loary dodaje mu apetytu, niechaj będzie półtorej, to dostateczne, jak mi się zdaje; tutaj wiec zaczekam.
— O!... drogi panie d‘Artagnan, jest rozkaz, by nie pozwolić nikomu przebywać w tej galerji; ja mam polecone, aby tego przestrzegać.
Znalazłszy się poza obrębem pałacu, d‘Artagnan, począł wszystko rozważać.
— Król — mówił sobie w duchu — nie chce mnie przyjąć, to rzecz jasna; rozgniewał się na mnie ten młodzieniaszek; lęka się słów, które mógłby usłyszeć ode mnie. Tak, ale tymczasem oblegają Belle-Isle i biorą w niewolę, lub może zabijają moich przyjaciół. Biedny mój Porthos!... bo co do tego szczwanego Aramisa, wykrętów mu nie zabraknie i spokojny jestem o niego... jednakże nie, nie, Porthos nie jest jeszcze inwalidą, a Aramis zidjociałym starcem. Pierwszy, z pomocą potężnej pięści, drugi z wyobraźnią i pomysłami swojemi, dadzą żołnierzom Jego Królewskiej Mości nielada orzech do zgryzienia. Kto wie!... może tam będzie, ku zbudowaniu arcychrześcijańskiego Najjaśniejszego Pana, małe powtórzenie bastjonu Ś-go Gerwazego?... Nie tracę nadziei. Mają tam działa i dobrą załogę.
— Jednakże — snuł dalej myśl swoją d‘Artagnan, przytakując im głową — sądzę, że lepiejby było przerwać tę walkę. Gdyby tu o mnie chodziło, nie zniósłbym ani pychy ani odstępstwa ze strony króla; lecz dla moich przyjaciół, niechaj mnie kopie, niech poniewiera, wszystko znieść powinienem. A gdybym tak poszedł do pana Colberta?... — począł dalej rozważać. — Oto figura, którą trzeba będzie przyzwyczaić, ażeby się mnie lękał. Idźmy do pana Colberta.
I d‘Artagnan żwawo wyruszył w drogę.