Wicehrabia de Bragelonne/Tom IV/Rozdział XXIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXIX.
U KRÓLOWEJ MATKI.

Królowa matka siedziała w Pałacu Królewskim w sypialnym pokoju swoim z panią de Motteville i Senorą Molina. Król, aż do wieczora oczekiwany, nie pokazał się. Królowa, zniecierpliwiona, często posyłała dowiadywać się o niego. Horyzont pałacowy był zachmurzony. Dworzanie i damy unikali siebie w przedpokojach i na korytarzach, aby nie mówić o drażliwych przedmiotach. Książę wyjechał z królem na polowanie. Księżna pozostała u siebie, gniewając się na wszystkich. Co do królowej matki, ta po odmówieniu pacierzy po łacinie, rozmawiała o swej rodzinie z dwiema przyjaciółkami po hiszpańsku; pani de Motteville, która rozumiała doskonale ten język, odpowiadała po francusku. Kiedy te dwie damy wyczerpały już wszelkie środki grzeczności i pobłażania, ażeby wyrazić, że postępowanie króla przyprawiało o śmierć prawie królowę matkę i całą rodzinę; kiedy w wyrazach dobranych wywołano wszelkie złorzeczenia przeciw pannie La Valliere, królowa matka zakończyła to oskarżenie słowami, cechującemi jej charakter i sposób myślenia.
— „Estas hijos!“... — rzekła do Moliny. „To dzieci“ — słowo głębokie w ustach matki, słowo okropne w ustach królowej, która, jak Anna Austrjacka, miała tyle ukrytych tajemnic w ponurej duszy.
Nastąpiła chwila milczenia.
Wreszcie pani de Motteville podniosła głowę.
— Wasza Królewska Mość cierpisz?... — rzekła.
— Trochę.
— Pan Vallot jest tu niedaleko, zdaje mi się u księżny.
— U księżny? pocóż?
— Księżna ma atak nerwowy.
— A to mi słabość. Pan Vallot wcale tam nie potrzebny; inny doktór z pewnością wyleczyłby księżnę...
Pani Motteville zdziwiona, podniosła raz jeszcze oczy.
— Inny lekarz, niż pan Vallot — rzekła — któż to taki?
— Zajęcie, praca, moja kochana. O! jeżeli tu jest kto chory, to tylko moja biedna córka.
— I Wasza Królewska Mość także.
— Tego wieczora mniej.
— Nie dowierzaj temu, Wasza Królewska Mość.
I jakby dla usprawiedliwienia tej pogróżki pani de Motteville, królowa uczuła gwałtowne boleści, tak, że aż zbladła i przechyliła się na krześle.
— Krople — rzekła zcicha.
— Ba, ba — rzekła Molina i, nie śpiesząc się wcale, wydostała z szafy bardzo dużą flaszkę kryształową i, odetkawszy, podała królowej.
Ta wąchała je po kilkakroć chciwie i rzekła zcicha:
— Tem cierpieniem Bóg mię zabije. Niech się dzieje jego wola.
— E! nie umiera się dlatego, że się trochę źle zrobiło — rzekła Molina, stawiając flaszkę na miejsce.
— Wasza Królewska Mość ma się teraz dobrze?... — spytała pani de Motteville.
— Trochę mi lepiej.
— Trzeba pójść do łóżka — rzekła Molina.
— Zaraz, Molino.
— Zostawmy królowę — rzekła uparta hiszpanka.
Pani de Motteville wstała, duże czyste łzy, jak łzy dziecięcia, płynęły wolno po bladych licach królowej. Molina, spostrzegłszy to, wytężyła na Annę Austrjacką czujne czarne oczy.
— Tak, tak — rzekła natychmiast królowa. — Idź, Motteville, zostaw nas same.
Ten wyraz „my“ niemile zabrzmiał w uszach ulubienicy francuskiej. Mówił on, że tu zamieniane będą tajemnice lub wspomnienia.
— Czy Molina wystarczy na usługi Waszej Królewskiej Mości?... — zapytała francuska.
— Tak — rzekła hiszpanka, a pani Motteville skłoniła się.
W tejże chwili stara pokojowa, ubrana jeszcze tak, jak była ubrana w roku 1620-ym, otworzyła drzwi, a widząc królowę płaczącą, panią Motteville, mającą wychodzić, i Molinę politykującą:
— Lekarstwo, lekarstwo!... — krzyknęła radośnie, zbliżając się do królowej.
— Któż je przynosi — rzekła śpiesznie pani de Motteville. — Czy pan Vallot?
— Nie, jakaś pani z Flandrji.
— Któż ją przysłał?
— Pan Colbert.
— Idź, zobacz Molino — rzekła królowa.
— To niepotrzebne — dał się słyszeć z drugiego pokoju głos mocny lecz, miły, na który damy zadrżały, a królowę dreszcz przeszedł, i jednocześnie jakaś kobieta stanęła w progu. I zanim królowa odezwała się, nieznajoma rzekła:
— Jestem Beginką z Bruges, i przynoszę lekarstwo, które powinno uleczyć Waszą Królewską Mość.
Wszyscy milczeli; Beginka nie postąpiła kroku.
— Mów!... — rzekła królowa.
— Gdy będziemy same — dodała Beginka.
Anna Austrjacka wzrokiem dała znak towarzyszkom i te wyszły. Beginka wówczas postąpiła trzy kroki i z uszanowaniem ukłoniła się królowej.
— Pani zapewne nie wiesz, że się nie mówi do głów ukoronowanych z maską na twarzy? — spytała dumnie Królowa.
— Chciej Wasza Królewska Mość mieć mię za wytłumaczoną — rzekła pokornie Beginka.
— Nie mogę, ale mogę ci przebaczyć, jeżeli zdejmiesz maskę!
— Uczyniłam ślub, że nieść będę pomoc zmartwionym lub cierpiącym, nie dozwalając im nigdy widzieć mej twarzy. Mogłabym ulżyć cierpieniom duszy i ciała Waszej Królewskiej Mości, ale ponieważ Wasza Królewska Mość wzbraniasz mi, wiec żegnam.
Słowa te, wymówione były głosem tak dźwięcznym i z takiem uszanowaniem, że rozbroiły gniew i podejrzenia królowej, nie zmniejszając wszakże ciekawości.
— Masz rację, nie przystoi ludziom cierpiącym wzgardzać radami, które Bóg im zsyła. Mów, pani!... i obyś mogła, jak mówisz, przynieść ulgę memu ciału. Niestety, przeczuwam, że Bóg chce okrutnie mnie doświadczać!
— Mówmy trochę o duszy, jeżeli się Waszej Królewskiej Mości podoba — rzekła Beginka — o duszy, która, jestem tego pewną, cierpi także.
— Jeśli uważasz się za prorokinię, czytającą w sercu i znającą przyszłość, to odejdź — boję się przyszłości.
— Zdaje mi się — rzekła śmiało Beginka — że więcej boisz się przeszłości.
Jeszcze nie skończyła tych wyrazów, gdy królowa podniosła się.
— Mów — krzyknęła królowa tonem rozkazującym — mów, wytłumacz się, zrozumiale i dokładnie, bo jeżeli nie...
— Nie groź mi, królowo — rzekła z pokorą Beginka — przybyłam od jednej z twoich przyjaciółek.
— Dowiedź więc tego. Ulżyj, zamiast rozjątrzać.
— Bardzo łatwo!... i Wasza Królewska Mość osądzisz, czy mnie nie przysyła jej przyjaciółka.
— Zobaczymy.
— Jakie nieszczęście spotkało Waszą Królewską Mość przed dwudziestu trzema laty?
— Ależ... wielkie nieszczęście: Czyż nie straciłam króla?
— Nie mówię o tego rodzaju nieszczęściach. Ja chcę tylko zapytać, czy od czasu... urodzenia się króla... niedorzeczność jakiej przyjaciółki nie spowodowała pewnych przykrości Waszej Królewskiej Mości?
— Nie rozumiem cię — rzekła królowa, ściskając zęby, ażeby pokryć wzruszenie.
— Chcę się więc dać zrozumieć; Wasza Królewska Mość przypomina sobie, że król urodził się 5 września 1638 roku o godzinie kwadrans na dwunastą.
— Tak, — bąknęła królowa.
— O wpół do pierwszej — mówiła dalej Beginka — Delfin ochrzczony już został z wody przez arcybiskupa de Maux, w oczach króla i Waszej Królewskiej Mości, i uznany był za dziedzica korony francuskiej. Król udał się do starego zamku Saint-Germain, ażeby usłyszeć Te Deum.
— Wszystko tak było — rzekła zcicha królowa.
— Rozwiązanie Waszej Królewskiej Mości nastąpiło wobec brata królewskiego, książąt i dam dworu, lekarz królewski Bouvard i chirurg pokojowy byli w przedpokoju. Około godziny trzeciej Wasza Królewska Mość zasnęłaś i spałaś aż do siódmej. Nieprawdaż?
— Bez wątpienia, ale opowiadasz mi to, o czem wszyscy wiedzą tak dobrze, jak ja i ty.
— Przystępuję do tego, o czem niewiele wie osób!... Niewiele osób, powiedziałam. Niestety, dwie tylko, pięć ich wiedziało dawniej; lecz od kilku lat tajemnica stała się pewniejszą przez śmierć głównych osób. Król, nasz pan, spoczywa w grobie przodków swych. Akuszerka Peronne wkrótce po nim umarła. Laporte dawno już zapomniany.
Królowa otworzyła usta, jakby chciała odpowiedzieć, a duże krople potu spływały po twarzy.
— Była godzina ósma — mówiła Beginka. — Król wieczerzał ochoczo, wokoło panowała radość, okrzyki wesołości, toasty, lud krzyczał z radości pod oknami. Szwajcarowie, muszkieterowie i gwardja, noszeni byli na ręku przez podpiłych studentów. Te okrzyki radości publicznej wywoływały lekkie jęki u spoczywającego na rękach pani de Hausac guwernantki Delfina, przyszłego króla Francji, który po otwarciu oczu miał ujrzeć dwie korony, spoczywające na dnie kolebki. Lecz w tejże chwili Wasza Królewska Mość wydałaś krzyk przerażający, na który pani Peronne przybiegła. Lekarze znajdowali się w dość odległym pokoju. Pałac pusty był prawie wskutek powszechnej radości. Akuszerka, przekonawszy się o stanie Waszej Królewskiej Mości, krzyknęła zdziwiona, a biorąc na ręce, nieprzytomną z bólu, posłała Laporta, aby uprzedził króla, że Wasza Królewska Mość chcesz, się z nim natychmiast widzieć. Laporte, jak Wasza Królewska Mość wiesz, był człowiekiem roztropnym, nie zbliżył się więc do króla, jak sługa wystraszony i chcący przestraszyć; zresztą nie była przestraszająca wiadomość, jaką król miał usłyszeć. Laporte przystąpił więc do krzesła królewskiego z uśmiechem i rzekł.
— Najjaśniejszy Panie!.. królowa jest bardzo zadowoloną, ale byłaby szczęśliwszą, gdyby mogła widzieć zaraz Waszą Królewską Mość!
Król przybył do Waszej Królewskiej Mości w chwili, kiedy pani Peronne podała mu drugiego księcia, również pięknego i zdrowego jak pierwszy, mówiąc:
— Najjaśniejszy Panie. Bóg nie chce, aby królestwo Francji spadło na kądziel.
Król w pierwszej chwili radości pochwycił dziecko i rzekł:
— Dziękuję ci, o mój Boże!
Beginka zatrzymała się w tem miejscu, uważając jak cierpi królowa.
Anna Austrjacka, oparta o krzesło z głową spuszczoną, oczami nieruchomemi, słuchała, nie słysząc, a usta jej konwulsyjnie poruszały się, może modlitwą, może przekleństwem!...
— Ale nie wierzcie — rzekła Beginka — że jeżeli jest tylko jeden Delfin we Francji, jeżeli królowa pozwoliła temu drugiemu dziecku żyć zdala od tronu, nie wierzcie, aby złą była matką. O!... nie!... są ludzie, którzy wiedzą, ile łez wylała, i mogliby zliczyć gorące pocałunki, któremi obsypywała tę biedną istotę, wzamian za życie w ciemności i nędzy, do jakiego powody polityczne zmuszały brata, bliźniaka Ludwika XIV-go.
— Mój Boże!... mój Boże!... — wyrzekła zcicha królowa.
— Wiedzą — mówiła prędko Beginka — że król, widząc dwóch, synów, równych wiekiem i prawami, zadrżał o spokój Francji. Wiedza, że kardynał Richelieu, zawiadomiony przez Ludwika XIII-go i myśląc nad tem więcej, niż godzinę, w gabinecie Jego Królewskiej Mości, wyrzekł to zdanie:
— Urodził się następca na tron po Waszej Królewskiej Mości. Bóg dał drugiego, ażeby panował po pierwszym; lecz teraz potrzebujemy tylko pierwej urodzonego; ukryjmy drugiego przed Francją, tak, jak Bóg ukrył nawet przed rodzicami. Jeden następca tronu zapewnia krajowi spokój i szczęście, dwóch, żądających tronu, to wojna domowa i anarchja.
Królowa porwała się z miejsca ze ściśniętemi pięściami.
— Zawiele wiesz — rzekła głosem grobowym — skoro posiadłaś tajemnicę stanu. Jeżeli od przyjaciół dowiedziałaś się o tem, to są nikczemni i fałszywi ci przyjaciele. Ty zaś jesteś wspólniczką w zbrodni. Zrzuć maskę, albo każę cię aresztować. O!.. tajemnica ta nie przestrasza mnie, ona umrze w twych piersiach. Od tej chwili życie twoje i tajemnica nie należą do ciebie.
I Anna Austrjacka, chcąc wykonać tę groźbę, postąpiła dwa kroki ku drzwiom.
— Otóż przekonaj się pani — rzekła nieznajoma, zrzucając maskę — o wierności, honorze i milczeniu opuszczonych przez Waszą Królewską Mość przyjaciół.
— Pani de Chevreuse!... — krzyknęła królowa.
— Jedyna powiernica tajemnic Waszej Królewskiej Mości.
— A!... — rzekła królowa — pójdź, uściskaj mnie, księżno. Niestety, zabijamy swoich przyjaciół, gdy się naigrawamy z tak bolesnych ich smutków.
I królowa, opierając się na ramieniu starej księżny, dała wolny bieg potokowi gorzkich łez.
— Jakże jesteś jeszcze szczęśliwą, Wasza Królewska Mość — rzekła pani Chevreuse ponurym głosem — skoro możesz jeszcze płakać.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.