Wicehrabia de Bragelonne/Tom IV/Rozdział XXX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXX.
DWIE PRZYJACIÓŁKI.

Królowa dumnie spojrzała na panią de Chevreuse.
— Zdaje mi się, że mówiąc o mnie, wyrzekłaś wyraz „szczęśliwa“. A jednak zdawało mi się dotąd, że niema nieszczęśliwszej istoty nad królowę francuską.
— Doprawdy, można Waszą Królewską Mość nazwać matką boleści. Ale gdy obok tej świetnej nędzy, o której w tej chwili mówiłyśmy, my tak dawne przyjaciółki, rozłączone tylko przez złość ludzką, to obok tych, mówię, nieszczęść królewskich, doświadczasz Wasza Królewska Mość pociechy, mało wprawdzie uczuciowej, ale której świat zazdrości wielce.
— Jakiej?... — rzekła gorzko królowa. — Jak możesz coś podobnego mówić, księżno, ty, co w tej chwili jeszcze mówiłaś, że potrzeba lekarstwa dla mego ciała i duszy.
Pani de Chevreuse zamyśliła się trochę.
— Wasza Królewska Mość wie zapewne, że król podobno odziedziczył po ojcu swoim nienawiść ku mnie. I gdyby wiedział, że jestem w Palais-Royal, niezawodnie kazałby mi go opuścić.
— Nie mówię, ażeby król miał szczególną przychylność dla ciebie, księżno, ale ja mogłabym dla ciebie coś uczynić... sekretnie.
— Wdzięczna jestem Waszej Królewskiej Mości.
— Choćby tylko za to, żeś zniweczyła pogłoskę, jaką rozpuszczono o twojej śmierci.
— Wasza Królewska Mość nie powinnaś była wierzyć tej pogłosce!
— Dlaczegóż? Niestety! jesteśmy śmiertelne. Czyż nie widzisz, że ja, twoja młodsza siostra, jakeśmy się niegdyś nazywały, zbliżam się bardzo do grobu!
— Jeżeli więc Wasza Królewska Mość uwierzyła tej pogłosce, musiała bardzo być zdziwioną, że przedtem nie odebrała żadnej ode mnie wiadomości.
— O! księżno, śmierć czasem tak prędko zaskoczy....
— O, Najjaśniejsza Pani! Dusze, obciążone taką tajemnicą, jak tą, o którejśmy niedawno mówiły, czują zawsze jakąś potrzebę zwierzenia się przed śmiercią. A przygotowując się do wieczności, trzeba także uporządkować i papiery.
Królowa zadrżała.
— Wasza Królewska Mość — mówiła księżna — będziesz zawiadomiona w pewien nieomylny sposób o mojej śmierci.
— Jaki?
— Bo Wasza Królewska Mość nazajutrz odbierzesz pod poczwórną kopertą wszystko to, co pozostało z naszej dawnej, a tak tajemniczej korespondencji.
— Nie spaliłaś tego — rzekła Anna z przerażeniem.
— O! Najjaśniejsza Pani — rzekła księżna — tylko zdrajcy palą korespondencje królewskie.
— Zdrajcy?
— Tak, niezawodnie! albo udając, że spalili, zatrzymują u siebie, lub sprzedają komu.
— A! mój Boże!
— Wierni zaś, przeciwnie, chowają te skarby bardzo starannie, potem starają się zobaczyć z królową i mówią: Najjaśniejsza Pani, starzeję się, jestem cierpiącą, jestem w niebezpieczeństwie śmierci, co grozi wyjawieniem sekretu Waszej Królewskiej Mości, odbierz więc ode mnie ten niebezpieczny papier i spal go sama.
— Niebezpieczny? któryż?
— Co do mnie, wprawdzie mam tylko jeden, ale i ten jest bardzo niebezpieczny.
— O! księżno, powiedz! powiedz!
— To ten list, datowany we wtorek 2 sierpnia 1644 roku, kiedy mi Wasza Królewska Mość poleciłaś, abym pojechała do Noisy-le-Sec odwiedzić te kochane, nieszczęśliwe dziecię. Te wyrazy kochane, nieszczęśliwe dziecię — pisane są ręka Waszej Królewskiej Mości.
Nastąpiła chwila głębokiego milczenia, bo królowa zgłębiała przepaść, a pani de Chevreuse zastawiała sidła.
— O! nieszczęśliwe i bardzo nieszczęśliwe dziecię — rzekła zcicha królowa — jakże smutne wlokło życie, ażeby tak okropnie skończyć.
— Umarł więc — rzekła księżna z żywością i z ciekawością, której wyraz królowa pochwyciła chciwie.
— Umarł na konsumpcję, umarł zapomniany, zwiędły jak kwiat, dany kochance przez kochanka, a który ona chowa w szufladzie, ażeby go nikt nie dostrzegł.
— Umarł — rzekła księżna z wyrazem straconej otuchy, który bardzoby ucieszył królowę, gdyby nie był miarkowany przez wątpliwość, umarł w Noisy-le-Sec.
— Tak, na ręku swego nauczyciela, biednego, wiernego sługi, który go niedługo przeżył.
— Łatwo to pojąć, gdyż bardzo trudno nosić w sercu i żałobę i tak ważną tajemnicę.
Królowa nie zważała nawet na ten przycinek; księżna mówiła dalej:
— Ależ ja dowiadywałam się kilka lat temu w Noisy-le-Sec o losie tego dziecięcia tak nieszczęśliwego. I mówiono mi tam, że on nie umarł, i dlatego nie martwiłam się tak mocno, mówiąc o tem z Waszą Królewską Mością. Gdybym bowiem temu uwierzyła, nigdybym wspomnieniem tak godnego pożałowania wypadku, nie chciała obudzać słusznego żalu Waszej Królewskiej Mości.
— Mówisz więc, że, jak powiadano, dziecię nie zmarło w Noisy-le-Sec?
— Nie, Najjaśniejsza Pani!
— A cóż więc o tem mówiono?
— Mówiono, że pewnego wieczora 1645 roku, jakaś pani pięknej postawy, co dawało się widzieć pomimo maski i obszernej mantyli, okrywającej ją, dama z wyższego stanu, zdaje się nawet z bardzo wysokiego, przybyła w karecie na zakręt drogi tej samej, Wasza Królewska Mość przypomina ją sobie, gdzie ja zawsze oczekiwałam na wiadomości o młodym księciu, kiedyś Wasza Królewska Mość raczyła mnie posyłać po nie...
— Cóż dalej?
— Nauczyciel przyprowadził dziecię do tej damy.
— A potem?
— Nazajutrz i nauczyciel i dziecko wyjechali.
— Widzisz więc dobrze, że jest w tem trochę prawdy, gdyż właśnie wtenczas to biedne dziecię nagle umarło; słusznie twierdzą lekarze, że od siódmego roku życie dzieci wisi na włosku.
— O! to, co Wasza Królewska Mość mówi, jest prawdą, i nikt zapewne od niej lepiej o tem wiedzieć nie może, nikt też w to mocniej nie wierzy, niż ja. A jednak Wasza Królewska Mość...
— Cóż jeszcze? — pomyślała królowa.
— Osoba, która mi doniosła te szczegóły, która dowiadywała się o zdrowie dziecięcia, osoba ta...
— Powierzałaś komuś takie starania? A! księżno.
— Komuś tak milczącemu, jak W. K. Mość, jak ja, przypuśćmy, że to byłam ja sama. Ten ktoś, mówię, przejeżdżając w kilka miesięcy przez Tourraine...
— Przez Tourraine!
— Poznał nauczyciela i dziecko! przepraszam, zdawało mu się, że poznał obydwóch żyjących, zdrowych, szczęśliwych, kwitnących, jednego czerstwą starością, drugiego kwiatem młodości. I pomyśleć teraz, co znaczą pogłoski, jakie o tem obiegają! i wierzyć teraz temu, co mówią o tem, co się dzieje na świecie. Ale ja utrudzam W. K. Mość, odnowiwszy to zapewnienie mojego uszanowania i poświęcenia dla niej.
— Zatrzymaj się, księżno. Pomówmy trochę o tobie.
— O mnie. O! nie zniżaj W. K. Mość oczu swoich aż do mnie?
— Dlaczego? Czyż nie jesteś najdawniejszą przyjaciółką? Chyba, że się gniewasz?
— Ja? mój Boże? za cóż. Czyżbym przyszła do W. K. Mości, gdybym miała jaką ku niej urazę! jaki powód żalu?
— Księżno! lata nas już gniotą. Trzeba się opierać śmierci, która już nam grozi.
— W. K. Mość rozrzewniasz mię, tak uprzejmie do mnie przemawiając!
— Nikt mię tak nie kochał, nikt tak wiernie nie służył, jak ty, księżno.
— W. K. Mość raczy sobie to przypominać?
— Zawsze! księżno. Daj dowód przyjaźni.
— Jaki?
— Żądaj czego ode mnie!
— A więc W. K. Mość możesz mi sprawić nieopisaną, nieporównaną radość.
— Cóż takiego? — rzekła królowa — ale przedewszystkiem, moja droga de Chevreuse, pamiętaj, że jestem pod władzą syna, jak niegdyś byłam pod władzą męża.
— Dobrze!... Spraw mi ten zaszczyt, pani, i przepędź kilka dni u mnie w Dampierre!...
— I nic więcej?... — krzyknęła królowa osłupiała.
— Nic.
— Nic więcej, jakto?....
— Mój Boże!... Czyżbyś mogła przypuścić, ażebym nie żądała najwyższego dobrodziejstwa. Jeżeli tak myślisz, toś mię jeszcze nie poznała. No, zgadzasz się na to?...
— Z całego serca!...
— O!... dziękuję ci.
— I będę bardzo szczęśliwą — rzekła królowa z niedowierzaniem — jeżeli moja obecność będzie ci mogła być użyteczną!...
— Użyteczną!... — rzekła księżna, śmiejąc się — o!... nie!... nie!... tylko przyjemną, miłą, rozkoszną. A więc to już przyrzeczone?...
— Najsolenniej!...
Księżna porwała rękę królowej i obsypała ją pocałunkami.
— To dobra kobieta — pomyślała królowa — dobra i szlachetnego umysłu.
— Wasza Królewska Mość zgadza się na to — rzekła księżna — że odwiedziny te nastąpią za dni piętnaście?...
— Zgoda!... ale dlaczego?...
— Dlatego, że ludzie, wiedząc, iż jestem w niełasce, nie chcieli mi pożyczyć 100,000 talarów na wyrestaurowanie Dampierre. Ale teraz, gdy się dowiedzą, że to potrzebne jest na godne przyjęcie Waszej Królewskiej Mości, wszystkie kapitały Paryża spłyną do ranie!
— A!... — rzekła królowa, poruszając głową, gdyż pojęła zupełnie księżnę. — Sto tysięcy talarów. A więc potrzeba 100,000 talarów na odnowienie Dampierre?...
— Nie więcej.
— Jeżeli chcesz, ja ci ich pożyczę!...
— Doprawdy?...
— Słowo królowej!... 100,000 talarów, to nie tak wiele.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.