Przejdź do zawartości

Wicehrabia de Bragelonne/Tom IV/Rozdział XX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XX.
PRZECHADZKA PRZY POCHODNIACH.

Saint-Agnan zajął więc pokoje, przeznaczone dla Guicha. Pan Dangeau dostał pokoje Saint-Agnan, dając sześć tysięcy liwrów porękawicznego rządcy pana de Saint-Agnan, w przekonaniu, że zrobił najświetniejszy interes. Dwa zaś pokoje pana Dangeau miały być na przyszłość mieszkaniem Guicha. Co do pana Dangeau, ten był tak uszczęśliwiony tą zmianą, że mu nie przyszło nawet na myśl zastanowić się, dlaczego Saint-Agnan opuszczał te pokoje.
W godzinę potem Saint-Agnan był już w nowem mieszkaniu, a w dziesięć minut po nim przybył Malicorne z rzemieślnikiem.
Tymczasem król nieraz już zapytał o Saint-Agnana. Posłano do jego mieszkania, lecz tam już był Dangeau, znaleziono go więc w nowem. Król okazał już był kilka razy niecierpliwość; wtem wszedł Saint-Agnan.
— I ty mnie także opuszczasz — rzekł Ludwik XIV-ty żałosnym tonem.
— Najjaśniejszy Panie! ja nie opuszczam Waszej Królewskiej Mości, lecz tylko przeprowadzam się.
— Jakto? myślałem, żeś to już od trzech dni skończył.
— Tak jest, Najjaśniejszy Panie! ale już mi tam niewygodnie i przenoszę się do przeciwległego skrzydła.
— A co, nie mówiłem, że mnie opuszczasz — zawołał król. — Ależ to coś niemożliwego! znalazłem kobietę, która odpowiadała mojemu sercu. Cała moja rodzima sili się, aby mi ją wydrzeć. Miałem przyjaciela, któremu powierzałem swoje cierpienia i znosiliśmy ciężar ich. razem, ale i ten, znudzony memi skargami, porzuca mnie, nie pożegnawszy się nawet ze mną.
Saint Agnan zaczął się śmiać. Król domyślił się, że w tym braku uszanowania jest jakaś tajemnica.
— Co to znaczy?... — zawołał pełen nadziei.
— To znaczy, Najjaśniejszy Panie, że ten przyjaciel, którego Wasza Królewska Mość tak spotwarza, chce przywrócić królowi stracone szczęście.
— Ty zrobisz to, że zobaczę La Valliere?... — zawołał król.
— Nie zaręczam jeszcze, Najjaśniejszy Panie! Ale mam nadzieję.
— A jakże to? jakim sposobem? opowiedz mi Saint-Agnan, jaki masz plan, może będę ci mógł dopomóc?
— Najjaśniejszy Panie — odpowiedział Saint-Agnan — nie wiem jeszcze, jakim się to stanie sposobem ale zdaje mi się, że jutro ją zobaczysz!...
— O! co za szczęście, ale dlaczegóż przeniosłeś się?
— Ażeby lepiej służyć Waszej Królewskiej Mości.
— I cóż to ma do tego?
— Czy Wasza Królewska Mość wie, gdzie są pokoje, przeznaczone dla pana de Guiche?
— Wiem!
— A więc Wasza Królewska Mość wie, gdzie mieszkam?
— Bez wątpienia, ale to mi nic nie mówi.
— Jakto! i Wasza Królewska Mość nie pojmujesz, że nad pokojami temi są dwa pokoje.
— Czyje?
— Jeden z nich jest panny Montalais!
— A drugi pewno panny La Valliere?
— A tak, Najjaśniejszy Panie!
— Prawda! prawda, Saint-Agnanie, to nader szczęśliwy pomysł, pomysł przyjaciela, poety, i zbliży mnie do niej, chociaż wszyscy rozłączają.
— Najjaśniejszy Panie!... — rzekł Saint-Agnan z uśmiechem zdziwienia.
— Saint-Agnan, umieram z niecierpliwości, usycham i nie będę czekał do jutra. Jutro, jutro, ależ to wiek cały.
— A pomimo to, trzeba, Najjaśniejszy Panie, abyś zwyciężył tę niecierpliwość, długa jak przechadzka z paniami.
— Nie! nie! tysiąc razy nie. Nie chcę się narażać na okropne cierpienie, być o dwa kroki od niej, widzieć ją, dotykać jej sukni, przechodzić obok, a nie móc do niej ani słowa przemówić!
— W takim razie pozwolę sobie zwrócić uwagę — rzekł Saint-Agnan — że jest konieczne, Najjaśniejszy Panie, ażeby księżna i jej panny wyszły z domu choć na dwie godziny. Koniecznie potrzeba albo polowania albo przechadzki!
— Ależ polowanie czy przechadzka, to będzie zawsze jakieś dziwactwo. Zdradzając taką niecierpliwość, okażę całemu dworowi, że serce moje nie należy już do mnie. Czyż nie mówią już, że ja marzę o podbiciu świata, a nie umiem panować nad sobą samym.
Ci, co to mówią, są nierozsądni. Zresztą, ktokolwiek oni są, jeżeli Wasza Królewska Mość wolisz ich słuchać, ja nie mam nic do powiedzenia, ale w takim razie dzień jutrzejszy odłożyć trzeba na czas nieograniczony.
— A więc wyjeżdżam tego jeszcze wieczora. Pojadę przy pochodniach na noc do Saint-Germain, a jutro po śniadaniu wrócę około godziny trzeciej do Paryża. Czy dobrze?
— Doskonale.
— Jadę zatem o ósmej wieczorem.
Król, pełen otuchy, udał się wprost do księżny, oznajmiając jej o przechadzce. Księżna wpadła zaraz na myśl, że przechadzka ta ułożona jest przez króla tylko dla widzenia się jakimkolwiek sposobem z La Valliere, ale nie okazała tego królowi i przyjęła zaproszenie z uśmiechem na ustach. Wydała głośno rozkazy, ażeby panny honorowe towarzyszyły jej i postanowiła przeszkadzać, w miarę możności, w miłostkach króla. Pozostawszy samą, kiedy król był pewien towarzystwa La Valliere, i kiedy myślał może w tej chwili o smutnem szczęściu zobaczenia kochanki choć zdaleka, rzekła do swych panien honorowych:
— Będę miała dosyć dwóch panien tego wieczora, to jest panny Tonnay-Charente i Montalais.
La Valliere przewidziała cios i była nań przygotowaną, gdyż ciągłe prześladowanie uczyniło ją silną. Księżna nie miała więc pociechy wyczytać na jej twarzy, jakie sprawił wrażenie cios, godzący w jej serce. La Valliere przeciwnie, uśmiechając się z nieopisaną dobrocią, która nadawała jej twarzy wyraz anielski, rzekła:
— A więc jestem wolna, na cały wieczór?
— Tak, bez wątpienia.
— To będę pracowała nad haftem obicia, na które Wasza wysokość raczyła zwrócić uwagę i które oddawna jej ofiarowałam.
I, ukłoniwszy się z uszanowaniem, odeszła do siebie.
Malicorne dowiedziawszy się o rozkazie księżny wsunął przez drzwi Montalais bilecik zawierający te słowa:
— „Trzeba, żeby L. V. była razem z księżną tej nocy.“
Montalais podług umowy, spaliła bilecik. A że była pełna pomysłów, natychmiast ułożyła plan, w skutku którego, udając się o oznaczonej godzinie do księżny, pobiegła przez łączkę i obok gromady dworzan, tam stojących, zgrabnie upadła, powstała natychmiast i poszła dalej, ale kulejąc.
Dworzanie nadbiegli, sądząc że ma zwichniętą nogę. Właśnie też tego chciała, lecz wierna obowiązkom przybyła do księżny.
— A to co, dlaczego kulejesz?.. — spytała księżna — wzięłam cię za La Valliere.
Montalais opowiedziała swój wypadek. Księżna, udała, że jej żałuje i chciała wezwać chirurga. Lecz Montalais upewniła, że to nic wielkiego.
— Pani!... — rzekła — martwi mnie tylko to, że nie będę mogła jej służyć, i byłabym już nawet prosiła panny La Valliere, ażeby mnie zastąpiła przy Waszej wysokości!
Księżna zmarszczyła brwi.
— Ale tego nie uczyniłam — mówiła dalej Montalais.
— I dlaczegożeś tego nie uczyniła?... — spytała księżna.
— Gdyż biedna La Valliere wydawała się tak szczęśliwa z udzielonej sobie na dzisiejszy wieczór wolności, iż nie śmiałam prosić jej, aby zastąpiła mnie dziś na służbie.
— Jakto?.. to ją tak uszczęśliwia?.. — spytała księżna, uderzona temi wyrazami.
— Aż do szaleństwa prawie. Ona, co tak jest ponurą, śpiewała nawet, zresztą nic dziwnego; Wasza wysokość wie, że charakter jej ma w sobie trochę dzikości, i dlatego nie lubi towarzystwa.
— O!.. o!.. — pomyślała księżna — ta wesołość wydaje mi się nienaturalną.
— Powiedziała już nawet, że będzie jeść obiad sam na sam z ulubionemi swemi książkami. Zresztą Wasza wysokość ma sześć innych panien, które będą bardzo szczęśliwe, mogąc jej towarzyszyć.
Księżna milczała.
— Czy dobrze zrobiłam?... — mówiła dalej Montalais z lekkiem ściśnięciem serca, widząc, że się jej nie udał plan, na który liczyła. Czy Wasza wysokość potwierdza to?.. — rzekła.
Księżna myślała, że w nocy król może wyjechać z Saint-Germain i w godzinę przybyć do Paryża.
— Powiedz mi — rzekła — czy La Valliere, widząc ciebie cierpiącą, chciała cię przy mnie zastąpić?
— Ona nie wie o moim przypadku! A choćby wiedziała, nie chciałabym, aby dla mnie zmieniała swoje projekty.
Księżna była przekonana, że pod tem pragnieniem samotności ukrywa się jakaś tajemnica miłosna. Spodziewaną tajemnicą był pewnie powrót Ludwika w nocy, o czem La Valliere została zawiadomiona, i stad pochodziła jej tak wielka radość z pozostania w Palais Royal.
Był to plan, naprzód ułożony.
— Oho! nie zwiodą mię — pomyślała księżna.
— Panno Montalais — rzekła — proszę zawiadomić swoją przyjaciółkę, pannę La Valliere, że jestem w rozpaczy, iż muszę zepsuć jej projekty samotności; zamiast nudzić się sama w Palais-Royal, pojedzie nudzić się z nami do Saint-Germain.
— A! biedna La Valliere — rzekła Montalais z udanem pożałowaniem, a z radością w sercu. — O! czyż niema sposobu, aby Wasza książęca wysokość...
— Dość tego — rzekła księżna — ja tak chcę. A zresztą, przekładam towarzystwo panny Labeaume Leblanc nad wszystkie inne. Idź, przyślij mi ją tu, a sobie każ opatrzeć nogę.
Montalais nie czekała potwierdzenia rozkazu, wróciła do siebie, napisała odpowiedź dla Malicorna i wsunęła ją za obicie.
— „Pojadą“ — była odpowiedź.
Spartańczyk nie napisałby krócej.
— Tym sposobem — myślała księżna — w drodze oka z niej nie spuszczę, w nocy spać będzie przy mnie i Jego Królewska Mość będzie bardzo zręczny, jeżeli choć słówko do niej przemówi.
La Valliere przyjęła rozkaz jechania z tą samą słodyczą, z jaką wpierw rozkaz pozostania. W duszy wszakże była uradowana, gdyż uważała zmianę w postanowieniu księżny, za pociechę, zesłaną przez Opatrzność, a mniej przewidująca, niż księżna, przypisywała to wszystko przypadkowi.
Kiedy wszyscy, prócz chorych, będących w niełasce, i tych, co zwichnęli nogę, byli w drodze do Saint-Germain, Malicorne przywiózłszy rzemieślnika, wprowadził go do wiadomego pokoju. Rzemieślnik wziął się natychmiast do roboty, pobudzony sowitą nagrodą, jaką mu obiecano. A że użyto najdoskonalszych narzędzi, robota szła prędko i wkrótce kwadrat, wyrżnięty z sufitu, był w ręku Saint-Agnan‘a, Malicorna, rzemieślnika i zaufanego sługi, osoby, stworzonej tylko na to, aby wszystko wiedziała i słyszała, a nic nie powtarzała. Wskutek nowego planu Malicorna, dziura wyrżnięta była w rogu pokoju. Uczyniono to dlatego, ponieważ La Valliere, nie mając drugiego pokoju do ubierania się, prosiła i otrzymała wielki parawan, który, przedzielając jej pokoik, zastępował miejsce gabinetu i był dostateczny do zasłonięcia otworu, który i tak był nieznaczny.
Rzemieślnik zrobił klapę na ukrytych zawiasach, zamykającą ten otwór tak doskonale, że najwprawniejsze oko nie mogło jej odróżnić od innych części posadzki. Kręcące się schody, jakich już wówczas zaczynano używać, zostały kupione gotowe przez Malicorna za 2.000 liwrów i mocno przytwierdzone. Wszystko to było w jak największej cichości wykończone podczas nocy.
Kiedy nazajutrz, około godziny drugiej, dwór wrócił z Saint-Germain, La Valliere, wszedłszy do swego pokoju, nie mogła mieć nawet cienia podejrzeń, że ktoś był w jej mieszkaniu, gdyż wszystko było jak przedtem na swojem miejscu i ani odrobina wiórów nie zdradzała pogwałcenia mieszkania.
Lecz wieczorem nazajutrz, kiedy wróciła do swojego pokoju od księżnej, lekkie skrzypnięcie dało się słyszeć w pokoju. Zdziwiona przysłuchiwała się, skąd to pochodzi. Skrzypnięcie powtórzyło się.
— Kto tam?... — spytała, trochę przestraszona.
— Ja — odpowiedział głos króla, tak dobrze jej znany.
— Ty!... ty, Najjaśniejszy Panie — krzyknęła, mniemając, że marzy — ale gdzież to, gdzież?...
— Tu — odpowiedział król, usuwając skrzydło parawanu i jak cień, stając na środku pokoju.
La Valliere, krzyknąwszy, upadła drżąca na sofę.
Król postąpił ku niej z uszanowaniem.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.