Wicehrabia de Bragelonne/Tom II/Rozdział XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XII.
MANICAMP I MALICORNE.

Malicorne pojechał więc do swego przyjaciela, pana Manicamp, bawiącego w Orleanie.
Było to właśnie w chwili, kiedy młody panicz sprzedawał ostatnia swoja odzież, w nienajlepszym będąca stanie.
Przed piętnastu dniami wziął on od hrabiego de Guiche sto pistolów, które miały posłużyć na wyjazd do Havru, naprzeciw przybywającej żony księcia.
Od Malicorna otrzymał przed trzema dniami za nominację dla Montalais pięćdziesiąt pistolów.
Nie spodziewał się zatem znikąd pieniędzy, wyczerpawszy wszelkie możliwe źródła, chyba tylko ze sprzedania sukien, za które niewiele można było otrzymać. Po sprzedaniu sukien nie pozostawało panu Manicamp nic więcej, jak położyć się do łóżka.
Nie mając ani pieniędzy, ani humoru, cóż lepszego można uczynić, jak zastąpić zabawy, przechadzki i towarzystwo smacznym snem?
Mówią, że kto bawi się łóżkiem, może nie jeść, ale w łóżku ani bawić się, ani tańczyć nie można.
Manicamp, doprowadzony do tej ostateczności, był bardzo smutny. Czekał na lichwiarza, gdy ujrzał wchodzącego Malicorna.
— Jakto!... — zawołał głosem, którego opisać niepodobna, — to ty, mój przyjacielu!...
— Jakże jesteś grzeczny!... — odpowiedział Malicorne.
— Bo widzisz, czekam na pieniądze, a tu zamiast pieniędzy, ty przybywasz.
— A gdybym ja ci przynosił pieniądze?...
— A!... to co innego, przywitałbym cię jak najserdeczniej.
I wyciągnął rękę nie do Malicorna, ale po kieskę.
Malicorne udał, że nie rozumie i podał mu rękę.
— A pieniądze?... — zapytał Manicamp.
— Mój drogi — odpowiedział mu Malicorne — jeżeli chcesz pieniędzy, to na nie zapracuj.
— I cóż mam czynić?...
— Powiadam ci, zapracuj.
— Ale powiedz jakim sposobem?...
— O!... to cokolwiek za ciężko; ale ci powiem.
— Do djabła!...
— Wstań z łóżka i idź natychmiast do hrabiego de Guiche.
— Ja mam wstawać!... — zawołał Manicamp, rozkosznie wyciągając się w łóżku. — O!... ani myślę.
— Czy już sprzedałeś wszystkie swoje suknie?...
— Nie, pozostały mi jeszcze najpiękniejsze, ale właśnie czekam na kupca.
— A obuwie?...
— Widzisz je pod stołem.
— Kiedy tak, obuwaj się, ubieraj, każ siodłać konia i dalej w drogę.
— Ani mi się śni.
— Dlaczego?...
— Alboż nie wiesz, że hrabia de Guiche jest w Etampes?...
— Nic o tem nie wiedziałem; ale zamiast trzydziestu mil drogi, będziesz miał tylko piętnaście.
— Jakiś rozumny!... jeżeli piętnaście mil zrobię w mojej odzieży, to zamiast trzydziestu pistolów wezmę za nią piętnaście.
— Sprzedaj ją, za ile ci się podoba, ale ja potrzebuję jeszcze jednej nominacji na damę honorową.
— A to dla kogo?... czy aż dwie dla panny de Montalais?
— A!... jakiżeś złośliwy!... Naraz dwa pożerasz majątki: mój i hrabiego de Guiche.
— Powinieneś był powiedzieć, hrabiego de Guiche i mój.
— Dobrze, masz słuszność, panom cześć!... ale wracam do nominacji.
— O!... źle trafiłeś.
— A to dlaczego?...
— Księżna będzie miała tylko dwanaście dam honorowych; już otrzymałem jedno miejsce, o które tysiąc dwieście kobiet się ubiegało, a otrzymałem je, rozwijając całą dyplomatykę.
— O!... tak, wiem, że jesteś zręczny, mój przyjacielu.
— Umiem chodzić za interesami, — odpowiedział Manicamp.
— A!... wiem o tem i gdybym był królem, zobaczyłbyś, cobym uczynił.
— Zapewnie nazwałbyś się Malicornem I?
— Broń Boże!... mianowałbym cię ministrem skarbu; ale nie o to tu rzecz idzie.
— Na nieszczęście!...
— Potrzeba mi drugiej nominacji na damę honorową.
— Mój przyjacielu, gdybyś mi nawet niebo przyrzekał, na krok z miejsca się nie ruszę.
Malicorne zadzwonił kieską.
— Mam tu dwadzieścia pistoli rzekł. — Będzie to tylko dodatek do tych pięciuset, któreś mi winien.
— Masz słuszność, — odrzekł Manicamp, znowu wyciągając rękę, — takim sposobem muszę je przyjąć. Dawaj.
— Ale zaczekaj, to nie dosyć wyciągnąć rękę; jeżeli ci dam dwadzieścia pistolów, czy będę miał nominację?...
— Zapewne.
— Kiedy?...
— Dzisiaj.
— Ale ostrożnie, panie de Manicamp, za wiele coś przyrzekasz. Trzydzieści mil jednego dnia, to chyba chcesz trupem paść.
— Żeby się przysłużyć przyjacielowi, trzeba i trudu nie szczędzić.
— A!... jakżeś dobry!...
— A gdzie są pieniądze?...
— Oto są — odpowiedział Malicorne, pokazując je.
— Dobrze.
— Ale, mój drogi panie de Manicamp, ty je wydasz na same konie pocztowe.
— Bądź spokojny.
— Stąd piętnaście mil do Etampes.
— Czternaście.
— Niech i tak będzie, czternaście mil, to siedem stacyj, stacja po dwadzieścia sous, siedem liwrów; siedem liwrów kurjer, czternaście; czternaście na powrót, dwadzieścia osiem; tyleż nocleg i wieczerza, zatem sześćdziesiąt liwrów będzie kosztowała twoja grzeczność.
Manicamp jak wąż wyciągnął się w łóżku i wlepił wielkie oczy w Malicorna.
— Masz słuszność — rzekł — dzisiaj wrócić nie mogę.
I wziął dwadzieścia pistoli.
— Zatem, jedź.
— Skoro jutro mam wrócić, to dosyć czasu.
— A teraz co będziesz robił?...
— Będę grał.
— Ależ nie zawsze wygrywasz!
— To się założę.
— O co?...
— O drugie dwadzieścia.
— A jakiż przedmiot zakładu?...
— Zaraz. Mówiliśmy, że mamy czternaście mil do Etampes.
— Nieinaczej.
— Czternaście mil napowrót?
— Tak jest.
— Zatem dwadzieścia osiem.
— Zapewne.
— Na te dwadzieścia osiem mil dajesz mi czternaście godzin czasu.
— Dobrze.
— Godzinę na znalezienia hrabiego de Guiche?...
— Zgoda.
— Godzinę na napisanie listu do księcia.
— Niech i tak będzie.
— Razem szesnaście godzin.
— Rachujesz jak Colbert.
— Teraz południe.
— Wpół do pierwszej.
— A!... jaki piękny masz zegarek.
— Co mówisz?.... — zapytał Malicorne, kładąc zegarek do kieszeni.
— A!... prawda, założyłem się z tobą o dwadzieścia pistolów, które mi pożyczyłeś, że będziesz miał list hrabiego de Guiche za...
— Za ile?...
— Za osiem godzin.
— Czyż masz konie skrzydlate?...
— To do mnie należy. Załóż się.
— Będę miał list hrabiego za osiem godzin?...
— Nieinaczej.
— Podpisany?...
— Podpisany.
— Jego ręką...
— Jego ręką.
— Dobrze, zakładam się, — odpowiedział Malicorne, ciekawy, jak jego dostawca ubrań wywinie się z zakładu.
— Zgoda?
— Zgoda.
— Podaj mi pióro, papier i atrament.
— Oto jest.
— A!... Dobrze.
Manicamp podniósł się, wzdychając, i napisał następujące wyrazy:

„Na damę honorową przy księżnej nominacja, którą hrabia de Guiche podejmie się otrzymać za pierwszem widzeniem“.

de Manicamp.

Po dokonaniu tego ważnego dzieła, Manicamp znowu wyciągnął się jak długi.
— Co to ma znaczyć?... — zapytał Malicorne.
— To ma znaczyć, że jeżeli ci pilno mieć list hrabiego de Guiche do księcia, ja zakład wygrałem.
— Jakto?...
— To rzecz, zdaje mi się, jasna jak słońce; wszak bierzesz ten papier?
— Biorę.
— Więc jedź za mnie.
— A!...
— Pędź co tchu stanie.
— Dobrze.
— Za sześć godzin możesz być w Etampes, o siódmej zaś będziesz miał list hrabiego, a ja wygrałem zakład, nie ruszywszy się z miejsca; co i dla ciebie i dla mnie zarówno jest dogodne.
— Zapewne, wielkim jesteś człowiekiem.
— Ja o tem wiem.
— Wyjeżdżam więc do Etampes.
— Dobrze.
— Hrabiemu de Guiche oddam to pismo.
— Tak.
— A książę przychyli się do prośby?...
— Natychmiast.
— I dostanę nominację?
— Niezawodnie.
— A!...
— Sądzę, że jestem grzeczny, a co?...
— Nieocenionyś.
— Bóg zapłać.
— Jak widzę, mój drogi ty wszystko masz, co zechcesz od księcia.
— Oprócz pieniędzy.
— Djabli wyjątek; ale gdybyś zamiast pieniędzy, żądał...
— Czego?...
— Czegoś bardzo ważnego?...
— A co nazywasz ważnem?...
— Gdyby naprzykład który z twoich przyjaciół żądał przysługi...
— Tobym jej nie uczynił.
— Samolubie!...
— Albo przynajmniej zażądałbym od niego wzajemności.
— Dobrze więc, otóż przyjaciel ten stoi przed tobą.
— To ty?...
— Tak, ja.
— Jak widać, jesteś bogatym?...
— Mam jeszcze pięćdziesiąt pistolów.
— Właśnie tej sumy potrzebuje, gdzież one są...
— Tu — odrzekł Malicorne, uderzając po kieszeni.
— Zatem powiedz, czego żądasz?...
Malicorne wziął pióro, papier i kałamarz i to wszystko podał Manicampowi.
— Pisz, — rzekł.
— Dyktuj.
„Ważne na posadę na dworze księcia, brata królewskiego“.
— Ba!... ba!... posada na dworze księcia za pięćdziesiąt pistolów!...
— Jakto?...
— Za mało.
— A więc pięćset!
— Gdzie one są?
Malicorne wyciągnął z kieszeni rulon złota, który trzymał za rożek.
— Oto są — rzekł.
Manicamp oczyma pożerał złoto, ale tym razem Malicorne stał zdaleka.
— Co mówisz?... pięćset pistolów...
— Mówię, że mniejsza o to, — odpowiedział Manicamp, biorąc znowu pióro do ręki — dyktuj.
Malicorne mówił dalej:
„Posadę, hrabia do Guiche wyjedna dla mojego przyjaciela, pana Malicorne“.
— Oto jest, — rzekł Manicamp.
— Za pozwoleniem, zapomniałeś podpisać.
— A!... prawda, a pięćset pistolów?...
— Oto dwieście pięćdziesiąt.
— A drugie dwieście pięćdziesiąt?...
— Jak otrzymam posadę.
Manicamp skrzywił się.
— Kiedy tak, zwróć mi pismo — rzekł.
— A to po co?...
— Muszę jeden wyraz dodać.
— Dodać?...
— Jeden tylko.
— Jaki?...
— Pilno.
Malicorne zwrócił pismo, a Manicamp dodał ten wyraz.
— Dobrze — rzekł Malicorne, odbierając pismo napowrót.
Manicamp zaczai liczyć pieniądze.
— Brakuje mi dwudziestu rzekł.
— Jakto?...
— Dwudziestu, które wygrałem.
— Kiedy?...
— Zakładając się, że będziesz miał list hrabiego w ciągu ośmiu godzin.
— A!... prawda.
I dodał mu dwadzieścia pistolów.
Manicamp wziął garścią złoto i wysypał je na pościel.
— Otóż i druga posada — mówił do siebie Malicorne, susząc pismo — posada, która, jak sądziłem, będzie więcej od pierwszej kosztować...
Umilkł, wziął pióro do ręki i napisał do Montalais:
„Oświadcz pani swojej przyjaciółce, że niedługo otrzyma miejsce; wyjeżdżam po podpis nominacji; osiemdziesiąt sześć mil drogi zrobię dla twojej miłości“.
I z szatańskim uśmiechem, przerywając pisanie, rzekł:
— Otóż posada, która na pierwszy rzut oka wydawała mi się droższą od pierwszej, ale... sądzę, że korzyść będzie w stosunku do wydatku i panna de la Valliere więcej mi powinna przynieść, niż panna de Montalais, albo nie będę się nazywał Malicornem. Bądź zdrów, Manicamp.
I wyszedł.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.