Wicehrabia de Bragelonne/Tom II/Rozdział XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XI.
MALICORNE I MANICAMP.

Wprowadzenie tych dwóch nowych osób do naszej historii, ich tajemnicze zbliżenie imion i uczuć, zasługują na uwagę opowiadającego i czytelników.
Opowiemy więc niejakie szczegóły o panu Malicorne i panu Manicamp.
Malicorne, jak wiadomo, odbył podróż do Orleanu po nominację dla panny Montalais, powrót zaś jego niezmierne sprawił wrażenie w zamku Blois.
W Orleanie chwilowo bawił pan de Manicamp. Szczególniejszy był to człowiek ten pan Manicamp: kawaler, mający dużo dowcipu, zawsze wymuskany, zawsze potrzebujący i goły, chociaż czerpał dowolnie z kieszeni hrabiego de Guiche, jednego z najbogatszych ludzi w owej epoce.
Pan hrabia de Guiche za towarzysza dzieciństwa miał pana de Manicamp, biednego szlachcica, rodem z Grammont.
Dowcipny i przemyślny pan de Manicamp stworzył sobie sposób do życia ze stosunków z bogatą rodziną marszałka.
Od dzieciństwa przez wyrachowanie, wyższe nad jego wiek, poświęcił swoje imię i byt dziwactwom hrabiego de Guiche. Cokolwiek zbroił jego przyjaciel, Manicamp przyjmował winę na siebie, odbierał kary i nagany, które pomimo że spadały na niewinnego, nie były wcale znośniejsze przez to.
To zaparcie się Manicampa dobrze było wynagradzane, jeżeli upodlenie da się czem nagrodzić. Zamiast nosić niedrogie suknie, na jakie majątek rodzicielski mu pozwalał, ubierał się Manicamp wytwornie i wspaniale, jak pan, mający pięćdziesiąt tysięcy liwrów dochodu.
Zaparcie się to Manicampa nie pochodziło jednak ani z nikczemności charakteru, ani z niskości umysłu. Manicamp był filozofem, albo raczej posiadał zupełną obojętność dla świata. Jedyna jego dumą było rozrzucać pieniądze.
Pod tym względem pan Manicamp był prawdziwą otchłanią.
Trzy albo cztery razy do roku porządnie szlamował kieszeń hrabiego, a kiedy hrabia był goły i wydobywał pustą sakiewkę, oświadczając, że jakiś czas potrzeba zaczekać, aż ją hojność ojcowska zasili, tracił Manicamp całą energję, kładł się do łóżka i wyprzedawał garderobę, utrzymując, że leżąc, nie potrzebuje odzieży.
Tymczasem napełniała się już sakiewka hrabiego de Guiche, a napełniona otwierała się dla pana Manicamp, który sprawiał sobie nowe suknie, przebierał się i rozpoczynał dawne życie.
Ta wyprzedaż sukien, prawie co kwartał, czyniła naszego bohatera sławnym w Orleanie, w mieście, w którem, nie umiemy powiedzieć dlaczego, obrał sobie siedlisko.
Prowincjonalne hulaki, fanfaroni, mający sześćset franków dochodu, dzielili się świetnemi strojami naszego eleganta.
Pomiędzy owymi tandetnymi elegantami figurował także nasz przyjaciel Malicorne, syn miejskiego ławnika, od którego książę Kondeusz na wielkie procenty pożyczał pieniądze.
Pan Malicorne syn utrzymywał kasę ojcowską.
Łatwo domyślić się można, że w owym czasie niewytwornej moralności, syn, idąc za przykładem ojca, wypożyczał swój dochód tysiąc osiemset liwrów, jak niemniej sześćset liwrów, których mu hojność ławnika dostarczała; tym sposobem był Malicorne królem młodzieży w Orleanie, mając do wyrzucenia dwa tysiące kilkaset liwrów rocznie.
Malicorne wprost przeciwnie niż Manicamp był strasznie dumny.
Kochał dla dumy, żył dla dumy, wydawał dla dumy i niszczył się przez dumę.
Malicorne postanowił wywyższać się, cokolwiekby to mogło kosztować; kosztem więc kieszeni, nabył kochankę-przyjaciółkę.
Kochanka, panna de Montalais, często była dla niego nazbyt okrutną i wiele go kosztowała, ale była szlachetnego urodzenia, a to wystarczało dla Malicorna.
Co do wydatków, panna de Montalais kosztowała go rocznie tysiąc pięćset, lub więcej liwrów, tytułem pożyczki, nigdy nie mającej być zapłaconą.
Tak więc Malicornowi nic nie zostawało.
Ale mylimy się, zostawała mu jeszcze kasa ojcowska.
Używał on względem niej środka, w największej trzymanego tajemnicy, który zasadzał się na tem, że zaliczał sobie z kasy ławnika tysiąc liwrów, przyrzekając, że przy pierwszej sposobności, deficyt zapełni.
Tą sposobnością miała być posada w domu brata królewskiego, którą po jego ożenieniu, spodziewał się otrzymać.
Nadeszła chwila, że książę miał utrzymywać dwór. Dobra posada u księcia krwi królewskiej, wyrobiona za protekcją takiego przyjaciela, jak hrabia de Guiche, powinna czynić najmniej dwanaście tysięcy liwrów dochodu, przy pomocy zaś środków, używanych przez Malicorna, powinna wynosić dwadzieścia tysięcy liwrów dochodu rocznego.
Otrzymawszy taką posadę, Malicorne zamierzył zaślubić pannę de Montalais, która, ze szlachetnego pochodząc rodu, miała uszlachetnić także i Malicorna.
Dlatego, dla panny de Montalais, która, chociaż jedynaczka, nie spodziewała się posagu, potrzeba było miejsca u jakiej wielkiej pani tak hojnej, jak księżna wdowa była skąpą.
Zresztą, ażeby żona nie szła na lewo, gdy mąż idzie na prawo, co jest bardzo nieprzyjemną nieprzyzwoitością, a łatwo mogącą się wydarzyć z takiemi charakterami, jakie mieli przyszli małżonkowie, obmyślił Malicorne za punkt swojego połączenia dom księcia, brata królewskiego.
Panna de Montalais miała być damą honorową, pan Malicorne urzędnikiem.
Widzimy, że plan dobrze był pomyślany i doskonale wykonywany.
Malicorne zażądał od Manicampa nominacji na pannę honorową.
Manicamp poprosił o nią hrabiego de Guiche, hrabia de Guiche podał ją do napisania księciu, a książę nie wahał się ani chwili z podpisem.
Plany Malicorna były następujące:
Najprzód, aby do księżnej Henrjetty wprowadzić kobietę sobie przychylną, kobietę dowcipną, ładną i umiejącą intrygować; następnie, ażeby przez tę kobietę wiedzieć wszystkie tajemnice młodego małżeństwa ze strony kobiecej, wtedy, gdy on i Manicamp wiedziećby mogli szczegóły pożycia ze strony mężowskiej.
Temi środkami łatwo dojść można bezpiecznie do wielkiego majątku.
Nazwisko Malicorne było gminne, a właściciel jego zbyt wiele miał rozumu, aby nie widział tej prawdy; ale można kupić majątek ziemski, nazwać go Malicorne i de Malicorne lepiej wówczas brzmieć będzie.
Kto wie, może w tem samem nazwisku da się wynaleźć jaki arystokratyczny pierwiastek.
W rzeczy samej, czyż nie mogło pochodzić od ziemi, na której buhaj ze śmiercionośnemi rogami (cornes) zrządził wielkie nieszczęście i ochrzcił grunt krwią, którą przelał?
Zapewne, że ten plan przedstawiał niejakie trudności; lecz największą z nich była sama panna de Montalais.
Kapryśna, zmienna, przedrwiwająca, swawolna, z pazurkami, za jednem dotknięciem paluszka, lub podmuchem ust wywracała gmach nadziei, który z taką cierpliwością i wytrwaniem długie miesiące budował.
Pominąwszy miłość, był Malicorne szczęśliwy; uczucie to jednak, którego stłumić nie zdołał, zręcznie potrafił ukrywać, będąc przekonany, że gdy niestałość kobieca rozwiąże projektowany związek, szatan szyderczo z niego się naśmieje.
Dlatego często upakarzał swoja kochankę, lekceważąc ją. Pałał najgorętsza żądzą, ilekroć zbliżała się do niego, ale udawał obojętnego i zimnego, wiedząc, że gdyby jej otworzył ramiona, gotowaby uciec, drwiąc tylko z niego.
Montalais znowu sądziła, że nie kocha Malicorna, a przecież go lubiła. Malicorne tak często jej powtarzał o swojej obojętności, że w nią uwierzyła nakoniec i zdawało jej się, że go nienawidzi. Kiedy chciała go ściągnąć zalotnością, stawał się Malicorne bardziej, niż ona, zalotnym.
To jednak ściśle wiązało Montalais z Malicornem, że on zawsze miał pełno świeżych wiadomości z dworu i miasta, że Malicorne codzień przynosił z sobą do Blois modę, tajemnicę i pachnidła, że nigdy nie żądał od niej schadzki, ale przeciwnie kazał się prosić o to, aby przyjął względy, których gorąco pragnął.
I Montalais nie szczędziła nowin. Przez nią Malicorne wiedział, co się dzieje u księżnej i opowiadał Manicampowi powiastki, od których można było pękać ze śmiechu, ten powtarzał je hrabiemu de Guiche, a hrabia donosił bratu królewskiemu.
Tym sposobem tworzył się łańcuch, łączący Blois z Orleanom a Orlean z Paryżem; skutek zaś tych małych intryg przywiódł do Paryża pannę de la Valliere, która tak wielką sprawiła zmianę, nie spodziewając się nigdy, aby tak świetna przyszłość była jej przeznaczoną.
Co zaś do dobrodusznego Malicorna, mówimy o starym ławniku Orleańskim, ciemniej on widział teraźniejszość, niż inni przeglądają przyszłość, i przechadzając się codzień po południu na placu Ś-tej Katarzyny, w ubiorze z czasów Ludwika XIII-go w trzewikach z ogromnemi sprzączkami, nie domyślał się wcale, że to on płacił za wszystkie śmieszki, pocałunki, stroje, figle i intrygi, które rozciągały się z Blois aż do Pałacu Królewskiego.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.