— A!... jakżeś dobry!...
— A gdzie są pieniądze?...
— Oto są — odpowiedział Malicorne, pokazując je.
— Dobrze.
— Ale, mój drogi panie de Manicamp, ty je wydasz na same konie pocztowe.
— Bądź spokojny.
— Stąd piętnaście mil do Etampes.
— Czternaście.
— Niech i tak będzie, czternaście mil, to siedem stacyj, stacja po dwadzieścia sous, siedem liwrów; siedem liwrów kurjer, czternaście; czternaście na powrót, dwadzieścia osiem; tyleż nocleg i wieczerza, zatem sześćdziesiąt liwrów będzie kosztowała twoja grzeczność.
Manicamp jak wąż wyciągnął się w łóżku i wlepił wielkie oczy w Malicorna.
— Masz słuszność — rzekł — dzisiaj wrócić nie mogę.
I wziął dwadzieścia pistoli.
— Zatem, jedź.
— Skoro jutro mam wrócić, to dosyć czasu.
— A teraz co będziesz robił?...
— Będę grał.
— Ależ nie zawsze wygrywasz!
— To się założę.
— O co?...
— O drugie dwadzieścia.
— A jakiż przedmiot zakładu?...
— Zaraz. Mówiliśmy, że mamy czternaście mil do Etampes.
— Nieinaczej.
— Czternaście mil napowrót?
— Tak jest.
— Zatem dwadzieścia osiem.
— Zapewne.
— Na te dwadzieścia osiem mil dajesz mi czternaście godzin czasu.
— Dobrze.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/94
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
— 94 —