Przejdź do zawartości

Wiatronogi/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wiatronogi
Wydawca Księgarnia J. Czerneckiego
Data wyd. 1919
Druk Drukarnia J. Czerneckiego
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków
Tłumacz Gustaw Daniłowski
Tytuł orygin. Холстомер
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.

On był stary — one młode; on chudy — one zaś syte; był nudny — one zaś wesołe. Jednym słowem wałach dla nich był zgoła czemś obcem, intruzem, zupełnie odmienną istotą, nad którą się litować niepodobna, gdyż konie są zdolne do litości jedynie w stosunku do siebie, a czasem tylko i w stosunku do tych, w czyjej skórze bez trudu mogą siebie wyobrazić. Więc chociaż trudno było obwiniać srokatego wałacha o to, że jest stary, chudy i śmiesznej maści — w rozumieniu koni on był winien, a racyę mają ci, po czyjej stronie jest siła, młodość i szczęście, ci, przed którymi cały świat leży otworem, którym od nadmiaru zdrowia drżą muskuły, a ogony dumnie wznoszą się w górę.
Być może, że srokacz rozumiał ten sens świata i w cichości ducha poczuwał się do tej winy, iż przeżył już to co mu się należało, a teraz musi pokutować.
Wszelako i on był koniem, więc często ogarniało go uczucie krzywdy i oburzenia wobec prześladowań młodzieży, którą na końcu życia czekały koleje podobne jego losowi.
Jedną z przyczyn okrucieństwa koni była pycha arystokratyczna, gdyż każdy z nich wyprowadzał swój ród od znakomitej Śmietanki; srokacz zaś był niewiadomego pochodzenia, uchodził za przybłędę kupionego za 80 rb. trzy lata temu na jarmarku.
Otóż, gdy bura klacz, niby to spacerując, podsunęła się pod sam nos wałacha i szturchnęła go zlekka, srokacz już wiedział co o tem ma trzymać, więc, nie odmykając oczu, stulił uszy i wyszczerzył zęby. Klacz obróciła się zadem, udając, że chce wierzgnąć. Wałach otworzył oczy i odszedł w inną stronę, spać nie miał już ochoty, więc zaczął się paść. Tymczasem swawolnica w otoczeniu swych towarzyszek skierowała się znowu ku niemu. Wraz z nią zbliżyła się łysa dwuletnia klaczka, niezwykle ograniczona, która naśladowała ślepo wszystkie wybryki swawolnej przodownicy i jak zwykle w takich razach bywa, wpadała w niesmaczną przesadę.
W postępowaniu Burej znać było pewną finezyę: zbliżała się ona do wałacha niby przypadkiem, pod pozorem, że idzie we własnym interesie, przyczem nie patrzyła nawet na srokacza, tak iż ten nieraz nie wiedział, czy ma się obrazić czy też nie i oczywiście tkwił w tym niejaki komizm. Tak też urządziła się i w danym wypadku, gdy naraz idąca tuż za nią Łysa, wysforowawszy się naprzód, grubiańsko całą piersią uderzyła wałacha. Srokacz wyszczerzył zęby, kwiknął i nadspodziewanie sprężystym skokiem, rzuciwszy się ku niej, ugryzł ją w udo.
Klacz wierzgnęła i całą siłą palnęła starego po wychudłych żebrach, aż jęknął; spróbował jeszcze raz skoczyć, lecz się widocznie rozmyślił, westchnął głęboko i usunął się na bok.
Tymczasem cała młodzież przyjęła widocznie zuchwałe wystąpienie wałacha jako osobistą obrazę, gdyż przez resztę dnia nie dawała mu ani chwili spokoju, tak iż pastuch musiał kilkakrotnie uspakajać tabun, zachodząc w głowę, co się koniom dziś stało.
Wałach zaś czuł się tak bardzo pokrzywdzonym, że gdy nadszedł czas powrotu z pastwiska sam podszedł do Fedzia i doznał pewnego ukojenia, gdy poczuł siodło i jeźdźca na sobie.
O czem myślał stary wałach, niosąc na grzbiecie starego Fedzia, czy oddawał się gorzkim refleksyom na temat dokuczliwej i okrutnej młodzieży, czy też z właściwą starcom pogardliwą i skrytą dumą przebaczał swoim prześladowcom, nie wiadomo, gdyż przez całą drogę nie zdradzał niczem przedmiotu swoich rozmyślań.
Akurat tego wieczora do pastucha zjechali kumowie w gościnę. Fedź, zauważywszy przed swą chatą wóz i konia przywiązanego do słupa, tak się spieszył do gości, że, nie zdejmując kulbaki, zostawił wałacha w zagrodzie i poruczywszy rozsiodłanie parobkowi, popędził do domu.
Tymczasem nie wiadomo, czy z powodu tego, iż „podrzutek bez ojca i matki, kupiony na jarmarku, srokacz przybłęda“, ośmielając się wyrządzić obelgę łysej prawnuczce Śmietanki, obraził kastowe uczucia całego stada, czy też dla tego, iż wałach w wysokiej kulbace wydawał się koniom jakiemś fantastycznem zjawiskiem — dość, że na toku zaczęło się stawać coś niezwykłego: wszystkie konie i młode i stare z wyszczerzonemi zębami jęły uganiać się za wałachem i pędzić go po całej zagrodzie; co chwila słychać było głuchy trzask kopyt o chude żebra i ciężkie stękanie.
Wkrótce wałach, doprowadzony do ostateczności, nie mogąc się ratować od razów ucieczką zatrzymał się na środku dziedzińca z wyrazem wstrętnej starczej bezradnej wściekłości — a w końcu rozpaczy. Stulił uszy i nagle zaszło coś tak niespodziewanego, że wszystkie konie uspokoiły się odrazu. Najstarsza z całej stadniny klacz Zulema zbliżyła się do wałacha, dotknęła go nozdrzami i westchnęła głęboko; z kolei z piersi wałacha wydarło się również westchnienie..

· · · · · · · · · · · · · · · · · ·




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: Gustaw Daniłowski.