Wesele hrabiego Orgaza/Rozdział pierwszy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Roman Jaworski
Tytuł Wesele hrabiego Orgaza
Podtytuł Powieść z pogranicza dwóch rzeczywistości
Wydawca F. Hoesick
Data wyd. 1925
Druk Zakłady Graficzne B. Wierzbicki i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



ZBAWCA ŚWIATA I JEGO BAR-KEEPER[1]



Rozdział wstępny, w którym będzie mowa o tem, jak...

Dawid Yetmeyer, miljarder z New Yorku, uwiedziony spojrzeniami kardynała-inkwizytora Don Fernando Nino de Guevara na słynnym portrecie El Greca, postanowił nagle zostać zbawcą świata głównie w tym celu, by leczyć dotkliwe rany powojenne i pobudzać zgnuśniałą ludzkość do twórczości. Zjeżdża więc nasz, skądinąd wybitnie otyły, bohater do starożytnego Toledo w Hiszpanji i prowadzi tutaj rokowania z powiernikiem swoim Don Jacinto de Gouzdrala Gouzdrez, kelnerem z zawodu, o założenie dancinga, w którym mają odbywać się nowoczesne misterja pantomimowo-taneczne, pobudzające ludzi do wskrzeszania uczuć religijnych i do historycznego sposobu ujmowania rzeczywistości. Poprzez religijność i historyczną syntezę powrócić ma myśl człowiecza do zaprzepaszczonych przez długoletnią pożogę wojenną zdolności twórczego budownictwa we wszystkich dziedzinach kultury i cywilizacji.
Siedzibą zbawczego dancinga ma być Posada de la Sangre, historyczna oberża, w której ongi Cervantes pisał swego Don Quichote. Pantomimową primaballeriną będzie Donna Evarista de las Cuebas, potomkini rodu, z którego pochodziła żona El Greca. Dziewczyna ta, odznaczająca się niesamowitą urodą, jest właścicielką cennej sadyby dancingowej i od jej to opiekuna nabył Jacinto dla Yetmeyera Posada de la Sangre. Wskutek tragicznej miłości do matadora Manuela, który podczas niefortunnej walki z bykiem Corcito popełnił na arenie samobójstwo, popadła Ewarysta w silny rozstrój nerwowcy. Obowiązki tanecznicy i kapłanki nristerjów wyrwą ją obecnie z ponurej obroży melancholji.

Gnali go przed sobą wśród gwizdów, chichotów, wymyślań. Ku Zocodovetrowi zmierzał przez Calle del Comercio. Staczał się po pryncypalnej pochyłości Toleda miarowo, z godnością, mimo swywolne popchnięcia i wyuzdane przezwiska. Postać miał przyziemnego grzyba truciciela. Brzuchaty potworek w pasiastym, fioletowo — zielonkawym kostjumie, z krótkiemi porteczkami i z ogromną branżową, żółtymi centkami nakrapianą czapą na głowie rozrosłej, pozbawionej szyji. Cienista fasada czapy i w rogową oprawę ujęte okulary uwalniały oblicze od potrzeby jakiegokolwiek wyrazu.
Dreptała tuż przed nim w leniwym pośpiechu spłoszona trzoda rozdzwonionych koźląt, pobekując ślamazarnie. Rozszalały osioł, zrzuciwszy warzyw kosz przygniatający, wpadł na chodnik, rozpędzając korowód mnichów zakapturzonych w oponach flagelanckich. Czereda ulicznych bachorów, posuwając się uporczywie tuż za przybyszem, po szeptanych konszachtach swych aficionados[2] niesłusznie, z przejmującym jazgotem orzekła:
— Ingleze! Ingleze!
Wielkie słońce toledańskie rozdziawiło swoje dumne ślepia, posypując rdzawym proszkiem nadwieczomych blasków bruk kamienisty, zmarniały od niewolniczego stąpania wciąż powrotnych stuleci.
Zatrzymały go przez chwilę napastliwe duszności. Na krztuszącego się spadł grad dobrze wycelowanych pocisków: skórki pomarańczowe, okrągłe owoce oliwek, zbrudzone listki sałaty.
Przemówił do gawiedzi w niezrozumiałym języku:
— Nie myślcie, moi kochani, iż koniecznie trzeba wrzeszczeć nie wiedząc, czego się chce od siebie samego! Można w tym wypadku tak samo milczeć, jak wówczas, kiedy wie się, czego chcieć! Wiem ja na przykład, czego domagam się od mej własnej persony, ale gdyby zaszedł wypadek wręcz przeciwny, wątpię, czy zdobyłbym się na rozgłos uliczny. Jeżeli jednak sądzicie, że przy pomocy donośnych, a raczej nieznośnych okrzyków zdołacie zgłębić, czego chcecie odemnie lub zgoła dociec, czego ja chcę od was, proszę... bez wszelkich ograniczeń folgujcie nadal rozprężonym gardziołkom!
Stropili się niezrozumiałością wprost wyzywającą. Zdążył przybłęda wyzyskać moment osłupienia i dopadłszy Café-Restaurant „Vienna“, pod kremowym parasolem ogródkowego stolika przykucnął.
— Proszę zawołać senora Jacinto! — uprzejmie zażądał.
Z szeregu bladoniebieskich fraków i ciamnopąsowych kamizelek wyplątał się staruszek smukły, kościsty, kroczący z godnością przezorną. Podgięte okolenie wystającego podbródka dążyło zawzięcie do zetknięcia z ostrem zakończeniem nosa, nad którego cienkim grzbietem, migotały czarne oczęta przerażonego niemowlęcia.
Potworek czapę niby przyłbicę na oczy zapuścił i wymamrotał:
— Jestem Dawid Yetmeyer z New Yorku, zamieszkały przy tysiącznej trzechsetnej trzynastej Avenue w District of honourable lazy men[3]. Czy mam przyjemność z senore Jacinto, z którym łączy mię półroczna niemal korespondencja i którego listy posiadam przy sobie?
Frak ponuro usłużny połami wesoło zaszeleścił, objawiając swe miano:
— Jam jest, nie inaczej: Don Jacinto de Gouzdrala Gouzdrez. Oczekiwałem waszej wysokości z niewymierną niecierpliwością. Służyć mogę doskonałym puchero[4] z niezrównanemi garbanzos, czy też dla ochłody mrożoną czekoladą?
— Nie życzę sobie w tej chwili ni strawy, ni napoju. Pozatem nie jestem ani wysokością, ani niskością. Jako mieszkaniec nowego świata jestem wyłącznie równością, co rozumieć należy, że równy jestem każdemu, kto nie wymaga, bym mu to przyznał. Wszystko gotowe?
— Najzupełniej. Sądzę, że wreszcie skończyła się wojna i że czas najstosowniejszy do otwarcia interesu.
— Przypuszczam, iż nie mylę się uważając porę za odpowiednią. Zresztą już sam rodzaj mojego przedsięwzięcia domaga się czystego typu powojennego.
— Szkoda, że nie przedwojennego, lub nawet wojennego, bo wówczas troska o zyski byłaby mniejsza — chytrym szeptem zauważył Jacinto.
— Punktem wyjścia przy podejmowaniu przedsiębiorstw w dobie obecnej są dla nas amerykanów zobowiązania moralne, zaciągnięte wobec osób drugich, albo też czasem i wobec siebie samego. Zachętą przy montowaniu interesów są dekoracyjne motywy zabawowe. Dopiero samo wykończenie byznesu uwieńczone być winno architektonicznie Okazałą, a smaczną kolumnadą zysków. Przedwczesne zamysły rentowności psują linję rozwojową zarobkowej konstrukcji i niweczą logikę wynikających z niej wypadków. Otóż przyjeżdżam tu, by przedewszystkiem wykonać dobrowolnie przyjęte polecenie ziomka waszego, kardynała inkwizytora Don Fernanda Nino de Guevara. Pobożnego tego okrutnika więzi w swym czerwonym pałacu w New Yorku znany nasz miljarder, a przez to i mój konkurent Mr. H. W. Havemeyer. Kardynał życzy sobie, jako niepoprawny europejczyk, nic mniej i nic więcej, jak tylko, by ktoś wyświadczył postarzałemu i zgnębionemu kontynentowi jakieś dobre okrucieństwo czy okrutne dobrodziejstwo, a to celem podtrzymania zanikającego od wybuchu ostatniej wojny wątka historji. Podjąłem się tego zadania tem skwapliwiej, że trudno się dziś imać czegoś mądrzejszego, jak pozytywnego tępienia nadużyć powojennych, popełnianych przez stosowanie samych złych okrucieństw i okrutnie głupich złości. Nadarza mi się również sposobność wprost cudowna do gruntownego porachunku z Havemeyerem, który nietylko jest miljarderem jak i ja, nietylko posiada czerwony pałac w najbliższem sąsiedztwie czarnego mojego domu, ale na dobitek wszystkiego, wyobraź sobie mój Jacinto, jest kolekcjonerem dzieł sztuki! Czy ty zdajesz sobie sprawę kochany przyjacielu, do czego doprowadzić może kolekcjonerstwo, zwłaszcza przy olbrzymich, niezmierzonych, niewyczerpanych środkach pieniężnych mego konkurenta? Poproś tu do wycofania żywych faktów lub ich wiarogodnych świadków z obiegu historji, do zupełnego przerwania i tak już nadwyrężonej dziejowej ciągłości. Sam powiedz, czy mogę ja dopuścić do tej ostateczności, ja, kardynała Fernanda delegat, misjonarz, powiernik? Skoro przez Havemeyera wyraża się ludzkość znudzona historją, w takim razie występuję ja Yetmeyer znudzony ludzkością i wraz z inkwizytorem-okrutnikiem uwolnię całą historyczną przeszłość, by o ile może i zechce weszła w teraźniejszość. Będzie to próba nawiązania dziejów i niebawem przekonamy się, czy ta teraźniejszość wogóle do życia jest zdolna. Wiem, że niełatwe jest moje zadanie i wiem, że chcąc dopiąć celu, posługiwać się muszę środkami najnowszymi, a więc obowiązującymi już po ostatniej wojnie międzyludzkiej, czyli tak zwanymi powojennymi i stąd nieludzkimi.
— A więc nie kinematograf w połączeniu z okultystyczną jadłodajnią, jak ostatnio pisał pan dobrodziej? — zaskomlił Jacinto.
— Nie, raczej dancing wraz z przyczepioną recytatornią okrucieństw arytmicznych.
— Ostatecznie, taki typ interesu czy owaki, to rzecz dla mnie podrzędna, prawie obojętna...
— Tak, tak, obojętna — żywo podchwycił jankes i rozjaśnił zamglone w szkieł poblasku źrenice topazowych oczu. Uniósł się na krzesełku, brzuszek ukryty pod blaszaną taflą stołu na wierzch wydobył i zerwawszy czapę z głowy, ujawnił jasnoryżą, kędzierzawą, przemocą pomady ujarzmioną czuprynę.
— Sądzę, mój Jacinto, że posiadasz główny warunek po temu, by mogła połączyć nas przyjaźń, nie jest ci bowiem obcą konieczność stosowania obojętności w związkach ścisłych, czyli na ścisłem wyrachowaniu opartych. Brak wszelki spólnych upodobań i zaciekawień ułatwi nam niewątpliwie zawarcie stosunku, wyrażającego się raczej w przyjaznej obojętności, o którą mi chodzi, gdyż może być potrzebna, aniżeli w obojętnej przyjaźni, która jedynie w płciowem odniesieniu, zwłaszcza w małżeństwie pożyteczną czy pożądaną być może, a której nie umiałbym nigdy na nic użyć.
— Gdy byłem pierwszym poganiaczem mułów królewskiej stadniny w Madrycie, nawiedzały mię różnorakie miłości młodzieńcze. Kochałem wówczas gibkie dziewczęta Granady, Kordoby góry dzikie, wyniosłe, Barcelonę zapachnioną gajami pomarańcz, kochałem Loteria de navidad[5] na Puerta del Sol pod balkonem „Correspondencia de Espana“, a nawet kochałem i całą Hiszpanję. Nic bardziej nie zniechęca jednak do miłości, aniżeli zawód kelnerski. Przy posłudze kawiarnianej napatrzyłem się tylu dziwnościom, że dojrzałem, osiwiałem i zobojętniałem. Dziś żywo przejmuję się jedynie samym sobą i nic kochać nie mógłbym. Dziś czuję szczerą obojętność: dla wszystkiego i wszystkich poza mną.
— Masz oto czek na dziesięć tysięcy dolarów, wart tego jesteś. Racz przyjąć tę drobnostkę, jako podstawę, utrwalającą naszą obustronną obojętność, a równocześnie zasilającą twoją miłość własną.
Dławił się amerykanin śmiechem radości w przełyku grzęznącym i zacierał rączki na znak, że rozwija się pomyślnie interes. Kelner zaś Jacinto z czekiem w dłoni zwiniętym, jeszcze bardziej w wyprostowaniu służebnem zesztywniał i pokrywając wzruszenie przymknął oczki, jakgdyby chciał wystylizować w mózgu kształt tuż urzeczywistnionego marzenia. Wnet jednak otrząsnąwszy się z zadumy, do bufetu pośpieszył, by powrócić z filiżanką czekolady wraz z nieodłączną szklanką wody mrożonej, w której sterczał wysmukły azucarillo[6].
— Trzeba posilić się, senore, zwłaszcza w dzień, jak na jesień, wyjątkowo upalny. Wprawdzie to piątek i post nas obowiązuje rzetelny, ale orzekł już raz Escabar: „liquidum non rumpit jejunium“[7] i tego się trzymam. Lepszej zaś czekolady nie podają nawet u Mallorquina w stolicy.
— Powiedz, coś zdołał uczynić dotąd dla mnie? — zaskomlił grubasek, ulegle połykając słodycz zawiesistą.
— Moc zdziałałem, dobrodzieju szanowny, do zeznań jednak zabrakło odwagi niezbędnej. Obawiałem się, czy pokryć zechcesz wydatek nieskromny. Obecnie zuchwałość wypowiedzieć raźniej, skoro twej hojności uzyskałem pewność: oto nabyłem na interes Posada de la Sangre...
— Oberżę, w której Don Quichote, wszelkich poczynań patron najcenniejszy, otrzymał ongi swe znamię rycerskie? Jacinto! czy to być może? Zapewniłeś mi miejsce, z którego wyruszył Cervantes na śWiata spłowiałego pierwsze przemienienie twórcze?...
— Nie inaczej, panie szlachetny. Historyczna, cuchnąca buda, zakupiona (bez uiszczenia pieniędzy!) za nieprzyzwoitą ilość pesedów, jest twoją własnością. Spełniłem jedynie pańskie życzenie listowne. Orznął mię właściciel, stary kotlarz Enrico, ale wolałem przepłacić, aniżeli dopuścić, by cygański urwis oddał sadybę w ręce jakiejś tam komisji konserwacji zabytków, czy innej podobnej mędrkowatej instytucji. Właściwie działał Enrico jedynie w imieniu obłąkanej swej bratanicy, sieroty Donna Evarista de las Cuebas, w prostej linji potomkini rodu, który ongi dał matkę jedynemu synowi sławnego Kreteńczyka, osiadłego w Toledo, Dominika Theotokopulosa. Oszalała dziewczyna jest nieszkodliwa i mojem zdaniem należałoby ją do nas przygarnąć, bo szczęście dancingowi przyniesie. Można ją zostawić w jednej stajennej komórce, gdzie i obecnie stale na barłogu wśród szczurów o utraconem szczęściu rozmyśla. Dziś jeszcze cudność jej, niby pącz pomarańczy, rozkwita mimo łachmany i wyzierający przez nie brud piersiąt zawzięcie sterczących. Szesnaście lat miała, kiedy padły na nią uroki pewnego marnego Espady z Walencji. Minęło sporo miesięcy niepotrzebnych wśród uciech, zabaw, przepychu. Tłumy oblegające arenę, na której zmagał się nieudolnie Manuel umiłowany z bykami, bardziej udolnymi od niego... nie jemu, lecz jej swe hołdy słały w kwiecia rozlewie i złotych rnofiet mnogości. Aż zdarzyło się raz w Alicante, że byk andaluzyjski, pamiętny Corcito, przeciw Manuelowi zwyciężył. Trzydzieści dwa konie legły, okaleczało pięciu banderillos, kilkadziesiąt pchnięć lanc pikadorskich skrwawiło harde stworzenie, ale wciąż Corcita zimne ślepia unikały śmiertelnego pchnięcia, ośmieszając matadorską fuszerkę kokietliwego galanta, który nie umiał zdobyć się na (conajmniej!) poprawne męstwo ani w recibis[8], ani też w volapie[8]. I oto spadł na arenę, niby szczebiot skowroni, słodki okrzyk dziewczęcy:
„Toro, Corcito, eviva!“
Ewarysta, panie dobrodzieju, przeciw Manuelowi krzyknęła! Rozumie się, że wnet głosów tysiące ryczały:
„Eviva toro!“
Pochylony w mądrej chęci życia łeb byka naręcz róż purpurowych okryła. Ewarysta, szanowny panie, przeciw Manuelowi róże zwycięscy rzuciła!
Zrozumiał w końcu i sam Manuel, po raz pierwszy w życiu sprawnie veronicę[9] przed własnem, osromotnionem obliczem wykonał i przebiwszy pod osłoną kapy jagnię swoje serce, legł w piasku areny tuż przed bykiem zwycięscą.
Ona zaś... Wiotka, jak eukaliptus w księżycowe niebiosa swe żądze szumiący, zeszła Ewarysta do zwyciężonego kochanka i z zastygłej jego dłoni jedwabną muletę[10] wydarła, przysłaniając odtąd stale krwawą szmatą cudne swe oblicze. Ktokolwiek ku niej podejdzie, wnet chustę czerwoną na oczy zapuszcza. Pomyliło się w niej wszystko, czy też naprawiło, co było pomylone, sam nie wiem. Zagnieździła się w kotuchu Cervantesowskiej, dziś już twojej rudery, podczas gdy pustką stoją liczne jej pałace i zameczki. Nie wiadomo, czem się żywi, mówi mało i to przeważnie od rzeczy, przynajmniej od rzeczy tych ogólnie ludzkich, a może właśnie do rzeczy tych szczególnie własnych...
— Pójdźmy do niej — domagał się amerykanin.
— Urządzę tylko rzewne pożegnanie wśród swoich, jak człek, który godnie spełnia obowiązki społeczne. Przedtem jednak wiedzieć radbym, gdzie senor Dawid zamieszka?
— Wspominałeś, że w Posada sporo jest wolnego miejsca?
— Zaiste, ale żadnej nie masz tam izby, w której mógłby istnieć człowiek na poły normalny. Przed zajazdem stoją wprawdzie na dziedzińcu dwa wozy należące do posesji, ale wątpię, czy wolno je uważać za legowisko właściwe dla kogokolwiek...
— Doskonałe, otóż właśnie na wozach, pod golem niebem zamieszkam, a to tem chętniej, iż zapomniałem zbadać, czy władze rodzime wpisały mię na listę stworzeń normalnych, czy też na jaką inną...
Wypluł z ust ostatek oślizgłego azucarillo, brzuszek ponownie pod stół schował, czapę na oczy zasunął i ująwszy mięsiste swoje lica w małe, pulchne łapki, podążył w ustronie rozstrzygających medytacij.
— Nie przeczę, że wszystkiego nabawił mię ten przeklęty Havemeyer. Jemu to zawdzięczam brzemienną w skutki znajomość z kardynałem Nino. Nie ma racji Havemeyer, skazując niewyżyte fakta historycznej przeszłości na ukrycie zazdrosne, niecielesne zaś postacie tych faktów na więzienie bezprawne. Oto dożyliśmy epoki, która zatraciła wątek z swymi ludźmi i nie może już ścierpieć ani jednego człowieka, gdyż wszyscy razem i każdy z osobna pozbawieni są jakiegokolwiek tła jakiejkolwiek epoki. Wcale już nie chodzi o możliwość własnego kąta widzenia czy o psychiczny interes osobisty. Właściwie gra idzie o to, iż trudno dłużej wytrwać bez utraty równowagi nad rubieżą przepaści bezhistorycznej. Każdy moment dalszego, najmniej wyrachowanego, najbardziej przypadkowego trwania w tej atmosferze zagraża podstawowemu poczuciu wszelkiej własnej rzeczywistości. Wojna nauczyła ludzi groźnego odróżniania fikcij od rzeczywistości. Dzięki temu nałogowi rozwija się nudny przemysł wynajdywania coraz to nowych nazw i nalepiania ich na same przestarzałe rzeczy, fakta. Ciche nalepki powagi stwarzają zatory w wartkich nurtach krzykliwego życia. Nikomu na myśl nie przyszło, by stwarzać nazwy od rzeczy, bez rzeczy i do nazw tych rzeczy dopiero dorabiać, co mogłoby dać początek nowej zgoła gałęzi wytwórczości, a mianowicie zabawkarni dla ludzi dorosłych. Uprzemysłowienie dojrzałego dzieciństwa, zdziecinnienie nowoczesnych sensów twórczych! Nowa epoka, niebywałe możliwości, a wszystko oparte na żelazo-betonowych sklepieniach wiary, iż w twórczej zabawie jedyne zbawienie spółczesnej ludzkości! Nikt o tem nie pomyślał... Przez stosowanie trywialnych formułek radzą i pomagają sobie ludziska, jak mogą. Ocalają swą zamgloną świadomość dzięki spopularyzowanym metodom niezawodnego stwierdzania praktycznych oczywistości, co się równa lubieżnemu, a w każdym razie bezpłodnemu obmacywaniu życia. Stąd też znają oni, w anonsach rozgłaszają, kupują i sprzedają różnice, oddzielające realną powszedniość od powszednich fikcij, różnice, których nie ma i nie było nigdy. Wymyślili sobie nawet pewien rodzaj wszystkim dostępnej tandety, którą się cieszą i której schlebiają, a miano jej: niezwykłość. Słusznie więc twierdzi więziony kardynał, że jedynym środkiem, który zdoła pojednać ludzi obecnych z ich epoką i to w tym duchu, by oni zdołali ją urobić, a nie ona w kierunku ich ukształcenia czyniła bezowocne wysiłki, jest zastosowanie fikcij do celów praktycznych. Daleko to odbiega jeszcze od zasady zbawczej zabawy, ale bądź co bądź nielada uciechę sprawi możność wykazania, że fikcje są bardziej wytrzymałe jako życia podwaliny od wszelkich faktów rzeczywistych. Rozumie się, że konieczne jest uzyskanie obywatelskiego równouprawnienia złudy z oczywistością, co tem łatwiej stać się może i bezzwłocznie stać powinno, jeśli uprzytomnimy sobie, jak wielka wojna doprowadziła w ostatecznych wynikach do zrównania wszystkiego, co niespółmierne. Wobec szalbierczej skłonności ludzi powojennych do uchylania się od śmierci, a to bądź przez zwężanie pełni życia pod hasłem wszelkiego rodzaju „świętobliwych“ obowiązków, bądź też przez rozdymanie rozkosznictwa z uwolnieniem od jakiejkolwiek umysłowej taksy, co wszystko razem wzięte budowę historji utrudnia — jedynie rozwielmożniona fikcja, życie wszechobejmująca, zdoła nas wyposażyć w należycie rentującą się kalkulację przedśmiertnego sensu. Tylko fikcja może nam dzisiaj ułatwić narodziny dziejowej epoki, którą zapełnimy treścią wypracowaną z uprawnionego do życia systemu myślenia i którą sami przeżyjemy świadomie wśród zabaw przedśmiertnych.
Jako wstęp do spółczesnej historji, którą sztucznie trzeba pobudzać do życia z powojennego letargu, posłużą przedewszystkiem niezbadane fakta uwięzionej w dziejach sztuki przeszłości. Należy wszystko możliwe uczynić, by nieprawnie zatajona przeszłość mogła się wyżyć w teraźniejszości, pozbawiając tę ostatnią jej bezhistorycznego zdrętwienia. Konkurencyjne wobec Havemeyera zapędy naprowadzały mię przedewszystkiem na konieczność ucieleśnienia portretowych i kompozycyjnych pomysłów, a to bez wszelkich mozołów ekshumacyjnych czy okultystycznych, lecz jedynie przy pomocy trafnie stosowanych fikcij i w zawziętem przeciwieństwie do martwego, na wyświechtanych oczywistościach nauki opartego kolekcjonerstwa.
Jak dotąd, jestem sam z sobą w zupełnym porządku. Również słuszną zgoła jest rzeczą, bym jako świata nowego mieszkaniec temu mrowiu ludzkiemu przedwcześnie zwiędłej Europy przywiózł w darze środek ratowniczy, co do pewnego stopnia od najdawniejszych czasów stanowi rodzaj tradycyjnego sportu Ameryki. Inna już rzecz, co oni uczynią z samym darem i ani przez chwilę nie wątpię, że postąpią z nim nie inaczej, aniżeli uczynili to z złotem, którego od czasów Kolumba po dni ostatnie używali namiętnie celem zupełnego wysilenia swych zasobów po to tylko, by uszlachetniony i pomnożony kruszec wysłać w końcu z powrotem do nas za Ocean.
Nie ukrywam również przed sobą, że przystępując do dzieła na hiszpańskiej ziemi jako kardynała misjonarz, przedewszystkiem pragnę pokonać Havemeyera, więżącego życie w obrazach, a zwycięstwo nad konkurentem zamierzam odnieść przez uruchomienie obrazów w życiu. Na ucho samemu sobie szeptem zeznam, że gdyby z poczynań moich musiało wyniknąć dla samej osoby cennego adwersarza groźne, powiedzmy otwarcie...... śmiertelne niebezpieczeństwo, przed wykonaniem zamierzeń chyba się nie cofnę.
A teraz wzywam was wielcy, historyczni sojusznicy, ciebie Don Quichote i ciebie kardynale okrutniku, was bracia słoneczni, mój ty przeczysty conde Orgazie i mój roztęczony El Greco, bywajcie, do Posada de la Sangre spieszcie na pomoc w dziele zbawczego humbugu, z którego narodzi się cud!!
Pomnijcie, że dotychczasowe cudy w przeważnej ilości były nierozważne i prędzej czy później okazały się humbugiem, skąd też wynika konieczność wszechstronnego rozważenia humbugu, celem umożliwienia i ubezpieczenia cudu!
Pomnijcie! Oto chwila sprzyja niezwykle memu przedsięwzięciu, skoro gromady ludzkie tak ostatecznie zgłupiały, że i najmądrzejsze poczynanie jest już dopuszczalne bez zbytniego narażania się na prześladowanie czy też zarozumiale spopularyzowane zrozumienie. Nadmiar zresztą sławionych zbawców, odkrywców, reformatorów, baletmistrzów, naturalistów, kopistów, żonglerów, dudziarzy, wesołków, szopkarzy, pośmieciuszków... zbałamucił gawiedź ukochaną doszczętnie.
Spójrzmy tylko przelotnie na to, co się dzieje. Nikt już o nic oprzeć się nie może i przed niczem cofnąć niezdolny. Maszyny, przedmioty, całe lądy unoszą się w przestwory według ludzkiej rachuby niezawodnej. Skłębione mgły ciemnoty na usychające mózgi walą się rzesz bezimiennych. Kamienny obłęd mężów handel między niebem a ziemią zagarnął wymienny. Komety zaniechały swych lotów okrężnych i w bezpańskim obwodzie nieprzytomnych marzeń na podgarniętych ogonach przysiadły. Myśl każda z garbem nonsensu między ludzi wchodzi i z nudą ladacznicą ohydnie się puszcza. W ostatnie gaje zadumy czeredy pachołków zwycięskich się wdarły. Tuje, klony, modrzewie bezczeszczą i trzebią. Niewiasty prawią nowenny za samców bezpłodnych i w nocnych skowytach zaspokajają swe chucie uwiędłe. Wykruszyła się siła z ziaren woniejących. Wydzielinami własnemi żywi się już każdy. Zwierzęta zczłowieczały powszednio. Jakościom wszelkim koniec nastał bezlitosny, ilościom rozmnożonym bezwstydnie wszechmoc jest dana poczynania... chytra.
O! ty samotności moja! na drabiniastym wozie czuwająca w cuchnącem podwórku Cervantesowskiej oberży!




  1. Bufetowy, kelner.
  2. Znawcy.
  3. Dzielnica czcigodnych próżniaków.
  4. Najpopularniejsza potrawa hiszpańska.
  5. Najpopularniejsze ciągnienie loterji państwowej w Madrycie w 22 dniu każdego grudnia.
  6. Cienka laseczka lodu z cukrem.
  7. "Słodycz nie sprzeciwia się nakazom postu".
  8. 8,0 8,1 Recibis i volap - toreadorskie metody zadawania bykowi ciosu śmiertelnego.
  9. Sposób drażnienia byka za pomocą kapy toreadorskiej.
  10. Czerwona chusta matadora.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Roman Jaworski.