Przejdź do zawartości

Walka o miliony/Tom VI-ty/XXVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Walka o miliony
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom VI-ty
Część trzecia
Rozdział XXVI
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Marchand de diamants
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVI.

Wiemy już jak strasznym ciosem wiadomość o śmierci Emila Vandame uderzyła w serce Anieli.
Przez cały tydzień dziewczę to zostawało w niebezpieczeństwie utraty życia, młodość nareszcie pokonała złe, a kto wie, czyli owej siły życiowej nie podpierała iskra jakiejś bezwiednie powziętej nadziei.
Gdyby wiadomość, przyniesiona przez Jerzego de Nervey, miała być prawdziwą, gdzież dowód śmierci porucznika? W artykule zamieszczonym w dzienniku? Ależ dzienniki najlepiej nawet poinformowane mylić się mogą. Błąd wcisnąć zdoła się wszędzie.
Owóż ztąd do wniosku, że Vaudame, którego sądzono myć zmarłym, żyje może, do pomienionego przypuszczenia krok jeden, który szybko przestąpiła panna Verrière.
Siostra Marya zrazu podzielała wiarę, a raczej nadzieję swojej kuzynki. Chcąc jednak upewnić się, czyli ta nadzieja spoczywa na jakich pewnych podstawach, udała się do ministeryum wojny, badając, jak na kilka dni przed tem badał o toż samo Arnold Desvignes.
Niestety! odebrała tęż samą co on odpowiedź.
Wiadomość o śmierci porucznika, dotkniętego epidemią, grasującą w Marsylii i Tulonie, nie ulegała zaprzeczeniu.
Postanowiła przeto zakonnica nie pozwalać dłużej łudzić się Anieli. Im bardziej marzenie przedłużać się będzie, mówiła sobie, tem przebudzenie będzie straszliwszem.
— Trzeba się nam wyrzec nadziei, biedne me dziecię... — rzekła, wróciwszy z ministeryum. — Nie zobaczymy już nigdy Emila!
Cios ten był równie strasznym, jak pierwszy.
Aniela wprawdzie nie zachorowała, ale żałoba ciężka i rozpacz zawładnęli jej duszą.
Myśl iż Vandame żyje jeszcze być może, ta myśl uzbrajała ją jedynie energią, nadawała jej potrzebną do oporu siłę. Jeżeli ukochany jej umarł, zkąd zaczerpnie potrzebnej siły do oparcia się ojcowskiej woli? Trzeba jej więc będzie zaślubić tyle wstrętnego sobie Arnolda Desvignes.
Nie znalazłszy oparcia w miłości, której przedmiot nie istniał już więcej, jaki dać powód odrzuceniu małżeństwa, do którego ją znaglano, małżeństwa odpowiedniego i bez zarzutu z pozoru, ponieważ Desvignes wyszedł jak śnieg biały ze wszystkich oskarżeń, jakie początkowo znajdowały przeciw niemu obie kuzynki?
Wykrycie mniemanego Edmunda Béraud zwiększało jeszcze zwycięztwo Arnolda, gdy niepojęte milczenie Misticota napełniało trwogą Anielę i zakonnicę, odbierając im ostatnią w nim pomoc i nadzieję.
Co się stało z małym sprzedawcą medalików? Dlaczego on zniknął bez wieści, przestawszy nadsyłać listy i telegramy?
Na ulicy Flechier, gdzie siostra Marya kilkakrotnie się udawała, jak również w Malnoue, nie odbierano od niego żadnej wiadomości?
Miałżeby go spotkać jakiś nieszczęśliwy wypadek?
Zagadką pozostawało to nierozwiązaną.
Prokurator rzeczypospolitej, rozpocząwszy poszukiwania spadkobierców Edmunda Béraud, przekonywał się z osłupieniem, w miarę jak przybywały objaśnienia, że wszyscy ci sukcesorowie pomarli.
Nie zdawało się jednak, by można było w tem dopatrywać działania jakiej występnej ręki, zgładzającej ich kolejno.
La Fougère samobójstwem zakończył życie.
Pani de Nervey zmarła wskutek anewryzmu serca.
Praczka, wdowa Ferron, zginęła przez ukąszenie jadowitej muchy.
Kupcowa warzywa, Ferron, spaliła się w pożarze.
Alkoholizm zmiótł Piotra Béraud.
Eugeniusz Loiseau, Wiktoryna i Paweł Béraud stali się ofiarami dramatu zazdrości.
Joanna Desourdy rzuciła się dobrowolnie z rozpaczy w nurty Marny, po opuszczeniu jej przez kochanka i po śmierci swej córki.
Jerzy de Nervey, Melania Gauthier i Fryderyk Bertin zginęli podczas kolejowej katastrofy w Monte-Carlo.
Emil Vandame zmarł na cholerę w Tulonie.
Jakkolwiekbądź dziwnym zdawał się być ów zbiór umarłych, w tak krótkim odstępie czasu jednych po drugich, nie zrodziło to najmniejszego podejrzenia zbrodni.
Verrière nie został jeszcze wezwanym do sądu jako spadkobierca.
Desvignes, pragnący bądźcobądź przyśpieszyć ukończenie tej sprawy, oznaczył bankierowi dzień podpisania ślubnego kontraktu, W wigilię tego dnia liczne zaproszenia rozesłanemi zostały, o czem nie wiedziała całkiem Aniela.
Dwaj notaryusze, wezwani do sporządzenia aktu, mieli za dwa dni przybyć do Malnoue.
Niepodobna jednakże było pozostawić panny Verrière do ostatniej chwili w niewiadomości tego, co się wkrótce stać miało; wróciwszy zatem na obiad z Paryża, bankier udał się do pokoju swej córki, gdzie znajdowała się ona wraz z siostrą Maryą, pogrążona w głębokim smutku, zalana łzami.
— Chcę z tobą pomówić, me dziecię... — rzekł do niej Verrière.
Siostra Marya podniosła się, by wyjść.
— Zostań... proszę cię — rzekł bankier żywo. — Nietylko, że obecność twoja wcale mi nie przeszkadza, lecz nawet pożądaną mi być może, ponieważ jestem pewien, że połączysz się zemną, aby przekonać nareszcie Anielę, iż działam w interesie jej szczęścia na przyszłość.
Dziewczę pobladło; odgadło ono cel odwiedzin ojca.
Siostra Marya stała w milczeniu.
— Przychodzisz, ojcze, mówić mi zapewne o panu Desvignes... nieprawdaż? — pytała Aniela.
— Tak... w rzeczy samej.
— Trwasz więc w projekcie tego małżeństwa?
— Pojutrze podpiszemy kontrakt ślubny.
— Pojutrze?! — zawołała z trwogą panna Verrière.
— Nieodwołalnie! Małżeństwo to, korzystne pod każdym względem, dawno już zawartem być powinno, byłaś jednakże cierpiącą i ztąd zwłoka nastąpiła. Dziś jesteś zdrową; zatem nic nie przeszkadza w urzeczywistnieniu tego zamiaru, który, jak o tem jestem silnie przekonany, zapewni twe szczęście.
— Me szczęście!... — powtórzyła z goryczą Aniela.
— Bezwątpienia! Dziś wszakże nie możesz powiedzieć, że kochasz innego, że ja tyranizuję twe serce. Emil Vandame nie żyje!...
Dziewczę ukryło twarz w dłoniach.
— Wyrzucałaś mi, że jestem okrutnym, surowym — mówił bankier dalej, z przyczyny, iż kaprysowi twojemu uledz nie chciałem. Twoja mniemana miłość dla Emila była przelotnym kaprysem młodego dziewczęcia, ja o tem wiedziałem i postępując tak, miałem słuszność. Wierzaj mi, nie jestem ja złym ojcem... Mam na celu jedynie twe dobro. Małżeństwo, jakie zawrzeć ci przyjdzie, będzie rozumnem małżeństwem, a takie związki bywają zwykle najlepszemi.
Desvignes kocha cię najgłębszą miłością swojego serca, to widoczna, i jestem pewien, że ty zarówno pokochasz go później. Nie wątpię o tem, ponieważ ten człowiek posiada najwyższą delikatność charakteru, wszelkie przymioty, jakie kobietę uszczęśliwić są w stanie.
Wierzaj mi, drogie dziecię, będziesz mi wdzięczną, żem ci narzucił mą wolę!...
— Pragniesz, ojcze, mojego dobra, o tem nie wątpię... — odpowiedziała zcicha Aniela. — Uprzedzani cię jednak, że mi przygotowywasz nieszczęście!
— Nadmiar wyobraźni!
— Vandame umarł... lecz ja nie zapomnę go nigdy!
— Jak ci się podoba... Nie jest to groźna rywalizacya dla twego męża. Nie zapominaj o nim, jeżeli zechcesz, lecz bądź posłuszną obok tego.
— A gdybym cię, ojcze, prosiła... błagała!...
Verrière wzruszył ramionami.
— Wiesz, że to nadaremne... — odpowiedział. — Nie nalegaj... nie stawiaj oporu. Zapowiedzi już wygłoszone. Pojutrze kontrakt ślubny podpiszemy, a za dni osiem zostaniesz już panią Desvignes,
— A gdybym odmówiła ślubnej przysięgi? — zawołało dziewczę gwałtownie czerpiąc siłę w rozpaczy.
— Masz tylko jeden sposób stawienia oporu, a jest nim: powiedzieć „nie“, zamiast „tak“, przed urzędnikiem stanu cywilnego. W tym razie zmusićbym cię nie mógł; z tej jednak okoliczności wyniknąłby dla ciebie skandal, a dla mnie ruina... Ha! więcej nawet może niż ruina!... Zastanów się nad tem, rozważ, me dziecię, a jestem pewien, że nie będziesz opierała się dłużej.
— Mam jedną prośbę do ciebie, mój ojcze... — rzekła po chwili milczenia Aniela.
— Cóż takiego?
— Chciej prosić pana Desvignes, aby tu przyszedł... Pragnę z nim pomówić.
— Dobrze... idę do niego — rzekł Verrière i wyszedł.
— Anielo! drogie, ukochane dziecię... — poczęła siostra Marya, biorąc zlodowaciałe ręce kuzynki i ściskając je w swoich. — Co począć? jesteśmy zwyciężone. Zdawało mi się, że będę w stanie coś zrobić dla ciebie, a nic, niestety, uczynić nie zdołałam.
Dotąd radziłam ci walkę, nieszczęściem bezużyteczną, dzisiaj wszelako nie możesz żyć wiecznie wspomnieniami zmarłego... dziś ja radzę ci posłuszeństwo!
— Boże... mój Boże! — zawołało dziewczę, z rozpaczą załamując ręce. — Nie wolno mi zatem mieć własnej woli, nie mogę pozostać wolną i opłakiwać tego, którego kochałam... którego kocham i którego wiecznie kochać będę! Jestem więc jakąś rzeczą... jakimś przedmiotem, którym każdemu wolno kupczyć i rozporządzać, a który nie ma prawa stawić oporu!...
W chwili tej zapukał ktoś do drzwi.
Panna Verrière zadrżała.
— To on! — szepnęła. — On! którego niecierpię... nienawidzę!
— Lecz dziecię... niewolno nam nienawidzieć — odparła z cicha siostra Marya. — Zresztą, cóż ci uczynił tak złego? Jedynym jego występkiem jest, że cię kocha...
— Tak... wbrew mojej woli!
— Czyż można siłą nakazać albo zabronić kochać? Zresztą, wezwałaś go tu... Przyjść mu kazałaś...
— A! zatem niechaj już wejdzie!
Drzwi się otwarły; ukazał się w nich Arnold, witający ukłonem Anielę i zakonnicę.
Dziewczę skinęło mu głową obojętnie.
— Pan Verrière powiedział mi, iż pani życzysz sobie zemną pomówić — rzekł Desvigues. — Jestem więc na jej rozkazy.
— Tak... Chcę jeszcze po raz ostatni przedstawić panu...
— Racz pani sobie przypomnieć rozmowę, jaką mieliśmy kiedyś w przedmiocie naszego małżeństwa.
— Pamiętam ją...
— Powiedziałem pani natenczas wszystko, co powinienem był ci powiedzieć... Wyznałem pani moją głęboką dla ciebie miłość... Miłość ta zwiększyła się jeszcze... Napełnia ona mą duszę... całą mą istotę... Jest moją myślą jedyną... Bez niej nicby w mem sercu nie pozostało... Nie żyłbym bez niej! Moje istnienie ma tylko cel jeden, uczynić cię, pani, szczęśli wą... szczęśliwą bez granic. Bez tej nadziei, bez tego celu, na coby mi żyć przyszło? Czegóż więc pani spodziewać się możesz po rozmowie, jakiej pragnęłaś? Kocham cię za zbyt wiele, aby ustąpić... dla tej miłości zniosłem niejeden ból srogi, jaki mi zadałaś, niejedno upokorzenie, gdyś okazywała pierwszeństwo znienawidzonemu przezemnie rywalowi. Mimo całego mojego smutku, mimo przekonania, że pani cierpisz, trwam w moim zamiarze. Dlaczego miałbym ustąpić dziś właśnie, gdy zapora pomiędzy mną a nim zniknęła... gdy rywal mój zginął?...
— Emil Vandame żyje w mem sercu... żyć będzie wiecznie!
— Sądzisz więc pani, że będę ganił, iż zachowujesz wspomnienie przyjaciela, tak bliskiego krewnego? bynajmniej! To świadczy tylko o wysoce szlachetnym charakterze pani... jest to jeden powód więcej, by kochać i czcić taką jak ty istotę!...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.