Przejdź do zawartości

Walka o miliony/Tom II-gi/XXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Walka o miliony
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom II-gi
Część pierwsza
Rozdział XXI
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Marchand de diamants
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


XXI.

— Co u czarta? — zawołał Scott, szukając to w prawej, to w lewej kieszeni z zaniepokojeniem. — Rzecz dziwna... Nosiłem go wciąż przy sobie tu... w tej kieszonce... Miałem go jeszcze w dniu, gdyśmy dokonali tego przeklętego porwania przy ulicy Joubert.
— Miałżeś na sobie wtedy tę kamizelkę?
— Miałem ją... pamiętam.
Anglik wciąż szukał, lecz bezskutecznie.
— Zgubiłeś zatem — rzekł Trilby.
— Widoczne... do pioruna!
— Lecz jakim sposobem mogłeś to zgubić?
— Rzecz bardzo prosta... Pamiętam, iż w tę samą kieszonkę wsunąłem szpagat do bicza, wydobywając więc szpagat, wyrzuciłem medalik.
— Niewielka strata... szczęściem, że mam swój przy sobie — odpowiedział Trilby. — Zresztą, możesz kupić u tego chłopca inny w to miejsce.
Scott, nie przywiązując wiele wagi do tego wypadku, kazał sobie podać materyały do napisania listu, a wziąwszy medalik od Trilbego, wsunął go pod pieczątkę, nakreśliwszy godzinę na drugiej wewnętrznej kopercie.
— Którą oznaczyłeś? — zapytał Trilby.
— Trzecią...
— Ależ to pierwsza dopiero!
— O trzeciej muszę się znajdować na bulwarze szpitala dla odebrania mebli i ustawienia ich w mieszkaniu; zabierze to dość czasu, a może i kupiec opóźnić się z dostarczeniem, dlatego oznaczyłem trzecią godzinę, po której nasze spotkanie nastąpi we dwie godziny później, zatem o piątej.
— Cóż ja będę robił w tym czasie, gdy ty załatwiać się będziesz z meblami?
— Wsiądź do fiakra i przewieź nasze bagaże z ulicy Lepie na bulwar szpitala pod nr. 8. Pamiętaj, że jesteśmy braćmi... mieszkamy razem... i nazywamy się Perron, ty Wiktor, a ja Daniel. Wyślę list Karolowi Gerard przez posłańca i będę cię oczekiwał w nowem naszem mieszkaniu.
Tu dwaj Anglicy rozdzielili się.
Na rogu bulwaru Beaumarchais’go Scott oddał posłańcowi list, adresowany do Arnolda Desvignes, zamieszkałego przy ulicy des Tournelles, nr. 36. Był to kurs, zabierający pięć minut czasu.
Przybywszy do oznaczonego domu, posłaniec nie zastał w stancyjce odźwiernej. Drzwi tejże były na klucz zamknięte; pani Pillois wraz z córką zajęte były myciem schodów w korpusie domu. Lufcik jedynie w okienku stancyi był otwartym. Pod lufcikiem stał stół.
Posłaniec czekał przez kilka minut, gdy jednak nikt nie nadchodził, wsunąwszy rękę przez lufcik, położył list na stolę, na którym znajdowało się już kilka dzienników i listów, poczem odszedł.
Córka odźwiernej pierwsza przybyła. Spostrzegłszy dzienniki i listy, rozniosła je lokatorom, wrzucając takowe do skrzynek, przy drzwiach każdego z nich umieszczonych.
Przechodząc koło okienka odźwiernej, mieszkańcy zwykle zapytywali ją o listy i przeglądali swe skrzynki, nie było bowiem zwyczaju na ulicy des Tournelles osobistego doręczania korespondencyi.
Desvignes, wyszedłszy zrana drzwiami od bulwaru Beaumaurchais’go, nie otrzymał listu wcale, a ztąd nie mógł się udać na schadzkę, oznaczoną przez Scotta i Trilbego, oczekujących na niego od piątej do dziewiątej wieczorem pod arkadami Palais-Royal.
Wróciwszy o jedenastej w nocy dnia poprzedniego, były sekretarz Mortimera wyszedł nazajutrz bardzo rano do Temple, dla kupienia sobie przebrania, w jakiem miał się ukazać nazajutrz w Salonie rodzinnym, jako lokaj podczas uczty weselnej.
Odźwierna pozdrowiła go, gdy wychodził, nic jednak nie wspominając o nadesłanym liście, o którym całkiem nie wiedziała.
Jednocześnie mówił Scott do Trilbego po rozlokowaniu się w nowem mieszkaniu:
— Jest to koniecznem tak w naszym własnym interesie, jak i Karola Gérard, ażebyśmy go powiadomili o zmianie naszej lokacyi; potrzeba, ażeby on wiedział zarówno, iż Misticot mnie poznał. Co jednak począć, gdy nie przychodzi, a zakazał nam ukazywać się w swojem domostwie?
— Może wyjechał z Paryża?
— Otóż, co właśnie sprawdzić potrzeba...
— W jaki sposób sposób?
— Zbadajmy, czy mu posłaniec list oddał, a według jego odpowiedzi działać będziemy.
Obaj Anglicy po śniadaniu udali się na plac Bastylii.
Posłaniec stał na swem stanowisku, przy rogn bulwaru Beaumarchais’go.
Scott zbliżył się ku niemu.
— Przypominasz sobie, iż wczoraj oddałem ci list, który miałeś zanieść na ulicę des Tournelles, pod nr. 36? — zapytał.
— Tak, panie...
— Komuż go oddałeś?
— Nikomu... odźwiernej nie było w stancyjce.
Tu opowiedział szczegółowo, co zaszło.
Scott niecierpliwie uderzył nogą o ziemię, a wydobywszy dwadzieścia sous z kieszeni i dając mu takowe, rzekł:
— Idź powtórnie na ulicę des Tournelles. Znalazłszy odźwiernę, zapytaj, czy pan Desvignes jest w Paryżu i czyli mu oddano list, pozostawiony wczoraj przez ciebie. Gdyby był w domu, pójdź do niego i powiedz, że spotkanie, niedoszłe wczoraj do skutku, nastąpi jednak dziś, o tej samej godzinie. Śpiesz prędko... czekam na ciebie.
— Biegnę!
Posłaniec, przybywszy na ulicę des Turnelles, zastał w bramie odźwiernę wraz z córką.
— Gdzie mieszka pan Desvignes? — zapytał.
— W głębi dziedzińca, w korytarzu, pod trzynastym numerem... Zadzwoń pan.
— Jest w domu?
— Nie wiem tego. Pan Desvignes posiada dwa wyjścia z mieszkania, jedno na ulicę des Tournelles, drugie od strony bulwaru Beaumarchais’go. Niewiemy, kiedy wychodzi i wraca.
— Czyś pani oddała mu list, który przyniosłem tu wczoraj i wrzuciłem na stół lufcikiem, ponieważ stancya pani była zamknięta?
— Jaki list? — pytała zdziwiona odźwierna; — a zwróciwszy się do córki, dodała: — Czyś odebrała jaki list wczoraj i co z nim zrobiłaś?
— Prawdopodobnie wrzuciłam go do skrzynki... — odpowiedziała Anastazya; — nie pamiętam... trzeba się przekonać.
Tu poszła do skrzynki, noszącej nazwisko Desvignes, i włożywszy w głąb rękę, znalazła ją próżną.
— Nie ma listu! — zawołała.
— Może się pomyliłaś, włożywszy ten list w skrzynkę innego lokatora?
— Bardzo to być może... — odpowiedziała dziewczyna. — Nazwiska bywają nieraz do siebie podobnemi.
— Biegnij zapytać pana Desvignes, czyli odebrał list nadesłany?
— Nie ma go... — odrzekła Anastazya; — wyjechał dziś rano do Rennes.
— Przysięgłabym, iż spotka nas nieprzyjemność! — wołała z trwogą odźwierna. Pan Desvignes rozgniewa się... gotów się wyprowadzić... tak dobry... spokojny lokator, a wszystko z twojej przyczyny. Biegnę do niego... może mi się uda załagodzić tę sprawę.
Tu pani Pillois z rzeźwością młodej dziewczyny pomknęła przez podwórze do mieszkania lokatora.
— Nie ma go... w rzeczy samej... — wołała, wracając po chwili. — Nic się dowiedzieć nie zdołałam.
Posłaniec odszedł ku miejscu, gdzie nań oczekiwali Scott z Trilbym.
— I cóż? — zapytał ów ostatni.
— Zaszło małe nieporozumienie.
Tu opowiedział szczegóły.
— Zatem ten dom posiada dwa wyjścia? — pytał Irlandczyk.
— Tak, panie... Jedno od ulicy des Tournelles, drugie od bulwaru Beaumarchais’go.
— Jakim jest oznaczony numerem od strony bulwaru?
— Nie wiem, panie... Nie pytałem o to odźwiernej.
Tu odszedł.
— Co myślisz o tem wszystkiem? — pytał Scott Trilbego.
— Myślę, iż Gérard nie przybył na oznaczoną schadzkę, ponieważ list do niego wysłany, odebrany został przez innego lokatora.
— Co począć? Nie mamy drugiego medalika na rozpoczęcie nowej korespondencji.
— Jeżeli nasz wspólnik jest w Paryżu — rzekł Trilby — niewątpliwie dziś w wieczór wróci do siebie. Trzeba na niego czatować, ja od strony ulicy des Tournelles, a ty od strony bulwaru. Należy się nam uzbroić w cierpliwość, bo wyczekiwanie długiem być nie może.
Z nadejściem nocy dwaj irlandczykowie rozdzielili się w wyż wymieniony sposób, zająwszy swe stanowiska.
Obowiązek Trilbego łatwiejszym był do wykonania, Scott przeciwnie, nie mógł się oddalić od drzwi wychodzących na bulwar, nie wiedząc, z której strony oczekiwany przezeń przybyć może.
Przechadzał się więc bezustannie na przestrzeni trzech metrów pod Żelaznem osztachetowaniem, otaczającem pawilon, w jakiem zamieszkiwał morderca Edmunda Béraud.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.