Przejdź do zawartości

Walka o miliony/Tom I-szy/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Walka o miliony
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom I-szy
Część pierwsza
Rozdział VII
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


VII.

Skoro tylko dzień zabłysnął, co wcześnie nastąpiło, jak zwykle w pierwszych dniach maja, Aniela się przebudziła, a wyjąwszy z kieszeni małe lusterko, uporządkowała swe włosy, rozrzucone w nieładzie i wdziała swój kapelusik.
Pociąg dojeżdżał do stacyi Dijon.
— Możebyśmy wyszły do bufetu? — zapytała kuzynki.
— Jesteś głodną? — odrzekła siostra Marya z uśmiechem.
— Zbyt głodną nie jestem... Chętniebym jednak wypiła filiżankę bulionu lub czekolady.
— Mało nam na to czasu pozostaję, pociąg zatrzymuje się tu tylko przez dziesięć minut.
Aniela chciała coś odpowiedzieć, gdy Gérard, korzystając z pomyślnej dla siebie sposobności, odrzec pośpieszył:
— Jeżeli panie pozwolą, ja pójdę do bufetu i przynieść rozkażę, co panie zażądają...
— Wdzięczne jesteśmy za pańską uprzejmość — odpowiedziała zakonnica — lecz proszę, nie zadawaj sobie trudu.
— Racz pani przyjąć mą prośbę... — począł nanowo Gérard — wszakże to dla mnie, jako dla mężczyzny, drobnostka, podczas gdy damie wysiadać i wsiadać jest rzeczą nader kłopotliwą. Przyjm pani moją ofiarę — nalegał dalej — będę szczęśliwym, myśląc, iż małą ową przysługę dla pań z mej strony, wyświadczy ktoś wzajem mej matce lub siostrze, gdyby kiedyś znalazły się same w podróży.
Aniela spojrzała na swą kuzynkę, a to spojrzenie jej mówić się zdawało:
— Dlaczego odmawiasz?
Ofiara była wygłoszoną przez Gerarda w nader zniewalających wyrazach. Tak powierzchowność, jak i całe jego zachowanie, zdradzały w nim człowieka z wyższego świata, siostra Marya więc pomyślała, że należy jej nieco powściągnąć swą zimną obojętność, nie okazując jednak nazbyt tej zmiany.
— Pragnęłybyśmy korzystać z wysokiej pańskiej grzeczności — odpowiedziała — lecz w tych bufetach dają zwykle gorące bardzo napoje... zbraknie nam czasu do ich ochłodzenia. Racz więc pan, jeśli wysiądziesz, przysłać nam kilka ciastek.
— Pozwól mi pani jednak dołączyć do nich maleńki flakonik malagi — dodał z uśmiechem.
Dziewczę jednocześnie dobyło portmonetkę z kości słoniowej w srebro oprawną, a wyjąwszy z niej złoty pieniądz, podało takowy uprzejmemu towarzyszowi podróży.
Gérard wziął luidora.
Maszyna świsnąwszy zwolniła biegu, dojeżdżano do stacyi. Skoro się pociąg zatrzymał, były sekretarz z Kalkuty, otworzywszy drzwi wagonu, na plant wyskoczył, a pobiegłszy do bufetu, wybrał dwanaście najsmaczniejszych ciastek, dołączył do takowych flakon malagi, wraz z maleńkim kieliszkiem kryształowym, sam zjadł pasztecik, popił szklanką wina Porto i z temi wszystkiemi pakunkami wrócił do wagonu.
Przysługa, jaką wyświadczył, winna była według niego zawiązać ściślejszą znajomość pomiędzy nim a dwiema towarzyszkami podróży.
Mylił się jednak.
Zakonnica wraz z miodem dziewczęciem uprzejmie podziękowały za tę wysoką dla siebie grzeczność i na tem skończyło się wszystko. Rozmowa nie zawiązała się już powtórnie.
Kilka słów, wymienionych w drodze pomiędzy Dijon a Paryżem, o niczem go nie powiadomiły.
Wobec tak silnego przeciwieństwa, przeklinał w duszy siostrę Maryę.
— Czart chyba wmięszał tu tę bigotkę!... — powtarzał w myśli. — Gdyby nie ona, otrzymałbym już mnóstwo zwierzeń od tej uroczej blondynki. Nie uznam się jednak za zwalczonego. Muszę dowiedzieć się, kto jest to piękne dziewczę, które do tego stopnia zawróciło mi głowę.
Pociąg szedł ze zwykłą szybkością. Z Laroche do Paryża nie zatrzymywał się wcale.
O oznaczonej godzinie przybył na stacyę w Paryżu. Gérard, wyskoczywszy z wagonu, podał rękę Anieli, aby dopomódz jej wysiąść, jak to w Marsylii uczynił.
Dziewczę, podziękowawszy, oddało tęż przysługę swej towarzyszce i obie weszły na salę, dążąc ku wyjściu.
Szły bardzo prędko. Gérard postępował za nimi.
— Wsiądą do powozu... bez wątpienia — wyszepnął. — Posiadam słuch dobry, zapamiętam adres, jaki wskażą woźnicy i według tego dalej mój plan ułożę.
Nagły, niespodziewany wypadek pomieszał jego zamiary.
Tuż przy drzwiach wyjścia, prawie na progu sali, ukazał się mężczyzna około pięćdziesięciu sześciu lat mieć mogący, eleganckiej powierzchowności, nader wytwornie ubrany.
Spostrzegłszy go, Aniela wydała okrzyk radosny.
— Ojciec... mój ojciec! — wołała, rzucając się z dziecięcą żywością w jego objęcia.
Po mnóstwie uścisków, ojciec pięknej blondynki zwrócił się z powitaniem do zakonnicy i wyprowadził obie na zewnątrz.
Wytworne lando, zaprzężone w parę prześlicznych anglo-normandów, oczekiwało przed stacyą; obok landa stał mały omnibus familijny z temiż samemi co lando na drzwiczkach inicyałami.
— Daj mi, kuzynko, kwit od swoich bagażów — rzekł ojciec Anieli do zakonnicy; — omnibus na nie czeka. Jan zajmie się ich odbiorem i przywiezie do pałacu. My jedzmy naprzód, nie tracąc chwili. Śniadanie was oczekuje.
Siostra Marya podała kwit swemu wujowi, który kolejno oddał go służącemu z rozkazów odebrania bagażów i przywiezienia ich omnibusem, poczem, połączywszy się z dwiema przybyłemi, wsiadł wraz z niemi do powozu.
Gérard, stojąc nieruchomy na najwyższym stopniu schodów, wszystko to widział i słyszał.
Gdy lando ruszyło z miejsca, uwożąc obie kobiety, Aniela, siedząca na przedzie, rzuciła okiem w stronę stacyi.
Były sekretarz Mortimera pozdrowił ją ukłonem. Dziewczę oddało mu ukłon skinieniem głowy.
— Komu się kłaniasz? — zapytał ojciec, spostrzegłszy ruch dziewczęcia.
— Temu panu, którego widzisz ot! tam, ojcze, stojącego na schodach.
— Naszemu towarzyszowi podróży... — dodała zakonnica.
— Człowiek to niezmiernie grzeczny... uprzejmy — dorzuciła Aniela.
— Nieco za zbyt jednak ciekawy... i gadatliwy — odezwała się siostra Marya. Gdyby tak moje, jak i Anielki zachowanie się niebyło mu nakazało powściągliwości, jestem pewną, że okazałby się bardziej poufałym, aniżeli pozwala na to przyzwoitość towarzyska.
— Jam tego nie zauważyła — odparła wesoło Aniela. — Wydał mi się on zupełnie na swojem miejscu. W podróży wolno przecie porozmawiać z osobami, które nam nie były przedstawionemu To bawi... rozrywa.
— Bądź ostrożną, me dziecię... — zaczął, śmiejąc się żartobliwie, ojciec Anieli.
— Dlaczego?
— Rozrywki podobnego rodzaju mogą być kompromitującemi. Taki towarzysz podróży, wyglądający przyzwoicie z pozoru, zdaje się być dobrze wychowanym... Poczyna rozmowę... odpowiada mu się. Z tych kilku słów zamienionych obojętnie, wynika bliższa znajomość... I jest się zmuszoną bądź na bulwarach, bądź w teatrze, przyjąć i oddać ukłon nawzajem jakiemu rycerzowi przemysłu zaułkowego.
— Twój ojciec ma słuszność — rzekła siostra Marya — mówi to właśnie, o czem ja myślałam.
Po tych słowach rozmowa przeszła na inny przedmiot i zapomniano zupełnie o towarzyszu podróży.
Gérard jednakże nie zapomniał Anieli.
Gdy uwożący ją powóz zniknął mu z przed oczu, zeszedł ze schodów, a spostrzegłszy lokaja, stojącego przy omnibusie, w który pakował bagaże, podszedł ku niemu, postanawiając w jakikolwiekbądź sposób dowiedzieć się, kto była owa urocza blondynka.
— Słuchaj no... mój przyjacielu! — rzekł do służącego.
— Co pan rozkaże?
— Udzielisz mi małe objaśnienie.
— W czem takiem?
— Wszak się nie mylę, że ów mężczyzna, który ci oddał kwit na te bagaże i odjechał powozem w towarzystwie młodej panienki i zakonnicy, jest panem baronem de Borny, deputowanym, mieszkającym przy ulicy Bourgogne, nr. 28?
— Ależ bynajmniej... — odparł służący z uśmiechem — mój pan jest podobnym być może do wymienionej przez pana osoby, lecz nie jest on ani deputowanym, ani baronem, ale bankierem. Nazywa się Juliusz Verrière, mieszka pod numerem 54 na bulwarze Haussmana.
Gérard notował w pamięci udzielone sobie objaśnienie.
— Omyliłem się widocznie... — odrzekł po chwili; — podobieństwo jednak pomiędzy panem Verrièr a panem de Borny jest tak wielkie, że każdy z łatwością mógłby wziąć jednego za drugiego. Dziękuje ci mój przyjacielu i przepraszam.
— Nic nie szkodzi, panie... drobnostka.
Tu Gérard odszedł powtarzając:
— Juliusz Verrière... bankier... bulwar Haussmana nr. 54. Trzeba to zapisać w notatniku.
I opuścił stacyę, pozostawiając do dnia następnego odebranie swoich bagażów.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.