Przejdź do zawartości

Walka o miliony/Tom I-szy/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Walka o miliony
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom I-szy
Część pierwsza
Rozdział VIII
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


VIII.

Za przybyciem do Paryża były sekretarz Mortimera miał już plan wytknięty.
Postanowił tymczasowo na bok odłożyć miłość dla Anieli Verrière, a zająć się głównym celem swojej podróży.
Gérard, którego przeszłość przedstawimy wkrótce szczegółowo naszym czytelnikom, znał doskonale Paryż i wszystkie jego zakąty.
Idąc Liońską ulicą, wszedł do pierwszej, jaką napotkał, restauracyi, a zbliżywszy się do kontuaru, prosił kasyerki, by mu przez chwil parę przechowała walizę, którą trzymał w ręku, poczem zasiadł przy stole, rozkazawszy podać sobie śniadanie.
Był bardzo głodnym; jadł więc żarłocznie, popijając winem Pontet-Canet, następnie, zapłaciwszy rachunek, wyszedł, oznajmiając, iż powróci na obiad i wtedy zabierze walizę.
Minąwszy plac Bastylji, wszedł na ulicę de Tournelles.
— Okręg spokojny, mało uczęszczany, pusty prawie... — rzekł sam do siebie; — tutaj to trzeba wynaleźć sobie mieszkanie. I zaczął odczytywać karty, powywieszane na bramach.
Osoby, znające dobrze Paryż z jego oddalonemi od środka miasta okręgami, wiedzą, że ulica de Tournelles wychodzi z placu Bastylii i biegnie równolegle z bulwarem Beaumarchais’ego aż do ulicy Saint-Gilles.
Przeszedłszy połowę tej ulicy, Gérard zatrzymał się przed jednym z domów, po nad bramą którego dojrzał tablicę z następujacem ogłoszeniem
Pawilon zaraz do wynajęcia, wraz z pracownią dla artysty.
— Z pracownią? — powtórzył; — to mi niepotrzebny lecz nie zaszkodzi zobaczyć. — I wszedł.
Ciężka, masywna brama, pokryta sklepieniem, prowadziła na dziedziniec, zapełniony w kwadrat budynkami, na których widniały zatarte przez czas rzeźby i tarcze herbowe. Ów budynek widocznie był niegdyś pałacem jakiejś zamożnej rodziny. Z końcem ubiegłego stulecia zmieniono go na dom mieszkalny, podzieliwszy na drobniejsze apartamentu.
Izba odźwiernego znajdowała się po nad schodami, gdzie właśnie stała w tej chwili żona pomienionego oficyalisty.
— Pan szukasz kogoś w tym domu? — zapytała.
— Nie — odrzekł Gérard. — Wszak macie pawilon do wynajęcia?
— Tak, panie.
— Jest on niezajętym?
— Od trzech tygodni jest wolnym. Mieszkał w nim poprzednio pewien malarz-artysta, który do Włoch wyjechał. Muszę jdnak pana uprzedzić, iż nie jest to zbyt obszerne mieszkanie.
— Ileż pokojów zawiera.
— Cztery wraz z pracownią... i tak: jest sypialnia, pokój jadalny, kuchnia i pracownia, a do tego bardzo ładny ogródek.
Gérard spoglądał badawczo w dziedziniec.
— Lecz gdzież, u czarta, jest ten pawilon? — zawołał — nie widzę go wcale.
— Po nad budynkami... tam, w głębi... od strony bulwaru i Beaumarchais’ego.
— A! to co innego...
— Jest jeszcze pewien szczegół, nader wygodny dla lokatora...
— Cóż takiego?
— Oto oddzielne wyjście na bulwar... wyjście specyalne dla pawilonu.
— Zatem są dwa wejścia i dwa wyjścia w tem mieszkaniu? Tu... i na bulwar?
— Tak, panie.
— Jakaż cena tego lokalu?
— Rocznie tysiąc dwieście franków.
— To drogo.
— Nie, panie. Gdyby to mieszkanie znajdowało się w innym okręgu miasta, warte byłoby co najmniej trzy razy tyle. Rozkład jest bardzo wygodny A może pan zechcesz obejrzeć?
— Dobrze — rzekł Gérard.
— Pójdę po klucze i wrócę natychmiast.
To mówiąc, odźwierna weszła do izby, poczem w chwil kilka ukazała się z pękiem kluczów w ręku.
— Tędy, panie... — wyrzekła, idąc w stronę korpusu, a następnie zwracając się ku głównym schodom.
Minąwszy korytarz, otworzyła drzwi, wychodzące na inne schody.
— Otóż przejście do pawilonu — powtórzyła, zwracając się ku idącemu za sobą Gerardowi. — Lokator tegoż posiada wyłączne prawo do tych schodów, od których drzwi są na klucz zamknięte.
Były sekretarz wraz z odźwierną szli po stopniach na górę.
Schody były bardzo ciemne, oświetlało je słabo jedyne okienko, w górze wycięte. Na przedziale drugie drzwi były otwarte, prowadziły one do pawilonu.
Gérard rozpatrywał się bacznie w szczegółach mieszkania, którego okna wychodziły na podwórze.
To podwórze, nazwane ogródkiem, poprzecinane było trawnikami, wśród których rosło kilka krzaków bzu i agrestu.
Pracownia była oświetloną szerokiemi oknami. Z tych okien, przez sztachety żelazne, okalające dziedziniec, widać było bulwar Beaumarchais’ego.
— Lecz jak się dostać do owego, jak go pani nazywasz, ogródka, chcąc wyjść drzwiami wychodzęcemi na bulwar? — zapytał Gérard.
— Prowadzą tam schody, w murze wycięte w jadalni.
— Chciałbym je widzieć.
— Pójdź pan za mną.
Tu zaprowadziła przybyłego na ciemne wąskie schodki, z kilkunastu stopni złożone.
Znalazłszy się na owem podwórku, ochrzczonem nazwą ogródka, Gérard zbliżył się do sztachet, wyjrzał na ulicę, poczem odwróciwszy się, rzucił okiem na fasadę pawilonu.
Budynek ten zdawał się być niejako przyczepionym do muru sąsiedniego domu, muru zczerniałego przez czas, w którym nie znajdowało się ani jedno okno. Gdzieś zdała na dachach widać było jedynie okienka w podstrychowych facyatkach.
Grunt owego podwórza, czyli raczej ogródka, nie miał płaskiej, równej powierzchni. Wznosił się on stopniowo do wysokości bulwaru, do którego dojść również można było kamiennemi schodami, w rogu umieszczonemi.
Gérard poszedł temi schodami i dosięgnął sztachet żelaznych, pokrytych od tej strony gęstą siatką żelazną, dla uchronienia podwórka od wyrzucania zeń nieczystości z bulwaru.
Następnie spojrzał na ów pawilon dla przekonania się, czy i o ile okna były opatrzone okiennicami. Przy każdem z nich znajdowały się one, z wyjątkiem pracowni, w której, jak powiedzieliśmy, okna te były bardzo szerokie.
Na zapytanie, dlaczego te nie posiadają okiennic, odpowiedziała odźwierna:
— Owszem, są do nich okiennice, ale z przyczynią nadzwyczajnej szerokości, zdjęto je i w szopie złożono.
Wrócili do pawilonu, i Gérard spawał się być zadowolonym.
— No, jakże się panu podoba ten lokal? — pytała odźwierna; — jeżeli pan nie potrzebujesz pracować, możesz pracownię łatwo zamienić na piękny salon.
— Myślałem o tem... w rzeczy samej. A teraz proszę, powiedz mi pani, na jaki przeciąg czasu wynajmujecie mieszkania?
— Nie mniej, jak na rok, panie, lecz za pół roku z góry zapłacić potrzeba.
— Zgoda.
— Czy pan żonaty... z rodziną?
— Nie, jestem zupełnie samotnym.
— Nie trzymasz pan nawet służącego?
— Ha! pytam, gdziebym go tu pomieścił? Mieszkanie to podoba mi się, ale szczupłem jest ono.
— Na czwartem piętrze, tuż po nad pawilonem, jest stancya do wynajęcia. Przydałaby się ona może panu dla służącego?
— Później... zobaczę... jeżelibym się zdecydował przyjąć lokaja albo służącą.
— Zanim to nastąpi, pan potrzebować będziesz usługi, polecam się więc łaskawej pańskiej pamięci — dodała odźwierna.
— Miałażbyś pani czas na to? Dom jest obszerny, wielu w nim pewno lokatorów...
— O! panie, ja nie jestem samotną... mam męża i córkę... Jest nas troje i wszyscy pracujemy... U nas nie żartuje się z robotą...
— Dobrze więc... skoro się tutaj urządzę, powiem pani, co robić będzie potrzeba.
— A jak prędko obejmiesz pan to mieszkanie?
— Dziś jeszcze.
— Pan zamieszkujesz w Paryżu?
— Tak... Bez dotąd mieszkałem w pokojach umeblowanych... Teraz więc będę potrzebował kupić sobie sprzęty.
— Wszystko zatem będzie nowe... Trzeba to będzie w porządku utrzymywać.
— Zechciej mi pani kwit przygotować... zapłacę ci naprzód za sześć miesięcy.
— Mój mąż wyda panu pokwitowanie i odbierze pieniądze, skoro tylko powróci od właściciela.
— Właściciel zamieszkuje w tym samym domu?
— Nie, panie.
— Dobrze więc... zapiszesz sobie pani moje nazwisko, a skoro twój mąż powróci, niech dla mnie kwit przygotuje. Pójdę tymczasem za kupnem mebli. Gdyby przypadkiem nie mogli dostarczycieli dzisiaj, w takim razie przyniosą je jutro zrana. Bagaże moje dziś zwiozą.
— Jak panu dogodniej. Pootwieram okna w pokojach, by wpuścić nieco powietrza.
Uczyniwszy to, odźwierna wyszła z nowym lokatorem z pawilonu, wracając do siebie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.