W zwierciadlanym domu/Rozdział ósmy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lewis Carroll
Tytuł W zwierciadlanym domu
Podtytuł powieść dla młodzieży
Rozdział To mój własny wynalazek
Wydawca Wydawnictwo J. Przeworskiego
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia „Linolit“ Warszawa
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Ilustrator John Tenniel
Tytuł orygin. Through the Looking-Glass
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ ÓSMY
TO MÓJ WŁASNY WYNALAZEK

Po chwili bębnienie zaczęło cichnąć, aż wreszcie zamarło zupełnie i zapanowała głucha cisza. Ala podniosła głowę, przejęta nagłym lękiem. Nikogo dokoła nie było, więc poczęła zastanawiać się nad tem, czy nie śniła przypadkiem o Lwie, Jednorożcu i dziwacznych anglo-saksońskich Oficerach. Jednakże olbrzymi półmisek leżał jeszcze u jej nóg, właśnie ten półmisek, na którym usiłowała pokrajać tort śliwkowy.
– Więc jednak nie śniłam, – rzekła do siebie, – chyba... chyba, że sama byłam częścią tego snu. Ale mam nadzieję, że ten sen był już mój własny, a nie Czarnego Króla! Strasznie nieprzyjemnie być postacią czyjegoś snu, – ciągnęła dalej w głębokiem zamyśleniu. – Miałam ochotę obudzić go i przekonać się, co będzie dalej!
W tej samej chwili z głębokiej zadumy zbudził ją głośny okrzyk: „Hej! Hej! Hola!” i Rycerz w purpurowej zbroi zbliżył się do niej galopem, wywijając długą lancą. W chwili, gdy podjechał, koń nagłe przystanął. – Jesteś moim więźniem! – zawołał Rycerz, jednocześnie spadając z wierzchowca.
Ala przerażona, zaniepokoiła się bardziej o Rycerza, niż o siebie i patrzyła nań ze zdziwieniem, gdy po chwili znowu wdrapał się na siodło. Gdy już siedział na wierzchowcu wygodnie, odezwał się znowu:
– Jesteś moim… – lecz w tej samej chwili z głębi lasu dobiegł jeszcze głośniejszy okrzyk: „Hej! Hej! Hola!” i Ala obejrzała się, pragnąc się przekonać, kto tak głośno krzyczy.
Tym razem był to Biały Rycerz. Podjechał do Ali i taksamo spadł z wierzchowca, jak przed chwilą Rycerz Czarny. Podniósł się jednak zaraz, wdrapał się na siodło i obydwaj Rycerze przez chwilę spoglądali na siebie wzajemnie, nic nie mówiąc. Ala patrzyła na nich z wyrazem zdziwienia i przestrachu.
– Wiesz, że ona jest moim więźniem! – odezwał się wreszcie Czarny Rycerz.
– Tak, i właśnie dlatego przyjechałem, aby ją uwolnić! – odparł Biały Rycerz.
– Wobec tego będziemy musieli walczyć o nią, – powiedział Czarny Rycerz, sięgając po hełm, wiszący u siodła, który wyglądał zupełnie jak koński łeb – i nakładając go na głowę.

– Ty oczywiście będziesz obserwować naszą walkę? – zauważył Biały Rycerz, nakładając również hełm na głowę.
– Zawsze obserwuję, – rzekł Czarny Rycerz i rzucili się na siebie z zawziętością. Ala przykucnęła za drzewem, aby zdaleka obserwować walkę.
– Ciekawa jestem, co z tego wszystkiego będzie, – rzekła do siebie, zerkając ze swej kryjówki. – Prawdopodobnie walka skończy się wtedy, jak jeden Rycerz strąci swego przeciwnika z konia. Później napewno sam spadnie i nie będzie mowy o żadnem zwycięstwie. Boże, ileż hałasu oni narabiają! A jakie te konie są spokojne! Nie zwracają absolutnie uwagi na to, że Rycerze co chwilę spadają z siodeł i zupełnie tak wyglądają, jakby były zrobione z drzewa.
Nie zauważyła tego, że Rycerze zawsze spadali z wierzchowców głowami nadół i oczywiście walka kończyła się wówczas, gdy obydwaj leżeli na ziemi. Wreszcie podnieśli się, podali sobie ręce i po chwili Czarny Rycerz wskoczył na konia i szybko odjechał.
– Cudowne było zwycięstwo, nieprawdaż? – zapytał Biały Rycerz, dysząc ciężko.
– Nie mam pojęcia, – odparła Ala z powątpiewaniem. – Nie chcę być niczyim więźniem, chcę być Królową.
– Będziesz Królową, jak przeskoczysz ostatni strumyk, – oświadczył Biały Rycerz. – Odprowadzę cię do skraju lasu, ale później, niestety, muszę wracać. Tam się właśnie mój „ruch” kończy.
– Bardzo ci dziękuję, – uśmiechnęła się Ala. – Czy mogę ci pomóc zdjąć ten hełm? – Istotnie Rycerz nie mógł się z hełmem uporać i przy pomocy Ali wreszcie się z niego uwolnił.
– Teraz mogę trochę swobodniej oddychać, – powiedział, odgarniając z czoła gęstą czuprynę i zwracając swą łagodną twarz w stronę Ali. Dziewczynce przyszło na myśl, że jeszcze nigdy w swojem życiu nie widziała tak dziwnie wyglądającego żołnierza.
Zakuty był cały w dziwaczną zbroję, która jakoś nie przylegała mu do ciała, na plecach miał przytwierdzone śmiesznego kształtu pudełko, które dna absolutnie nie miało. Ala spojrzała na to pudełko z ciekawością.
– Widzę, że zachwycasz się mojem pudełkiem, – rzekł Rycerz przyjaznym tonem. – To mój własny wynalazek – przechowuje się w niem ubranie i jedzenie. Pudełko to doskonale wszystko zabezpiecza przed deszczem.
– Ależ z niego wszystko wypaść musi, – zauważyła Ala nieśmiało. – Czyż nie wiesz, że niema w niem wcale dna?
– Nie wiedziałem, – obruszył się Rycerz i cień gniewu przemknął mu po twarzy. – Wobec tego wszystko z niego wypadło i pudełko właściwie jest zupełnie bezużyteczne. – Odwiązał rzemyki, na których pudełko było przytwierdzone i zamierzał już cisnąć je w zarośla, gdy nagle olśniła go jakaś myśl, więc zawiesił je troskliwie na drzewie. – Czy domyślasz się, dlaczego to robię? – zapytał Alę.
Ala potrząsnęła przecząco głową.
– Bo mam nadzieję, że pszczoły uwiją sobie w niem gniazdo i wówczas będę mógł zbierać miód.
– Ale przecież masz taki mały ulik, czy coś w tym rodzaju – przywiązany do siodła, – zwróciła mu uwagę Ala.
– Tak, to jest doskonały ul, – powiedział Rycerz niezadowolonym tonem, – stanowczo jeden z najlepszych, ale żadna pszczoła nie chce się do niego zbliżyć. A ten drugi przedmiot, to pułapka na myszy. Przypuszczam, że myszy odganiają pszczoły, albo też pszczoły nie pozwalają zbliżać się myszom, sam nie wiem napewno.
– Właśnie zastanawiałam się, poco ta pułapka na myszy, – szepnęła Ala. – Przecież nie przypuszczam, aby na grzbiecie konia były myszy.
– Masz istotnie słuszność, – przyznał Rycerz, – ale gdyby jakaś mysz się znalazła, to nie byłoby mi przyjemnie, gdyby zaczęła mi skakać po plewach.
– Widzisz, – ciągnął dalej po chwili, – zawsze jest lepiej zaopatrzyć się we wszystkie rzeczy potrzebne. Właśnie dlatego koń mój ma te bransoletki na nogach.
– Ale poco? – zapytała Ala zaciekawionym głosem.
– Aby go uchronić od ukąszeń żmiji, – odparł Rycerz. – Te bransoletki, to mój własny wynalazek. Pomóż mi teraz wsiąść na siodło. Odprowadzę cię do skraju lasu... Co tu robi ten półmisek?
– Przygotowany jest do tortu śliwkowego, – objaśniła Ala.
– Weźmy go lepiej z sobą, – zaproponował Rycerz. – Przyda nam się w razie, gdybyśmy mieli tort śliwkowy. Pomóż mi wsadzić go do worka.
Wsadzanie półmiska do worka nie było takie łatwe, chociaż Ala trzymała worek otwarty, Rycerz jednak był szalenie niezgrabny i w żaden sposób nie mógł sobie dać razy z półmiskiem. Ilekroć usiłował go wsunąć do worka, za każdym razem sam przewracał się na ziemię.
– Worek jest trochę zamały, jak widzisz, – oznajmił, gdy już półmisek znajdował się w worku, – a pozatem jest tam zbyt dużo lichtarzy.
Przytroczył wreszcie worek do siodła, które załadowane już było kilku pęczkami marchwi, bronią palną i innemi dziwacznemi przedmiotami.
– Mam nadzieję, że włosy masz dobrze spięte? – odezwał się po chwili, gdy ruszyli naprzód.
– Tylko tak, jak zwykle, – odpowiedziała Ala z uśmiechem.
– To chyba wystarczy, – zaniepokoił się Rycerz. – Widzisz, że wiatr tutaj jest strasznie silny.
– Czyś wynalazł coś, coby chroniło włosy od zdmuchnięcia? – dowiadywała się Ala.
– Jeszcze nie, – odparł Rycerz, – ale mam już opracowany plan, aby uchronić je od spadnięcia a głowy.
– Możebyś mi coś o tym planie opowiedział?
– A więc najprzód zasadzasz cienką tyczkę, – tłumaczył Rycerz, – potem czekasz, aż włosy zaczną się dokoła niej owijać, jak pnąca roślina. Teraz chodzi o to, żeby włosy się nie zwieszały, bo nic przecież nie może upaść „wgórę”, tylko zawsze upada nadół. Jest to mój własny wynalazek. Możesz wypróbować, jeśli chcesz.
Propozycja ta nie przypadła Ali do gustu i przez kilka minut dziewczynka szła w milczeniu, tonąc w głębokiej zadumie, a od czasu do czasu przystając i przytrzymując na siodle Rycerza, który najwidoczniej nie był świetnym jeźdźcem.
Ilekroć koń się zatrzymywał (co zdarzało się dość często), Rycerz za każdym razem przelatywał mu przez głowę, a ilekroć koń ruszał z miejsca (co zawsze czynił całkiem nieoczekiwanie), – Rycerz upadał na grzbiet swojego wierzchowca. Pozatem trzymał się w siodle doskonale, od czasu do czasu tylko, przechylając się na lewą lub na prawą stronę, jakby za chwilę znów miał spaść. Parę razy nawet stoczył się na ziemię i Ala doszła do wniosku, że bezpieczniej będzie iść nieco dalej od konia.

– Obawiam się, że nie posiadasz zbytniej rutyny w konnej jeździe, – odważyła się zauważyć, dopomagając mu poraz piąty wdrapać się na siodło. Rycerz był trochę zdziwiony i trochę obrażony, gdy usłyszał tę uwagę.

– Z czego tak sądzisz? – zapytał, sadowiąc się na siodle i jedną ręką trzymając Alę za włosy, aby tem samem uchronić się od potoczenia w przeciwną stronę.
– Dlatego, że ci ludzie, którzy potrafią jeździć konno, nie spadają z konia tak często.
– Rutyny mam dużo, – zawołał Rycerz z godnością, – jestem stary praktyk.
Ali nie przychodziła żadna inna odpowiedź na myśl, tylko przyciszonym głosem bąknęła „Istotnie?” Przez dłuższą chwilę trwało milczenie, tylko Rycerz z przymkniętemi oczami mruczał coś do siebie, a Ala oczekiwała jedynie tego momentu, kiedy znowu go musiała podnosić z ziemi.
– Najważniejszą rzeczą dla jeźdźca, – odezwał się nagle Rycerz głośno, machając prawą ręką, – jest utrzymanie się... – Nie dokończył rozpoczętego zdania, bo zachwiał się nagle na siodle i upadł na ścieżkę, którą szła Ala. Tym razem przeraziła się okropnie i podnosząc go zapytała z niepokojem:
– Mam nadzieję, że kości sobie nie połamałeś?
– O tem nie może być mowy, – zawołał Rycerz z przeświadczeniem. – Jak ci już powiedziałem, najważniejszą rzeczą dla jeźdźca jest utrzymanie się na siodle w zupełnej równowadze. O tak, rozumiesz…
Wyprostował się dumnie, puścił uzdę i wyciągnął ramiona, aby pokazać Ali, co ma na myśli, lecz i tym razem zachwiał się i upadł koniowi pod nogi
– Grunt to praktyka! – zawołał, podnosząc się z trudem przy pomocy Ali. – Grunt to rutyna!
– Śmieszna ta twoja rutyna! – zawołała Ala, tracąc zupełnie cierpliwość. – Powinieneś mieć drewnianego konia na biegunach, byłbyś wtedy zręczniejszy!
– A czy taki drewniany koń spokojnie chodzi? – zapytał Rycerz wielce zaciekawiony, obejmując ramionami szyję konia, aby się utrzymać w siodle i nie spaść znów na ziemię.
– Jest o wiele spokojniejszy, niż żywy koń, – odparła Ala, śmiejąc się głośno, bo już w żaden sposób nie mogła powstrzymać wesołości.
– Muszę się postarać o takiego wierzchowca, – powiedział Rycerz w zamyśleniu do siebie. – O jednego, albo dwa takie konie – a może nawet więcej.
Zaległa krótka cisza, poczem Rycerz znowu się odezwał:
– Specjalnością moją są wynalazki. Nie wiem czyś zauważyła, że gdy podnosiłaś mnie po raz ostatni, byłem głęboko zamyślony?
– Widziałam, że byłeś smutny, – odparła Ala.
– Słusznie, i właśnie wówczas usiłowałem wymyśleć nowy sposób przedostawania się przez zamkniętą bramę. Chciałabyś o tym wynalazku usłyszeć?
– Oczywiście, bardzo chętnie, – odpowiedziała Ala grzecznie.
– Powiem ci, skąd mi ta myśl przyszła do głowy, – wyjaśnił Rycerz. – Widzisz tłumaczyłem sobie w ten sposób: „Najtrudniej w takich razach bywa z nogami, bo głowa zawsze jest wyżej.” Więc najprzód przerzucić trzeba głowę przez bramę, bo znajduje się dość wysoko, a potem stanąć na głowie, aby nogi mieć wyżej. I widzisz, że właśnie w ten sposób można się całkiem łatwo przez zamkniętą bramę przedostać.
– Tak, sposób jest całkiem niezły, – szepnęła Ala w zamyśleniu, – ale nie uważasz, że dość trudno będzie to wszystko zrobić?
– Jeszcze nie próbowałem, – rzekł Rycerz ze smutkiem, – więc nie mogę ci powiedzieć napewno, obawiam się jednak, że istotnie to będzie dość trudne.
Spojrzał na nią teraz z takim gniewem, że Ala pośpiesznie zmieniła temat rozmowy.
– Jaki ty dziwny masz hełm! – zawołała wesoło. – Czy to także twój własny wynalazek?
Rycerz spojrzał z dumą na hełm, przytroczony teraz do siodła.
– Tak, – odparł, – ale wynalazłem drugi jeszcze lepszy – w kształcie głowy cukru. Gdy go mam na głowie i spadam z konia, to nie leżąc jeszcze na ziemi, mogę jej dotknąć czubkiem hełmu. Jednem słowem, mając ten hełm na głowie, spadam zawsze o wiele wolniej. Ale takie spadanie na ziemię nie jest zbytnio bezpieczne. Raz nawet bardzo się potłukłem i zanim zdołałem podnieść się, podbiegł drugi Biały Rycerz i zerwał mi hełm z głowy. Był pewny, że to jest jego hełm.
Miał teraz taką uroczystą minę, że Ala nie zdobyła się już nawet na uśmiech.
– Napewno hełm najbardziej się uszkodził, – zauważyła drżącym głosem, – z chwilą, gdy właśnie wtedy znajdował się na twojej głowie.
– Chciałem go nawet zdjąć w ostatniej chwili, – tłumaczył się Rycerz z powagą, – ale godziny mijały za godzinami i w żaden sposób nie mogłem sobie z nim dać rady. A przecież wiesz, że jestem zręczny i prędki, jak błyskawica.
– Ta twoja szybkość jest trochę inna, – zaoponowała Ala.
Rycerz potrząsnął głową.

– Zapewniam cię, że zwijałem się, jak mogłem! – oświadczył. W podnieceniu podniósł ręce i nagle zsunął się z siodła, wpadając głową prosto w głęboki rów.
Ala pochyliła się nad rowem, aby mu pomóc. Tym razem zaniepokojona była naprawdę, lękając się, że wyrządził sobie jakąś wielką krzywdę. Chociaż nie widziała nic oprócz sterczących z rowu jego nóg; odetchnęła z ulgą, gdy usłyszała, jak mówił całkiem naturalnym głosem:
– Zwijałem się, jak mogłem, a hełm ani w lewo ani wprawo.
– Jak możesz mówić tak spokojnie, leżąc głową w rowie? – zapytała Ala, wyciągając go za nogi i układając troskliwie nad brzegiem rowu.
Rycerz spojrzał na nią ze zdziwieniem.
– Co to za różnica, w jakiej pozycji się leży? – zapytał. – Umysł mój pracuje zawsze jednakowo, nawet wówczas, gdy leżę głową nadół, z większą łatwością potrafię robić nowe wynalazki.
– Obecny mój wynalazek jest najgenjalniejszy, – ciągnął dalej po chwili. – Leżąc w rowie, wynalazłem nowy rodzaj leguminy.
– A na drugi raz, gdy spadniesz, gotów ją jesteś przyrządzić? – zaśmiała się Ala. – Trzeba przyznać, że twój umysł istotnie szybko pracuje.
– Już dzisiaj po raz drugi nie spadnę, – oburzył się Rycerz. – Możesz być pewna, że po raz drugi nie zobaczysz mnie na ziemi.
– Wobec tego leguminę przyrządzisz jutro, bo przecież nie należy na jeden obiad przyrządzać dwóch legumin.

– Jutro też nic z tego nie będzie, – zawołał Rycerz z uporem. – Możesz się nie cieszyć, nie będziesz miała widowiska. Właściwie, – mówił po chwili dalej, pochylając nadół głowę i zniżając głos,
– wątpię, czy taką leguminę już ktoś w życiu przyrządził! Czy się leguminę wogóle przyrządza? A jednak ta legumina byłaby naprawdę genjalnym wynalazkiem.

– A z czego miała być zrobiona? – zapytała Ala, usiłując go rozweselić, bo biedny Rycerz zdawał się zupełnie tracić humor.
– Najprzód z bibuły atramentowej, – odpowiedział jej z tajemniczym uśmiechem.
– Napewno byłaby smaczna…
– Ale nie z samej bibuły, – przerwał jej gorączkowo. – Nie masz pojęcia, jaki miałaby smak, gdyby bibułę zmieszało się z prochem i lakiem. Ale tutaj muszę cię już pożegnać. – Dotarli właśnie do skraju lasu.
Ala spojrzała nań zdziwionym wzrokiem, bo jeszcze ciągle myślała o owej leguminie.
– Widzę, że jesteś smutna, – zauważył Rycerz, zaniepokojony. – Pozwól, że ci zaśpiewam piosenkę, która cię napewno rozweseli.
– A czy bardzo długa? – zapytała Ala, gdyż dnia tego dosyć już miała wierszyków i piosenek.
– Owszem, długa, – skinął głową Rycerz, – ale pozatem bardzo piękna. Każdy, kto słyszy jak śpiewam tę piosenkę, ma poprostu łzy w oczach.
Zatrzymał konia, puścił uzdę i wymachując obydwiema rękami, począł śpiewać przyciszonym głosem, wypowiadając słowa, których Ala absolutnie nie rozumiała.

Ze wszystkich tych dziwacznych rzeczy, jakie Ala widziała podczas swej podróży przez Zwierciadlaną Krainę, ten moment był najdziwaczniejszy i utrwalił się nazawsze w pamięci dziewczynki. Nawet po wielu latach pamiętała tę scenę tak dokładnie, jakby to było dopiero wczoraj, pamiętała refleksy słoneczne odbijające się w jego włosach i w połyskującej zbroi, pamiętała kroczącego wolno konia z uzdą opuszczoną na szyję i czarny cień lasu znaczący się tuż poza nimi. Wszystko to pamiętała, jak wyrazisty obrazek, pamiętała nawet siebie, jak osłaniając oczy dłonią, oparła się o drzewo, obserwując Rycerza i słuchając śpiewanej przez niego melancholijnej melodji.
Gdy Rycerz skończył piosenkę, ujął w obydwie ręce uzdę i skierował konia na tę samą drogę, którą przed chwilą przebyli.
– Masz już teraz tylko kilka yardów po zboczu tego pagórka, – rzekł, – później przeskoczysz przez strumyk i zostaniesz Królową. Ale najprzód zatrzymasz się i kiwniesz do mnie zdaleka ręką? – dorzucił, gdy Ala rozgorączkowanem spojrzeniem zawisła na widocznym wdali strumyku. – Nie będę jechał długo. Zaczekasz tu i pomachasz ku mnie chusteczką, gdy zobaczysz mnie tam na drodze! Sądzę, że taki właśnie widok doda mi odwagi.
– Naturalnie, że zaczekam, – obiecała Ala. – Dziękuję ci bardzo za towarzystwo i za piosenkę, która mi się ogromnie podobała.
– Mam nadzieję, – mruknął Rycerz z powątpiewaniem. – Ale słuchając tej piosenki nie płakałaś tak, jak się tego po tobie spodziewałem.
Uścisnęli sobie dłonie i Rycerz odjechał wolno wgłąb lasu
– Mam nadzieję, że niedługo zobaczę go na drodze, – pomyślała Ala, przystając. – O, jedzie tam! Znowu spada z konia, do czego jest zresztą przyzwyczajony. Ale jakoś podniósł się prędko i wdrapał się na siodło, chociaż te wszystkie przedmioty przytroczone do siodła, bardzo mu muszą przeszkadzać…

Poszła dalej, mówiąc wciąż do siebie i obserwując na odległość, kroczącego wolno konia i spadającego co chwilę na ziemię Rycerza, który ustawicznie otrzepywał się z kurzu i wsiadał napowrót na wierzchowca. Po drugim, czy trzecim takim upadku, wierzchowiec dotarł wreszcie do zakrętu drogi, Ala zaś wyciągnęła z kieszeni chusteczkę i wesołem skinieniem pozdrowiła Rycerza, który po krótkiej chwili zniknął za gęstemi zaroślami.
– Przypuszczam, ze mu to dodało odwagi, – pomyślała, zamierzając zbiec szybko z pagórka. – A teraz jeszcze ostatni strumyk i będę już Królową! Jakżeż to brzmi wspaniale! – Każdy krok zbliżał ją do brzegu strumyka. – Ósme Pole nareszcie! – zawołała, szykując się do skoku.
Skoczyła i po chwili znalazła się na miękkim trawniku, z którego od czasu do czasu wychylały nieśmiało główki polne kwiaty.
– Ach, jaka jestem szczęśliwa, że tu się wreszcie znalazłam! Ale cóż to mam takiego ciężkiego na głowie? – zawołała z przerażeniem i gdy podniosła ręce, przekonała się, że na głowie cięży jej tak korona.
– Ale jakim cudem się tutaj znalazła, przecież absolutnie nic nie czułam? – zapytywała samą siebie, poczem zdjęła koronę z głowy i położyła ją na kolanach, aby się lepiej jej przyjrzeć.
Była to korona ze szczerego złota, wysadzana drogiemi kamieniami.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Charles Lutwidge Dodgson i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.