W zwierciadlanym domu/Rozdział siódmy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lewis Carroll
Tytuł W zwierciadlanym domu
Podtytuł powieść dla młodzieży
Rozdział Lew i Jednorożec
Wydawca Wydawnictwo J. Przeworskiego
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia „Linolit“ Warszawa
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Ilustrator John Tenniel
Tytuł orygin. Through the Looking-Glass
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ SIÓDMY
LEW I JEDNOROŻEC

Po chwili ujrzała biegnących przez las żołnierzy, najprzód dwójkami, potem trójkami, później po dziesięciu i dwudziestu naraz, a w końcu biegli tak tłumnie, że zdawali się przepełniać cały las. Ala skryła się za drzewem, aby jej nie zadeptali i obserwowała ich zdaleka.
Przyszło jej na myśl, że jeszcze nigdy w życiu nie widziała żołnierzy, tak niepewnie trzymających się na nogach. Ciągle się o coś potykali, a gdy któryś wysunął się nieco naprzód, inni przewracali się na niego, że wkrótce cały las zasłany był ludzkiemi ciałami.
Następnie zjawiły się konie. Dzięki temu, że miały po cztery nogi, utrzymywały się na nich lepiej, niż żołnierze na swoich, lecz i one potykały się co chwilę i najwidoczniej takie było prawo, że gdy koń się potknął, jeździec natychmiast zeń spadał. Z każdą chwilą zamieszanie stawało się coraz większe i Ala odczuła zadowolenie, gdy wyszła z lasu na obszerną polankę, na której ujrzała Białego Króla siedzącego na ziemi i zapisującego coś pilnie w swoim pamiętniku.

– Posłałem ich wszystkich! – zawołał Król zadowolony na widok Ali. – Czy spotkałaś żołnierzy, moja droga, gdyś przechodziła przez las?
– Owszem, widziałam, – odparła Ala. – Było ich tam chyba kilka tysięcy.
– Cztery tysiące dwustu siedmiu, to jest dokładna liczba, – oświadczył Król, zaglądając do notatnika. — Nie mogłem wysłać wszystkich koni, rozumiesz, bo dwa konie potrzebne mi są do gry. Nie posłałem również dwóch oficerów, obydwaj poszli do miasta. Spójrz teraz na drogę i powiedz mi, czy któregoś z nich nie widzisz.
– Nie widzę na drodze nikogo, – rzekła Ala.
– Chciałbym mieć taki wzrok, – zauważył Król z żalem. – Chciałbym móc zobaczyć Nikogo! I to na taką odległość! Niestety, ja już mogę widzieć tylko rzeczywistych ludzi i to przy dobrem świetle!
Ostatnich zdań Ala nie słyszała, bo ciągle jeszcze patrzyła badawczo na drogę, przysłoniwszy oczy dłońmi.
– Teraz widzę kogoś! – zawołała wreszcie. – Ale idzie bardzo wolno – i jakie dziwne ma ruchy! Oficer kiwał się nalewo i naprawo i kołysał się, jak łódka, idąc szeroką drogą, z wielkiemi rękami rozpostartemi po obydwu stronach, niby wachlarze.
– Zdaje ci się, – powiedział Król. – Jest on brytyjskim Oficerem i to są właśnie brytyjskie ruchy. Ruchami temi podkreśla zawsze swoje zadowolenie. Nazywa się Saiga. – (wypowiedział to imię ze specjalnem namaszczeniem).
– Bardzo lubię literę S, – uradowała się Ala, – bo oznacza ona Szczęście, lecz jego nie lubię, gdyż jest Szpetny i chętnie nakarmiłabym go Szynką i Sianem. Nazywa się Saiga i mieszka…
– I mieszka nad Strumykiem, – zauważył z prostotą Król, nie zdając sobie sprawy z tego, że mimowoli przyjmuje udział w grze, gdy tymczasem Ala zastanawiała się nad nazwą jakiegoś miasta, któraby się rozpoczynała na S. – Drugi oficer nazywa się Satta. Muszę mieć dwóch, jak ci wiadomo – do pójścia i przyjścia. Jednego – do tego, żeby poszedł, a drugiego – żeby przyszedł.
– Przepraszam? – wtrąciła Ala.
– Nieprzyzwoicie jest przepraszać, – zwrócił jej uwagę Król.
– Chciałam tylko powiedzieć, że nie rozumiem, – szepnęła Ala. – Dlaczego jeden do przyjścia, a drugi do pójścia?
– Czyż ci nie mówiłem? – zniecierpliwił się Król. – Muszę mieć dwóch – do przyniesienia i odniesienia. Jednego, aby przyniósł, a drugiego, aby zaniósł.
W tej samej chwili zjawił się Oficer. Był strasznie zadyszany, nie mógł wypowiedzieć ani słowa, więc machał tylko rękami i robił pocieszne miny do biednego Króla.
– Ta młoda dama lubi cię dlatego, że się nazywasz na S, – zauważył Król, przedstawiając Alę i pragnąc tem skierować na nią uwagę Oficera. Próżne były jednak jego wysiłki – brytyjskie ruchy stawały się z każdą chwilą dziwniejsze, podczas, gdy Oficer przewracał dziko swemi wielkiemi oczami.
– Przerażasz mnie! – zawołał Król. – Czuję, że zemdleję. Daj mi kanapkę z szynką!
Ku wielkiemu zdziwieniu Ali, Oficer otworzył worek, który mu wisiał na szyi i podał Królowi kanapkę.
– Jeszcze jedną! – rozkazał Król.
– Już nic więcej nie pozostało, oprócz siana, – rzekł Oficer, zaglądając do worka.
– Wobec tego siano, – mruknął Król osłabionym głosem.
Ala z zadowoleniem dostrzegła, że po krótkiej chwili siły mu wróciły.
– Niema nic lepszego, jak siano, gdy się mdleje, – zwrócił jej uwagę Król, zajadając z apetytem.
– Sądziłam, że kilka kropel zimnej wody zrobiłoby lepiej, – zauważyła Ala, – albo naprzykład sole trzeźwiące.
– Nie powiedziałem, że to, czy tamto robi lepiej, – oburzył się Król. – Powiedziałem tylko, że niema nic tak dobrego. – Na to Ala nie znalazła już odpowiedzi.
– Kogo spotkałeś po drodze? – zapytał Król, – ta młoda dama widziała go również. Więc oczywiście, Nikt chodzi wolniej od ciebie.
– Robiłem wszystko, co mogłem, – wyszeptał Oficer nieśmiało. – Jestem pewny, że Nikt nie chodzi ode mnie prędzej!
– Zupełnie zrozumiałe, – skinął głową Król, – bo inaczej przyszedłby tu pierwszy. Ale teraz, skoro już odpocząłeś trochę, możesz nam opowiedzieć, co się stało w mieście.
– Opowiem szeptem, – rzekł Oficer, przykładając dłonie do ust i pochylając się nad uchem Króla. Ala zmartwiła się już, że nie usłyszy tych nowin, a tymczasem zamiast przyciszonego szeptu, przekonała się, że Oficer zawołał: – Znowu walczą!
– Więc ty to nazywasz szeptem? – zawołał biedny Król, odskakując i otrząsając się. – Jeżeli poraz drugi coś podobnego uczynisz, gotów jestem zemdleć! Krzyk twój podziałał na mnie, jak trzęsienie ziemi!
– Musiałoby to być bardzo słabe trzęsienie ziemi! – pomyślała Ala. – A kto znowu walczy? – ośmieliła się zapytać.
– Jakto, oczywiście Lew i Jednorożec, – odpowiedział Król.
– Walczą o koronę?
– Tak, napewno, – rzekł Król, – a najlepszy dowcip tkwi w tem, że przez cały czas walczą o moją koronę! Pobiegnijmy tam i zobaczymy. – I pobiegli spiesznie, a Ala biegnąc, powtarzała w myśli słowa starej piosenki:


„Walczyli o koronę Lew z Jednorożcem — chodzili po mieście,
Lew z Jednorożcem po mieście chodzili w goście…
Czasem ktoś Lwu podarki dawał,
Czasem Jednorożcowi ktoś podarki dawał,
Albo chleba kawał.
Albo chleba czarnego kawał…
Ktoś im dał wreszcie z powidłami ciasta
Lwu i Jednorożcowi po kawale ciasta
I ktoś obydwu wypędził z miasta…”


– A czy ten, kto zwycięży – dostanie koronę? – zapytała najgłośniej jak mogła, bo szybki bieg zapierał jej oddech w piersiach.
– Mój Boże, skądże! – oburzył się Król. – Cóż za pomysł!
– A czy Wasza Królewska Mość zechciałby być taki dobry… – Ala dyszała, biegnąc jeszcze trochę dalej, – i zatrzymać się na chwilę, abym mogła zaczerpnąć trochę świeżego powietrza?
– Jestem wystarczająco dobry, – rzekł Król, – tylko nie jestem wystarczająco mocny. Widzisz, minuta upływa strasznie prędko. Powinnaś się starać o to, aby oddychać całkiem swobodnie!
Ala nie miała już siły mówić dalej, więc biegli w milczeniu, aż wreszcie ujrzeli wielki tłum, który otaczał walczącego Lwa z Jednorożcem. Przeciwnicy byli osłonięci tumanem kurzu i dlatego w pierwszej chwili Ala nie mogła ich rozpoznać, lecz wkrótce rozpoznała Jednorożca po jego długim rogu.
Zbliżyli się do miejsca, gdzie Satta, drugi Oficer, stał obserwując walkę i trzymając w jednej ręce kubek herbaty, a w drugiej kromkę chleba z masłem.
– Dopiero co wyszedł z więzienia i nie zdążył wypić herbaty, gdy został wysłany, – wytłumaczył Ali Saiga. – Tam dawali mu tylko skorupki z ostryg, to też był bardzo głodny i spragniony. Jak się czujesz, stary? – zapytał, zbliżając się i obejmując czule Sattę ramieniem.
Satta obejrzał się, skinął głową i z apetytem jadł dalej chleb z masłem.

– Dobrze ci było w więzieniu, stary? – zapytał Saiga.
Satta obejrzał się po raz drugi i tym razem łza spłynęła mu po policzku, nie wypowiedział jednak ani słowa.
– Nie możesz mówić? – zawołał Saiga niecierpliwie, lecz Satta tylko coś mruknął i popijał dalej swoją herbatę.
– Mów natychmiast! – zawołał Król. – Jak tam idzie ta walka?
Satta uczynił rozpaczliwy wysiłek i przełknął spory kawałek chleba z masłem.
– Spisują się całkiem dobrze, – odparł, jąkając się. – Każdy z nich leżał już na ziemi osiemdziesiąt siedem razy.
– To przypuszczam, że wkrótce przyniosą białego i czarnego chleba? – zdecydowała się zauważyć Ala.
– Właśnie czeka się teraz na to, – odpowiedział Satta. – Kawałek tego chleba jem teraz.
Nastąpiła przerwa w walce i Lew z Jednorożcem usiedli, dysząc ciężko, a Król tymczasem zawołał:
– Zezwalam na dziesięć minut odpoczynku!
Saiga i Satta wzięli się natychmiast do roboty, roznosząc półmiski z białym i czarnym chlebem. Ala wzięła kawałek na spróbowanie, lecz chleb był strasznie suchy.
– Wątpię, czy będą walczyli dziś dalej, – rzekł Król do Satty. – Idź i każ rozpocząć bębnom. – I Satta poskoczył naprzód, jak konik polny.
Ala stała przez chwilę w milczeniu, patrząc za nim. Nagle twarz jej się rozpogodziła.
– Patrzcie, patrzcie! – zawołała gorączkowo. – Tam Biała Królowa biegnie przez pole! Wyfrunęła z lasu i zbliża się tutaj. Jak te Królowe potrafią szybko biegać!
– Nie ulega wątpliwości, że ściga ją jakiś wróg, – powiedział Król, nie oglądając się nawet. – Las jest przepełniony wrogami.
– A Wasza Królewska Mość nie pośpieszy jej na pomoc? – zapytała Ala, bardzo zdziwiona tem, że zachowywał się tak spokojnie.
– Niema sensu, niema sensu! – odpowiedział Król. – Ona i tak szalenie prędko biegnie. Pomoc moja jest jej zupełnie niepotrzebna! Ale zapiszę w mym pamiętniku o niej, jeśli chcesz – że jest poczciwem dobrem stworzeniem, – ostatnie słowa powtórzył czule przyciszonym głosem, otwierając swój pamiętnik.
W tej samej chwili podszedł do nich Jednorożec z rękami wsuniętemi w kieszenie.
– Tym razem wyjątkowo mi się udało! – rzekł do Króla, spoglądając nań wymownie.
– Owszem, owszem, – odparł Król nerwowo. – Ale nie powinieneś był uderzać go swoim rogiem.
– Nie poraniłem go przecież, – rzekł Jednorożec obojętnie, odchodząc, lecz patrząc z zainteresowaniem na Alę. Odwrócił się nagle i przystanął na chwilę, patrząc wciąż na nią, lecz teraz z najgłębszą pogardą.
– Co to jest? – zapytał wreszcie.
– To jest dziecko! – odparł pośpiesznie Saiga, podchodząc do Ali i pragnąc ją Jednorożcowi przedstawić. Przyjaznym ruchem wyciągnął do niej obydwie ręce. – Znaleźliśmy je dopiero dzisiaj. Duże jest, jak życie i podwójnie naturalne!
– A ja zawsze myślałem, że to są straszne potwory! – powiedział Jednorożec. – Czy ono jest żywe?
– Potrafi nawet mówić, – objaśnił Saiga uroczyście.
Jednorożec spojrzał sennie na Alę i rozkazał:
– Mów, dziecko.
Ala nie mogła powstrzymać uśmiechu, cisnącego się jej na usta. Po chwili dopiero odezwała się:
– Wiesz, zawsze miałam wrażenie, że Jednorożce są strasznemi potworami! Nigdy dotychczas nie widziałam żywego Jednorożca!
– A zatem teraz, kiedy się ujrzeliśmy, – rzekł Jednorożec – jeżeli uwierzysz we mnie, to ja uwierzę w ciebie. Zgoda?
– Owszem, zgoda, – odpowiedziała Ala.
– Chodź, wyjmij ten tort śliwkowy, stary! – ciągnął dalej Jednorożec, zwracając się teraz do Króla. – Mnie ten twój czarny chleb nie smakuje!
– Naturalnie, naturalnie! – mruknął Król i skinął na Saigę. – Otwórz worek! – wyszeptał. – Prędko! Ale nie tamten, który jest napełniony sianem!
Saiga wyjął z worka olbrzymi tort i dał go do potrzymania Ali, sam zaś zaczął wyjmować półmisek i duży nóż. Jakim cudem półmisek i nóż zmieściły się w worku, Ala nie mogła odgadnąć. Wydało jej się to wszystko jakąś sztuczką magiczną.
Tymczasem zbliżył się do nich Lew. Miał wygląd bardzo zmęczony i senny, a oczy miał napół przymknięte.
– Co to jest? – zapytał, spoglądając niechętnie na Alę. Mówił głębokim charkotliwym głosem, który brzmiał, jak zgrzyt wielkiego popsutego dzwonka.
– Ach, co to jest? – zawołał Jednorożec gorączkowo. – Nigdy nie zgadniesz, bo i ja nie mogłem odgadnąć.
Lew spojrzał na Alę z niechęcią.
– Jesteś zwierzęciem – jarzyną – czy minerałem? – zapytał, ziewając po każdem wypowiedzianem słowie.
– To jest straszny potwór! – zawołał Jednorożec, zanim jeszcze Ala zdążyła odpowiedzieć.
– To obnieś dokoła ten tort, Potworze, – rzekł Lew, kładąc się na ziemi i wspierając pysk na łapach. – Usiądźcie wszyscy, – zwrócił się do Króla i Jednorożca, — rozpoczynamy ucztę, rozumiecie?
Królowi widocznie było niezbyt przyjemnie zająć miejsce między dwojgiem potężnych zwierząt, lecz nie było dla niego żadnego innego wolnego miejsca.
– Ale teraz będzie dopiero walka o koronę! – odezwał się Jednorożec, patrząc pożądliwie na koronę, która omal nie spadła z głowy Króla pod wpływem drżenia, jakie nim wstrząsało.
– Ja ją napewno z łatwością zdobędę, – powiedział Lew.
– Nie bądź taki pewny, – odezwał się Jednorożec.
– Potrafię się z tobą rozprawić i stłukę cię na kwaśne jabłko, – zawołał Lew gniewnie, podnosząc się przy tych słowach.
Tutaj wmieszał się Król, aby zapobiec kłótni. Był bardzo zdenerwowany i głos miał drżący.
– Czy byliście w mieście? – zapytał. – Przecież to szalony kawał drogi. Szliście przez stary most, czy przez rynek? Najładniejszy widok jest ze starego mostu.
– Właściwie nie mam pojęcia, – mruknął niechętnie Lew i położył się spowrotem na trawie. – Był taki szalony kurz, że nic nie mogłem zobaczyć. Najwyższa pora, żeby Potwór napoczął ten tort!
Ala usiadła na brzegu wąskiego strumyka, trzymając olbrzymi półmisek na kolanach i bawiąc się wielkim nożem.
– Właśnie nie wiem, co to znaczy! – odpowiedziała na uwagę Lwa (przyzwyczaiła się już do tego, że ją nazywano Potworem). – Ukrajałam już kilka kawałków, lecz wszystkie się napowrót zrosły!
– Bo nie umiesz się obchodzić z tortami zwierciadlanemi, – zauważył Jednorożec. – Najprzód rozdaj tort wszystkim, a później go pokraj.
Brzmiało to trochę niedorzecznie, Ala jednak posłusznie wstała i obniosła półmisek, poczem dostrzegła, że tort sam podzielił się na trzy części.
– A teraz sobie kawałek ukraj, – rzekł Lew, gdy wróciła na dawne miejsce z pustym półmiskiem.
– Tak się nie robi! – zawołał Jednorożec, gdy Ala, trzymając nóż w ręku, nie wiedziała, co ma z nim zrobić. – Potwór dał Lwu dwa razy więcej, niż mnie!
– Ale sobie też nic nie zatrzymał – tłumaczył ją Lew. – Czy lubisz tort śliwkowy, Potworze?

Lecz, zanim Ala zdążyła mu odpowiedzieć, rozległo się głośne bębnienie.
Skąd to bębnienie dochodziło, nie miała pojęcia, lecz całe powietrze było tem bębnieniem przesiąknięte i hałas stawał się coraz głośniejszy, że dziewczynka omal nie ogłuchła. Zerwała się na nogi i przeskoczyła przez wąski strumyk w panicznym strachu, dostrzegła jednak jeszcze w ostatniej chwili, jak Lew i Jednorożec podnieśli się, patrząc na nią gniewnie. Znalazłszy się po przeciwnej stronie strumyka, przysłoniła uszy rękami, usiłując napróżno nie słyszeć tego hałasu.
– Jeżeli ten hałas przetrzymam, – pomyślała w duchu, – to nigdy w życiu żadna mi się już krzywda nie stanie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Charles Lutwidge Dodgson i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.