W sieci spisku/XIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | W sieci spisku |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Księgarnia Dra Maksymiliana Bodeka |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Drukarnia Bednarskiego |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Uncle Bernac |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Talleyrand i Berthier spojrzeli na siebie zmieszani. Nawet ten wytrawny i przebiegły dyplomata, który umiał zresztą panować wybornie nad wyrazem swej twarzy i zdawał się ukrywać go jak gdyby pod maską, zdradzał silne wzburzenie. Dobry obserwator byłby jednak odkrył u niego więcej złośliwości i ironji, aniżeli przerażenia, natomiast Berthier, który był do Napoleona i Józefiny szczerze przywiązany, pobiegł jak szalony do drzwi namiotu, aby wzbronić cesarzowej wejścia.
Constant skoczył do portjery, która zasłaniała drzwi do pokoju cesarza, stracił jednak znów odwagę i przystąpił do Talleyranda, szukając rady i pomocy. Rada ministra byłaby w każdym razie spóźniona, albowiem mameluk Rustan otworzył już drzwi, aby wpuścić dwie damy do namiotu.
Pierwsza była wysoka i smukła, miły uśmiech widniał na jej ustach, twarz miała ujmującą, postawę majestatyczną i pełną godności, ułożenie uprzejme. Zalety te jednały jej odrazu wszystkie serca. Miała na sobie czarny płaszcz aksamitny, biało lamowany dokoła szyi i na rękawach; czarny kapelusz zdobiło białe pióro.
Towarzyszka jej była niższego wzrostu i twarz jej możnaby nazwać pospolitszą, gdyby jej nie nadawały szczególnego uroku duże czarne oczy i wyraz pełen życia. Obydwom damom towarzyszył mały foksterjer. Pierwsza z pań oddała we drzwiach mamelukowi cienki łańcuszek stalowy, na którym pieska prowadziła.
— Lepiej, gdy mój Fonuné zostanie na dworze — rzekła głosem bardzo dźwięcznym i melodyjnym. — Cesarz nie lubi psów, a gdy się go nagle i niespodziewanie odwiedza, należy przynajmniej liczyć się z jego upodobaniem. Dobry wieczór, panie Talleyrand. Odbyłyśmy wraz z panią de Remusat przejażdżkę wzdłuż wybrzeża i wysiadłyśmy tutaj, aby się dowiedzieć, czy cesarz przybędzie dzisiaj do Tour-de-Briques. Czy może już wyjechał? Oczekiwałam na pewno, że go tu jeszcze zastanę.
— Najjaśniejszy pan był tu jeszcze przed chwilą — odpowiedział Talleyrand, kłaniając się z szacunkiem.
— Dziś wieczorem jest przyjęcie w moim salonie, o ile tak można nazywać moje apartamenty w takiej wiosce, jak Tour-de-Briques. Cesarz przyrzekł mi, że przerwie swoją pracę i sprawi mi przyjemność swoją obecnością. Gdyby go można nakłonić do tego, aby wogóle mniej się zamęczał robotą! Pomimo żelaznego zdrowia, na długi czas życia tego nie wytrzyma. Ataki nerwowe powtarzają się u niego coraz częściej. Chce sam wszystko robić. To wprawdzie bardzo pięknie, zgadzam się z tem w zupełności, ale dla niego to istne męczeństwo. Nie wątpię, że także i teraz... A więc pan nie wie, gdzie on się znajduje obecnie, panie Talleyrand.
— Oczekujemy lada chwila przybycia jego, najjaśniejsza pani.
— W takim razie poczekam z wami... Ach, panie de Méneval, jakie mam dla pana współczucie, gdy cię widzę siedzącego nad tym ogromnym stosem aktów. Byłam szczerze zmartwiona po stracie pana de Bourienne, ale pan w istocie przewyższa jeszcze swego poprzednika pracowitością... Zbliż się do ognia, pani de Rémusat.
Dama dworu skłoniła się z uszanowaniem na to wezwanie cesarzowej.
— Tak, tak, proszą bliżej, ja tak chcę — nalegała cesarzowa. — Pani z pewnością zimno. Constant, podsuń pani de Rémusat tę tygrysicę pod nogi.
Ta uprzejmość i życzliwość cesarzowej pochodziła istotnie z serca i zdobywała jej przywiązanie wszystkich ludzi, bez względu na ich stanowisko społeczne. Nawet z najbardziej zawziętych przeciwników jej małżonka nikt nie był jej wrogiem. Gdy później żyła w Malmaison, w smutku i samotności, jako kobieta opuszczona, wszyscy Francuzi otaczali ją taką samą czcią i miłością, jak wtedy, gdy jeszcze znajdowała się u boku swego wielkiego małżonka, władającego światem. A ze wszystkich ofiar, jakie Napoleon poniósł dla swoich ambitnych planów, żadna nie była mu taka ciężka i bolesna, jak rozłączenie się z Józefiną.
Cesarzowa siadła na fotelu obok kominka, na którym niedawno temu siedział Napoleon. Mogłem tedy zbliska przypatrywać się dowoli jej zajmującej postaci.
Dziwne były koleje losu tej kobiety!
Córka skromnego porucznika, zajmowała dzisiaj pierwsze miejsce między wszystkiemi kobietami Europy. Była o sześć lat starsza od Napoleona i miała wtedy rok czterdziesty drugi; w oddaleniu jednak lub przy słabem oświetleniu, można ją było, bez pochlebstwa, uważać za kobietę trzydziestoletnią. Postawa jej była giętka i szczupła, a w każdem poruszeniu wdzięk naturalny zdradzał pochodzenie kreolki. Po delikatnej twarzy można było dziś jeszcze poznać, jak musiała być niegdyś czarująco piękna, prędko jednak przekwitła, jak wszystkie kobiety z kolonij. Wprawdzie przy pomocy różnych sztuczek toaletowych mogła i dziś jeszcze uchodzić za ładną kobietę, gdy przejeżdżała karetą, albo siedziała w sali jadalnej na estradzie na górze, w pewnem oddaleniu od innych. W małym pokoju jednak albo przy jasnem świetle, można było poznać, że kolory na jej zwiędłych policzkach są sztuczne, co wywierało bardzo przykre wrażenie, tylko jej duże, czarne, miłe oczy pozostały doprawdy piękne i czar swój zachowały jej śliczne drobne usteczka, które zawsze się uśmiechały a bardzo rzadko się śmiały, aby nie pokazywać brzydkich, zepsutych zębów.
A z jaką godnością i jakim majestatem występowała ta kreolka z Indyj Zachodnich, jak gdyby pochodziła w prostej linji od Karola Wielkiego lub od Ludwika Świętego. Jej chód, jej spojrzenia i wszystkie ruchy białych i wykwintnych rąk łączyły w sobie szczęśliwie urok kobiety i majestat królowej. Podziwienia godny był wdzięk, z jakim wyjęła teraz z koszyka kilka kawałków drzewa aloesowego, które rzuciła w ogień.
— Napoleon lubi nadzwyczaj zapach palącego się aloesu — rzekła. — Ma bardzo delikatne powonienie i czuje najsubtelniejsze zapachy.
— Najjaśniejszy pan ma wogóle rozwinięte powonienie do wszystkich spraw — wtrącił Talleyrand. — O tem przekonali się często pełnomocnicy obcych państw na własnej skórze.
— To doprawdy okropne, gdy zaczyna badać rachunki, to doprawdy okropne panie de Talleyrand. Nic nie uchodzi jego bystremu oku. Nic nie przepuszcza. Wszystko musi się jak najdokładniej zgadzać... Ale kto jest ten młody człowiek? Jeżeli się nie mylę, nie został mi jeszcze przedstawiony.
Talleyrand wyjaśnił cesarzowej w krótkich słowach, że cesarz przyjął mnie do swej osobistej służby, a Józefina powinszowała mi bardzo miło i uprzejmie.
— Cieszy mnie to — niewymowne, gdy wiem, że cesarz ma dokoła siebie ludzi odważnych i wiernie jemu oddanych. Od czasu owego zamachu z maszyną piekielną, jestem zawsze dręczona niepokojem, gdy nie jestem przy nim. Najbezpieczniejszy jest jeszcze na wojnie, wśród swojej armji; tam mu przynajmniej nie zagrażają mordercy, czyhający nań na ulicy. Jak słyszę znów odkryto sprzysiężenie Jakobinów przeciw osobie cesarza.
— Pan de Laval był właśnie obecny przy uwięzieniu spiskowców. — rzekł Talleyrand.
Cesarzowa poczęła mnie zasypywać pytaniami, nie dając mi nawet czasu na odpowiedź.
— Ten straszny człowiek Toussac zbiegł, wszak prawda? — zawołała — a pewna młoda dama podjęła się zadania, by go oddać w ręce sprawiedliwości. Napoleon miał jej przyrzec, że daruje wolność jej kochankowi, gdy dokona tego czynu, którego jego tajna policja wykonać nie mogła.
— Tą młodą damą, najjaśniejsza pani, jest moja kuzynka, Sybilla Bernac.
— Pan jesteś dopiero od kilku dni we Francji, panie de Laval — rzekła z uśmiechem Józefina — a stoisz już w samym środku tak doniosłych wydarzeń politycznych. Musisz pan swoją piękną kuzynkę — cesarzowi podobała się bardzo — przyprowadzić na mój dwór i przedstawić mi ją. Pani de Rémusat, proszę zapisać sobie jej nazwisko.
Cesarzowa znów się schyliła do koszyka z drzewem. Nagle wydała okrzyk zdziwienia i rzuciła się na przedmiot kształtu podłużnego, zasłonięty dotychczas nogami Talleyranda. Podniosła go z ziemi.
Był to kapelusz cesarza z trójbarwną kokardą. Józefina zerwała się z miejsca i spojrzała na ministra, którego twarz zachowała wyraz niezamąconego niczem spokoju.
— Co to ma znaczyć, panie Talleyrand? — wołała, blada jak śmierć, a oczy jej błyszczały gniewem i nieufnością. Mówił mi pan, że cesrz wyszedł skądżeż się bierze jego kapelusz tutaj.
— Przepraszam bardzo, najjaśniejsza pani, nie mówiłem, że cesarz wyszedł.
— Cóż pan więc powiedziałeś?
— Powiedziałem, że niedawno był tu jeszcze w pokoju.
— Pan ukrywa coś przedemną! wołała Józefina wzburzona.
— Powiedziałem wszystko, co wiem, najjaśniejsza pani.
Cesarzowa zwróciła się do marszałka Berthier.
— Panie marszałku — rzekła — proszę mi natychmiast powiedzieć, gdzie cesarz jest i co robi. Żądam tego.
Zagadnięty obracał z zakłopotaniem swój kapelusz w rękach i wybełkotał kilka słów niezrozumiałych.
— Nie wiem więcej, aniżeli pan minister — wycedził wreszcie z trudem. — Cesarz wyszedł niedawno temu z tego pokoju.
— Któremi drzwiami?
Zakłopotanie biednego marszałka wzmogło się.
— Nie mogę tego doprawdy powiedzieć, najjaśniejsza pani, któremi drzwiami cesarz wyszedł.
Teraz zwróciła Józefina na mnie swoje płomienne oczy. Zadrżałam z trwogi na myśl, że mnie będzie badała, że zada mi to kłopotliwe pytanie, gdzie się znajduje Napoleon. Pomodliłem się w duchu do św. Ignacego, patrona naszej rodziny; był dla mnie zawsze łaskaw i tym razem nie odmówił mi swej życzliwej opieki. Groźne niebezpieczeństwo przeminęło.
Cesarzowa zwróciła się nagle do swej damy dworu i rzekła:
— Chodźmy, pani de Rémusat, skoro ci panowie nie chcą nam prawdy powiedzieć, musimy się starać dojść do niej bez ich pomocy.
I skierowała się z godnością do drzwi zasłoniętych portjerą, pani de Rémusat szła za nią, ociągając się. Przerażona twarz damy dworu zdradzała, że zrozumiała dobrze powagę sytuacji.
W istocie bowiem wieść o niewierności Napoleona w pożyciu małżeńskiem i o publicznem zgorszeniu, jakie przez to wywoływał, dotarła nawet aż do Ashford. Napoleon w swojej dumie i pogardzie opinji publicznej uważał za zbyteczne ukrywać swoje awantury miłosne, a Józefina, szarpana zazdrością, traciła wszelką władzę nad sobą i zapominała o powadze i godności, której zresztą zawsze przestrzegała, tak, że często przychodziło do scen bardzo przykrych dla otoczenia.
Talleyrand odwrócił się, Berthier, miotany trwogą i niepokojem, miął dalej kapelusz swój w rękach. Tylko Constant jeden zdobył się na odwagę i pobiegł do zasłoniętych drzwi. Zastąpił drogę cesarzowej i wyciągnął ku niej ręce, aby ją powstrzymać.
— Niech najjaśniejsza pani raczy napowrót usiąść. Idę zawiadomić cesarza, że najjaśniejsza pani tu jest — zawołał.
— A więc on jest tutaj — krzyczała Józefina w uniesieniu. — Wiem teraz wszystko. Rozumiem wszystko. Ale ja mu zedrę maskę z twarzy, temu wiarołomcy. Puść mnie, Constant. Jak śmiesz zastępować mi drogę?
— Czy pzowoli najjaśniejsza pani, abym ją oznajmił?
— Nie, nie trzeba... Oznajmię się sama.
I wysmukła jej postać zręcznym ruchem przesunęła się za lokajem, który wciąż pragnął ja powstrzymać i rozsunąwszy portjerę, znikła w przyległym pokoju.
Poprzez róż widać było szkarłatne rumieńce gniewu na jej policzkach a z oczu jej padały błyskawice, póki walczyła z lokajem dworskim o wstęp do pokoju, gdzie się znajdował jej małżonek. Na widok Napoleona, jednak musiała ją opuścić odwaga. O uszy moje odbił się straszny krzyk, gdyby ryk dzikiego zwierza i w tejże samej chwili wybiegła pędem cesarzowa bocznemi drzwiami, uciekając; Napoleon nieprzytomny od gniewu, biegł tuż za nią. W najwyższej trwodze skierowała się ku kominkowi, dokąd także i pani de Rémusat biegła, nie mając ochoty, wśród tych okoliczności, służyć cesarzowej jako wał ochronny. Wkońcu padły obie na fotele, na których poprzednio siedziały i skuliły się tam, podobne do zmoczonych kur, które trzepocąc skrzydłami, wróciły do gniazda.
Napoleon tymczasem chodził po pokoju, tupiąc nogami, z twarzą wykrzywioną wściekłością i rzucał dzikie przekleństwa żołnierskie.
— Ty, Constant! — wołał. — Tak więc wypełniacie swoje obowiązki? Czy nie masz już zgoła rozumu w głowie? Czyż i moje życie prywatne ma podlegać publicznej kontroli? Mam zatem być skazany na wieczne szpiegostwo żony? Wszyscy ludzie we Francji cieszą się osobistą wolnością, tylko jej cesarz ma być tej wolności pozbawiony!... A co się ciebie tyczy, Józefino, wszystko tym razem między nami skończone. Do dzisiejszego dnia wahałem się jeszcze, czy mam ciebie odepchnąć, ale to zajście rozstrzygnęło o wszystkiem. Wszystko skończyło się, postanowienie moje jest niezłomne.
My wszyscy, obecni przy tej scenie, bylibyśmy dużo dali za to, by móc się schronić w jakiejś mysiej dziurze; we mnie przynajmniej obudziło się bardzo przykre uczucie na widok tego oburzającego zajścia. Cesarzowi jednak była nasza obecność tak obojętna, jak gdybyśmy byli sprzętami w jego pokoju.
Było to właściwością tego, pod każdym względem niezwykłego człowieka, że chętnie urządzał publicznie wobec świadków takie sceny, które inni zwykli byli ukrywać, chciał bowiem, aby wyrzuty jego i ataki stały się tem przykrzejsze i boleśniejsze dla ofiary. Każdy — począwszy od cesarzowej a skończywszy na ostatnim lokaju dworskim — musiał być zawsze na to przygotowany, że będzie publicznie upokorzony i ośmieszony, wobec świadków, których wesołość mąciła tylko ta jedna troska, kto jest upatrzony jako następna ofiara cesarskich kaprysów i złośliwości.
Józefina uciekła się do ostatniej wypróbowanej broni kobiecej: zakryła twarz rękoma i poczęła gorzko płakać. Także i pani de Rémusat wybuchła głośnym płaczem, a w przerwach między chrapliwemi przekleństwami Napoleona — w gniewie bowiem głos jego brzmiał istotnie szorstko i chrapliwie — słychać było westchnienia i szlochanie obydwóch kobiet.
Od czasu do czasu cesarzowa ośmielała się dawać bojaźliwą odpowiedź lub czynić półgłosem uwagę o niewierności małżeńskiej, ale każda taka próba oporu potęgowała jeszcze gniew Napoleona i doprowadziła go w końcu zupełnie do wściekłości. W najwyższem uniesieniu, utraciwszy wszelką władzę nad sobą, rzucił na ziemię tabakierkę szyldkretową, jak rozkapryszony dzieciak zabawkę i zmiażdżył ją obcasem, krzycząc:
— Co mnie obchodzi moralność i przyzwoitość! Do mnie one nie mają zastosowania! Mnie nie można mierzyć taką samą miarą, jak innych ludzi. Ja stoję ponad prawem. Powtarzałem ci już nieraz Józefino, że wszystkie te prawidła to są jedynie frazesy wymyślone przez ludzi tuzinkowych, aby powstrzymać ludzi wielkich w rozwoju ich władzy. Ja nie troszczę się o tę tak zwaną moralność, którą społeczeństwo dla siebie uchwaliło, i nie pozwolę się krępować w mej osobistej wolności. Genjusz nie zna takich względów. Czynię, co mi się podoba i nikt nie ma prawa do tego się wtrącać, najmniej zaś ty, Józefino. Musisz przyjmować wszystko ze spokojem, nawet moje kaprysy i powinnaś to uważać za zupełnie zrozumiałe, że sobie pozwalam na pewna swobodą.
Pomimo ostrego tonu, Napoleon nie wydawał się jednak zupełnie pewny słuszności swoich argumentów, albowiem zwrócił — jak to zwykł był czynić w podobnych wypadkach — rozmowę nagle na inny temat, gdzie wiedział niewątpliwie, że ma słuszność. Tak jak w bitwie tak i w utarczce słownej nie pozostawał długo w defenzywie; wkrótce znalazł słaby punkt w pozycjach nieprzyjacielskich i sposobność dla siebie, by przejść do ataku.
— Przejrzałem rachunki Lenormanda, Józefino, — rzekł po chwili. — Czy wiesz, ile sukien zamówiłaś sobie w ostatnim roku. Było ich sto czterdzieści, a niektóre z nich kosztowały olbrzymią kwotę dwudziestu pięciu tysięcy franków. Posiadasz, jak słyszę, sześćset tualet, a wielu z nich nie nosiłaś ani jeden raz. Pani de Rémusat musi to wszystko potwierdzić!
— Wszak sam życzysz sobie, Napoleonie, abym się ubierała należycie.
— Ale wydatki nie mogą rosnąć w nieskończoność. Za pieniądze, które ty wydajesz na te wszystkie fatałaszki, na te futra i materje jedwabne, mógłbym uzbroić i utrzymywać dwa pułki kirasjerów albo zbudować dziesięć fregat. Taka okoliczność, moja kochana, może w wojnie być rozstrzygająca i zaważyć na losach państwa. A dalej, kto ci pozwolił zamówić djadem brytantowy u Lefébre’a? Przysłał mi niedawno rachunek, odmówiłem jednak zapłacenia. Gdy mi go przyśle ponownie, każę go moim grenadierom odprowadzić do więzienia. l Lenormanda również.
Napoleon wpadał z łatwością w gniew gwałtowny, lecz nie na długo. Dziwne konwulsyjne ruchy rąk, które były u niego oznaka silnego wzburzenia, znikały powoli. Przeczytał kilka aktów, które niezmordowany sekretarz jego, de Méneval, pracujący podczas całego tego burzliwego zajścia mechanicznie jak automat tymczasem wygotował i przystąpił do cesarzowej z obliczem wypogodzonem i przyjaznym uśmiechem na ustach.
— Wszystkie te stroje i świecidła są dla ciebie niepotrzebne, Józefino, — rzekł, kładąc jej rękę na ramieniu. — Tylko brzydka kobieta potrzebuje pięknych tualet i djamentów, aby się podobać, ty się możesz bez tego obejść. Byłaś bardzo skromnie ubrana wówczas, gdy cię ujrzałem po raz pierwszy, w ulicy Chauteraine, a jednak żadna kobieta na świecie nie olśniła mnie tak jak ty. Dlaczego dręczysz mnie, Józefino, twoją głupią zazdrością i zmuszasz mnie do takiego szorstkiego postępowania wobec ciebie? Wracaj moja droga, do Tour-de-Briques i uważaj na siebie, abyś się nie przeziębiła.
— Wszak będziesz na mojem wieczornem przyjęciu, Napoleonie? — zapytała cesarzowa, która już o wszystkiem zapomniała z powodu czułej pieszczoty męża. Trzymała jeszcze zawsze chusteczkę przy twarzy, ale już nie płakała. Chciała widocznie tylko ukryć róż, który spływał ze łzami.
— Rozumie się, przybędziemy wkrótce. Constant, pomóż damom wsiadać do karety. Marszałku Berthier, czy już wszystko przygotowane, aby wojsko mogło jutro rano wsiąść na okręty? Panie Talleyrand, pan tu zostaniesz, chcę bowiem panu wyłożyć moje plany co do Hiszpanji i Portugalji. A pan, panie — de Laval, odprowadzisz cesarzową do Tour-de-Briques, zobaczymy się tam dziś wieczorem.