W sieci spisku/XIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Arthur Conan Doyle
Tytuł W sieci spisku
Podtytuł Powieść
Wydawca Księgarnia Dra Maksymiliana Bodeka
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Bednarskiego
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Uncle Bernac
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIII.
MARZENIA NAPOLEONA.

Wyprowadziłem Sybilię z pokoju. Zdziwiłem się widząc na dworze przed namiotem młodego oficera huzarów, który mnie odprowadził do obozu.
— No i cóż, moja pani? Czy udało się pani wyjednać spełnienie swej prośby? — zapytał żywo, podbiegając do nas.
Sybilla zaprzeczyła ruchem głowy.
— Oczekiwałem tego — odpowiedział oficer — albowiem cesarz jest bardzo surowy. Jest to dowód wielkiej odwagi ze strony pani, żeś się ośmieliła przybyć do niego z tą prośbą. Co do mnie, wolałbym na kulawej szkapie uderzyć na czworobok piechoty, aniżeli żądać czegoś od niego. Boli mnie jednak bardzo niepowodzenie pani.
Dziecinne niebieskie oczy podporucznika napełniły się łzami, a końce wąsów jego, które zawsze tak zawadjacko sterczały do góry, opadły na dół. Był to widok tak komiczny, że nie byłbym się mógł powstrzymać od śmiechu, gdyby to nie było w tak smutnej okoliczności.
— Spotkałam przypadkiem pana Gérarda i był tak łaskaw towarzyszyć mi w obozie — rzekła Sybilla. — Pan podporucznik współczuje z mojem cierpieniem.
— I ja także współczuję serdecznie. — zawołałem. — Jesteś aniołem, kuzynko; godzien zazdrości ten mężczyzna, którego uszczęśliwiasz twoją miłością. Spodziewam się, że na to szczęście zasługuje.
Sybilla przybrała natychmiast wyraz dumny i lodowaty, albowiem nie znosiła najmniejszej wątpliwości co do wartości moralnej swego narzeczonego.
— Znam go lepiej, niż ty, Ludwiku i lepiej niż cesarz. Człowiek ten ma wyobraźnię poety a duszę dziecięcia; w szlachetności swej nie przeczuwał zdrady i intryg swoich towarzyszów, których padł ofiarą. Dla Toussaca nie miałabym żadnej litości; ten człowiek ma wiele morderstw na sumieniu i we Francji dopiero wtedy zapanuje spokój, gdy on spocznie za kratkami.
Twarz jej zapałała gniewem i nienawiścią.
— Kuzynie Ludwiku — zapytała po chwili — czy pomożesz mi w poszukiwaniu tego zbrodniarza?
Oficer targnął wąsy i spojrzał na mnie z wyrazem źle ukrywanej zazdrości.
— Ja także proszę o pozwolenie udzielenia pani mej pomocy — zawołał głosem prawie błagalnym.
— Będę bezwątpienia potrzebowała was obydwóch — odpowiedziała Sybilla. — Dwóch ludzi energicznych do tak niebezpiecznego przedsięwzięcia to nie za wiele. Tymczasem proszę mnie odprowadzić do granic obozu, potem zostawcie mnie samą.
Ten krótki, rozkazujący sposób mówienia w ustach pięknej dziewczyny czynił bardzo mile wrażenie. Usłuchaliśmy jej chętnie i dosiedliśmy naszych koni; wkrótce minęliśmy okopy obozu.
— Teraz pojadę już dalej sama — rzekła. — Mogę zatem liczyć na panów obydwóch?
— Naturalnie — odpowiedziałem.
— Aż do śmierci — zawołał Gérard z zapałem.
— Teraz mam dwóch walecznych ludzi do pomocy, oto wszystko czego potrzebuję — rzekła z uśmiechem.
Puściwszy koniowi cugle, popędziła galopem w kierunku ku zamkowi Grobois.
Pogrążyłam się w zamyśleniu. Napróżno łamałem sobie głowę nad tem, w jaki sposób spodziewała się wykryć ślad Toussaca. Czy miał rzeczywiście instynkt kochającej kobiety zwyciężyć tam, gdzie zawiodła zręczna taktyka i sprawność panów Fouché i Savary?...
Wkońcu obróciłem konia. Gdy podniosłem głowę, ujrzałem młodego huzara, który wciąż jeszcze nieruchomo spoglądał za piękną amazonką, aż znikła w oddaleniu.
— Słowo daję! To byłaby żona dla ciebie, Stefanie! — powtarzał kilkakrotnie sam do siebie. — Co za spojrzenie! Jaki uśmiech! A jak siedzi na koniu! I nie boi się nawet cesarza. O Stefanie, ta kobieta jest godna być twoją małżonką.
Ciągle mruczał coś do siebie, aż gdy już postać Sybilli znikła za wzgórzami, przypomniał sobie o mej obecności i zapytał:
— Pan jesteś bratem ciotecznym panny Sybilli Bernac?
— Tak jest — odpowiedziałem.
— Jesteśmy sprzymierzeńcami, mamy obydwaj wyświadczyć jej pewną przysługę. Nie wiem wprawdzie dokładnie, o co chodzi, ale jestem gotów uczynić dla niej wszystko, czego zażąda.
— Mamy ująć Toussaca.
— Wybornie.
— Aby ocalić życie jej narzeczonemu, panu Łucjanowi Lessage.
— A!
Gérard zmarszczył czoło. Zdawało się, że toczy się w nim walka wewnętrzna, ale jego dobra, szlachetna natura wzięła górę.
— Do kroćset piorunów! I to zrobię dla niej, jeżeli jej tego do szczęścia potrzeba — zawołał i uścisnął mi silnie ręką. — Tam naprzeciwko, gdzie stoją te konie osiodłane i te dwa szeregi żołnierzy z lancami, tam znajduje się kwatera huzarów Bércheny. Spytaj pan tam kogobądź o podporucznika Stefana Gérarda, panie de Laval, a jego ostra szabelka jest zawsze do pańskiego rozporządzenia. Im prędzej, tem lepiej! A teraz do widzenia! Żegnam pana!
Zawrócił zręcznie konia i popędził galopem, obraz młodości pełnej uroku i siły, w każdej linji swego gibkiego ciała, począwszy od czerwonego pióropusza na kasku i powiewającego z wiatrem dolmana, aż do błyszczących ostróg przy butach.
Cztery dni nie miałem żadnych wiadomości o Sybilli i jej ojcu, nie słyszałem także nic o cesarzu.
Udałem się tymczasem do Boulogne i wynająłem tam w domu piekarza, w pobliżu kościoła św. Augustyna, skromny pokoik, jak na to pozwalały wówczas moje niewielkie fundusze.
Starość lubi oglądać miejsca, z któremi się wiążą najpiękniejsze wspomnienia młodości, toteż zeszłego roku odwiedziłem znów moje miłe mieszkanie w Boulogne. Stary dom stał zupełnie niezmieniony, tę samę obrazy, co wówczas, wisiały na ścianach mego pokoju, a także posążek sławnego marynarza, Jana Barta, który zwykle stał na małym stoliku bocznym, powitał mnie jak starego, dobrego znajomego.
Wszedłem do małej nyży przy oknie i obejrzałem się po pokoju dokoła. Wszystko, na czem niegdyś spoczywały codziennie oczy dwudziestoletniego młodzieńca, leżało przedemną, niezmienione w najdrobniejszych szczegółach, a także moje własne uczucia zdawały się być te same, co wówczas.
Ale nagle zobaczyłem w małem zwierciedle okrągłem wiszącem naprzeciwko, twarz starą i znużoną życiem, oczy przygasłe, siwa brodę. Niestety, jak zgrzybiałość!
A cała okolica piaszczysta przed oknami, przecięta łańcuchami pagórków, na której niegdyś obozowała wielka, okryta sławą, armja Napoleona, rozciągała się przedemną pusta i samotna.
Znikły bez śladu, jak mgła pod ciepłem promieni słonecznych, te świetne szeregi, złotem błyszczące, te tłumy oficerów, wesołe fanfary, galop koni, bicie w bębny. Nicość próżności ludzkiej!
A tymczasem moje ubogie mieszkanko w skromnym domu mieszczańskim pozostało niezmienione i oparło się zwycięsko burzy czasów. Bóg karze pychę i zuchwałość a ochrania maluczkich.
Gdy się wprowadziłem do mego nowego mieszkania, posłałem do Grobois po tych trochę rzeczy, które przywiozłem z sobą z Anglji i które zostawiłem w zamku. Najważniejszem mojem staraniem teraz było wyzyskać kredyt, jaki zawdzięczałem życzliwemu przyjęciu cesarza, aby odnowić i uzupełnić moją garderobę. Albowiem chociaż Napoleon sam, co do swej osoby, był niezwykle skromny, uważał jednak na to tak samo, jak miłujący zbytek Burbonowie, aby na drodze jego panował blask i przepych, Wytworne ubranie pomogło niejednemu pozyskać i zachować życzliwość cesarza, który sądził, że nowy dwór i młode cesarstwo będą silniej utrwalone wspaniałą okazałością i zaimponują więcej tłumom i władcom zagranicznym.
Piątego dnia rano otrzymałem od Duroca zawiadomienie, abym przybył po południu do głównej kwatery i czekał tam na cesarza. W jednej z cesarskich karet będzie dla mnie miejsce przeznaczone i mam się udać wraz z całym dworem do Pont-de-Briques, gdyż jestem zaproszony na przyjęcie u cesarzowej. Zaraz po mojem przybyciu wprowadził mnie Constant przez przedpokój do tylnego pokoju, gdzie cesarz stał obrócony plecami do kominka i bawił się, uderzając piętą w kratę, za która paliły się duże polana drzewa. Talleyrand i Berthier pełnili owego dnia służbę i oczekiwali rozkazu dziennego, a sekretarz de Méneval siedział przy swojem biurku i zajęty był pisaniem.
— A, pan de Laval — odezwał się cesarz, skinąwszy mi uprzejmie głową. — Czy ma pan jakie wiadomości od swej pięknej kuzynki?
— Nie jeszcze, najjaśniejszy panie.
— Obawiam się, że usiłowania jej będą bezskuteczne, a pragnąłbym bardzo, aby jej się powiodło to, do czego dąży. Ów nędzny marzyciel i poeta jest w istocie zupełnie nieszkodliwy, gdy tymczasem ten Toussac... Ale i stracenie Lesage’a podziała skutecznie jako przykład odstraszający dla innych.
Zaczynał zmrok zapadać. Constant zjawił się i chciał pozapalać świece, ale Napoleon kazał mu wyjść z pokoju.
— Lubię szarą godzinę — rzekł. — Pan także, panie de Laval, po długim swoim pobycie w Anglji, musisz się czuć najlepiej w takim półmroku. Zresztą zdaje się, że Anglikom mgła ta rzuciła się na mózg, o ile można sądzić podług bzdurstw, jakie na mnie ich dzienniki wypisują.
I naraz gwałtownym ruchem, który zwykle towarzyszył u niego nagłym wybuchom gniewu, porwał angielską gazetę, rzucił ją na ziemię, zdeptał nogami i wtrącił w ogień.
— Czemże jest taki nędzny pismak gazeciarski — krzyczał głosem ostrym, chrapliwym, który już raz słyszałem w czasie owej sceny z admirałem Bruix. — Czemże on jest właściwie? Osobistość jakaś w ubraniu podartem i poplamionem, która siedzi gdzieś w zatęchłej izbie, w głębi podwórza i uważa się przytem za jedną z wielkich potęg Europy. Mam już dość tej wolności prasy. Niektórzy wprawdzie — między nimi i pan, panie Talleyrand — pragną gorąco, aby ją wprowadzono także w Paryżu; ja jednak uważam wszystkie dzienniki za zbyteczne, z wyjątkiem „Monitora“, który ogłasza rozporządzenia rządowe.
— Ja jestem tego zdania, najjaśniejszy panie — rzekł minister — że lepsi są otwarci przeciwnicy, aniżeli tajni wrogowie i że jest rzeczą mniej szkodliwą wylewać atrament, aniżeli krew. Cóż ci zależy, najjaśniejszy panie, na bazgraninie twoich wrogów, dopóki rozporządzasz armją złożoną z pięciuset tysięcy ludzi?
— Bredzisz pan, wykrzyknął cesarz zniecierpliwiony. — Słuchając pana, możnaby sądzić, że odziedziczyłem koronę cesarską po moim ojcu. Ale i to pominąwszy, uważam potęgę prasy w ogólności za nieznośną. Burbonowie pozwolili dziennikom krytykować swoje rządy i oto do czego doprowadzili. Ludwik XVI. i Marja Antonina zginęli pod gilotyną, arystokracja zdziesiątkowana, zniszczona, wygnana z kraju, setki tysięcy osób wymordowanych, oto wyniki ich systemu. Gdyby byli kazali swojej gwardji szwajcarskiej śmiało uderzyć, tak ja rozkazałem moim grenadjerom dnia 18. brumaire, coby się było zostało z tego świetnego zgromadzenia narodowego? Cios bagnetem w serce Mirabeau’a byłby wtedy całą rzecz jak najpomyślniej zakończył. Byłoby się później uniknęło tego strasznego rozlewu krwi.
Usiadł na fotelu i wyciągnął nogi do ognia.
W rogu kominka widać było mały skrawek spopielony, było to wszystko, co zostało z dziennika londyńskiego.
Czerwony blask ognia oświetlał piękną i bladą, uduchowioną twarz Napoleona. W tej chwili można go było uważać za poetę, za filozofa, za wszystko inne raczej, aniżeli za wojownika przelewającego krew. Powiadają, że to nie było wina malarzy, iż niema dwóch portretów Napoleona do siebie podobnych; rysy jego twarzy bowiem zmieniały się zupełnie, zależnie od nastroju, w jakim się znajdował. W chwilach spokoju i zadumy twarz jego była najpiękniejsza. Piękniejszego oblicza, aniżeli wtedy u cesarza, siedzącego przy kominku, nie widziałem wogóle, przez całych sześćdziesiąt lat mego długiego życia.
— Pan nie masz ani marzeń, ani złudzeń, panie Talleyrand — mówił cesarz. — Pan byłeś zawsze cynikiem, człowiekiem praktycznym, trzeźwym, chłodnym, U mnie jednak zarówno zmrok, jak i szum morza, podniecają silnie wyobraźnię. Podobny wpływ wywiera na mnie muzyka, zwłaszcza muzyka z powtarzającemi się stale melodiami, jak niektóre utwory Passaniella. Jest to dziwne wrażenie, któremu się oprzeć nie mogę. Zaczynam wtedy marzyć, unosić się i staję się poetą, jak drugi Osjan. Budzą się wtedy we mnie myśli gdyby z baśni wysnute, w owym stanie osiągam wyższe, bajeczne cele. Na lotnych skrzydłach fantazji przenoszę się wtedy w kraje odległego Wschodu, które się mrowią od tłumów ludzi; tylko tam może człowiek czuć się istotnie wielkim. Przeżywam ponownie moje marzenia z roku 1798. Widzę się na czele tych ogromnych tłumów ludzi, uzbrojonych, karnych, wyćwiczonych i ujarzmionych przezemnie i rzucam je na Europę. Byłbym też to uczynił, gdyby mi się było powiodło zdobyć Syrję, a zwycięstwo pod Saint-Jean d’Acre byłoby rzeczywiście zadecydowało o losach całego światu. Przy pomocy podbitych Egipcjan, byłbym, siedząc na grzbiecie słonia, wyruszył do Indyj, mając w rękach nowe wydanie Koranu, przezemnie ułożone. Ale, niestety, urodziłem się za późno. Kto chce zdobyć świat, musi się obwołać bogiem. Aleksander Wielki obwołał się synem Zeusa i wszyscy wierzyli mu. Ale teraz świat się postarzał i wygasł w nim już ogień zapału. Coby się stało, gdybym twierdził o sobie to samo, co Aleksander Macedoński? Pan Talleyrand zasłoniłby twarz ręką, aby ukryć uśmiech szyderczy, a Paryżanie pisaliby na murach domów liche dowcipy i rysowaliby karykatury mej osoby... Nie, dziś już niema wiary, ani zapału... nasze obecne pokolenie przychodu już na świat stare i zgrzybiałe...
Myśli cesarza błąkały się coraz dalej w mglistych przestrzeniach. Zdawało się, że zapomniał zupełnie o naszej obecności, że mówił sam do siebie. Nazywał to „osjanizowaniem“, albowiem rozbujała wyobraźnia przypominała mu dzikie fantazje poety szkockiego, Osjana, którego poezje najbardziej lubił i cenił. De Méneval opowiadał mi później, że on nieraz godzinami w ten sposób, wypowiadał głośno swoje najtajniejsze myśli i pragnienia, podczas gdy dworzanie jgo stali z uszanowaniem dokoła i czekali cierpliwie, aż znów wróci do stanu zwykłego i zacznie wydawać swoje codzienne rozporządzenia.
— Każdy wielki monarcha — mówił dalej Napoleon — musi się opierać na religji. Jest rzeczą ważniejszą panować nad duszami ludzi, aniżeli nad ich ciałami. Sułtan naprzykład jest wodzem armji, a równocześnie głową duchowną i świecką swego państwa. Tak samo rzecz się miała także z niektórymi rzymskimi cesarzami. Władza moja nie jest zupełna, póki nie osiągnę także i tego celu i nie zapanuję nad wiarą moich podwładnych. Obecnie w mniej więcej trzydziestu departamentach Francji ma papież większą władzę odemnie. Jedynie zjednoczenie władzy duchownej i świeckiej w jednej osobie może zapewnić pokój na świecie. Skoro w Europie będzie tylko jeden taki władca z siedzibą w Paryżu, a wszyscy królowie będą jego namiestnikami, wtedy zapanuje pokój powszechny. Położenie geograficzne Francji, jej bogactwa i pełne sławy dzieje przeznaczają ją do tej roli kierującej. Niemcy są podzielone i rozdarte niezgodą wewnętrzną. Rosja znajduje się w stanie barbarzyństwa, Anglja jest wyspą, Hiszpanja, Włochy i Grecja nie wchodzą w rachubę... Pozostaje tylko jedna Francja.
Zrozumiałem teraz, że moi przyjaciele w Anglji mieli słuszność. Póki on będzie żył — ten mały trzydziestosześcioletni Korsykanin — póty nie będzie na świecie spokoju.
Constant postawił na stole filiżankę kawy. Cesarz wypił i patrzył znów, jak nieprzytomny, w czerwony ogień na kominku. Głowę pochylił na piersi.
— W przyszłości, — mówił — będą królowie Europy kroczyli w pochodzie koronacyjnym cesarza Francji. Każdy z nich będzie musiał mieć pałac w Paryżu, a Paryż będzie się rozciągał aż do Wersalu. Są to plany, jakie mam dla mej stolicy, jeżeli się okaże ich godną. Zresztą nie kocham Paryżan, ani oni mnie nie kochają. Nie wybaczą mi nigdy, że kazałem już raz do nich strzelać i że byłbym gotów to znów uczynić... Nauczyłem ich lękać się mnie i podziwiać, do miłości jednak nie mogę ich zmusić. A przecież uczyniłem dla nich tak wiele! Gdzie znajdują się skarby Genui, gdzie przepiękne obrazy Wenecji i niezrównane posągi z Watykanu? Wszystkie są w Luwrze. Łupami moich zwycięstw przyozdobiłem moją stolicę. Ale Paryżanie są zmienni i muszą zawsze mieć coś nowego do omawiania. Muszą się ciągle zachwycać, gadać, drwić. Dziś biją mi pokłony, gdy się ukażę; ale innym razem byliby zdolni zaciskać przeciw mnie pięści, gdybym im nie dawał od czasu do czasu zajmującego tematu do rozmowy, aby odwrócić ich uwagę. Niedawno temu kazałem umyślnie w tym celu postawić na nowo kopułę tumu inwalidów. Ludwik XIV zaprzątał ich umysły swojemi wojnami; za Ludwika XV miłostki królewskie i skandale dworskie dostarczały obfitego tematu do rozmowy. Biedny Ludwik XVI nie umiał ich zająć, dlatego ucięli mu głowę. A pan, panie Talleyrand, pomagałeś, aby go zawlec na rusztowanie.
— Nie, najjaśniejszy panie, należałem zawsze do umiarkowanych.
— W każdym razie nie żałowałeś pan tego, że został stracony.
— Już z tego powodu, ponieważ zrobił ci miejsce, najjaśniejszy panie.
— Nic nie byłoby mogło powstrzymać mego pochodu trjumfalnego, panie Talleyrand. — odparł Napoleon. — Byłem już od urodzenia przeznaczony do najwyższych dostojeństw. Odczuwałem to już w dzieciństwie. Przypominam sobie jeszcze, jak czyniono przygotowania traktatu w Campoformio. Byłem wtedy młodym generałem i nie miałem jeszcze trzydziestu lat. W namiocie, gdzie się mieli zejść dyplomaci, stał próżny tron z herbem cesarskim. Wszedłem po stopniach i usiadłem na nim. Nie mogłem znieść tego, aby ktoś był wyższy odemnie. Wiedziałem już dobrze w duszy, co kiedyś osiągnę. Nawet i wtedy, gdy zamieszkiwałem z mym bratem Lucjanem mały i skromny pokoik, zdawałem sobie zupełnie jasno sprawę z tego, że będę kiedyś panował nad wielkiem potężnem państwem. A jednak nic mnie wtedy nie uprawiało do tych dumnych nadziei. W szkole byłem uczniem dość miernym i między pięćdziesięciu ośmiu kolegami byłem czterdziesty drugi. Tylko matematykę dobrze umiałem, w innych przedmiotach byłem bardzo słaby. Gdy inni się uczyli i pracowali, ja oddawałem się marzeniom. Z domu nic nie otrzymałem, coby mnie mogło uprawniać do tej mojej dumy. Po ojcu nie odziedziczyłem nic innego, oprócz słabego żołądka. Będąc jeszcze bardzo młody, przybyłem do Paryża, wraz z ojcem i moją siostrą Karoliną. Mieszkaliśmy przy ulicy Richelieu i widywaliśmy często króla przejeżdżającego w swej karecie dworskiej. l któż mógł wtedy przypuszczać, że ten mały i wątły chłopiec korsykański, który z kapeluszem w ręku patrzył za powozem królewskim, będzie następca króla na tronie francuskim? A jednak już wówczas miałem to uczucie, że ten powóz dworski należy się mnie a nie komu innemu. Czego chcesz, Constant?
Dyskretny lokaj dworski pochylił się ku cesarzowi i szepnął mu coś do ucha.
— Tak, prawda — odpowiedział Napoleon. — Było tak umówione, ale napomniałem zupełnie. Czy ona jest tutaj?
— Tak jest, najjaśniejszy panie.
— W przyległym pokoju?
— Tak jest, najjaśniejszy panie.
Talleyrand i Berthier spoglądali na siebie znacząco. Minister chciał się oddalić.
— Nie, nie — zawołał cesarz. — Może pan tu zostać. Zaświeć lampy, Constant i niechaj powozy będą za pół godziny gotowe. Przeczytaj pan, panie Talleyrand, ten list do cesarza austriackiego i powiedz mi, co o nim sądzisz. Tu, panie de Méneval, jest dokładne sprawozdanie o nowych dokach w Brest, zrób z niego wyciąg i połóż na mojem biurku, abym go tam znalazł jutro rano o piątej. Pan, panie Berthier, masz dopilnować, aby cała armja była o siódmej godzinie na okrętach. Chcę się przekonać, czy to może się odbyć w przeciągu trzech godzin. Pan de Laval zaś zaczeka tu na mnie, aż się wybierzemy wszyscy do Tour-de-Briques.
Otrzymaliśmy tedy wszyscy nasze rozkazy, wypowiedziane tonem stanowczym. Cesarz zaś przeszedł szybkiemi krokami przez pokój i otworzył boczne drzwi. Za jego szerokiemi plecami ujrzałem postać kobiecą w różowej jedwabnej sukni, poczem zapadła za nim portjera.
Berthier ogryzał znów w kącie paznokcie, Talleyrand, ściągnął brwi w górę i przybrał wyraz szyderczy, de Méneval zaś, z miną zakłopotaną, ślęczał pochylony przy swoim stoliku, nad plikiem papierów.
Constans, zawsze cichy i dyskretny, zapalał świece.
— Która to? — szepnął minister.
— Śpiewaczka z wielkiej Opery — odpowiedział Berthier.
— A czy ta mała Hiszpanka popadła w niełaskę?
— Nie sądzę! była tu dopiero wczoraj.
— A hrabina?
— Kupił jej willę w Ambleteuse.
— Panowie, nie mogę pozwolić na skandale na moim dworze — mówił Talleyrand z szyderskim uśmiechem, wspominając kazanie moralne, które cesarz niedawno wygłosił, dając nauki swemu otoczeniu a przedewszystkiem jemu samemu.
— Ale, ale, panie de Laval — rzekł potem do mnie — pragnąłbym się chętnie dowiedzieć czegoś bliższego o planach i widokach partji Burbonów w Anglji. Pan musi przecież być o tem dobrze poinformowany. Czy ma ona jakie szansę powodzenia?
Przez kilka minut zasypywał mnie pytaniami i żądał różnych wyjaśnień. Widać było po całem jego zachowaniu się, jak go Napoleon trafnie osądzał.
Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że dyplomata ten był silnie zdecydowany, zawsze i wszędzie stanąć po stronie tego, kto zwycięży, że nie jest to człowiek, który pozostaje wiernym przyjacielem w nieszczęściu i przeciwnościach.
W czasie naszej rozmowy wpadł nagle Constant do pokoju, w najwyższym stopniu zmieszany i wzburzony. Nigdy nie byłbym przypuszczał, że jego twarz, zawsze tak spokojna i łagodna, może wyrażać tak silną grę uczuć.
— Na miłość Boską, panie Talleyrand — wołał, łamiąc ręce. — Takie nieszczęście!... Kto byłby się mógł tego spodziewać?
— Cóż takiego się stało, Constant?
— O, panie Talleyrand, nie śmiem przeszkadzać cesarzowi, a jednak, a jednak...
— Cóż takiego?
— Cesarzowa właśnie przybyła i zaraz tu wejdzie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Arthur Conan Doyle i tłumacza: Anonimowy.