Przejdź do zawartości

W mrokach złotego pałacu, czyli Bazylissa Teofanu/Akt I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Miciński
Tytuł W mrokach złotego pałacu, czyli Bazylissa Teofanu
Podtytuł tragedja z dziejów Bizancjum X. wieku
Wydawca Tadeusz Miciński
Data wyd. 1909
Druk Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OSOBY I AKTU.

BAZILEUS KONSTANTYN PORFYROGENETA, umarły na katafalku.
BAZILEUS ROMAN, jego syn.
BAZILISSA TEOFANU, żona B. Romana.
DESPOTIS HELENA, jego matka.

ZOE  księżniczki.
TEODORA
ANNA
AGATA
TEOFANO

PRZEORYSZA.
PATRYARCHA, starzec ascetyczny.
WIELKI EUNUCH BRINGAS.
KALOCYR, poseł do krajów barbarzyńskich.
NORMAN, naczelnik straży.
CHOERINA, ex mnich.
RUMBAMBAROPULOS, poeta.
ROMAN MELODOS, mistyk.
NIKEFOR, wódz.
MNISI, STRAŻE, AMBASADOROWIE, TŁUM.


AKT I.
11 LISTOPADA 959 ROKU.
W KONSTANTYNOPOLU.
Wnętrze kościoła Myriandrion — przez witraże ze złotych barw i ciemnych dymnych fioletów, gorącej purpury i przycichłej zieleni — wtapiają się chromatyczne światła przeryte mrokami, tworząc wraz z kościołem jedną rozszalałą magię mozajki.
Matka Boża Hyperagia, głowę jej spowiły mroki, a w postaci olbrzymiej gubi się w głębinach sklepień, od kandelabrów, lamp i polyltandeli rozjarzonych występuje haft z klejnotów na jej szacie. — Posadzka z różnobarwnego marmuru, którego faliste linie naśladują wzburzone morze — wspaniała kolumnada z marmurów zielonych verde antico wziętych ze świątyni Djany Efeskiej, frygijskich białych z pręgami krwi pięknego Attysa, z błękitu libijskiego, z egipskich granitów, z celtyckich czarnych pylonów — a na ziemi potężne kamienne sarkofagi zmarłych cesarzów.
Tysiące jarzących się świateł, refleksy mozajek, lustra kryształów, tarcze złot — wszystkie cuda jakie stworzyło na ziemie zagasłe słońce prastarych cywilizacyj, gubią się w mrocznych otchłaniach Apokaliptycznego Kosmosu: tam w murach i na skałach niebieskiej Jeruzalem armia świętych w skamieniałej ekstazie — ciała długie, kontury astralne — wymęczone — w wiekuistym milczeniu. Zwierzęta religijne — pijące u źródeł baranki, pawie i synogarlice wśród sykomor, na winnej macicy bestye z wizyj Ezechiela o siedmiu głowach i dziesięciu koronach — wśród borów greckie centaury, wśród płomieni lamp, które przedstawiają gwiazdy i komety, lśnią medyjskie sześcioskrzydłe cherubimy, zwane językami — niżej z ciemnych przepaści wyłania się miasto Babilonia strącone w morze.
Nad cichym, stłumionym, litanijnym poszeptem tłumu, rośnie chór basów męskich a hymn na organach wiąże to w majestat duszy rozmyślającej nad mrokami tajemnic umierającego życia i zmartwychwstającej śmierci, ukoronowany wniebowziętym krzykiem rzezańców.
Jak wiry w nieruchomym morzu krążą procesye, chwieją się bandery złote, liliowe, karmazyny i amaranty — świecą kaftany dygnitarzy, koafiury kurtyzan, tarcze wodzów barbarzyńskich, brody siwe mnichów, oczy fosforyczne kenobitów, wachlarze eunuchów, maczugi maglabitów, żelazne kolczugi waregów idących z mieczami jak sosny na ramionach.
Tłum ten idzie kolana gnąc i całując w usta twarz zimną — w rozjęku urzędowej boleści, przed trup nabalsamowany Autokratora Konstantego Porfyrogenety, który leży na łożu kirami okrytym, z djademem emaliowanym na głowie — w bisiorach, gdzie złoto utraciło wszelką wartość, a występuje ornament z klejnotów rzniętych w kameje i gemmy. — Krwawi się zmierzch witraży, kłębią obłoki kadzideł — nad wszystkiem piętrzą się gigantyczne kolumny — u ich stóp tłum wydaje się mrowiem.
HYMN MONACHÓW: W mrocznych niebiosach tajemnic Twych Panie, odbijają się gromnice serc naszych, wyprowadź nas, Kyrie elejson!
Ty władniesz ziemią, zstępujesz do piekieł, wiedziesz do raju dusze umęczone — o Jezus — Jezus — śmierci tryumfator!
Weź do przybytków Twoich na gody wieczyste miłego Tobie — przez ludzi opłakanego — zorzę do grobu zeszłą — Konstantego. Amen.
(Na znak Wielkiego Eunucha w koafiurze złotej i ze złotą laską milczenie nagłe. Patryarcha Polieukt, starzec ascetyczny, który prezyduje katastazie, woła głosem wysokim trzykrotnie):
PATRYARCHA: Wyjdź stąd Bazileusie, królu królów — Pan Panów Ciebie zwie!
(cały tłum odpowiada mu rozjękiem)
ŚPIEW CHÓRU: Czarny głęboki mroku nad sercem naszem, które idzie przez dolinę cienia śmierci, płacząc — nieskończone chóry — chóry aniołów!
Gońce cesarscy — bazilikoi — z naszytymi na szatach gryfami, jednorożcami, chimerami — i maglabity w błyszczących kaftanach, zbrojni w maczugi, rozdzielają półkręgiem tłum od zmarłego.
Parakimumenos Bazyli „ten który każdego dnia leżał u nóg cesarza w jego pokoju“, zdjął mu koronę ze złota i włożył sarikion z purpury.
Młody Bazileus Roman w kamaszach czerwonych z orłami, wśród urzędników ubranych czarno, wysmukły, piękny — kończąc modlitwy przed ikonostasem — idzie z żoną swą Teofanu ku mogile — i pochyleni nad tajemniczym milczeniem jej trwają nieruchomie.
Twarz Bazilissy Teofanu z oczyma głęboko morskimi przypominą Madonny indyjskie, lecz cera jej mleczna prześwietlona jak księżyc z za chmur lecącego śniegu. Włosy złotorude, łuki brwi krucze, wzrost jak palma, ruchy posągu. Szata jej ze szmaragdów na ciemnem tle w kwadraty i koła czarne i ze złota jak skóra żmii, w koronie jej mistyczne słowa Zbawiciela.
Εἰρήνη ὑμῖν ἐγώ εἰμι τὸ φῶς τοῦ ϰόσμου[1].
Uroczyste hymny dwu chórów — tworzą rozmowy aniołów świętych ze ziemią — śpiew chłopiąt i psaltów męskich, śpiżowe Requiem organów i dźwięki syring, tympanonów, aulów, kitar, lir i kymbalów.
Przechodzący z gromnicą mnich zapala świeczki przed Ikoną i oświetla ukryte za filarem dwie postacie, — to Warang olbrzymi i brodaty, w ręku ma topór, w pancerzu i hełmie, z tarczą za plecyma. Niknie przy nim elegancki tłómacz i poseł do krajów barbarzyńskich — grek Kalokyros — z gestem i patosem sofisty: stają w mroku za kolumną, tak aby widząc wszystko byli niewidziani.
KALOCYR: Synu północy, jeżeliś słyszał o rodzie Atrydów i morderstwach które zasiewał w bagnisku ich dusz grecki bóg Fatum — wiedz, iż te zbrodnie trawkami są wobec boru krwawego Konstantynoidów.
Ten w eliptycznym grobowcu jest ów Julian Apostata, nekrofil bogów, ożywiciel piekielnych widm Hadesu; sarkofag z zielonego marmuru z Hierapolis ma Justynian, najprzewrotniejszy tyran, udający się za Boga, papieża i cesarza w jednej osobie — którego żona Teodora, kurtyzana z cyrku i córka pogromcy dzikich zwierząt, wyrznęła sto tysięcy paulinianów — czcicieli Dobra!
Tam leży Herakliusz — o czynach Aleksandra Macedońskiego — krótki meteor nad światem gnijącym.
Każdy grób z marmuru rzadkiego nie do znalezienia — ten oto grobowiec zmarłego ninie — wykopany w czeluściach Bitynii ma rysunek plamisty, naśladujący krew i siatką płuc ludzkich.
NORMAN: Wolałbym tą sieć rozerznąć mieczem i rybą duszy wypuścić w morze mroków.
KALOCYR: Nieźle wyraziłeś to jak na barbarzyńcę. Tu patryarcha Ignacy, syn Bazileusa — przez dni piętnaście był żywcem w sarkofagu pogrzebany — obarczono go łańcuchem — nie dano mu jeść ani spać — i wtedy mógł rozsądzić, że więcej jest wart żywy pies, aniżeli cesarz umarły.
NORMAN: (zapatrzony w Teofanu) „Widzisz dziewczę ten miecz ostry zaczarowany, który trzymam w dłoni: głowę odrąbać chcę od szyi —
jeśli nie poddasz się wyrokom Walhalli.
KALOCYR: (patrzy w niego przenikliwie) Co chcesz przez to powiedzieć?
NORMAN: Zwalimy jodły na górach — z każdego trzonu wyżłobimy łódź — i płynąc w borach prawiecznych tajemniczych po chełbiącej się powierzchni rzek — wpłyniemy na to wasze tęczujące morze — tak straszne od ilastej nafty podnoszącej się z dna wśród burzy — i tu zaśpiewamy wam pieśń zmierzchu bogów.

Hrymr ekr austan
hefisk lind fyrir
smysk iörmumgandr
i iötunmodi
ormr kmyr unir.

Hrym jedzie od wschodu —
podnosi tarcz —
Jörmumgandr walczy wśród tytanów
robak uderza falę...

Wygnamy dusze do zimnego Niflhajmru, gdzie wirują mroki — lód i śnieżny tuman —
KALOCYR: A wszakże twój konung ruski, Światłosław, miał przyjąć chrzest, wodzu samlandów?
NORMAN: Długo się lękał śmiechu drużyny — uczynił to dla konającej matki.
KALOCYR: Także wam śmieszne jest chrześcijaństwo?
NORMAN: Zamało krwi wylał wasz bóg na krzyżu dla naszych ogromnych czasz.
Azowie nasi to mroczne chmury z piorunami.
KALOCYR: Mam polecenie do waszego kniazia — wiozą mu kosztowne materye, miniatury i broń — ale tu pogrzebana tajemnica, którą mu odsłonie — w sypialni!
Weź mię pod twą tarczę i miecz wodzu samlandów — źle gdyby tysiąc pięćset funtów złota dostało się hordom Pieczynhów, które krążą nad Borysthenem!
NORMAN: Możeś nie słyszał o straszliwych porohach: Niespij, Dźwięcząca, Nienasytna, Kłębiąca, Wir, — gdzie należy łodzie przenosić na barach, a z za skał lecą zatrute strzały stepowców! cóż cię tak odwagą napełnia, układny greczynie?
KALOCYR: Dla kniazia waszego łupy niezmierzone w Bułgaryi, dla Teofanu — marzenie o borealnej zorzy, a dla mojej głowy — (robi koło nad sobą)
NORMAN: Szubienica?
KALOCYR: Djadem!
NORMAN: Niechże więc słowo nie wyjdzie za spróchniałą palisadę twych zębów —
narządzę łódź i wrócę tu.
KALOCYR: Ja przejdę się jeszcze po mieście —
NORMAN: Wypocznij dobrze przed wyprawą — przechadzki są tu niebezpieczne i rozmyślaj, czy umarły cesarz mniej wart jest niźli ty —
(podźwiga wieko kamienne sarkofagu i osłupiałego na ten objaw mocy Kalocyra bierze jak snop — wpuszcza do trumny i przyskrzynia. Patrzy w Teofanu, która uczuwszy wzrok z ciemności wzniosła z nad mogiły głowę i wejrzała w mrok wzrokiem tak gwiaździstym, że Norman zakrywając twarz tarczą — cofa się jak przed upiorem).
BAZILEUS ROMAN (głośno modlitewnie): Weź go do swych nie ręką zrobionych przybytków — o Jezusie Wszechmocny i Ty małżonko Ducha świętego — Matko Zbawiciela!
(do Teofanu)
Już ledwo żyję ze znużenia, harcując na koniu po górach lesistych Azyi, mogę dzień cały nie jeść ubijając odyńce lub daniele, pantery lub dzikie bawoły — lecz tu mnie udręcza złe sumienie i miłość. Musiałem zbliżyć się do twarzy umarłego, spojrzał we mnie oczyma, które oślepły ślęcząc życie całe nad księgami... siostra moja Agata, która dozorowała chorego, zdaje się domyślać. Teofanu — czytałem u jakiegoś chronografa: „w spiżowych czasach — wśród głęboko upadłych narodów nie może nikt z czystemi rękoma wspiąć się do najważniejszych miejsc — wystarczy za pokutę — jeśli wyniesiony ujemne czyny swego pochodzenia zagładzi wielkiemi zasługami dla szlachetnej sprawy“.
TEOFANU: Zwalone drzewo przebacza tylko burzy!
B. ROMAN: Tak, gdybym był piorunem — lecz jestem dziecko drżące przed tajemniczą grozą Twojej duszy — otrułem ojca jako Twój niewolnik, chociaż mi słowem jednem nie rozkazałaś — otrułem, aby nie przyciemniał gałęźmi Twej krasy, o Ty z nad doliny umarłych kwiecie asfodelu! otrułem, aby pokazać, że ci oddałem moją duszą za cień niczego — i cóż, że mi jest straszno spojrzeć wstecz?!
TEOFANU: Przeminęło — oto wyrok, jaki rzeczy minione wydają na siebie.
B. ROMAN: We mnie żyją i jak w bębnie indyjskim głos ich rośnie z oddalenia. Ach, czemuż nie mogę ci mówić dawnem Anastazyi imieniem, jak wtedy gdyś była bóstwem w karczmie swego ojca Kraterosa wśród skał Lakedemonu — i gdym cię odwiedzał przy źródle starego zielonego Fauna
alboż ci nie żal tych czasów?
TEOFANU: Każ maglabitom aby zamknęli wieko trumny.
B. ROMAN: — nad wspomnieniem?
(Teofanu z nieukrywanym uśmiechem pogardy odwraca się. Bazileus Roman daje znak — eunuchy w białych strojach biorą Bazileusa Romana i Teofanu pod łokcie i wyprowadzają na stopnie ku tronom. Wsparcia dla pleców migocą tysiącami rubinów nad głowami wielkie złote aureole przeryte krzyżem).
B. ROMAN: W tym ewangeliarzu mam legendę o świętym Jerzym i królewnie indyjskiej — wyszperał mi ją pewien mnich Choerina, karany za sodomię — będę ci ją czytał półgłosem, a ty czasem westchnij, jakby to była modlitwa...
Szedł Jerzy z wielkimi czerwonymi skrzydłami orła przez pustynie gdzie panował wieczny mrok —
TEOFANU: Widziałam to raz we śnie.
(Patryarcha w mitrze z krzywą laską siedzący na tronie w absydzie z czterema srebrnemi kolumnami — dokoła niego hierarchy, metropolity, archiereje — Patryarcha czyta z Hioba).
PATRYARCHA: „nagle umierają — a o północy wzruszony bywa naród i przemija, a mocarz zniesiony bywa bez ręki ludzkiej.
Niemasz ciemności ani cienia śmierci kędyby się skryli ci, którzy czynią nieprawość — “
(Trupowi nagle rozwarły się szczęki ku najwyższemu przerażeniu obecnych, którzy widzą za trupem rogate cienie).
ARCHIEREJ: Nie widzicie, że czyhają na jego duszę djabli — okadzić! w trybularzach na węgle dosypcie kości świętego Efrona Syryjczyka.
(do Patryarchy)
Na litość skóry świętego Bartłomieja, Ojcze święty, nie tam czytasz gdzie należy!
PATRYARCHA: (czyta z psalmu 82) „Bóg stoi w zgromadzeniu Bożem — a wpośród Bogów sądzi i mówi: bogowie jesteście — a synami Najwyższego wy wszyscy jesteście.
ARCHIEREJ: To istne bałwochwalstwo mówię Ci, Ojcze święty — nie tu! psalm Asafomy 72!
PATRYARCHA: Nie uczyłem się na pustyni teologii, lecz Boga!
(czyta psalm)
Boże daj królowi sądy Twoje, a sprawiedliwość Twoją synowi królewskiemu. Królowie od morza i wysep dary mu przynoszą — — złoto sabejskie — — —
modlić się za nim będą — cały dzień błogo — sławić mu będą — imię jego będzie na wieki, pokąd słońce trwa — “
(do hierarchów)
— nie wart jest proch ziemny takiego uwielbienia — szatany zdają się radować —
(Na ambonie rozlega się głęboki śpiew)
ŚPIEW: Duszo ma! duszo ma — powstań czemuś we śnie? zgon się zbliża — a ty stoisz nad czarną otchłanią — gdzie strącona gwiazda Twa — idziesz za nią — a bór grzechów Twoich dziko szumi — leśnie!
(Teofanu ogląda się na śpiewaka, który z przymkniętymi oczyma nuci).
TEOFANU: Któż on jest?
B. ROMAN: Ach, to Roman Melodos!

ho synchoreutes uranu ton angelon
kaj geten adej tas ekej melodias —[2]

Matka Boska dała mu dar tworzenia pieśni — w śnie cudownym wchodzi na ambonę i śpiewa nocą w kościele świętej Zofii. Patrz jaki tu nieoczekiwany — patryarcha i klerycy go nie lubią —
JEDEN Z KENOBITÓW: Śpiew Romana Melodosa moc ma odpędzania szatanów —
ROMAN MELODOS: (przygrywając na harfie)

Sadzawkę życia rzuciłem —
w ocean śmierci wszedłem —
sądu się lękam i trwożę —
przed straszną Inkwizycyą drżę.

Ognia męczarnie —
noc i Tartatos zimny —
dusze i ciało zbrukane mam.

B. ROMAN: (czytając) Więc kiedy umarł mąż księżniczki i ona złożyła go w kamiennym mieście wykutym głęboko pod ziemią —
— tu została sama z trupem wśród nocy —
ustawiwszy źwierciadła magiczne i starając się go pobudzić do uściśnień.
Teofanu, co uczynisz, jeśli ja umrę?
TEOFANU: — nie postawię ci zwierciadła!
ROMAN MELODOS:

O Maryjo, Maryjo!
witaj góra święta
po której chodzi Bóg!
krzaku uduchowniony,
niegorejący!
witaj, jedyny do Boga
ze świata moście,
wiodący śmiertelnych
do życia wiecznego.
O Nimfo święta,
okręcie światłości,
wędrowca mroków oswobodź mnie!
Niosłaś, o nienaganna,
w Twym sercu ognistym
szeroki wielki miecz
przepowiedziany ci przez Symeona,
a teraz stoisz pod krzyżem —
niewolnica i Matka
Twojej otchłani pełnej gwiazd!

B. ROMAN: Nie mogą czytać przy nim onej wesołej pornografii — Melodos jest tragiczny w swoim wniebowziąciu.
PATRYARCHA: Nimfą zwie Matką Boską — on szaleje z miłości do Niej — każcie mu aby nie własnymi słowami nucił, ale niech zaśpiewa nagrodzone hymny patryarchalnego Grammateusa, Labana Homera Sofonisby trzech imion, Rumbambaropulosa.
MNICHY: (Na znak patryarchy nucą psalm XLII)
Jako jeleń wzywa do strumieni wód, tak dusza moja woła do Ciebie, o Panie!
Otchłań przyzywa otchłań — na szum upustów Twoich wszystkie powodzie Twoje i nawałności Twoje na mię się zwaliły.
ROMAN MELODOS: (z siłą uderza w harfę i zagłusza mnichów)

Wszedłem w głębiny!
Z Adama ślepego
naradzam się już
cały człowiek!
Smutków nienawidzę
i tchórzostwa śmierci —
one gnają
ku bagniskom piekieł,
jak to z Judaszem było
po rozpacznym zimnym pocałunku.
(mnich stara mu się wyrwać harfę)
Tak mnie na świecie głosząc,
objawcie — czem jestem!
[mówi Chrystus nam]
nienawidząc już
parabol i enigmatów,

mówcie, że Bóg rządzę wszystkiem!
Sposobem niewypowiedzianym
przyjąłem kształt niewolnika —

(Lud poczyna szlochać — muzyka organów przytłumia tę walkę duszy z ortodoksyą; wśród szumu i dźwięków wyrywają się jeszcze tylko słowa oddzielne).

Duszo moja nieszczęśliwa,
do wybranej nędzy niewolnika
z wniebowziętym sercem dąż!

(nagle zrywa struny i z uśmiechem męki schodząc z ambony idzie wśród rozstępujących się tłumów.
Teofanu przyzywa go — Roman Melodos podchodzi ku niej opuszczając oczy —
Teofanu powstaje z tronu i podaje mu swoją ikonę)
B. ROMAN: Teofanu, zamiast ikony Matki Boskiej dajesz mu własną!
TEOFANU: Matkę Boską żywą —
B. ROMAN: piekielną!
(Roman Melodos bierze ikonę Teofanu — przyciska ją do ust — nagle rzuca ją i ucieka).
LUD: Żarem oparzyła mu wargi — ognie buchnęły — rogi czarne wyrosły nad jej czołem w djademie — on idzie na pustynię, aby zbawić duszę swą — i jej! — nie, jej nie zbawi!
B. ROMAN: (podnosząc ikonę Teofanu) Wysączyłem już wszystką radość ziemi i Ty mię ukrzyżuj na Golgocie Twojej obojętności.
TEOFANU: Do kwiatu ginącego mówię: zwiędnij! słońcu, które zachodzi modlę się, aby nie wzeszło!
B. ROMAN: Żyjesz w wiecznym mroku nad ziemią —
TEOFANU: Z mroku wyłaniają się usta tajemnicy.
B. ROMAN: Hadesem jest dusza Twoja!
TEOFANU: Niech zagasną iskry gwiazd na posępnych górach niewiadomego —
w mrok największy zejdę ja i ugaszę swą miłość.
B. ROMAN: O niechże i ja ugaszę, bo konam z pragnienia, leżąc nad cysterną. Teofanu — unoszą mnie już zimne skrzydła śmierci — każ mię wnieść do altany nad morzem i Ty otocz mię w dymach haszyszu wężem tańca nagiego przy tlących się gromnicach, a ja zastygnę, wyzionąwszy duszę w kędziory Twych włosów — nad nieprzybytą otchłanią wiecznego potępienia.
TEOFANU: Zdradzasz swój ból na twarzy — maskę wdziej nieruchomą, jak niebo i wytrwaj! jesteś podstawą, na której ja stanęłam.
B. ROMAN: Moc moją roztrwoniłem w gyneceach i w lasach, i nie mogę cię już ujarzmić, o Ty księżycowa furjo!
(zdaleka dochodzi donośny śpiew normanów)

ŚPIEW NORMANÓW PŁYNĄCYCH:
W boga morskiego Gymira ogrodach
widziałem, szła umiłowana.
Żarzyły jej ramiona,
w jej blasku migotało morze i chmury.
Więcej ją kocham niżeli młodzian
może w wiośnie swego życia.
Z Azów i Alfów żaden zwolić nie chce, byśmy razem żyli.

(milkną)
B. ROMAN: Tę pieśń nucił raz wódz normanów przy ognisku nad morzem —
TEOFANU: i przyrzekłeś mi, że niedługo umrzesz.
B. ROMAN: Ty mię zabij miłością — usta moje po raz ostatni na ustach Twoich — i zostaw mnie tak leżącym martwo, aż wzejdzie słońce.
(Zbliża się Wielki Eunuch Jozef Bringas, wszechwładny minister za umarłego Bazileusa)
WIELKI EUNUCH: Władco Rzymian, sprawy państwa wyrosły aż do stóp Twoich i czołgając się, błagają, abyś im udzielił znaku krzyża świętego na odwagę wypowiedzenia się Tobie.
B. ROMAN: (czyniąc nad nim krzyż) Józefie Bringas, ojciec mój mianował cię admirałem niezwyciężonej floty pyroforów, ziejących ogniem — chelandij, które jak owady o tysiącu nóg szumią skrzydłami karminowych, żółtych, lazurowych żagli.
Na sterach ich przemaluj nowe ikony — daję ci banderę Matki Boskiej Theotokos Hodigitria — niezwyciężonej!
W. EUNUCH: (starzec drobny, lecz z twarzą o żelaznej woli, wyprostowuje się, rozwija chorągiew, którą mu podaje Bazileus Roman)
W. EUNUCH: Kosmokratorze, złożyłeś w me ręce władzę śmierci dla wrogów Twych.
TEOFANU: Kosmokrator napełnił Cię greckim ogniem swojej wszechmocy. Gdyby ogień ten był odjęty — zostaniesz skorupą lichą niewiadomego użytku.
(Wielki Eunuch stał się biały więcej niż jego biała szata na tę obelgę, ale nie drgnąwszy twarzą, kładnie się całem ciałem u nóg Bazileusa, ten go podnosi)
B. ROMAN: Wiem, że nie żyjesz dla swego szczęścia, lecz dla potęgi Bizancjum — będziesz więc straszny dla tych, którzyby chcieli jej zagrozić i uniżyć mój tron najwyższy na ziemi.
WIELKI EUNUCH: Ty nademną Władco ekumeński, jak nad Tobą tylko Bóg.
TEOFANU: W Trójcy jest Bóg i w Trójcy jest kosmokrator: On — Jego gwiazda — i ciemność wokół gwiazdy Jego.
B. ROMAN: (w zachwycie do Wielkiego Eunucha) Uwielbij tę gwiazdę magów!
WIELKI EUNUCH: — Gwiazda, za którą idzie śmierć — wstrząśnienie ziemi i zagaśnięcie wiecznych lamp! gwiazda zdolna rozwalić mury Bizancjum, zatrząść tron Twój od krzyku barbarzyńców i w morze wylać nie jedną misę krwi!
B. ROMAN: Nie podnoś twarzy z ziemi niewolniku, kiedy Twój Pan się modli! — nie patrz na niebo, gdzie w mroku srebrzy Jego Kometa!
(Wielki Eunuch kładnie się przed Teofanu — ona mu nogę stawia na głowie i przyciska czoło do samej ziemi — tak trzyma go nieruchomym. Nastaje zgiełk — z rąk archimandrytów wydziera się mnich o twarzy bezczelnej i mądrej).
B. ROMAN: Choerina, za grzech sodomski oddany do klasztoru!
CHOERINA: O władco zaświatowych potęg, królu rzymian, nauczycielu wiary, archiereusie świata — tronujący wraz z Bogiem! Kosmokratorze i Despoto tej ziemi, dokoła której nakazano obracać się słońcu! Oto jestem robak, który czepia się kraja Twej cudotwórczej szaty. Wzięto mnie gwałtem na mnicha, postrzyżono wbrew mojej wolnej woli danej mi przez Twórcę. Ów zaś nie tylko nie brzydził się mię z kału ziemi utworzyć, lecz al contrario uposażył mię w liczne i bezcenne dary Ducha Świętego, których ujął arcybigotom kościoła Świętej Mądrości.
PATRYARCHA: Bogdaj trąd Hioba padł na twoje serce!
CHOERINA: Mogłem dostać trądu w sadzawce kościelnej i dlatego wolę się kąpać w morzu łask Autokratora, boga osłonecznionej ziemi.
PATRYARCHA: Do lochów klasztoru, włożyć z ramionami w grób i zamurować — niech w długich nocach konania ubłaga siedm ran krwi Zbawicielowych!
CHOERINA: A i tak nie stałbym się grobem pobielanym jak Ty i Twój poprzednik, który odbiegał od mszy, kiedy rodziła jego klacz...
PATRYARCHA: (do hierarchów) — mówi prawdę o wuju Bazileusa, bezwstydnym Teofilakcie, który miał hippomanię.
CHOERINA: Za to nie był figą bezpłodną!
PATRYARCHA: Moi rodzice gwoli życia pobożnego —
CHOERINA: kazali cię wytrzebić.
PATRYARCHA: Ty Janem Złotoustym, gdybyś ukrycie spraw bożych rozumiał.
CHOERINA: Lecz że moja wyparzona gęba niema smaku dla Twych pochlebstw —
PATRYARCHA: Lecz że w krzywoprzysięstwie jesteś równy Fidjaszowi —
CHOERINA: Czemu Fidjaszowi?
PATRYARCHA: Gdyż powiedziano jest nie będziesz miał bogów cudzych nademną!
CHOERINA: Jeśli nie cudzych więc czcij Zeusa — gdyż Jehowa jest żydowski.
PATRYARCHA: Wziąść go i oślepić!
CHOERINA: Już jestem ślepy, nie mogę odróżnić, gdzie jest Autokrator.
B. ROMAN: Czemu uciekłeś z klasztoru Choerina?
CHOERINA: Nie z powodu, żeby mi się sprzykrzyły olejne posty — bo nigdziem nie zjadł takiej litanii świń, ryb, homarów, wołów, kur, odyńców i bażantów, nie mówiąc już o niewinnych owieczkach —
PATRYARCHA: Wyrobniku Kaina!
CHOERINA: i nabożeństwa nie, bo lubię dobrą muzykę, ale każdą chwilę wolną z powodu iż pismo mam fantastyczne i w arabeski kazali mi zapełniać przepisywaniem tego oto faworowanego przez miejsce grobów czyli święty synod poetę Abla Humora Mądroniby trzech imion Rumbambaropulosa.
(Z za patryarchy występuje w habicie lecz w kapeluszu pasterza sielankowego z wstęgami papyrusów z których odczytuje)
RUMBAMBAROPULOS: Samowładny, świątobliwy Despoto i Ty pawiooki wzorze niewiast, albo li cały raju, gdzie są cztery rzeki główne: to Gihon — okrąża ziemię murzyńską, co oznacza dojrzały Twój rozum; Chydekel — płynie między wzgórzami Mezopotamii —
CHOERINA: od stóp do głów nie opuszczając niczego po drodze!
RUMBAMBAROPULOS: Tamże jest i Onychyn kamień Bdellion Genezis III wiersz 5.
CHOERINA: Tu się nie potknij bo wlecisz w międzynoże Eufratu!
RUMBAMBAROPULOS: Fyzon złoty, który jest milczeniem —
CHOERINA: bodaj cię wykąpano w nim trzymając za piętę!
RUMBAROPUL: Mozolną drogą siedmiu boleści Mistrza Naszego Pantokratora wchodziłem
CHOERINA: na katafalk!
RUMBAROPUL: na górę kastalskich natchnień jak na Galgathę, i dźwigając syzyfowe brzemię wiedzy uznanej przez mądrość wszystkich soborów utworzyłem kościelno-świeckie jasło na 3462 wiersze pt. Świerzby Konstantynopolskie! każdy wiersz ma kunsztowną strukturę trochejów, jambów, katalektików — i waży się od 7 do 77 zgłosek —
TEOFANU: To dobrze, żeś nie przekroczył.
RUMBAROPUL: Nigdy w niczem!
TEOFANU: Tylko do tej liczby może ci być przebaczone.
RUMBAROPUL: U stóp Waszych, jako też do stóp świętego Piotra i Pawła, składam to małe charisterion, które poprzedzają ustępy z księgi snów Artemidora; Symposion 10 dziewic z lampami napełnionemi olejem niegasnących rozsądzeń, gdzie jest oblubieniec? tu są Homeryckie psalmy — może wolisz, o bogobojny Despoto, Erotokastron — zamek miłości?
CHOERINA: Gdzie opis łóżka sadzonego klejnotami stał się dosłownym wypisem na kilka stron podręcznej mineralogii.
RUMBAROPUL: Ale wypisałem — ja! Chodzi poeta po rajskim ogrojcu — siedem ścian widzi — a pod niemi pokusy, wtem dziewica Atene czyli Roztropnica zjawia się poeta drży —
CHOERINA: A gdy szczękanie zębów roztropnością pokonane — zjawia się Prometeusz wynalazca gramatyki, Balaam prorok, którego oślica odtąd nie zawiodła, Melchizedech któremu orzeł upuszcza żółwia na świecącą aureolę, Nachor żydowin, Juljus Africanus, Likurg, Hieraklit, Sofokles, patryarcha Henoch z zagubioną księgą przysłów, Atena która się kocha w świętym Gabryelu, Dionyzos, który się oduczył pijaństwa kończ, bo dostanę obłędu!
RUMBAROPUL: ...Wenus najgorsza z bogiń, arcykapłan Heli z synami, wszyscy królowie Izraela, siedem sybill i zakochanych w nich ośmiu tytanów, nadto bohaterzy narodowi —
CHOERINA: otaczający stajenkę, gdzie już hasają parobcy Kosma, Dyzma, Gapuło, Barnaba.
RUMBAROPUL: Ku twej czci o Bazylisso —
TEOFANU: Odstąp mnie, szatanie nudy!
B. ROMAN: Cóż to ma jednak do żałobnej mszy?
RUMBAROPUL: przewidując ten w niedolę brzemienny zgonu, a radosny narodzinami Twego tronu, o Despoto, wypadek, ułożyłem nekrologos ku czci Umrożywego Kosmokratora z wezwaniem do świętej Prudencjany.
B. ROMAN: (do Teofanu) Było to bóstwo rzymskie, zamianowano je świętą.
TEOFANU: Kiedy bóstwo wstępuje w człowieka, to tylko miraż; większa jest rzecz, kiedy człowiek staje się bogiem! największa, kiedy jest aż do głębin sobą — prawda, Choerina?
CHOERINA: Chylę się w Fyzon złoty, który jest milczeniem.
(Bazileus Roman zajęty rozmową z Rumbaropulem, Teofanu mówi, tak jednak że tylko Choerina i leżący Bringas słyszeć mogą)
TEOFANU: Wszakże ty jesteś mój brat, który młodzieniaszkiem uciekł z bandą cyganów?
CHOERINA: Anastazjo! (zginąłem!) o Bazilisso, mylisz się!...
TEOFANU: Czy nie przynosisz mi pozdrowień od mego mądrego cichego ojca Kraterosa?
(Choerina ukazuje, ostrzegając, leżącego tuż u stóp dostojnika)
Nie lękaj się, to jest jedyny Człowiek z obecnych tu istot. Mów swobodnie.
CHOERINA: Tatuńcio rozpił się biedaczysko... z powodu tej hańby... jaką lęka się ściągnąć na Ciebie, Najwiętobliwsza Władczyni!
TEOFANU: ?
CHOERINA: Ano, że mama nasza założyła dom publiczny!
TEOFANU: Czyż jej brakowało środków do życia tam w Hiszpanii, dokąd wysłał ją Cesarz Konstantyn?
CHOERINA: ....aby nie hańbiła tronu tak, lecz tęsknota przemogła za świętymi kościołami i za swojskim Pryjapem.
TEOFANU: Za nisko ją cenisz... Matka nasza jest żywiołem genialnym, tułającą się Bachantką bez umarłego dawno Djonizosa... Może jej potrzeba pieniędzy... dam ten klejnot —
CHOERINA — upuść nieznacznie —
TEOFANU: (dając mu jawnie) zakup jej ogród i dom nad morzem.
Ojca mego pozdrów — bardzo mego Ojca pozdrawiam — tego starego człowieka — cudne dziecko, które dziwnym prawem wywołało i wyprzedza mój Byt...
Powiedz mu, że kocham zawsze gwiazdy, niech i On wieczorem spoziera na błękitną podwójną a Łabędzia i tam będziemy mogli się spotykać....
B. ROMAN: (głośno) Napisz mi kaligraficznie traktat o sposobach pisania nic nie mówiącego!
RUMBAROPUL: Według kategoryj Arystotelesa jest ich 16 — według zaś nauki zabijania Węża Mądrości o wiele więcej: gdy się nie ma nic do powiedzenia, ale przełożeni to wynagradzają; gdy Filozofowie, Mystagodzy i Rapsodowie są, ale Pobożny jest od tego, aby ich nie było — gdy się nie jest od tego aby się było —
B. ROMAN: Czy niema między maglabitami nikogo, ktoby mię uwolnił od tej Pandory?
RUMBAROPUL: Idę spełnić pilnie Twe zlecenie, o najpobożniejszy Monarcho, tuląc nadzieję, że jeśli me pismo spodoba ci się — o bogobojny Despoto —
znajdę urząd Protobestiariosa, Pinkernesa, Chartofylaksa, referendariosa pros ta anankajja, a w pokorze mej choćby skribona kankellariosa lub nareszcie drobny urząd Demokratesa eunuchosa, peri ton offikion niektórych zabudowań —
CHOERINA: (pada na klęczki) Teraz, o Kosmokratorze, wszystko pojąłeś i wszystko mi przebaczysz!
B. ROMAN: Polieukcie, mnie zostaw sąd na tego robaka.
(ciszej)
Choerina, czynię cię naczelnikiem mych zabaw prywatnych.
PATRYARCHA: Czyich? Następco Konstantyna Wielkiego i świętej Heleny?
CHOERINA: Nie bądź ciekawy następco Teofilakta i jego klaczy!
PATRYARCHA: (rzucił się, lecz opanowuje) Władco ziemny, pozwól bym udał się do klasztoru mego w górach i wysłuchał wyroku Władcy Niebieskiego na tych, którzy pobłażają bachantkom i złym wyrobnikom w Winnicy Pańskiej.
Chodź Rumbaropulu, kościół nie zapomina o pracowitych wyrobnikach w winnicy —
CHOERINA: gdzie nie zakopane są talenty. Zaiste, poganiaj twe muły dobry Rumbambaropulu, bo w winnicach Parnasu nie zostało już dla Ciebie nic — oprócz łozy.
(Patryarcha wychodzi nie uchyliwszy głowy przed Bazileusem — Rumbaropul niesie skraj jego płaszcza — Choerina tańcząc przed nimi udaje Dawida).
CHOERINA: „Jadł moje ryby i jeszcze pluje na moją brodę“ — możnaby nad Tobą się użalić — ale widzisz — „osła wygolono to mu na drugiej stronie wyrosła wełna“ — to się stosuje do mnie.
Nie jest i Rumbambaropul tak godny pogardy!
Święta Zofia była przy życiu utrzymana łajnem z oleju — lecz pomnij Patryarcho, że jeśli tacy będą utrzymywać Twą świątynię, to przekonasz się, że słodkiem jest jedzenie, a gorzkiem wymiotowanie;
albo i to nakoniec:
„starego Saracena nie ucz mądrości!“
PATRYARCHA: Mścicielem milczących warg jest Bóg!
CHOERINA: Lecz kto złodziejowi kradnie, nie będzie miał winy!
PATRYARCHA: Niegodny synu Kraterosa i Welii, kiedy będę dziedzicem niebiańskich wibracyj — oddam ci w pacht całe piekło!
(Tłumy rozbawione wychodzą za nimi, w dali pozostają tylko straże barbarzyńskie).
B. ROMAN: Czym się przesłyszał? te imiona — jakto? więc nie wyjechała rodzina Wasza do Hiszpanii, jak głosił nakaz Konstantyna cesarza?
TEOFANU: Ja przyzwałam...
B. ROMAN: Oni Cię hańbią... nawet Pan Jezus musiał wyrzec się rodziny swej i licznych braci.
TEOFANU: Krzyż mój dźwiga mię wysoko, jak i boga Jezusa, hańba mię nie dosięgnie, tylko — nienawiść.
TEOFANU: (do wielkiego Eunucha leżącego) Idź już i ty.
(Wielki Eunuch wstaje i patrzy w nią niezmąconym zimnym wzrokiem)
WIELKI EUNUCH: Ten czas, który mi zabrałaś na spowiedź i na hołd swój, Despotis! mogłem zużyć na zaopatrzenie okrętów, które właśnie widzę odpływające w zboże dla prowincyi nawiedzonej głodem!
TEOFANU: Głodnych będziesz miał zawsze, Teofanu jest tylko jedna pod tym niebem niezmierzonem.
(Daje mu z ręki swej pierścień)
B. ROMAN: Wspomniałeś, wielki Drungarze, o kosztowności czasu — idź i wprowadź tu ambasadorów, chcę mieć wieczór wolny —
W. EUNUCH: Tu do kościoła?
B. ROMAN: Tu gdzie są moi zmarli przodkowie i ja, który jeszcze nie umarłem.
(Wielki Eunuch oddawszy ukłon na klęczkach, odchodzi).
B. ROMAN: Pozostawiono nas wreszcie samych.
(zbiega z tronu i szybko się przechadza).
Trudno jest wykonać przepisy mego Ojca z bardzo uczonych ksiąg o Ceremoniach i Administracyi! Stary cesarz chciał wlać we mnie swoje zalety. Nauczał mię, jak bazileus ma mówić, chodzić, trzymać, uśmiechać, ubierać się i siadać — i poważnie po takich lekcyach mówił: Jeśli zastosujesz się do tych precept — będziesz długo rządził monarchią Rzymian, (po chwili) Podziwiam Cię, że nigdy nie miewasz wyrzutów sumienia! (po chwili)
Podziwiam cię, że możesz tak wytrwać nieruchomo i w milczeniu.
TEOFANU: Zwykłam do milczenia i nieruchomości, gdym pasła kozy na skałach Tajgetu — w dali błyszczało morze, nocą mówiły do mnie gwiazdy.
B. ROMAN: To też odwdzięczył ci się bóg morski Proteusz i zmienił cię w niedostępną konstelację.
TEOFANU: Mylisz się, synu uczonego ojca — nie zmieniłam się, jestem boginią.
B. ROMAN: (klękając przed nią) O moja Afrodis, pozwól bym ucałował krzyże na twoich kolanach. Mam takie szaleństwo ofiar składanych Tobie na najbardziej przepaścistych ołtarzach, żem dla ciebie spełnił ten gorzej niż kainowy występek. I żal mi, że nie żyję w czasach świętego Jana, gdy można było ofiarować jego głowę na tacy.
TEOFANU: Nie spotkałam jeszcze świętego Jana.
B. ROMAN: Wszystko co uczyniłem dla Ciebie jest tak mało! Twój posąg wystawiłem w parku Dafne zamiast bogini. Z mozajek uczyniłem ci komnatę zwaną Muzyka. Na wyspie morza usypałem grotę ametystami — i karmię w niej muszle perłowe i heloboron, mięczaka dającego purpurę na zbrzeża Twych szat. W zatoce morskiej mnożę straszydła głębin: ryby z lampami nad głową — potworne głowonogi wiodące walkę ze sobą w okresie rui. Sypialnię Twą uczyniłem z czarnych nefrytów, kamienia, który już zupełnie nie ma ceny — i na tym mroku usypałem konstelację z olbrzymich brylantów, abyś czuła się już tu na ziemi wniebowziętą!
TEOFANU: Nazwałeś mię Afrodis — dodaj Anaitis: Afrodyte Niewinna, której składano ludzkie ofiary.
B. ROMAN: Mamże zaczerpnąć w kielich z sardoniku krwi?
TEOFANU: Nie, chcę krwi milczenia z głuchych murów klasztornych.
B. ROMAN: Wiem, nie mów — ja pójdę niezadługo do klasztoru umarłych — teraz nie — lub może — będę miał siły i teraz — zażądaj — zostaniesz Sama w tych olbrzymich pałacowych grobach.
TEOFANU: Chcę milczenia Twej matki i Twych pięciu sióstr.
B. ROMAN: Matka zemdlała podchodząc do trumny, lecz nie wyrzekła nic.
TEOFANU: Ja sama jej powiedziałam! I siostry muszą wiedzieć, że jesteś mordercą.
B. ROMAN: Żartujesz Teofanu! To są prawdziwe księżniczki: wybujałe kwiaty pobożności, nauki, wdzięku i szlachetnej dumy! Same nazwy jak dźwięk ogrodowej kaskady: Zoe, Teodora, Anna, Agata i Teofanu. Matka moja biała brzoza płacząca nad mogiłą tak niedawną — ach, zapomniałem i rozrzewniam się — to —
(śmieje się nerwowo)
TEOFANU: Tak będzie lepiej dla gwiazd ich —
(w oddali słychać jęki, płacz wielu głosów).
B. ROMAN: Niewolnikom wymierzają chłostę — lecz któżby śmiał w pobliżu trumny? nie — to głosy kobiet, które tu idą — głosy mych sióstr, Teofanu!
TEOFANU: zmieniają im haftowane chitony na gruby brunatny habit kalojery.
B. ROMAN: Miej litość —
TEOFANU: W mroku nad morzem lecące świetlaki, jeśli daleko od brzegów — muszą utonąć — lecz migocą jeszcze w głębinach —
B. ROMAN: Oh, te małe lazurowe motyle, które przywykły do słonecznego błękitu: zamurować w ciemnych wilgotnych celach, gdzie pająk nudy rozwiesza swoje szare pajęczyny — jak trupy chodzić będą odziane w melajna rake — w nocy zbudzi je dzwon modlitwy za umarłych — na ścianach w krwawym stygmacie wiecznej lampki tańczyć będą widma wyszłe z piekielnych męczarni!
TEOFANU: Obok emaliowanej sypialni Porfyrogenetów jest mroczna izba klasztorna. Każde wstąpienie na tron jest procesją żywych trupów w ciemne mury klasztoru na wyspie książąt — — —
B. ROMAN: Królestwo musi być srogie —
TEOFANU: Miłość musi być jak królestwo — i więcej.
B. ROMAN: Uchroniłem Choerinę, łotra i sodomitę od klasztornego więzienia — mamże zamknąć bramy okute żelaznym krzyżem za rajskimi ptakami życia?
(hałas wzrasta)
Lękam się, że tu nadejdą.
TEOFANU: Przy tych grobowcach wezmą ślub z życiem
B. ROMAN. Ironia szatana...
TEOFANU: (wstaje).
B. ROMAN: Dokąd?
TEOFANU: W cieniste wąwozy Lakedemonu.
B. ROMAN: Zostań.
(przechyla głowę w tył i milknie)
(Rozwierają się zakratowane wierzeje — po ciemnych schodach kurytarza klasztornego schodzą Przeorysza i mniszki, niosąc świece jarzące. Despotis Helena i pięć księżniczek idą w habitach z koronami na bujnych włosach, trzymając się w uścisku, jak bukiet kwiatów. Za kratą rozlega się płącz kobiet służebnych, mnisi nucą psalmy).
DESPOTIS HELENA: Chcę mówić ze synem swym — Równoapostolnym!
MNICHY: (zagłuszając ją śpiewem) O jako są miłe przybytki Twoje, Panie zastępów! Żąda i tęskni bardzo dusza moja do sieni pańskiej. Oto i wróbel znalazł sobie domek i jaskółka gniazdo swoje, gdzie pokłada ptaszęta u ołtarzów Twych.
DESPOTIS HELENA: Wielbicie wolność ptaków, a dusze nieśmiertelne mają być zamurowane żywcem?
(Księżniczki nagle przedzierają się przez rzędy mnichów. Ks. Teodora uderza w twarz chcącego ją zatrzymać ihumena — i klękają przed B. Romanem).
KS. TEODORA: Bracie, to nie Twój rozkaz — orły nie tępią słowików, ale wrony złe — które wylągłszy się w brudnych gniazdach nie mogą znosić śpiewu — jeno krakanie.
KS. AGATA: Nie tak, siostro! Jezus Pan nasz urodził się w jaskińce, a magowie — króle przyszli do niego z pokłonem.
I ja chętnie uklęknę przed wybraną Monarchy mojego. O jedno błagam, Dostojna Władczyni, wyślij mnie do klasztoru mniszek niemych, a będę modliła się szczerze i gorąco za Twe zbawienie, lecz moja matka i siostry Księżniczki niech zostaną w Złotym pałacu Monarchów bizantyjskich, gdzie niezadługo pokłonią się im dziewosłęby książąt i królów z odległych a nawet nieznanych nam krain!
PRZEORYSZA: Odziane w ubiór mieszkańców nieba będą żyć z aniołami!!
TEOFANU: Idźcie, siostry moje — i odnajdźcie się w nieśmiertelnej mocy — abyście potem z wyżyny tronów mogły walczyć z fałszem.
(Zoe, Anna i Teofanu płaczą)
KS. AGATA: Więc choć matki naszej nie zamykaj —
TEOFANU: Ulegam Tobie — byłaś dozorczynią umierającego ojca —
KS. TEODORA: zatrutego!
DESPOTIS HELENA: (prędko) Widzicie, ona nie jest taka zła — rzućcie się jej do nóg dzieweczki moje.
KS. AGATA: Nie czyńcie tego siostry — z weselem idźmy w zimne kurytarze, które nas powiodą do nieba.
(Mniszki otaczają Księżniczki i szepcąc modlitwę, nożycami zbierają się obcinać im włosy).
KS. TEODORA: Bazileus milczy — może i on już otruty — bracie mój, strzeż się Teofany!
B. ROMAN: (otwierając oczy, wpół nieprzytomny) Nie obcinajcie im włosów, które są jak lawospady czarne i płomienne —
PRZEORYSZA: To się sprzeciwia kanonom ich świętego wyrzeczenia, o Kosmokratorze!
ZOE: (przechodząc do B. Romana mówi cicho) Więzi mnie ona, gdyż byłam Twoją kochanką —
TEOFANU: (uśmiechając się) Nie, dziecko, nie — to mnie tak mało obchodzi.
B. ROMAN: Teofanu, ja będę krzyczał, że jestem nikczemny! Niech mnie wypędzą na pustynię —
TEOFANU: Pomyślą, żeś obłąkany i nie uwierzą, bo nie jesteś dość niewinny, aby cię spotkało osamotnienie.
B ROMAN: Wybaczcie mi, moje najmilsze siostry! na Anankę! nie wiem dlaczego tak być musi! Wypłacać będą wam podwójną pensyę —
KS. TEODORA: Wypłać nam wolność w monecie niefałszywej, człowieku na tronie, a zrzekniemy się ojcowskich skarbów, na których się lęie żmija.
PRZEORYSZA: Ubogie klasztory z wdzięcznością przyjmą, o Bazileusie, hojny Twój dar.
B. ROMAN: Dokądże idą?
PRZEORYSZA: Ta śliczna Zoe do klasztoru Myreleon, dobra Agata do klasztoru Antiocha —
KS. TEODORA: Pałace skonfiskowane dawnych magnatów, ubryzgane krwią!
D. HELENA: Rozdzielają nas — co za bezmiar okrucieństwa!
(do Przeoryszy)
Nienawidzisz Teofanu, a słuchasz jej rozkazów!
PRZEORYSZA: Oddaję cesarzom co jest cesarskiego...
KS. ANNA: (rozdziera habit) Nie chcę tych brudnych łachmanów — westalki dawne przynajmniej chodziły czysto!
KS. ZOE: Mamy pościć cztery dni w tygodniu, a ja będę przez wszystkie dni na złość jadała mięso! — nawet w Wielki Piątek usmażymy sobie pieczeń i urządzimy tańce — mięsopust (śpiewa i płacze) La la la!
KS. TEODORA: Wytrwamy — z klasztoru wyjść można jeszcze na tron —
(do Teofanu)
lecz Ty z tronu oślizgniesz się po krwawym dywanie naszych łez — aż w klasztor piekieł!
CHÓR MNICHÓW: Życie Jezusa Pantokratora wschodz jak słońce w mrocznej dolinie, gdzie błądzą w grzechach zamknięci ludzie.
(nucąc pieśni, wychodzą)
(Organy zaczynają uroczyście grać, zjawiają się dwaj Heroldzi, poprzedzający licznych ambasadorów, pustelnicy, minstrele, słowiańscy guślarze, tłumy ludów dzikich i nieznanych, za nimi rzesze urzędników bizantyjskich).
HEROLDZI: Kosmokratorze, równy apostołom, jedynie dobry, rządzący wraz z Bogiem — życzymy ci zdrowia! przychodzą Tobie hołd złożyć wysłańcy z darami od landsgrafów lesistej Saksonii, od króla arcychrześcijańskiego Francyi minstrele, od hrabiów celtyckiej Bretanii druidowie; z cieśnin Kaukazu, gdzie był przykuty buntownik Prometeusz, idą czciciele ognia. Z gór Kappadocyi i Armenii, skąd pochodzą najdzielniejsi żołnierze, jadą konni wojownicy! Z Syryi gdzie żył święty Efron idą kenobity. — Nadto we własnych osobach na okrętach z konnymi orszakami przybyli: Książe Wenecyi, archont Sardynii, Amalfi, Gaety, książęta longobardscy z Salerno, Kapui, Benewentu, Neapolu. Słowianie z wysp Tulmacyi ślą ci sto funtów jedwabnej przędzy z założonych przez Justyniana hodowli. Ze Scytyi ujeźdżacze koni. Arcynabożna archontissa Olga obiecuje przysłać futra, miód i niewolników, prosząc wzamian o pomoc przeciw Drewlanom. Kochany przyjaciel nasz i dziecko duchowe Car bułgarów śle córeczki na święty dwór Twój dla nauki wiary, nadto wódz Arabii szczęśliwej oddaje ci hołd przez rasowe klacze i kadzidła; Władca Indyi przysłał ci naród bajader na białych słoniach i garbatych bykach, fakirów, magów, łowców pereł, świętych i czarnoksiężników — prosząc Cię tylko o ikonę świętej Bazilissy Teofanu.
(Na znak dany przez Kyriopalata, naczelnika dworu, wszyscy trzykrotnie przyklękają i wstają).
TEOFANU: (półgłosem do B. Romana) Niema tu poselstwa od kalifów arabskich, niema rycerzów Berengera normandzkiego, ojca wielu nieślubnych córek, z których jedną dali ci w dzieciństwie za małżonkę.
B. ROMAN: (głośno) Nie widzę ambasadorów od Hamdanidów — czy znów hydra mahometańska rozwarła swe trujące paszczęki?
WIELKI EUNUCH: Monarchosie, boskimi oczyma spójrz na dzieło demonów pustyni.
(Wchodzą maszkary z uciętymi nosami, bez oczu, rąk — wlokąc łańcuchy na szyi, z twarzami wypalonemi gorączką i głodem).
B. ROMAN: (rzuca im kiesę ze złotem) Weźcie — utopcie gdzie to żebractwo! Co? poznaję moich logotetów —
W. EUNUCH: Od lat 130 saraceni owładnąwszy wyspą Krętą, wznieśli się jak posąg zniszczenia nad krainami morza Śródziemnego. Ich niedościgłe feluki o czarnych żaglach, niby ptaki drapieżne rzucają się na bogate żerowiska miast.
Z grodu wspaniałego w kilku godzinach pozostawiają dymiący się cmentarz ruin. Forteca Chandax, na nieprzystępnej skale, służy im za potworną jaskinię, gdzie jak z piekła wylatują jęki tysięcy niewolników chrześcijańskich wystawionych na handel.
B. ROMAN: Wyprawy na nich kończyły się wciąż klęską.
TEOFANU: Wyślij duchy umarłych — jeśli żywi kładną się już do grobu.
(kalecy krzyczą, ukazując rany)
W. EUNUCH: Wysłuchaj mnie jeszcze, Dwugłowy Orle władców. Miasto pierwsze po Bizancjum — Tessaloniki — bogate, uczone, zbrojne murami, lśniące od złotych kopuł kościołów i groźne od zamków na 54 okrętach wpłynęli negrzy olbrzymy — tysiąc ich zaledwo, lecz walczących nago, wściekle, zaprawionych do rzezi. Zjawili się nieoczekiwanie jak demony, wśród portu, ustawili wieże na okrętach, huraganem wdarli się na mury — z wyciem potępieńców mordowali Tessaloniczan, wziąwszy w jasyr samych dziewic i młodzieńców bez włoska na brodzie — dwadzieścia i dwa tysiące.
Zamknięto niewolników na dnie okrętu. W zaduchu, w gorącu musieli stać zbici przy sobie — dni długie, noce bezsenne. Nogi ich kąpały się w kale, umierających rzucano rekinom.
I spotkał ich w Chandax krzyk radości mahometan pod niebem rozpalonem — turbany i wielbłądy. Czekano, by dziewice sprzedać do haremów, a młodzieńców uczynić janczarami.
TŁUM: Kyrie elejson — Kyrie elejson przed szatanami proroka uratuj nas, Zbawicielu!
TEOFANU: (do B. Romana) Wicher za Tobą tych jęków idzie — wzniesiony nad światem — rozbłyśnij piorunami!
B. ROMAN: Nie ja mogę ci wskazywać, Wielki Drungarze, co masz uczynić — ale ci mówię — uczyń wszystko: uzbrój tysiące pyroforów do wylewania ognia płynnego, niech się rozewrą paszcze potworów miedzianych, niech wyzioną chmury dymu, siarki i ognia; smoki fontann lecąc w powietrzu, oświetlą nieprzyjaciół w mroku jakby to był dzień — z hukiem gromu, z błyskami, jak w burzy wśród gór.
(do B. Romana)
Zalewajcie naftą feluki arabów — spalcie mi ogniem, który przyniósł Nam Cesarzom Anioł z nieba i wymordujcie całe hordy tych afrykanów. Każdy żołnierz i nawet niewolnik przy wiosłach dostanie ziemię, chatę i wyjednam mu pełne rozgrzeszenie.
Wielki Drungarze, mianuję cię wodzem.
TEOFANU: Tu będzie walczyła twoja Myśl — postawi w dokach nowe chelandje, napełni je ze wszystkich krajów pamfilami — zbuduje wieże do szturmu, wykuje miecze, strzały i chejrosifony do bluzgania ogniem; zaopatrzy armię w żywność, w sandały i relikwie. Tyś tylko ministrem! (do B. Romana)
Wodzem uczyń niezwyciężonego nigdy stratega-mistyka, umartwiającego się, groźnego jak lew Nikefora.
TŁUM: Podźwigający krzyż — święty Herkules — idzie Nikefor!
B. ROMAN: Czemuż go nie widzę?
W. EUNUCH: (siny z wściekłości) W kapliczce najada się komunią!
B. ROMAN: Spiżowa płyta simandry bita młotem zahuczała już w klasztorze, wieszcząc godzinę obiadu. Musimy wyjść.
W. EUNUCH: Potwierdź, Panie, swym pismem karmazynowem wydatki na zwiększoną flotę: trzy tysiące chelandij, każda na 100 do 250 wioślarzy z machinami do boju; tysiąc dromonów —
B. ROMAN: Zadługo Nikefor się modli. Każ mu przyjść do mnie na wieczorną ucztę.
W. EUNUCH: Wieczorna uczta może mieć noc dla wyłupionych oczu — —
TEOFANU: Zdajesz się być ślepiony myślą zniszczenia największego z ludzi w obecnej Helladzie!
(biorąc z rąk Bringasa papier czyta):
28 tysięcy wojska greckiego, w tym 9000 kawaleryi pancernej katafraktów. Zaciągi Mardaitów — strasznych sekciarzy z Libanu, i Ormian rycerskich, nowe pułki Paflagonów umierających bez skargi, a nadewszystko jeden oddział Warangów, wściekłych gigantów z lodu wykutych, którzy starczą za armię, dusi ich jedno słońce, bo są cali w żelazie.
B. ROMAN: Za mało cenisz naszych spatherów, scholarów, bukkelerów, hoplitów, którzy gdy idą w zbrojach błyszczących — to jakby pełzał smok o tysiącu szponów. A moi Atanaci — pułk z samych bohaterów!
TEOFANU: Własnych nie chwalę — bo ich kocham, to wystarczy.
B. ROMAN: (wyciąga ręce w natchnieniu i wstaje) Ja będę umierał, patrząc w okręty idące po mój tryumf, nie żal mi gasnącego życia — (zrzuca płaszcz, widać jego postawę, że jest ogromny, szeroki w ramionach, prosty jak cyprys. Do Teofanu): Widzisz, ja w szalonej gonitwie konnej po górach, upadłem — na razie nie czułem nic, lecz teraz jest mi coraz gorzej —
TEOFANU: Lekarza!
B. ROMAN: Zapóźno — czuję ulanie krwi w mym wnętrzu. Chcę tylko Ciebie ostrzedz — kiedy miłości Ocean Ciebie pochłonie —
TEOFANU: Uspokój się!
B. ROMAN: Straszne kosmate łapsko zakrywa mi oczy — gdzie Twoja rączka?
(słania się i pada)
Nikefora zachowuję wodzem!
TEOFANU: Wynieść Bazileusa nad morze — niech błogosławi okręty niosące jego wielkie marzenie młodości.
(Maglabici wynoszą lektykę z B. Romanem i Teofanu. Miedziana płyta simandry znów dźwięczy, kościół się opustosza).
(Milczenie — słychać odległy szum miasta. Wśród przewalających się kłębów dymu kadzilnego idzie człowiek w zbroi — krępy, tors Herkulesa na nogach zbyt krótkich; głowa władcza. Potężny i melancholijny, w płaszczu purpurowym, lecz wyszarzanym. Zdjął hełm — cera murzyńska, spalona od żaru, broda już siwiejąca, nos orli — włosy długie i ciemne; w oczach, zamroczonych przez gęste brwi — żarzy wyraz głębokiego myślenia.
Idzie do ołtarza, wahając się, jakby dawno już tu nie był, kładzie łańcuch bezcenny na ikonę Matki Boskiej pod krzyżem.
W modlitwie niemej chyli się aż do Jej stóp i tak leżąc na ziemi — wydaje się kałużą krwi, która spłynęła z krzyża.
Z pod lasu kolumn wychodzi Norman, podźwiga wieko sarkofagu i wydobywa Kalocyra).
NORMAN: Łodzie gotowe, gdzie tysiąc pięćset funtów złota, którymi chcesz przekupywać barbarzyńców?
KALOCYR: Nogi mi się chwieją, jakbym już zaszedł do piekła — niech złapię tchu — dobrze iżeś mnie uwolnił, bo w tej porze miała tu przyjść Teofanu — ona nie wie o polityce tajnej pałacu, ale ma swoje marzenia...
(Wchodzi Teofanu z zasłoną na twarzy, idzie jak pantera).
KALOCYR: (klęka) Co mam donieść Władcy hyperborejskich lodowatych krain, gdzie przez pół roku panuje noc?
TEOFANU: Niech przyjdzie jak noc!
KALOCYR: A ty, Władczyni, co mu obiecasz?
TEOFANU: Niech przyjdzie poledz tu u bram moich.
NORMAN: (do Kalocyra) Przełóż jej! Loki tytan znalazł półzwęglone serce kobiety: pożarł je, zapalił się jego umysł głębokim złem — i zabił słońce.
Pochwycili go bogowie — ułowili własną jego siecią w wirów pełnej zatoce — na trzech skałach rozpięli w jaskini — ze sklepienia na twarz jego kapie jad żmii. Sigyn — jego kobieta — stoi obok i podstawia czarę pod krople. Wilk Fenrir z mieczem w rozwartej paszczęce, cierpiąc wyje — tak męczyć się będą wszyscy aż do zaćmienia światów.
A gdy odchodzi Sigyn pełną czarę wylać — na twarz Lokiego kapie jad, i wtedy szarpie potężnie, ziemia drży, trzęsą się góry! Taką jest dusza północy.
KALOCYR: Zatrudno!
NORMAN: Więc to jej wypowiedz! na morzach polarnych lśni zorza — wśród niezmiernej mroczni. Zaiste, podobną jest do niej Teofanu! — umarłby z tęsknoty kniaź ruski.
TEOFANU: A ty?
NORMAN: Rozumiesz moje myśli? Ja wolę — Walkirję na lodozorzu!
TEOFANU: Gdybym była umierająca z miłości — odrzekłabym jak ty dumnie.
Niech idzie z wielkimi czerwonymi skrzydłami orła — ten co zwycięży świat.
Ty bądź moim posłem.
Niech usta gadu nie kalają mego jasnowidzenia.
Kalocyr niech zdradza Bazileusa, ty chroń mego tajemnego zamku, który się piętrzy na niedostępnej górze — a wchodzi się do niego przez wrota śmierci.
NORMAN: (w zachwyceniu) Walkirja! do nas przyleć: na wyspę zamarzłych wulkanów — czasy wypełnią się Olbrzym burzy uderzy w harfę — wspłynie górami morze — wyjdą widma z podziemi — zaćmienie bogów — słońce i gwiazdy w mroku — niebo ogarnie łuna.
Potem z mroków nowa zielona ziemia, orzeł szybować będzie nad górami, gdzie niegdyś łowił ryby — dwoje ludzi w gaju życia wiecznego karmić się będą rosą — — lecz —
Wprzód musi zniszczyć i zapaść w morze olbrzymi grzech ziemi — Bizancjum!
(Niewidzialny powstaje Nikefor i dobywa miecz. Na ten chrzęst Norman ogląda się — dobywa swego miecza — zderzają się — miecze pękły. Nikefor natarłszy z piorunującym impetem, tarczą powala na ziemię warega — nogą przydeptuje mu gardło).
KALOCYR: (nachyla się nad Normanem) Już poszedł, o Bazilisso, do Twojego zamku za chmurami, pośpieszę wykonać część drugą Twego poselstwa tu na ziemi.
(do trupa)
Wędruj w Twe zimne krainy i rozmyślaj, czy żywy Kalocyr nie jest wart więcej niźli umarły lew?
(ucieka)
(Nikefor patrzy w Teofanu z grozą wybuchającej miłości).
TEOFANU: Kto jesteś potworny człowiecze?
NIEZNANY: Nikefor — wódz.
(Wchodzi kilku morderców z powrozem i nożami)
TEOFANU: Przysłani przez Bringasa, aby Cię oślepić — (Nikefor nie słysząc, patrzy w Teofanu, która kryje się zasłoną) Nie mogę zrzucić zasłony, bo mnie spotkają oszczerstwa — uciekaj! (Nikefor nieruchomy, mordercy czają się. Bazilissa Teofanu zrzuca zasłonę).
TEOFANU: Precz! jam Bazilissa! (mordercy się cofają) Uciekaj, Nikeforze — tu jest, zaprawdę, olbrzymi grzech ziemi — Bizancjum!
NIKEFOR: Idę bronić mej nieszczęsnej Ojczyzny!
(odchodzi)
(zasłona spada).






  1. Pokój wam! ja jestem światłość świata.
  2. współśpiewak niebieskich aniołów
    na ziemię przynosi ich stamtąd melodje.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Miciński.