Władczyni lodu (Andersen, przekł. Mirandola)/Widziadła nocne

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Hans Christian Andersen
Tytuł Władczyni lodu
Pochodzenie Baśnie
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegner
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Iisjomfruen
Źródło skany na Commons
Inne Cała baśń
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OPOWIEŚĆ CZTERNASTA.
WIDZIADŁA NOCNE.

Słońce zaszło, chmury opadły nisko nad dolinę Rodanu. Uderzył straszliwy wicher, nadlatujący od strony Afryki. Gdy ustał, cicho było przez czas pewien, poszarpane chmury układały się w różne, fantastyczne postacie. Wezbranym strumieniem płynęła wyrwana jodła. Potem księżyc oświecił białe szczyty, a z wyżyn tych jęła wysyłać Władczyni Lodu różne widziadła nocne, na postrach śpiącym za ścianami domów.
Babeta miała dziwny sen.
Wydało jej się, że jest już dawno po ślubie. Rudi poszedł na gemzy daleko, w góry, ona siedzi we młynie, a obok niej rudy Anglik. Oczy jego błyszczały tak ogniście, a słowa tak brzmiały słodko, że gdy ją ujął za rękę pójść z nim musiała. Wyruszyli kędyś w obczyznę, a ciągle szli na dół. Babeta czuła, że wielki ciężar uciska jej serce, że się dopuszcza wielkiego grzechu przeciw mężowi i Bogu. Nagle spostrzegła, że jest sama, opuszczona, suknie potargały ciernie, włosy jej okryła siwizna. Przepojona bólem spojrzała wzwyż i zobaczyła, że na cyplu skały stoi Rudi. Wyciągnęła doń ramiona, ale nie śmiała wołać. Zresztą byłoby to daremne, gdyż nie był to on sam, ale tylko kij alpejski z kurtką i kapeluszem, zwyczajem myśliwskim ustawiony w celu zmylenia czujności gemz. Zdjęta rozpaczą zaczęła się modlić i wołać:
— Ach! Czemuż nie umarłam w dniu najszczęśliwszym, w dniu ślubu mego? O Boże! Byłoby najlepsze dla mnie i dla niego! Któż zdoła przeniknąć przyszłość swoją?
Potem rzuciła się w przepaść! Pękła jakaś struna i jęknął ton żałobny...
Sen pierzchnął. Babeta miała jednak wrażenie, że śniła o czemś strasznem i że wmieszany był w to ów rudowłosy Anglik, którego nie widziała od całych już miesięcy, nie myśląc też o nim wcale. Zadumała się nad tem czy go spotka na weselu w Villeneuve i lekki cień przebiegł jej uroczą twarzyczkę. Zmarszczyła brwi na chwilę, ale zaraz uśmiech powrócił. Był to wszakże najpiękniejszy dzień jej życia, dzień zaślubin z ukochanym!
Zeszła do izby mieszkalnej i zastała już oblubieńca oraz ojca, który radował się wraz z nimi szczerze. Niebawem ruszyli w drogę.
— Teraz my jesteśmy panami domu! — powiedział kot pokojowy do towarzysza.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Hans Christian Andersen i tłumacza: Franciszek Mirandola.