Przejdź do zawartości

Upiór opery/XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gaston Leroux
Tytuł Upiór opery
Wydawca E. Wende i S-ka
Data wyd. 1926
Druk Drukarnia Leona Nowaka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le fantôme de l'Opéra
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XII
PONAD ZAPADNIAMI

Dnia następnego Raul spotkał się z Krystyną w Operze. Na palcu jej prawej ręki błyszczała ciągle złota obrączka, lecz była tak dobrą, tak serdecznie i szczerze pytała o jego zamiary na przyszłość, iż starał się o tem zapomnieć.
Oznajmił jej, że wyprawa do bieguna północnego, do której należał, została przyśpieszona i wyrusza z Francji najdalej za cztery tygodnie. Wiadomość ta sprawiła jej radość. Zdziwiło go to i zabolałe.
„Jak możesz, Krystyno, tak lekko mówić o rzeczach tak poważnych! A może nie powrócę z tej wyprawy i nie zobaczymy się już nigdy. Mogę umrzeć przez ten czas.
„I ja także“ — odpowiedziała spokojnie.
„O czem myślisz, Krystyno?“ — zapytał Raul, — widząc że twarz jej przybrała, skupiony poważny wyraz, jakby pod wrażeniem myśli, nawiedzającej ją po raz pierwszy, a spojrzenie dziwnie się rozjaśniło.
„Myślę o tem, że prawdopodobnie nie zobaczymy się więcej“.
„I to ci sprawia takie zadowolenie?“.
„I że za miesiąc musimy się rozejść na zawsze...“
„Albo też zobowiązać się do wzajemnego oczekiwania na siebie...“
„Cicho bądź, Raulu. Wiesz dobrze, że nie będziesz nigdy moim mężem. Ale posłuchaj mnie — mówiła dalej z błyskiem dziecinnej radości w oczach, — możemy jednak, pomimo wszystko, zaręczyć się... Nikt o tem wiedzieć nie będzie... możemy to przecież ukryć. Będziemy narzeczonymi przez miesiąc, mój przyjacielu... Za miesiąc pojedziesz, a ja zachowam wspomnienie tych dni na całe życie... Jest to, — dodała bardzo poważnie, — szczęście, które nikomu krzywdy nie uczyni...“
Raul zrozumiał i uchwycił się gorączkowo myśli, nasuniętej przez młodą dziewczynę. Postanowił natychmiast to wykorzystać. Skłonił się więc głęboko przed Krystyną i rzekł:
„Pani, mam zaszczyt prosić o jej rękę...“
„Ależ, masz je obie, mój najdroższy!... Ach! Raulu, jacy my będziemy szczęśliwi!...“
Raul myślał tymczasem: w ciągu miesiąca zdołam ją skłonić do zapomnienia o „tajemniczym gościu“, lub też wyświetlę jego tajemnicę. Za miesiąc Krystyna zgodzi się zostać moją żoną.
I rzeczywiście od chwili tej rozpoczął się dla nich najszczęśliwszy okres życia. Ale ósmego dnia tej naiwnej zabawy Raul oznajmił „narzeczonej“, że nie pojedzie już do bieguna północnego.
Krystyna, która w niewinności swojej nie przypuszczała podobnego zakończenia, ujrzała nagle niebezpieczeństwo jej grożące, ale nie wymówiła ani słowa.
Stało się to po południu w garderobie śpiewaczki, gdzie spotykali się codziennie. Wieczorem Krystyna nie śpiewała, a Raul nie otrzymał od niej zwykłego, codziennego listu.
Nazajutrz rano pobiegł do p. Valerius, która oznajmiła mu, że Krystyna wyjechała na dwa dni. Napróżno Raul usiłował wydobyć coś ze staruszki, którą zaczął nienawidzić z głębi duszy za jej milczenie, usłyszał tylko słowa: „To jest tajemnica Krystyny“, wymówione poufnym, pełnym wiary i ufności głosem.
„Niema co! — mruczał Raul, zbiegając wściekły ze schodów. — Pani Valerius umie się opiekować młodemi dziewczętami!...“
Krystyna wyjechała na dwa dni! — Te dwa dni jemu były skradzione! I sam temu był winnien... Oskarżał się o niezręczność i przez następne dwie doby uważał się za najnieszczęśliwszego z ludzi.
Krystyna powróciła i powróciła w całym blasku triumfu i powodzenia.
Stało się to po przedstawieniu „Żydówki“, w którem teraz już stale zastępowała ośmieszoną Carlottę. Prawdziwy szał entuzjazmu wywołał jej śpiew w pierwszym akcie. Krystyna śpiewała lepiej jeszcze niż w roli „Małgorzaty“ Raul jednak cierpiał okrutnie, widząc to jej powodzenie, bo wiedział dobrze, komu młoda dziewczyna je zawdzięcza.
Głos jakiś wewnętrzny szeptał mu ustawicznie „nosi na palcu obrączkę daną jej przez innego...“ i „nie dla ciebie i przez ciebie głos jej nabiera tak cudownych, nieziemskich tonów“.
Znalazł się za kulisami, gdy opuszczała scenę.
„Chodź, chodź prędko Raulu“, — zawołała Krystyna na jego widok, niezwracając uwagi na kryty — tyków i wielbicieli jej talentu, cisnących się do niej ze słowami uznania. Pociągnęła Raula w głąb garderoby.
Raul łkając, jak dziecko, osunął się przed nią na kolana. Pochylona nad nim Krystyna czekała, aż się uspokoi. Nagle podniosła głowę, patrząc przed siebie niespokojne, szybko ucałowała czoło młodego człowieka i pociągnęła go ku drzwiom.
„Jutro zobaczymy się najdroższy — szepnęła łagodnie. — Bądź szczęśliwy i spokojny Raulu. Dla ciebie tylko śpiewałam dziś wieczorem“.
Ale dwa dni nieobecności Krystyny wprowadziły w ich szczery i przyjacielski stosunek jakiś przymus i oziębienie.
Raul resztkami sił panował nad wybuchem szalonej, rozpaczliwej zazdrości której pokonać w sobie nie mógł; ciężka, tajemnicza atmosfera tej garderoby, w której zawiązał się smutny ich dramat, dusiła go. Krystyna odgadła to i nie zatrzymywała Raula w pokoju.
Całemi godzinami teraz błądzili ręka w rękę po olbrzymim gmachu opery, zwiedzając wszystkie sale, korytarze, pracownie, garderoby i krużganki siedemnastu pięter, zatrzymując się, by spocząć na chwilę na darniowej ławeczce wspaniałego ogrodu, lub lasku, misternie i artystycznie wykonanego mistrzowską ręką dekoratora.
Raul dziwił się dlaczego więzi go tu przy sobie w tym sztucznym, zimnym świecie, pomiędzy zakurzonymi papierowymi kwiatami i krzewami i płóciennemi ścianami starych ruin i zamczysk, tak, jakgdyby inny, prawdziwy i piękniejszy świat nie istniał już dla nich. Młodzieniec wahał się jednak przy stawianiu najbłahszych nawet pytań, nie chcąc narazić Krystyny na daremne przykrości, gdy nie będzie mogła lub chciała na nie odpowiewiedzieć.
Niekiedy szła z nim do olbrzymich sal przyćmionych, dusznych, gdzie nigdy promień słońca nie doszedł, napełnionych błyszczącymi zbrojami, wspaniałymi różnobarwnymi kostjumami, i tkanymi złotem i srebrem, gdzie rzędem stali zakurzeni rycerze średniowieczni z opuszczonymi przyłbicami i, dotykając delikatną dłonią ich twardych pancerzy, mówiła im, uśmiechając się dziecinnie, że wieczorem wskrzesi ich do życia i zawezwie na krwawy bój... — przy oślepiającym blasku świateł i dźwiękach wspaniałej muzyki.
To znowu pukała dyskretnie do małych korytarzowych drzwi na górnych piętrach i wchodziła z Raulem do małych, wąskich pokoików, gdzie przy świetle elektrycznem pracowali zgarbieni, pochyleni, starzy krawcy szewcy i złotnicy, opery, przykrawając, szyjąc, oczyszczając potrzebne kostjumy i rekwizyta na wieczorne przedstawienie.
Byli to po większej części ludzie od lat wielu zajęci pracą w gmachu opery, którzy przeżyli już niejedne rządy i dla których poza tymi grubymi, dusznymi murami, nic więcej nie istniało. Wszyscy oni znali Krystynę i uśmiechem życzliwym witali jej zjawienie się, a ona dla każdego z nich znajdowała serdeczne słówko zachęty lub przyjaźni.
I tak dnie upływały, a Raul i Krystyna, żyjąc tem zamkniętem życiem, starali się nadaremno ukryć przed sobą główną, jedyną może troskę ich serc.
Krystyna, która do tej pory zadziwiała Raula zimną krwią i spokojem, stawała się coraz bardziej nerwową, bez widocznej przyczyny. Niekiedy, podczas tych codziennych zwiedzań i spacerów, ulegała napadom sztucznej jakiejś wesołości. Biegła szybko bez celu, przeskakując dekoracje i dywany, wdrapując się na chwiejące się rusztowania i balkony i po chwili, blada, drżąca przystawała, ręką przyciskając serce i niespokojnem spojrzeniem badając mroki, czające się po kątach. I nagle wołała: „nie tędy Raulu! nie tędy! — śmiejąc się nerwowo i nienaturalnie. A ilekroć młody człowiek, zaniepokojony, chciał zbadać przyczynę zaszłej w niej zmiany i prosił ją o wytłumaczenie, odpowiadała niezmiennie:— „To nic Raulu! to nic! przysięgam ci, że to nic".
Raz, gdy przechodzili przez scenę, stanęli mimowoli przed otwartą zapadnią.
Raul pochylił się nad głębokim i ciemnym otworem i rzekł:
„Pokazałaś mi swoje górne królestwo, Krystyno, daj mi zwiedzić teraz podziemne.
Krystyna drżąca objęła go ramionami, jak- gdyby broniąc go przed jakiem niebezpieczeństwem i szepnęła ledwie dosłyszanym głosem:
„Nie, nigdy!... Zabraniam ci tam chodzić, pamiętaj. To wszystko co jest tam, pod ziemią, należy do niego."
„Więc „on“ tam mieszka?“ — zapytał Raul, patrząc głęboko w oczy Krystynie.
„Czy ja ci to powiedziałam!... Co ci po głowie chodzi, Raulu?!... Co za nowe szaleństwo!... Chodź, proszę cię, chodź stąd, zaraz,“ — prosiła, pociągając silnie towarzysza.
Zapadania nagle w niewytłumaczony sposób zamknęła się z takim trzaskiem, że chwilę stali ogłuszeni.
„To pewnie „on“ zamknął, on tu być musiał,“ — zawołał Raul.
„Nie! nie! To maszyniści!“
„A gdyby jednak to był „on“!
„To niemożliwe! On jest zamknięty! On pracuje!“
Dreszcz silny wstrząsnął ciałem śpiewaczki.
„Nad czemże on pracuje?“
„Oh! nad czemś strasznem! Możemy być spokojni. Gdy nad tem pracuje, nie widzi i nie słyszy nic i nie je nieraz kilka dni!“
Pochyliła się w stronę zapadni, wstrząsana ciągle nerwowem drżeniem. Raul w milczeniu obserwował ją bacznie.
„Gdyby to naprawdę był on!“ — westchnęła po chwili.
„Lękasz się go, Krystyno?“ — zapytał nieśmiało Raul.
„Ależ nie!“ — i wzruszona nagle objęła rękami głowę młodego człowieka i przytuliła do siebie.
Raul odczuł, co dzieje się w sercu Krystyny. Widział, że szuka u niego ratunku i opieki przed tym niewidzialnym, a strasznym wrogiem i odczuł całą swoją niemoc i bezsilność.
Dnia tego nie mówiono już więcej o tajemniczym nieznajomym, ale gdy nazajutrz Krystyna blada, z zaczerwienionemi od płaczu oczami, przyszła na zwykłe spotkanie, Raul postanowił, bez względu na wszystko, dowiedzieć się prawdy.
Krystyno! posłuchaj mnie, — rzekł ostro, — pojadą do bieguna północnego, tylko w tym wypadku, gdy mi powiesz nazwisko tego nędznika.“
„Na miłość boską! Raulu, zamilknij, błagam cię! Gdyby on cię usłyszał!...”
Błędnemi, wystraszonemi oczami Krystyna wodziła dokoła siebie.
„Uwolnię cię z pod jego wpływu, Krystyno, przysięgam! — zawołał Raul, doprowadzony do szaleństwa widocznym jej lękiem. Uwolnią cię na zawsze! Ukryję przed nim. Będziesz mogła żyć spokojna i szczęśliwa!... A potem odjadę, jeżeli tego zażądasz!”
Krystyna pochwyciła ręce Raula i przycisnęła je z całych sił do piersi.
„Chodźmy! Chodźmy stąd na górne piętra,” — prosiła.
Pobiegła tak szybko po schodach, że Raul ledwie podążyć mógł za nią.
Znaleźli się niebawem na najwyższem piętrze, prawie pod dachem, w labiryncie belek i desek, które Krystyna przeskakiwała zręcznie, oglądając się ciągle poza siebie.
Ale pomimo tej ostrożności nie dostrzegła cienia, przesuwającego się tuż za nimi i śledzącego każde ich poruszenie.
Raul również go nie widział, bo skoro miał Krystynę przed sobą — cały świat mógł nie istnieć dla niego.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Gaston Leroux i tłumacza: anonimowy.