Uśmiech szczęścia

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Joseph Conrad
Tytuł Uśmiech szczęścia
Podtytuł opowieść portowa
Pochodzenie Między lądem a morzem
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze IGNIS S. A.
Data wyd. 1925
Druk Zakł. Graf. Drukarnia Polska
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jan Lemański
Tytuł orygin. A Smile of Fortune
Podtytuł oryginalny Harbour Story
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

UŚMIECH SZCZĘŚCIA
OPOWIEŚĆ PORTOWA
Już od samego wschodu słońca stałem, zapatrzony w dal. Okręt cicho sunął po gładkiej wodzie. Pilno mi było po sześćdziesięciodniowej podróży wylądować na tej urodzajnej i pięknej wyspie podzwrotnikowej. Entuzjastyczniejsi z jej mieszkańców mówią o niej z upodobaniem, jako o „Perle Oceanu“. Owszem, nazywajmy ją Perłą“. To dobre imię. Perła, z której sączy się na świat dużo słodyczy.

Chcę wam tylko przez to powiedzieć, że rośnie tam najprzedniejsza trzcina cukrowa. Dla niej i z niej żyje cała ludność tej Perły. Cukier jest dla niej, że się tak wyrażę, chlebem powszednim. I ja przybywałem tutaj po ładunek cukru, w nadziei, że krescencja się udała i że frachty będą wysokie.
Burns, mój starszy oficer, rozpoznał ląd najpierwej, i niebawem zachwyciła mię błękitna, strzelista jego zjawa, nieomal przezrocza na tle jasnych niebios, czysta emanacja, ciało astralne wyspy jakiejś, powstające zdaleka na moje przywitanie. Rzadki to fenomen — widok owej Perły z odległości mil sześćdziesięciu. Czyżby doprawdy miało mię spotkać na tej wyspie coś tak wyjątkowo szczęsnego, jak ta przepiękna rozmarzająca wizja, którą tylko niewielu żeglarzom, wybrańcom zdarzyło się ujrzeć.
Lecz z radosnem uczuciem, żem odbył kurs, łączyła się okropna myśl o interesach. Niepokoiłem się o skuteczne ich załatwienie i chciałem też usprawiedliwić pochlebną szerokość danych mi przez mego armatora zleceń, ujętych w szlachetną formułę: „Pozostawiamy panu użycie okrętu tak, jak pan to uzna za najlepsze...” W ten sposób cały świat był mi oddany na widownię dla wykazania moich zdolności, które jednak nie wydawały mi się większemi od łepka szpilki.
Tymczasem wiatr ustał, i Burns zaczął robić nieprzyjemne uwagi o moim zwykłym braku szczęścia. Widać, że jego oddanie dla mnie pobudza go do krytycznych dogadywań przy każdej sposobności. Nie traktowałbym wszakże pobłażliwie jego humorów, gdyby nie ta okoliczność fatalna że onego czasu pielęgnowałem go w rozpaczliwej morskiej chorobie. Wydarłszy go, że tak powiem, z objęć śmierci, byłoby mi głupio wyrzucać takiego sprawnego oficera. Ale czasami pragnąłem, żeby się podał sam do dymisji.
Za późno było na lądowanie, i musieliśmy kotwicować za przystanią aż do jutra. Nastała noc przykra i bez wypoczynku. Nie znając tej obcej dla nas obu rejdy, i Burns i ja przebyliśmy nieomal cały czas na pokładzie. Skręty chmur staczały się z porfirowych skał, u podnóża których leżeliśmy. Zerwał się wiatr i huczał wśród obnażonych rej, wydając srogi poryk z przygrywką żałosnych jęczeń. Szczęście to dla nas, żeśmy zdążyli spuścić kotwicę przed zapadnięciem zmroku — powiadam. Mielibyśmy paskudną trwożną noc, kołacząc się pod żaglami za portem. Ale mój starszy oficer nie był tem przejednany.
— Pan nazywa to szczęściem, proszę pana! Tak — nasze zwykłe szczęście. Ten rodzaj szczęścia nie ma już, Bogu dzięki, od siebie gorszego.
Tak burczał wśród tych czarnych godzin, ja zaś przeżuwałem swój zasób filozofji. Ach, ależ była to jątrząca, mozolna, nie kończąca się noc — ten postój na kotwicy tuż u owego ciemnego wybrzeża. Naokoło okrętu słychać było warkot wzburzonej wody. Od czasu do czasu dzika dma wichury z jakiegoś skalnego żlebu w górach wyszarpywała z lin naszego takelunku rozdzierająco płaczliwy ton, jakby zawodzenie potępieńczej duszy.

I  •  II  •  III  •  IV  •  V  •  VI



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Joseph Conrad i tłumacza: Aniela Zagórska.