Strona:Joseph Conrad - Między lądem a morzem.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jak ta przepiękna rozmarzająca wizja, którą tylko niewielu żeglarzom, wybrańcom zdarzyło się ujrzeć.
Lecz z radosnem uczuciem, żem odbył kurs, łączyła się okropna myśl o interesach. Niepokoiłem się o skuteczne ich załatwienie i chciałem też usprawiedliwić pochlebną szerokość danych mi przez mego armatora zleceń, ujętych w szlachetną formułę: „Pozostawiamy panu użycie okrętu tak, jak pan to uzna za najlepsze...” W ten sposób cały świat był mi oddany na widownię dla wykazania moich zdolności, które jednak nie wydawały mi się większemi od łepka szpilki.
Tymczasem wiatr ustał, i Burns zaczął robić nieprzyjemne uwagi o moim zwykłym braku szczęścia. Widać, że jego oddanie dla mnie pobudza go do krytycznych dogadywań przy każdej sposobności. Nie traktowałbym wszakże pobłażliwie jego humorów, gdyby nie ta okoliczność fatalna że onego czasu pielęgnowałem go w rozpaczliwej morskiej chorobie. Wydarłszy go, że tak powiem, z objęć śmierci, byłoby mi głupio wyrzucać takiego sprawnego oficera. Ale czasami pragnąłem, żeby się podał sam do dymisji.
Za późno było na lądowanie, i musieliśmy kotwicować za przystanią aż do jutra. Nastała noc przykra i bez wypoczynku. Nie znając tej obcej dla nas obu rejdy, i Burns i ja przebyliśmy nieomal cały czas na pokładzie. Skręty chmur staczały się z porfirowych skał, u podnóża których leżeliśmy. Zerwał się wiatr i huczał wśród obnażonych rej, wydając srogi poryk z przygrywką żałosnych jęczeń. Szczęście to dla nas, żeśmy zdążyli spuścić kotwicę przed zapadnięciem zmroku — powiadam. Mielibyśmy paskudną trwożną noc, kołacząc się pod żaglami za portem. Ale mój starszy oficer nie był tem przejednany.