Trzy twarze Józefa Światły/Biuro Specjalne

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Andrzej Paczkowski
Tytuł Trzy twarze Józefa Światły
Podtytuł Przyczynek do historii komunizmu w Polsce
Rozdział Biuro Specjalne
Wydawca Prószyński Media Sp. z o.o.
Data wyd. 2009
Druk Drukarnia Wydawnicza im. W. L. Anczyca S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Biuro
Specjalne

Utworzenie Biura Specjalnego nie zracjonalizowało dotychczasowej struktury, a właściwie tylko ją rozbudowało. W odróżnieniu od pozostałych pionów, w których obowiązywał wewnętrzny podział merytoryczny (przedmiotowy), na poszczególne obszary zainteresowania, np. w V Departamencie jeden wydział zajmował się związkami wyznaniowymi, inny młodzieżą, jeszcze inny administracją państwową — Biuro Specjalne, podobnie jak „grupa specjalna”, miało strukturę opartą na zadaniach technicznych, czyli funkcjonalną. Stworzono w nim bowiem wydziały: operacyjny, śledczy, obserwacyjny (zajmujący się inwigilacją), ogólny (m.in. kartoteki i ewidencja) oraz ochrony obiektów. W rezultacie, jak później stwierdzono, „powstało krzyżowanie się i nierzadko dublowanie spraw ”, „wydawanie sprzecznych decyzji”, nie było „jednolitości w planowaniu rozpracowań” i „jednolitej polityki represyjnej”. W pewnym sensie wszystkie działy były dodatkiem do Wydziału Śledczego. Innym mankamentem był brak instancji Biura na szczeblu wojewódzkim, co np. warunkowało, aby każdy wyjazd funkcjonariuszy „w teren” — na przesłuchanie aresztowanego czy spotkanie z tajnym współpracownikiem, który był w gestii lokalnego ubeka — uzgadniać w odpowiednim departamencie. Natomiast siecią terenową w dalszym ciągu zarządzał departament Brystygierowej, w którym zajmowano się tym, nad czym pracowało Biuro — od „trockistów” po „Defę” i „dwójkę”. Właśnie z podpisem Brystygierowej np. komórka techniki operacyjnej otrzymała „Zamówienie PT N r 101” na założenie podsłuchu w domowym telefonie Zenona Kliszki, który wciąż (24 września 1949 r.) formalnie był członkiem KC. „Grupa specjalna” istniała już od prawie roku, a przecież to ona miała zajmować się „odchyleniem prawicowo-nacjonalistycznym” czy „gomułkowszczyzną”.
Mało tego, że właściwie nieuchronne były kolizje z departamentem Brystygierowej, to w rzeczywistości powstały dwa Biura Specjalne. Jedno o strukturze, którą już przedstawiłem, kierowane przez Fejgina i drugie, oparte na dotychczasowych doświadczeniach a częściowo na zasobach informacyjnych V Departamentu, na czele którego stal Henryk Piasecki. „Biuro Piaseckiego” miało zajmować się osobami z wyższych szczebli hierarchii partyjnej i państwowej, ale nie posiadało własnego zaplecza operacyjnego i musiało korzystać z pomocy „Biura Fejgina”. Sprawę dodatkowo komplikował fakt, że każde z nich miało innego zwierzchnika w kierownictwie resortu — Fejgin podlegał Romkowskiemu, a Piaseckiego nadzorował Lewikowski. Trudno powiedzieć, czy podział ten powstał z rozmysłem, tzn. czy chodziło o świadome wprowadzenie przez Bieruta i Bermana jakiejś rywalizacji w bezpiece, aby łatwiej ją podporządkować, czy też brał się z ambicji osobistych samych ubeków najwyższego szczebla. Na pewno, jak wynika z licznych świadectw składanych w 1954 r., dualizm ten był jednym z powodów konfliktu Światło-Piasecki na tle prowadzenie poszczególnych spraw, a zapewne też o prestiż i pozycję. Z czasem przerodził się w prawdziwą wojnę personalną. Biuro Specjalne było instytucją unikalną, nie tylko z uwagi na strukturę i istniejące podziały, ale także dlatego, że nie miało swoich odpowiedników w organach bezpieczeństwa innych państw komunistycznych. Gdzie indziej, tropiąc „odchylenia”, działano bowiem opierając się o zespoły operacyjne powoływane ad hoc, podobnie jak to było w bezpiece w czasie istnienia „grupy specjalnej”. Tak przynajmniej wynika ze znanych mi prac brytyjskiego historyka Dennisa Deletanta o Rumunii, Karela Kaplana o Czechosłowacji czy wydanego przez IPN opracowania zbiorowego A Handbook of the Communist Security Apparatus in East and Central Europe. Własnych badań źródłowych nie byłem w stanie podjąć.
Niekonsekwencje organizacyjne nie hamowały jednak biegu śledztw i represji, a na pewno nie przeszkadzały Światłe, który — jak wynika z wielu świadectw — bardziej pasjonował się konkretnymi działaniami operacyjnymi, niż różnicami między trockistami a titoistami. Jego kariery nie zablokowała negatywna opinia, jaką wydał szef kadr MBR Mikołaj Orechwa, który wprost stwierdził, iż Światło „na stanowisko Vice-Dyrektora Biura Specjalnego nie nadaje się. Może być Naczelnikiem Wydziału I [tj. Operacyjnego] tego Biura”. Uważał on, że Światło wprawdzie „uchodzi za bardzo dobrego pracownika operacyjnego”, jednak „cechuje go duża zarozumiałość i brak [właściwego] podejścia do współpracowników, wśród których nie cieszy się autorytetem ”, a ponadto „w życiu społecznym i partyjnym zupełnie się nie udziela”. Orechwa, oficer sowiecki dobrze znający polskie realia, ponieważ przed wojną był członkiem Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi, przygotował nawet wniosek nominacyjny „na naczelnika wydziału I”, który dał do podpisu Romkowskiemu, ten jednak skreślił te słowa i wpisał „vice dyrektor Biura Specjalnego”. Nie wiem, czy konsultował z kimś (ministrem, Bierutem?) tę decyzję. Raczej zrobił to na własną rękę, za co później musiał wielokrotnie się kajać.
W ten sposób, formalnie z dniem 7 marca 1950 r., Światło stał się zastępcą Fejgina, co automatycznie kończyło szeregowanie go jako naczelnika wydziału w I Departamencie. Awans finansowy (do II grupy uposażenia) dostał jednak dopiero rok później, a kolejnej gwiazdki na pagonach nigdy się nie doczekał. Można nawet powiedzieć, że jego status został obniżony — w „grupie specjalnej” podlegał bezpośrednio Romkowskiemu, w Biurze Specjalnym miał dodatkowego zwierzchnika w osobie Fejgina. W rzeczywistości Światło robił to samo, co do tej pory, a zakres jego obowiązków wzrastał w tempie poszerzania się obszaru zainteresowań Biura Specjalnego. Jednak pozycja Światły jako „głównego operatywnika” nie była zagrożona zarówno jeśli chodzi o prowadzenie rozpracowań, jak i dokonywanie „realizacji”. Jak wynika ze znanych mi dokumentów, stosunkowo rzadko bezpośrednio uczestniczył w przesłuchaniach, natomiast w dalszym ciągu nadzorował „Spacer”. Nie tylko podejmował ważniejsze decyzje, do niego należało również reagowanie na rozmaite, drobne nieraz, wydarzenia. Np. gdy w Miedzeszynie przebywała Zofia Gomułkowa, Światło przeprowadził z nią „rozmowę dyscyplinującą”, kiedy okazało się, że końcem wypalonej zapałki wpisywała swoje imię, nazwisko i datę aresztowania w książkach dostarczanych jej z biblioteki. Wedle niektórych świadectw zajmował się też oddziaływaniem na stan psychiczny więźniów, stosując mniej lub bardziej wyrafinowane metody. Wobec Fielda np. zachowywał się raz poprawnie, spełniając jego prośby dotyczące choćby poprawy wyżywienia, aby po paru dniach bez żadnego powodu, powtórnie nakazać dostarczanie ohydnej strawy. W zależności od bieżących potrzeb — a może od humoru — konkretnym więźniem zajmowali się mniej lub bardziej brutalni strażnicy, a Światło musiał dobrze wiedzieć, że ma do dyspozycji różnych podwładnych. Choć zajmował się w zasadzie tylko „Spacerem”, bywał też w pawilonie X więzienia mokotowskiego, zapewne i w „podręcznym” areszcie na Koszykowej, a także w aresztach w urzędach wojewódzkich. W każdym razie pozostał w (złej) pamięci wielu więźniów, również tych, którzy nie siedzieli w Miedzeszynie. Przez niektóre więźniarki nazywany był „tłustym zającem”, co oddaje raczej pogardę, jaką wobec niego żywiły niż strach przed nim. Określenie to, czy raczej przezwisko, wzięło się zapewne z prezencji Światły, który — jak wynika z urzędowych zdjęć z tego okresu — mocno przybrał na wadze, co było widoczne także na twarzy. Być może nawiązywało ono do jakichś niestosownych (lubieżnych?) zachowań podpułkownika.
Niezależnie od tego, jak często bywał w aresztach i w więzieniach, jego specjalnością było sporządzanie „notatek informacyjnych” podsumowujących informacje zebrane na podstawie protokołów przesłuchań i różnych materiałów operacyjnych. Tytułem przykładu mogę podać, że Światło sporządził — a w każdym razie podpisał — następujące „notatki”: jeszcze w okresie istnienia „grupy specjalnej” (5 października 1949 r.) o „sprawie Spychalskiego”, a później Gomułki (17 sierpnia 1950 r.), Żymierskiego (21 września 1950 r.), Ignacego Logi-Sowińskiego (15 marca 1951 r.). Niektóre z nich były nieomal opracowaniami — notatka o Żymierskim liczyła 36 stron, o Spychalskim 33 strony, a o Lodze-Sowińskim 25 stron. Już od marca 1949 r. sporządzał też bieżące i okresowe omówienia lub raporty z „danych uzyskanych w toku śledztwa”, np. „Notatka informacyjna Nr 85” zawiera opis zeznań 12 osób, które były przesłuchiwane łącznie 23 razy, notatka „Nr 99”, liczy 15 stron i zawiera opisy oraz liczne cytaty z 15 przesłuchań 9 więźniów. Jak wynika z Raportu o danych uzyskanych w toku śledztwa od 29 stycznia do 14 lutego br. [1951], czyli w ciągu około dwóch tygodni, przesłuchano 86 osób, a więc „pracowano” intensywnie. Dokumenty tego rodzaju, choć wielostronicowe, rzadko zawierały wnioski co do dalszych kierunków przesłuchań. Wnioski takie zapisywano we wspomnianych wcześniej syntetycznych notatkach, dotyczących czy to poszczególnych osób, czy rozpracowań („spraw”) grupowych.
Przedstawiając wyniki przesłuchań, Światło nie zawsze przestrzegał wskazówek płk Szűcsa: na marginesie jednej z nich (z 27 marca 1950 r.) Romkowski czuł się zmuszony skarcić podwładnego: „Płk. Światło. Nie należy podawać streszczeń [przesłuchań] Lech[owicza] i Jar[oszewicza] powtarzających brednie”. Zmiany organizacyjne nie spowodowały bowiem zmian ani w metodach śledztw, ani celów, do których dążyła bezpieka. W rezultacie wciąż wiele było niezbornych zeznań, co często wynikało ze stanu psychicznego zmaltretowanych więźniów lub nawet choroby psychicznej (jak Emilii Jaroszewicz), czasami z przyjmowanej przez niektórych przesłuchiwanych taktyki opowiadania oczywistych bzdur, aby wskazać w ten sposób na absurdalność oskarżeń. Wielu nie przyznawało się do czynów, o które ich oskarżano albo kluczyło, mówiąc o sprawach drugorzędnych; np. w jednej z notatek sporządzanych przez Światłę, oceniającej (21 czerwca 1950 r.) przebieg przesłuchań Hrynkiewicza, można przeczytać: „od samego początku zajął negatywny stosunek do śledztwa, w którym uporczywie trwa, zeznaje bardzo opornie, a materiał który daje jest zdawkowy, oparty o legendę jego pracy dla dobra «naszej sprawy»”. Inni poddawali się presji: „Przyrzekam — mówił kompletnie zdesperowany i zmaltretowany Spychalski — że wszystko powiem, co tylko będę pamiętał, a jeśli czegoś nie pamiętam, to proszę mi powiedzieć, a ja na pewno się przyznam”. Niezależnie od tego czy wydawano jakieś specjalne polecenia, czy nie, „zeznający opornie” zawsze musieli liczyć się z tym, że zostaną poddani torturom lub presji psychicznej, trafią do karceru, będą dodatkowo szykanowani w celi, ograniczy im się racje żywnościowe.
Rola Światły i sporządzanych przez niego informacji z przebiegu przesłuchań była o tyle istotna, iż w sprawach prowadzonych przez Biuro Specjalne (a także poprzednio przez „grupę specjalną”, później zaś przez X Departament) na ogól przyjmowano zasadę „śledztwa wycinkowego”, tzn. funkcjonariusze śledczy zajmowali się jednym czy paroma więźniami, których przesłuchiwali, ale nie mieli orientacji w całości danej „sprawy”. Ci, którzy wypytywali jakiegoś więźnia o Spychalskiego rzadko znali materiały z przesłuchań samego Spychalskiego czy innych więźniów, nie mówiąc o dokumentach operacyjnych sprzed aresztowania danej osoby lub dotyczących osób „związanych ze sprawą”, ale pozostających wciąż na wolności. Zwłaszcza w początkowym okresie śledczy i funkcjonariusze operacyjni słabo orientowali się w niuansach czy to organizacyjnych (np. struktur kontrwywiadu AK), czy personalnych (kto kogo i od kiedy znał, jakie były stosunki osobiste w danym środowisku), a nawet politycznych. Pod pewnymi względami dotyczyło to także najwyższych rangą funkcjonariuszy: minister (Radkiewicz), wszyscy wiceministrowie (Mietkowski, Lewikowski, Romkowski, Świetlik) i najbardziej zainteresowani dyrektorzy czy wicedyrektorzy (Fejgin, Piasecki, Brystygierowa, Światło, Józef Kratko, Józef Czaplicki), a także Berman, wojnę spędzili w Związku Sowieckim i kiedy pojawili się w Polsce mieli raczej kiepską orientację w działalności podczas okupacji i okolicznościach wielu wydarzeń. Wiedza przeciętnego śledczego czy „operatywnika” na ten temat kształtowana była z jednej strony przez polityczne czy ideologiczne klisze, takie jak współpraca „faszystowskiej” AK z Gestapo czy „zapluty karzeł reakcji”, z drugiej powstawała na podstawie... przesłuchań oraz informacji udzielanych przez agenturę, która z zasady mówiła to, czego od niej oczekiwali prowadzący ją funkcjonariusze. Ci zaś, zwłaszcza niżej postawieni i młodzi — a było takich coraz więcej — nie mieli właściwie żadnej wiedzy o utarczkach czy walkach frakcyjnych między komunistami, informacje zaś, które posiadali, pochodziły z broszur propagandowych, głównie ze sławetnego Krótkiego kursu historii WKP(b), który w Polsce ukazał się w 1949 r. Wiedzę starano się uzupełniać na szkoleniach partyjnych, ale prelegenci w zasadzie opierali się na tych samych materiałach. Narzekano też, że szkolenia odbywają się po godzinach pracy, kiedy wszyscy — łącznie z prelegentami — są zmęczeni. W dodatku Światło, który był niezwykle wymagający wielokrotnie wydłużał dzień pracy. Można sobie wyobrazić, że pewna część słuchaczy, zwłaszcza śledczy czy zajmujący się obserwacją, po prostu drzemała podczas tych prelekcji. Nie lepiej było na zebraniach komórki partyjnej, podczas których wygłaszane były polityczno-ideologiczne referaty.
Pierwiastkowe informacje zbierane przez funkcjonariuszy śledczych były kumulowane na wyższym szczeblu, skąd z kolei przekazywano je w formie owych „notatek” jeszcze wyżej. Udało mi się ustalić, że materiały sporządzane przez Światłę otrzymywali bezpośrednio Radkiewicz, Romkowski, Różański (jako dyrektor Departamentu Śledczego) oraz sowietnik, którym przez dłuższy czas był płk Nikołaszkin, ten sam, pod którego komendą przeprowadzono w marcu 1945 r. „operację Witos”, a więc stary znajomy Światły. Niewątpliwie część tych notatek — na pewno wszystkie ważniejsze, czyli dotyczące kluczowych „spraw” — trafiała do członków Komisji ds. Bezpieczeństwa, którzy otrzymywali także protokoły istotniejszych przesłuchań czy wręcz transkrypty zapisów magnetofonowych, wyciągi z informacji składanych przez agentów celnych oraz z materiałów operacyjnych. Romkowski i Fejgin odbywali też przesłuchania w formie „rozmowy” z najważniejszymi więźniami (np. Spychalskim czy Gomułką). Niektóre z nich były protokołowane lub sporządzano z nich notatki. Rozmowy tego rodzaju, zgodnie z syndromem tak świetnie opisanym przez Arthura Koestlera w powieści Ciemność w południe, jako „kompleks Rubaszowa”, miały skłonić do przyznania się do winy przez „granie” na poczuciu lojalności wobec partii, która wedle leninowskiej wykładni „nigdy się nie myli”. O ile udało mi się ustalić, Światło nie uczestniczył w tego typu przesłuchaniach. Zapewne dlatego, że stał za nisko w hierarchii politycznej, ponieważ — jak skarżył się żonie — miał za mały staż partyjny i „za krótko siedział w więzieniu”. Niemniej z uwagi na swoje usytuowanie najpewniej znał wszystkie — lub prawie wszystkie — dokumenty, które były przekazywane na najwyższy szczebel.
Z pewnością z materiałów tych korzystali Bierut i Berman, co poświadczają nie tylko późniejsze zeznania czy relacje, ale przede wszystkim ich odręczne uwagi lub podkreślenia w maszynopisach, które otrzymywali. Od obu „panów B.” pochodziły nie tylko wskazówki co do dalszego biegu śledztw i listy osób, które należało rozpracowywać lub aresztować, ale czasami także konkretne „pytajniki”. Najpewniej przedkładanym dokumentom towarzyszyły ustne wyjaśnienia, ale nie mam pewności, że w udzielaniu ich uczestniczył Światło. Sądzę, że robili to raczej tylko Romkowski i Fejgin, a w odniesieniu do „spisku w wojsku” Mietkowski i szefowie GZI. W każdym razie w notatkach i kalendarzykach Bieruta, których trochę się zachowało, jego nazwisko jako gościa nie występuje. Z kręgu MBP zostały uwiecznione nazwiska Radkiewicza (najczęściej), Romkowskiego, Mietkowskiego, Świetlika, Fejgina, Brystygierowej. Z tych spotkań zachowało się bardzo mało świadectw i nie sposób odtworzyć nie tylko ich przebiegu, ale także częstotliwości w jakiej się odbywały. Podobnie zresztą jest z dokumentacją tego, co działo się „oczko niżej” — na szczeblu ministerialnym czy na poziomie kierownictwa Biura Specjalnego lub X Departamentu. Z pewnością Światło spotykał się bardzo często — może nawet codziennie — z Fejginem i Romkowskim, ale poza jego dosyć bałamutnymi wypowiedziami w audycjach RWE i mało dokładnymi zeznaniami, jakie obaj zwierzchnicy Światły składali w latach 1955-1957 przed komisjami partyjnymi i prokuratorami, nic o nich nie wiadomo. Nie były protokołowane ani nie sporządzono osobnych notatek. W hierarchii zarządzania Światło znajdował się więc — licząc od góry — na czwartym szczeblu. Nad nim była Komisja ds. Bezpieczeństwa (Bierut, Berman, i Radkiewicz), potem wiceminister Romkowski, dalej dyrektor Fejgin i wreszcie on, zastępca dyrektora. Wprawdzie z wielu różnych świadectw składanych w 1954 r. i później wynika, iż Światło miał do Fejgina podobny stosunek jak do bezpośrednich zwierzchników z czasów, gdy pracował w kolejnych urzędach wojewódzkich — tzn. uważał, że jest lepszym czekistą, niemniej to Fejgin podpisywał większość dokumentów decyzyjnych, które wychodziły z Biura Specjalnego, w jego rękach były sprawy śledztw i on utrzymywał bezpośredni kontakt z aparatem KC i CKKP oraz zajmował się sprawami personalnymi. Natomiast Światło miał na pewno bardzo dobre rozeznanie w materiałach śledczych, a niemal monopolistyczne w sprawach operacyjnych, i największy wpływ na to, co działo się w „Spacerze”.
W sprawozdaniach i opracowaniach sporządzanych przez Światłę roi się od nazwisk. Zawsze pisano je wersalikami, aby były łatwiejsze do zauważenia i zapamiętania. Są to zarówno nazwiska osób już aresztowanych, jak i tych, które na podstawie znalezienia się w czyichś zeznaniach lub informacjach agenturalnych mogły być wciągane do owych sławetnych kartotek i spisów. Prawie wszystkie osoby wymienione w kartotekach były traktowane jako podejrzane. Otwierano wobec nich różnego rodzaju rozpracowania sprawdzające (ewidencyjne), w ramach których nie stosowano działań operacyjnych sensu stricto, ale m.in. wertowano ankiety personalne czy życiorysy składane w miejscach pracy lub w organizacjach partyjnych. Każdej osobie zarejestrowanej w ten sposób nadawano kryptonim i odpowiednie numery ewidencyjne. Zasady wymyślania kryptonimów nie były skodyfikowane i zależały od inwencji samych funkcjonariuszy. W sprawach, którymi zajmował się Światło — choć nie wiem czy to akurat on je wymyślał — natrafiłem na takie, jak: „Łysy” (Gomułka), „Łysowa” (żona Gomułki), „Dziobaty” (Władysław Bieńkowski, który rzeczywiście miał na twarzy „dzioby” po ospie), „But” (Ignacy Robb-Narbutt), „Atleta” (Loga-Sowiński), „Gruby” (Żymierski), „Prawnik” (Zenon Kliszko), „Kama” (Kazimierz Mijał), „Długi” (Janusz Zarzycki), „Tek” (Mieczysław Moczar), „Marshall” (Witold Rodziński), „Pustelnik” (Tadeusz Hołuj), „Kelner” (Tadeusz Ćwik), „Pisarz” (Aleksander Watt), „Grafik” (Mieczysław Berman, znany artysta niemający nic wspólnego z Jakubem Bermanem). Niektóre z nich tworzono w sposób neutralny np. od nazwisk (Narbutt — „But”, „Kama” od K[Kazimierz] M[ijal]) czy od wykonywanego zawodu („Pisarz”, „Grafik”), były jednak i takie, które miały charakter ośmieszający czy wręcz grubiański. Każdej rozpracowywanej osobie, niezależnie od tego czy stosowano wobec niej środki operacyjne, czy tylko „ewidencyjne”, zakładano teczkę. Gromadzone były i odkładane do teczek także różnego rodzaju listy i donosy, często anonimowe, czy informacje pozyskane od tajnych współpracowników, którzy powtarzali zasłyszane pogłoski, potwierdzone lub niepotwierdzone informacje o sprawach intymnych, nawykach i uzależnieniach. Tego rodzaju informacje pojawiały się też wcale często w protokołach z przesłuchań. W ten sposób w zasobach późniejszego X Departamentu zgromadzono np. „materiały kompromitujące” Ninę Andrycz, żonę premiera Cyrankiewicza. Zresztą sam premier również pozostawał w „zainteresowaniu” bezpieki, w związku z czym w „otoczeniu” jego i żony przebywał tajny informator. Bierut i Berman wiedzieli o obserwowaniu premiera, z pewnością nie była to inicjatywa Światły czy nawet Romkowskiego. W dokumentach zachowanych we wspomnianej już „szafie pancernej” Bieruta znajduje się nawet „teczka Bermana”, ale została ona założona na podstawie informacji agenturalnej (z 27 marca 1951 r.) przekazanej przez GZI, nie mam więc pewności czy Biuro Specjalne miało z nią coś wspólnego. Materiały z owej „szafy Bieruta” przechowywane są w Archiwum Akt Nowych, ale jest ona w istocie zbiorowiskiem dokumentów dotyczących setek osób różnej proweniencji i różnego kalibru — w porządku alfabetycznym od Adalińskiej Haliny do Zebrowskiego Tadeusza — a duża ich część powstawała przez kilkanaście lat po śmierci pierwszego właściciela „szafy”. W tymże archiwum są zresztą i inne „szafy” byłego przywódcy PRL.
Ważnym, a z biegiem czasu coraz ważniejszym, punktem wyjścia do rozpoczęcia rozpracowań czy wciągnięcia na listy osób „będących w zainteresowaniu” Biura Specjalnego, były informacje napływające z KC lub CKKP, niekiedy też z wojewódzkich instancji partyjnych. Komisja kontroli partyjnej gromadziła różnego rodzaju materiały głównie o działaczach, ale niekiedy i o zwykłych członkach PZPR. W atmosferze nieufności i pościgu za „wrogiem wewnętrznym” wiele osób zwracało pilną uwagę na wypowiedzi publiczne, a nawet prywatne kolegów, towarzyszy czy sąsiadów, a jeśli wydawały się im podejrzane zgłaszało je „po linii partyjnej”, bo przecież niewielu miało dostęp do bezpieki. Czasem były to informacje o charakterze obyczajowym, o kradzieżach lub nadużyciach, którymi siłą rzeczy Biuro Specjalne musiało się zajmować. Robiło to tym chętniej, że w razie potrzeby używane były jako „haki” użyteczne np. przy werbunku na tajnego współpracownika. Komisja prowadziła też — nie wiem na ile systematyczną i jak powszechną — weryfikację ankiet personalnych i życiorysów, składanych przy różnych okazjach w instancjach PZPR, zwracając uwagę na sprzeczności między jednym a drugim dokumentem czy też na luki w biografiach. Nie udało mi się znaleźć żadnych danych statystycznych, ale z pewnością wiele spraw budzących wątpliwości lub zastrzeżenia kierowano do sprawdzenia przez bezpiekę. O taką kontrolę w skali hurtowej zwracano się szczególnie po utworzeniu X Departamentu, o czym wspomnę później.
Na skutek impulsów z Komisji ds. Bezpieczeństwa czy CKKP, ale przede wszystkim w wyniku własnej działalności śledczej i operacyjnej, ilość rozpracowań szybko rosła. Jesienią 1951 r. w rejestrach Biura Specjalnego było ponad 1,8 tys. „spraw”, a niektóre z nich miały charakter grupowy. Można chyba przyjąć, iż w tym czasie w ewidencji tego pionu MBP znajdowało się kilka tysięcy osób. W tym samym czasie obliczono, że Biuro Specjalne — zapewne łącznie z „grupą specjalną” — aresztowało 302 osoby. W porównaniu z ogólnym „dorobkiem” resortu było to wciąż niewiele, ale kaliber aresztowanych był niewspółmierny z suchymi statystykami. Ogólny podział więźniów na różne kategorie może być zaskoczeniem, wedle utartych poglądów ofiarami Biura Specjalnego mieli być działacze komunistyczni. Tymczasem, według sporządzonej wówczas analizy, większość aresztowanych (176 na 302) na pewno nie miała z komunizmem nic wspólnego poza tym, że niektórzy z nich zajmowali się — urzędowo, jeśli tak można powiedzieć — zwalczaniem komunizmu. Otóż w liczbie tej 47 osób to dawni pracownicy II Oddziału SG, 29 przedwojennego MSW i urzędów śledczych, 100 zaś — pracownicy Delegatury Rządu RP na Kraj oraz oficerowie kontrwywiadu AK. Za komunistów można uznać „prowokatorów” (39) czyli osoby, które były podejrzane o współpracę z policją przed wojną, „trockistów” (12) i aresztowanych „ze sprawy Spychalskiego” (44). Była też kategoria „różni” (31), za którą nie wiadomo, kto się kryje. Zresztą w jedynym większym, pokazowym procesie, który Biuro Specjalne zdołało przygotować w grudniu 1951 r., na ławie oskarżonych nie było ani jednego komunisty, za to cztery osoby z kierownictwa „Startu”. Był to konspiracyjny kryptonim warszawskiej Ekspozytury Urzędu Śledczego, która była komórką Państwowego Korpusu Bezpieczeństwa, podległego z kolei Departamentowi Spraw Wewnętrznych Delegatury. Ekspozytury te pracowały na rzecz Cywilnych Sądów Specjalnych, które orzekały w sprawach o kolaborację, zdradę, szpiegostwo, a także o prześladowanie Żydów. Wiele osób sądzonych po zakończeniu śledztw prowadzonych przez Biuro Specjalne należało do tej samej kategorii: działaczy, pracowników i oficerów Polskiego Państwa Podziemnego (m.in. wspomniany już Kontrym czy Kazimierz Moczarski). Biuro było więc nie tylko „młotem” na różnych partyjnych odszczepieńców, ale kto wie, czy nie bardziej jeszcze instrumentem walki z państwem polskim zupełnie innym niż to, które zostało wprowadzone przez Armię Czerwoną.
Porządkując sprawy, którymi zajmowały się najpierw „grupa specjalna”, potem Biuro Specjalne i wreszcie X Departament, a których znaczna część „przechodziła” przez ręce Światły, należy wyróżnić dwa podstawowe obszary: komunistyczny i niekomunistyczny (a nawet: antykomunistyczny). W drugim z tych obszarów decydowała funkcjonalna przynależność poszczególnych osób, a więc ich związek — z reguły służbowy — z jedną z instytucji państwa polskiego, którą komuniści uważali za wymierzoną przeciwko nim zarówno przed wojną, jak i w czasie okupacji, a nawet już po 1945 r. (konspiracja niepodległościowa czy instytucje władz Rzeczypospolitej na obczyźnie lub szerzej pojmowanej emigracji). Osobną kategorią byli tylko oficerowie służby czynnej powojennej armii, którzy zostali wpisani w „spisek w wojsku”, ale z nimi Światło w zasadzie nie miał bezpośredniego kontaktu.
Natomiast na „obszarze komunistycznym” problem był znacznie bardziej skomplikowany. Szukając jakiegoś wspólnego mianownika, można zwrócić uwagę na to, czy dana osoba (lub grupa osób) przebywała, krócej lub dłużej, poza bezpośrednią kontrolą sowiecką, czy nie. Podejrzanymi stawali się bowiem ci, którzy znajdowali się na terenach okupowanych przez III Rzeszę lub mieli za sobą pobyt — mówiąc umownie — „na Zachodzie”. Do tej ostatniej kategorii należeli „szwajcarzy” (znajomi Fielda). W dokumentach bezpieki znajdujemy i takie wyróżnienia, jak „hiszpanie”, czyli uczestnicy wojny domowej w Hiszpanii, „Palestyńczycy”, czyli ci którzy przez jakiś czas przebywali w Palestynie, „amerykanie”, ci, którzy wrócili ze Stanów Zjednoczonych (lub Kanady), „meksykanie”, „francuzi” etc. Jeśli chodzi o komunistów lub ich najbliższych komilitonów, nie było przebacz: w kręgu podejrzanych lub wśród aresztowanych znalazły się i takie osoby, które były informatorami czy wręcz agentami sowieckich wywiadów, jak Rola-Żymierski, Hrynkiewicz, Lechowicz, Jaroszewicz czy Moczar. Oczywiście, jak w każdej regule i w tej nie obyło się bez wyjątków, takich jak Bierut, który od sierpnia 1941 r. przebywał na terenach okupowanych przez Niemcy (najpierw w Mińsku, później w Warszawie). Osobną kategorię wśród komunistów stanowili „prowokatorzy”, których tropiono w bezwzględny sposób. Dziś można to porównać do lustracji, w ramach której szuka się tajnych współpracowników SB wśród ludzi z opozycji demokratycznej czy „Solidarności”. W dokumentach bezpieki można znaleźć informacje, iż w ewidencji znajdowało się ponad 1,5 tys. „prowokatorów”, przy czym ani wówczas, ani dziś nie można ustalić, którzy z nich rzeczywiście byli informatorami policji lub podpisali zobowiązanie do zaprzestania działalności komunistycznej (co uczynił m.in. Radkiewicz), a którzy zostali tak zakwalifikowani na podstawie niejasnych wpisów w policyjnych rejestrach lub tylko w wyniku podejrzeń któregoś z towarzyszy. Nawet jeżeli nie prowadzili później żadnej działalności politycznej czy społecznej byli, oczywiście, „wrogami wewnętrznymi”, jak wspomniany już Aleksander Giercyk, który popełnił samobójstwo w „Spacerze”. Oddzielną kategorią, do której niemal każdy komunista mógł zostać przypisany, byli „trockiści”, których w ewidencji figurowały setki. Podejrzewam, że założono teczki znacznie większej liczbie „trockistów” niż kiedykolwiek było w Polsce rzeczywistych zwolenników stalinowskiego wroga Numer Jeden. Prowadzono też najdziwniejsze rozpracowania, nawet osób nieżyjących. 27 sierpnia 1951 r. Światło, jako wicedyrektor Biura Specjalnego, zatwierdził Plan operacyjno-śledczych przedsięwzięć w rozpracowaniu „M.K.B.R“. Kryptonim ten utworzono z pierwszych liter nazwisk: Mutzenmacher, Kamiński, Berdych i Roszkowski, a rozpracowanie dotyczyło tajemniczego zniknięcia w 1933 r. znanego działacza KPP Joska Mutzenmachera. Wedle wersji oficjalnej został zamordowany, według nieoficjalnej, znaleziony trup był kamuflażem, a Mutzenmacher miał pójść na usługi policji politycznej (pod nazwiskiem Kamiński), natomiast pod pseudonimem Jan Alfred Reguła opublikować w 1934 r. książkę Historia Komunistycznej Partii Polski w świetle faktów i dokumentów, w czasie okupacji współpracować z AK i — oczywiście — z Gestapo (pod nazwiskiem Berdych), a po wojnie ukrywać się we Wrocławiu (pod nazwiskiem Roszkowski) aż do naturalnej śmierci w 1947 r. Książka Reguły była czymś w rodzaju opowieści o „kulisach KPP”. Światło miał ją w swojej domowej bibliotece, a więc może w 1953 r. wziął przykład z jej autora? W rozpracowaniu tym przesłuchiwano dziesiątki osób zarówno aresztowanych w innych sprawach, jak i odpowiadających z wolnej stopy, sięgano do kartotek POW z lat I wojny światowej, zaangażowano najbardziej wydajnych śledczych z Biura Specjalnego. Wszystko to było aberracyjne, ale dosyć dobrze oddaje zarówno zasięg rozpracowań, jak i usilne poszukiwanie spraw, których istnienie podtrzymywało rozmiary i rozmach działalności Biura Specjalnego. Oraz dobre samopoczucie funkcjonariuszy.
Tak więc latem 1948 r. zaczęło się „niewinnie”, od kilkunastu czy kilkudziesięciu osób, ale raz uruchomiona machina represji i zbrodni rozbudowywała się i pochłaniała coraz więcej ofiar. Światło nie był jej spiritus movens, jednak zajmował znaczące miejsce, a na terenie, który mu przydzielono działał energicznie i bezwzględnie. Zajmował się, jak już wiemy, głównie pracą „za biurkiem”, gromadzeniem dokumentów i informacji, przetwarzaniem ich, sporządzaniem analiz i ocen, nadzorowaniem „Spaceru”, ale tym, co czyniło go słynnym w tam tych czasach, oczywiście, sława ta ograniczona była do kręgów osób dobrze wtajemniczonych — były „realizacje”, w których okazał się prawdziwym mistrzem. Chlubił się nimi w swych audycjach w Radiu Wolna Europa, rzeczywiście osobiście aresztował Spychalskiego (17 maja 1950 r.), Gomułkę (2 sierpnia 1951 r.) i Żymierskiego (14 marca 1953 r.). Mieć „na rozkładzie” dwóch byłych członków Biura Politycznego i marszałka — to było coś! Wiele aresztowań, w tym także te wymienione, wymagało precyzyjnych i pomysłowych przygotowań i choć decyzje, aby „zrealizować” tak ważne persony, po uprzedniej konsultacji w Moskwie zapadały w gabinecie Bieruta, to właśnie Światło — jeden z dziesiątków podpułkowników bezpieki — odpowiadał za ich sprawne przeprowadzenie.
31 stycznia 1950 r., jak ustalił Robert Spałek, Romkowski zatwierdził przygotowany przez Światłę Plan operacyjnych przedsięwzięć w celu zabezpieczenia obiektu „M”. Obiektem tym był Spychalski, wówczas zesłany do Wrocławia, gdzie pracował jako architekt, a literka „M” pochodziła zapewne od jego konspiracyjnego pseudonimu „Marek”, który był używany w ścisłym kręgu władzy jeszcze w 1948 r. Dla „zabezpieczenia obiektu” wyznaczono kilkunastoosobową grupę, która miała do dyspozycji samochód Citroen (6-cylindrowy), a zarówno gospodyni domowa, jak i dozorca willi, którą przydzielono Spychalskiemu, byli „ze składu osobowego WUBP”. Mieszkanie zostało wyposażone w aparaturę podsłuchową, a zatrudnione przy Spychalskim i jego rodzinie osoby wzajemnie się kontrolowały: „gospodyni — pisał w planie operacyjnym Światło — winna starać się zdobyć zaufanie (...) dozorcy”. Wydaje mi się, że „dozorca” wiedział lub domyślał się, kim jest „gospodyni”. Także osobista ochrona przyszłego marszałka PRL, przydzielona przez Departament Ochrony Rządu MBP była pod faktycznym kierownictwem szefa całej tej grupy operacyjnej, a więc gdy Światło przystąpił do „realizacji”, całkowicie kontrolował wydarzenia. Aresztowanie nastąpiło w chwili powrotu Spychalskiego do domu. Natychmiast został odwieziony do Miedzeszyna. Jak pisze Spałek, dwa dni później Bierut zawiadomił o tym sukcesie Stalina. Nazwiska egzekutora zapewne nie wymienił, ale być może w swoim raporcie przekazał je do Moskwy główny sowietnik przy ministrze.
Mniej pracochłonne, ale bardziej ryzykowne z uwagi na porywczy charakter i posiadanie broni, było aresztowanie Gomułki. Towarzysz „Wiesław”, jak go nazywali nawet nieznani mu osobiście pepeerowcy, co najmniej od jesieni 1949 r., był pod dosyć szczelną kontrolą komórki, którą kierował Światło, a obserwacja — zapewne dla Gomułki, wytrawnego konspiratora, dobrze widoczna — obejmowała także wyjazdy na urlop. Tak też było w lipcu 1951 r., gdy wraz z żoną zatrzymali się w Nowym Domu Zdrojowym w Krynicy. Już 3 lipca Światło zwrócił się do szefa techniki operacyjnej, Michała Taboryskiego: „Proszę o spowodowanie zainstalowania techniki w Domu Zdrojowym (...) w pokojach ustalonych przez kpt. Szenauka i prac[ownika] Waszego Departamentu [Witolda] Dobrowolskiego”. Prośba została spełniona. Wykonując polecenie, wydane osobiście przez Radkiewicza, Światło był na miejscu 2 sierpnia już o 3.00 rano. O 7.00 wszedł do pokoju i po kilkugodzinnych namowach nakłonił małżonków, aby udali się do Warszawy. Gomułka, w przeciwieństwie do żony, która — jak napisał w sprawozdaniu Światło — była agresywna i rozhisteryzowana, zachowywał się dosyć spokojnie, choć jego wypowiedzi „cechowała duża zjadliwość”. Domagał się, by jechać pociągiem, jednak Światło, pod pretekstem, że inaczej nie zdążą na pociąg, zdołał go przekonać, żeby wsiadł do samochodu, którym mieli dojechać na dworzec w Krynicy. Ale, oczywiście, samochód wyjechał z miasta. Jeszcze w Krakowie Światło łudził Gomułkę, że polecą samolotem, ale pomagający mu Szenauk stwierdził, że „nie mógł dostać biletów”. W efekcie dzięki skuteczności wybiegów, jakich używał Światło, nie było kłopotów: „Jechałem powoli, by do Warszawy przyjechać wieczorem, kiedy będzie ciemno”. Jak łatwo się domyśleć, właściwym miejscem pobytu okazał się Miedzeszyn, gdzie oboje Gomułków rozlokowano w osobnych budynkach. Pomieszczenia, w których się znaleźli, nie były wprawdzie zawilgoconymi, ciemnymi celami w suterynie, ale jednak było to więzienie. Światłe przypadł teraz dodatkowy obowiązek „opiekowania” się Gomułką. Zapewne był dumny z tego, że ma tak znamienitego więźnia, ale przysparzało mu to niemało pracy, musiał systematycznie składać raporty o tym, co robi i jak się czuje były Sekretarz Generalny Ten zaś był niesforny, wymagający, a z czasem zaczął podupadać na zdrowiu. Wprawdzie 4 września 1951 r. to właśnie Światło przygotował obszerną „Notatkę informacyjną dotyczącą Gomułki Władysława”, którą opublikował Andrzej Garlicki w tomie Z tajnych archiwów, jednak sam nie przesłuchiwał najważniejszego więźnia Bieruta. Nie uczestniczył też w „rozmowach” przeprowadzanych przez Fejgina i Romkowskiego, który notabene razem z Gomułką spędził w latach 1934-1935 kilka miesięcy w „szkole kominternowskiej” w Moskwie. Mieszkali nawet w jednym pokoju. Takie to były czasy i tacy to byli ludzie.
Licząc tylko od chwili powstania „grupy specjalnej”, Światło osobiście aresztował dziesiątki osób. Zdarzało mu się też uczestniczyć w aresztowaniach, którym i bezpośrednio kierowali inni funkcjonariusze. Być może z uwagi na doświadczenie miał być pomocny w razie ewentualnych kłopotów. W tym charakterze brał udział np. w zatrzymaniu bpa Czesława Kaczmarka i prymasa Stefana Wyszyńskiego. To drugie zdarzyło się zaledwie dziesięć tygodni przed ucieczką do Berlina Zachodniego. Jako uznany „operatywnik” uczestniczył też w wielu działaniach, które w istocie nie miały bezpośredniego związku z jego codziennymi obowiązkami, tj. walką z „odchyleniem”. W lipcu 1949 r. pojechał np. do Elbląga, gdzie po awarii w „Zamechu” rozpoczęto szeroko zakrojone śledztwo mające na celu wykrycie „sabotażystów” (a może nawet „dywersantów”) i brał udział w jego pierwszej fazie. Kiedy indziej wspólnie z Różańskim zajmował się „urabianiem”, siedzącego w „Spacerze” Stanisława Mierzeńskiego, by ten, zgodnie z planem ułożonym przez bezpiekę, wystąpił jako świadek na procesie Adama Doboszyńskiego. Był naprawdę niezastąpiony.



Tekst udostępniony jest na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska.