Trzej muszkieterowie (Dumas, 1927)/Tom II/Rozdział IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Trzej muszkieterowie |
Wydawca | Biblioteka Rodzinna |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Wł. Łazarski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Trois Mousquetaires |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cały tom II |
Indeks stron |
Wieczorem milady rozkazała służbie, aby skoro tylko d‘Artagnan według zwyczaju przybędzie, wprowadzono go do niej natychmiast. Czekała jednak daremnie.
Nazajutrz Katty poszła odwiedzić młodzieńca i opowiedziała mu, co zaszło dnia wczorajszego.
D‘Artagnan słuchał z uśmiechem; udręczenia milady, złość i wstyd jej tu była dlań zemsta prawdziwa.
Drugiego wieczora milady, niecierpliwsza jeszcze, powtórzyła rozkaz, dotyczący gaskończyka, lecz znów czekała napróżno. Rano Katty zjawiła się u d‘Artagnana, ale nie wesoła i lekka, jak dawniej, przeciwnie, blada i smutna śmiertelnie. D‘Artagnan pytał troskliwie, co jej jest; dziewczyna zamiast odpowiedzi list mu podała.
Poznał pismo milady; tylko tym razem adres był wyraźnie do d‘Artagnana, a nie do hrabiego de Wardes.
Rozpieczętował i czytał:
„Kochany panie d‘Artagnan; niedobrze jest zaniedbywać przyjaciół, a szczególnie, gdy ma się ich opuścić na czas tak długi. Szwagier mój i ja oczekiwaliśmy pana wczoraj i onegdaj, a pan się nie pokazałeś. Czy dziś wieczór będzie tak samo? |
— Spodziewałem się tego listu — rzekł d‘Artagnan — taki musiał być rezultat. Papiery moje idą w górę, gdy spadają wartości hrabiego de Wardes.
— Pójdziesz pan? — zapytała Katty.
— Posłuchaj drogie dziecię — rzekł gaskończyk, starając się usprawiedliwić przed sobą samym, z niedotrzymania obietnicy, danej Athosowi — pojmujesz, że byłoby niepolitycznie wcale nie przyjąć tak wyraźnego zaproszenia. Gdybym nie poszedł, milady, nie mogąc pojąć, dlaczego bywać u niej przestałem, mogłaby tworzyć domysły rozmaite, a w końcu dojść prawdy. Niebezpieczna to rzecz zadzierać z kobietą tak mściwą, gdy przewidzieć niepodobna, co jest w stanie zrobić w zapędzie złości.
— O, mój Boże — rzekła Katty — pan potrafisz tak rzecz przedstawić, iż masz zawsze rację... Zaczniesz się znów do niej umizgać; a jeżeli teraz spodobasz się i zdobędziesz jej serce pod własnem imieniem, we własnej postaci, o! to będzie jeszcze gorzej.
Biedna dziewczyna instynktem odgadywała to, co miało nastąpić. D‘Artagnan pocieszał, jak mógł, dziewczynę i zapewniał, że oprze się mężnie wszelkim pokusom.
Kazał powiedzieć milady, iż czuje wdzięczność ogromną za jej łaskawość i stawi się na rozkaz, nie odważył się jednak odpisać, ze względu, iż wprawne jej oko mogłoby poznać jego pismo. Punktualnie o dziesiątej, d‘Artagnan był już na placu Królewskim. Służba, uprzedzona zapewne, oczekiwała w przedpokoju, i zanim zdążył prosić, już jeden z lokajów oznajmił go milady.
— Prosić — rzekła pani domu głosem dźwięcznym i przenikliwym, tak, że d‘Artagnan słyszał w przedpokoju.
— Nikogo więcej nie przyjmuję!... słyszycie, nikogo!
D‘Artagnan obrzucił milady ciekawym wzrokiem: blada była, a oczy zaczerwienione świadczyły o łzach lub bezsennie spędzonej nocy.
D‘Artagnan przysunął się ze zwykłą galanterją; wtedy wysiłkiem nadludzkim przybrała wyraz spokoju i uprzejmości, choć zapewne nigdy uśmiech tak przyjemny nie gościł na twarzy równie zmienionej.
Na zapytanie d‘Artagnana o zdrowie, odrzekła:
— Słaba jestem, bardzo nawet słaba...
— W takim razie mogę być natrętnym, pani potrzebuje wypocząć... zatem odchodzę...
— Przeciwnie — rzekła milady — zostań, panie d‘Artagnan, miłe twoje towarzystwo pozwoli mi zapomnieć o cierpieniu.
— Oho!... — pomyślał d‘Artagnan — nigdy jeszcze nie była tak przyjemna, miejmy się na baczności!
Milady roztoczyła cały swój powab; rozmawiała dowcipnie, uśmiechała się zalotnie, a jednocześnie gorączka, która ją na chwilę opuściła, powracała z całą potęgą, dodając blasku oczom i rozkosznego karminu usteczkom.
D‘Artagnan widział znów Circeę, która go napowrót ujęła w sidła zaczarowane.
Miłość szalona, uśpiona na chwilę, zbudziła się w jego sercu... Milady uśmiechnęła się, a on czuł, że duszę oddałby za ten uśmiech...
Powoli milady stawała się coraz serdeczniejsza. Zapytywała d‘Artagnana, czy miał kochankę?
— O! pani — rzekł młodzieniec z miną jak mógł najsentymentalniejszą — jesteś okrutna!... jak możesz pytać mnie o to, mnie... który od ujrzenia ciebie, oddycham i wzdycham jedynie dla ciebie i przez ciebie!
Milady uśmiechnęła się znacząco.
— Więc pan mnie kochasz? — rzekła.
— Czyż potrzebuję mówić? czyż pani tego nie widzi?...
— Przyznaję... domyśliłam się miłości pańskiej; lecz wiesz zapewne, że serce harde trudno jest zdobyć.
— O!... przeszkody mnie nie przerażają; boję się jedynie niepodobieństwa.
— Niema nic niepodobnego dla miłości prawdziwej.
— Tak pani myśli?
— Tak mówię i tak myślę — odparła milady.
— O! do djabła! — pomyślał d‘Artagnan — śpiewamy na inną nutę... — Czyżby się zakochała wypadkiem ta kapryśnica i czyżby miała zamiar obdarzyć mnie znów szafirem, podobnym do tego, jaki wziąłem za hrabiego de Wardes?
D‘Artagnan przysunął się z krzesłem do fotelu milady.
— Ciekawa jestem — rzekła — w jaki sposób dowiódłbyś miłości, o której tak mówisz?..
— Gotów jestem na wszystko, na każde żądanie... Czekam rozkazu.
— Nie cofniesz się przed niczem?
— Nigdy! — zawołał d‘Artagnan, wiedząc naprzód, że nie ryzykował wiele.
— Zatem, pogadajmy trochę — rzekła milady, przysuwając się jeszcze bliżej do młodego chłopca.
— Słucham z uwagą — rzekł tenże.
Milady milczała chwilkę zakłopotana; jak gdyby odwagi jej zabrakło; nareszcie udając nagłe postanowienie, rzekła:
— Mam wroga...
— Ty, pani!... — wykrzyknął d‘Artagnan, udając zdziwienie — na Boga!... czyż to możebne? taka piękna i taka dobra!
— Wroga śmiertelnego...
— Naprawdę?...
— Nieprzyjaciela, który znieważył mnie okrutnie... między nami teraz walka na śmierć... Czy mogę rachować, że pan mi dopomoże?
D‘Artagnan zrozumiał, do czego milady zmierza.
— Możesz pani liczyć na mnie — rzekł z przesadą — ramię moje i życie należą do pani, równie jak miłość moja.
— A więc — zaczęła milady — ponieważ jesteś szlachetny i zakochany...
Przerwała.
— Cóż dalej?... — zapytał d‘Artagnan.
— Co dalej? — ciągnęła milady. po chwili milczenia — przestań od dziś mówić o niepodobieństwach.
— O! pani, to szczęście nad siły moje — zawołał d‘Artagnan, rzucając się na kolana i okrywając pocałunkami białe rączki, których mu nie broniono.
— Pomścij mnie, zabij niegodnego de Wardes — myślała milady, zaciskając zęby — a potrafię się pozbyć i ciebie, głupcze jakiś, narzędzie bierne w moich rękach!...
— Rzuć się dobrowolnie w objęcia moje, ty, coś się tak bezwstydnie ze mnie naigrawała, obłudnico, niebezpieczna kobieto — myślał ze swej strony d‘Artagnan — a potem ja cię też wyśmieję, razem z tym, którego chcesz, abym zabił...
D‘Artagnan podniósł głowę wyzywająco.
— Gotów jestem! — powiedział.
— Zrozumiałeś mię zatem, kochany panie d‘Artagnan?
— Odgadywać będę chęci twoje ze spojrzenia...
— Gotów więc jesteś użyć dla mnie siły rammienia swego, tak już wsławionego powszechnie?
— Nawet w tej chwili.
— Lecz jakże zapłacę usługę podobną? znam dobrze zakochanych młodzieńców, nie lubią oni poświęcać się za darmo?
— Jednej tylko nagrody pragnę, wiesz o tem dobrze, jedynej, godnej mnie i ciebie!
Objął ją ramieniem i przyciągnął delikatnie ku sobie.
Prawie się nie opierała.
— Interesowny młodzieńcze!... — rzekła z uśmiechem.
— O!... — wykrzyknął d‘Artagnan, uniesiony namiętnością, którą ta kobieta umiała w sercach rozniecać — szczęście takie wydaje mi się niemożliwe i boję się, aby, jak sen, nie znikło, pragnę je jaknajprędzej w rzeczywistość zamienić!
— Trzeba najpierw zasłużyć na to mniemane szczęście.
— Co mam czynić? rozkazuj, pani!...
— Czy napewno? — rzekła milady z resztką wątpliwości.
— Wymień mi zbrodniarza, który wycisnął łzy z twoich pięknych oczu.
— Kto ci mówi, że płakałam?
— Zdawało mi się...
— Kobiety z mojem usposobieniem nie płaczą nigdy.
— Tem lepiej!... A teraz powiedz mi, jak on się nazywa?
— Pomyśl jednak, że imię jego to moja tajemnica.
— Trzeba przecież, abym ją poznał.
— Tak, masz rację; widzisz, jak ci ufam!
— Uszczęśliwiasz mnie pani. Jakże się on nazywa?
— Znasz go dobrze.
— Czy być może?
— Tak.
— Czy to jeden z przyjaciół moich? — podjął d‘Artagnan wahająco, aby tem lepiej uwierzono w jego nieświadomość.
— A gdyby był przyjacielem, czy cofnąłbyś się wtedy? — zawołała milady i błysk złowrogi zaświecił w jej oczach.
— Nie, nigdy, choćby to był brat mój rodzony! — wykrzyknął d‘Artagnan, udając wielki zapał.
Nasz gaskończyk puszczał się odważnie, wiedział bowiem do czego dąży.
— Podoba mi się twoje poświęcenie bezwarunkowe rzekła milady.
— Niestety! czy za to tylko mnie lubisz? — zapytał d‘Artagnan.
— Kocham cię także, dla ciebie samego jedynie — rzekła, biorąc go za rękę.
D‘Artagnana dreszcz przeszedł; gorączka, paląca milady, przez dotknięcie ręki udzieliła się także młodzieńcowi.
— Więc ty mnie kochasz?... —— wykrzyknął — O!... gdyby to było prawdą, możnaby od niej rozum stracić!
Wziął ją w objęcia; nie broniła mu pocałunków, tylko im nie odpowiadała. Usta jej były zimne: zdawało się d‘Artagnanowi, iż posąg całuje... Był jednak upojony, zelektryzowany miłością; uwierzył prawie we wzajemność milady; uwierzył prawie w zbrodnię hrabiego. Gdyby de Wardes znalazł się pod ręką, byłby go zabił bezwątpienia.
— Nazywa się... — zaczęła.
— De Wardes, wiem o tem — zawołał d‘Artagnan.
— Kto ci powiedział?... — zapytała milady, chwytając go za ręce, i patrzyła mu w oczy, starając się czytać w głębi duszy młodzieńca.
D‘Artagnan zmiarkował, że się wygadał niepotrzebnie.
— Powiedz, powiedz natychmiast!... — powtarzała milady — skąd wiesz o tem?
— Skąd się dowiedziałem?
— Tak, tak, powiedz.
— Stąd wiem, że de Wardes wczoraj, będąc w towarzystwie, gdzie i ja się znajdowałem, pokazywał pierścień, który, jak mówił, otrzymał od ciebie.
— A! nędznik!... — zawołała milady.
Nazwa ta dosadna odbiła się, jak można się domyślać, w głębi serca d‘Artagnana.
— Co o nim myślisz?... — dodała milady.
— Zemszczę się strasznie nad tym nędznikiem — mówił d‘Artagnan z miną Jafeta Armeńskiego.
— Dziękuję ci, zacny przyjacielu!... a kiedyż mnie pomścisz?
— Jutro, dziś, zaraz; kiedy tylko rozkażesz...
Milady chciała zawołać: natychmiast; rozmyśliła się jednak, gdyż pośpiech taki mógłby być nieprzyjemny dla d‘Artagnana.
Oprócz powyższych względów, pragnęła udzielić mnóstwa przestróg, mnóstwa zastrzeżeń obrońcy swojemu, aby mógł uniknąć wyjaśnień wobec świadków hrabiego de Wardes.
D‘Artagnan uprzedził ją.
— Jutro zostaniesz pomszczona, albo ja żyć nie będę.
— Nie!... — rzekła — pomścisz mnie, lecz sam nie umrzesz. Hrabia jest tchórzem.
— Może z kobietami, lecz nie z mężczyznami; wiem trochę o tem...
— Zdaje mi się, że w walce z nim nie mogłeś się uskarżać na brak powodzenia.
— Powodzenie, to, jak kochanka: wczoraj cię kochała, a dziś znać nie chce.
— To znaczy, że się wahasz?
— Nie waham się, niech mię Bóg broni; lecz, czy słuszne jest z twej strony wysyłać mnie na śmierć możliwą, nie dając nic, prócz odrobiny nadziei?..
Milady odpowiedziała spojrzeniem, które wyrażało:
— Jeżeli o to chodzi, mów śmiało, nie wstydź się?
Poczem dodała parę wyrazów objaśniających:
— Bardzo słusznie — wyrzekła czule.
— O!... jesteś aniołem — rzekł młodzieniec.
— Zatem wszystko już ułożone?... — podchwyciła.
— Oprócz tego, o co cię błagam, najdroższa!
— Mówię ci, że możesz zaufać mojemu uczuciu.
— Nie mam czasu czekać.
— Cicho; szwagier mój nadchodzi, nie chcę aby cię zobaczył!...
Zadzwoniła; weszła Katty.
— Wyjdź tędy — rzekła, otwierając drzwiczki, ukryte w ścianie — i powróć o jedenastej... dokończymy wtedy naszej rozmowy: Katty wprowadzi cię do mnie...
Biedne dziewczę o mało nie padło z przerażenia, słysząc te słowa.
— Co to znaczy?... cóż panna stoisz nieruchoma, jak statua? Prędzej, wyprowadź pana; a dziś o jedenastej, rozumiesz!...
— Widać jej schadzki zawsze odbywają się o jedenastej — pomyślał d‘Artagnan — taki już jej obyczaj.
Milady wyciągnęła rękę, którą ucałował gorąco.
— Oho!... — rzekł, odchodząc i nie odpowiadając wcale na wyrzuty Katty — oho! nie trzeba być głupim; ta kobieta jest skończoną zbrodniarką: baczność!