Trzej bracia (Wójcicki, 1922)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz Władysław Wóycicki
Tytuł Trzej bracia
Pochodzenie Klechdy, starożytne podania i powieści ludowe
Wydawca Zakłady Graficzne Wiktora Kulerskiego (Gazeta Grudziądzka)
Data wyd. 1922
Miejsce wyd. Grudziądz
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Trzej bracia.

Czarownica, w postaci wielkiego sokoła, ustawicznie wybijała w kościele okna. W tejże wsi samej, gdzie stał kościół, było trzech braci, którzy się uwzięli, by zabić szkodnego sokoła. Ale napróżno dwaj starsi ze strzelbami czatowali; ile razy ptak nadlatywał, sen kleił im powieki i budzili się dopiero brzękiem szyb potłuczonych, z domu bożego.
Poszedł najmłodszy na czaty; lecz, żeby nie zasnął, pod brodę położył sobie ciernie, by jak głowę pcchyli, snem zmorzony, z ukłuciem się ocknął.
Już miesiąc zaszedł, rozwidnił wieczór: słyszy szum wielki. Czarownica go dojrzała i spuściła nań drzymotę.[1] Skleiły się powieki, ale zaledwie głowa spadła mu na ramię, aż do krwi cierniem ukłuty, rozbudził się zaraz Widzi, że że sokół już blizko kościoła; porywa strzelbę mierzy, a z odgłosem wystrzału, upada pod wielki kamień sokół z gruchotanem skrzydłem. Przybiega w to miejsce i dostrzega, że pod tym kamieniem roztwarła się niezmierzona przepaść. — Daje znać braciom: ci przynieśli sznur długi i łuczywa dosyć; uwiązali go i z zapalonemi drzazgami spuścili aż na dno. Ciemno było z początku, a smolne łuczywo oświecało tylko ściany wilgotne i brudne. Aż nagle ukazała się piękna kraina; kwitły tam kwiaty ciągle bez zmiany i zawsze zielone drzewa.
Wśród tej krainy stał wielki zamek, cały z muru i kamieni: żelazna brama stała otworem. Śmiały młodzieniec na zamek wchodzi; a pierwsza izba miedziana. W niej siedzi panna, zloty włos czesze, co włos upadnie, zabrzęczy. Widzi, że gładka, białego ciała, oczu sokolich, złotego włosa: rozmiłowany klęka i prosi, czy go nie przyjmie za męża. Piękna dziewczyna oddaje rękę, ale zarazem ostrzega, że wpierw nie może wnijść na ziemię, dopóki jej matkę czarownicę nie zabije. Lecz niczem więcej zabić nie zdoła, jak tylko mieczem, co wisiał w zamku; a miecz taki ciężki, że go nie dźwignie!
I poszedł dalej. W srebrnej komnacie siedziała siostra rodzona, srebrny włos czesze, co włos upadnie, to brzęczy, jakoby strona. Ta miecz podała, ale nie dźwignął, napróżno wytężał siły; aż trzecia siostra dała mu kropli, co mocniejszym człeka robią. Wypił jednę, lecz nie dźwignął; wypił drugą, podniósł trochę; za trzecią dopiero kroplą zaczął ciężkim mieczem władać!
Wtedy utajony w zamku, czekał matki czarownicy: ciemnym zmrokiem nadlatuje, na jabłoni dużej siada, poskubała złotych jabłek i upadła pod jabłonią. Wnet przybrała postać człeka i z sokoła jest niewiasta. Czekał na to młody junak, machnął silnie ostrym mieczem; spadła głowa, krew trysnęła!
W onczas wolny od obawy, skarby w. skrzynię upakował, które bracia wyciągnęli. Za skarbami trzy dziewice wydostały się na ziemię. Wszystko wybrał, sam się został, braciom przecież nie ufając, do sznura kamień uwiązał, począł głośno, wołać na nich, by i jego wydobyli. Z początku ciągnąć poczęli; zaledwie w połowie drogi puścili nagle, a kamień twardy, w drobne rozleciał się kawałki.
— »Takby się moje kości skruszyły!« rzekł zasmucony młodzieniec; zapłakał rzewnie, ale nie skarbów, lecz płakał gładkiej dziewicy z łabędziem ciałem, ze złotym włosem.
I błądził długo zasępiony, osowiały, po tej krainie wiosennej. — A że spotka czarownika, ten go pyta o łez powód Gdy mu wszystko opowiedział, rzekł:
— »Bądź spokojny, młody człecze! jeźli dzieci mi obronisz, na złotej skrytej jabłoni, wyniosę cię wnet na ziemię. Bo czarownik, co tu drugi, tę krainę zamieszkuje, zawsze dzieci mi wyjada. Próżno kryłem je pod ziemię, próżno w zamku murowanym! Teraz trzymam je na drzewie: skryj się z mieczem w tej jabłoni, o północy przyjdzie zbrodzień.
Młodzieniec wdarł się na drzewo, złotych jabłek narwał sobie i miał sutą z nich wieczerzę.
O północy wiatr zaszumiał i pod drzewem szmer usłyszał: spojrzy na dół, aż tu robak wielki, długi, sunie prosto: okręca się na pniu w około i podsuwa coraz wyżej. Ogromną głowę z gałęzi, z iskrzącem okiem wychyla, aby dojrzeć gniazdo dzieci, co stulone, drżące z strachu, pochowały się pod liście.
Wtedy ciężkim mieczem machnął i odciął głowę od razu: kadłub w drobny mak posiekał i rzucił na cztery wiatry.
Ojciec dzieci ucieszony ze śmierci swojego wroga, wziął młodzieńca na swe barki, wyniósł z pieczary na ziemię.
Z jakąż on radością leciał do białego dworu braci: wbiegł do izby, nikt nie poznał; tylko jego ulubiona za kucharkę u sióstr służąc, zaraz lubego poznała.
Bracia strwożeni przybyciem, co go zmarłym ogłosili, skarby wszystkie mu oddali, a sami uciekli w lasy. Lecz on kazał ich odszukać, równo z nimi się podzielił, wielki zamek wybudował ze złotemi oknami, miedzianemi drzwiami i tam z żoną złotowłosą szczęśliwie do śmierci mieszkał.








  1. Drzymota, nie jestto sen zwyczajny, lubo go zawsze poprzedza. »Kiedy kogo drzymka napadnie«, jak lud mówi, może wszystko słyszeć i często widzieć: przeciwnie we śnie nic nie usłyszy ani widzi.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Władysław Wóycicki.