Tryumf śmierci (D’Annunzio, 1897)/Część druga/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriele D’Annunzio
Tytuł Tryumf śmierci
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1897
Druk Drukarnia Przeglądu Tygodniowego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Aleksandra Callier
Tytuł orygin. Trionfo della morte
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.

Kiedy matka i siostra zostawiły go samego, pozostał chwil kilka jeszcze w łóżku, przez pewien wstręt fizyczny do jakiejbądź czynności. Zdawało mu się, że na to, by się podnieść, potrzebowałby niezmiernego wysiłku. Wydawało mu się zbyt męczącem porzucić tę pozycyę poziomą, w której, za godzinę już może, znajdzie wieczysty spokój. I ponownie przyszedł mu na myśl narkotyk. „Zamknąć oczy i oczekiwać na sen!“ Dziewicza jasność tego majowego poranku, błękit odbijający się w szybach, smuga słoneczna, co kładła się na posadzce, głosy i szmery, dobiegające z ulicy, wszystkie te echa życia, które zdały się wdzierać na balkon, by dotrzeć do niego i odzyskać go napowrót życiu, wszystko to napełniało go pewnego rodzaju przestrachem, zmieszanym z jakąś niejasną urazą. I w duszy stawał mu obraz matki, otwierającej okno. Widział znów Kamilę w nogach łóżka; słyszał powtórnie słowa jednej i drugiej, wiecznie odnoszące się do tegoż samego człowieka. Najdokładniej uprzytomniło mu się w pamięci okrutne wyrażenie, wypowiedziane przez matkę ustami pełnemi goryczy i z wyrażeniem tem łączył mimowolnie wizyę twarzy ojcowskiej, tej twarzy, w której przypuszczał, że odkrywa, tam na tarasie, w rażącem świetle, odbijającem od białości murów, oznaki śmiertelnej choroby. Wobec niego i Kamili, matka powiedziała z uniesieniem: „Gdybyż to było prawdą! Oby Bóg dał, żeby to było prawdą“. Jest to więc ostatnie wrażenie, które w przededniu jego śmierci pozostało w sercu istoty, co była niegdyś źródłem najczulszych uczuć w jego domu!...
Naszedł go nagły poryw energii; wyskoczył z łóżka, zdecydowany stanowczo działać. „Przed wieczorem będzie wszystko skończone. Odzie to zrobię?“ Przyszły mu na myśl zamknięte pokoje stryja Demetria. Nie miał jeszcze stanowczo obmyślonego planu; ale miał świadomość i pewność tego, że w ciągu dnia przedstawi mu się sposób sam z siebie, nagłem natchnieniem, które mu zmuszony będzie stać się posłusznym.
Kiedy się ubierał, myśl jego ciągle była zajęta odpowiedniem przygotowaniem ciała swego do grobu. Występował u niego ten rodzaj próżności pogrzebowej, którą zauważyć można u niektórych skazańców i niektórych samobójców. I przejął go żal jakiś, że umrzeć mu przyjdzie w tem wałem, nieznanem miasteczku, w głębi dzikiej, zapadłej prowincji, zdala od swych przyjaciół, którzy może długo jeszcze nic nie będą wiedzieli o jego śmierci. Jeśli natomiast rzecz ta stałaby się w Rzymie, w wielkiem mieście, gdzie był tak dobrze znany, przyjaciele opłakiwaliby go, nadaliby niezawodnie tragicznej tajemnicy przystrój poetyczny. I ponownie usiłował wyobrazić sobie to wszystko, co nastąpiłoby po jego śmierci; swoją pozycyę na łóżku w pokoju, który był świadkiem jego miłości; głębokie wzruszenie dusz młodzieńczych, dusz bratnich, na widok trupa pogrążonego w śmiertelnym spokoju; rozmowy czuwających u zwłok przy blasku świec jarzących; trumnę pokrytą wieńcami, za którą szedłby cały tłum milczącej młodzieży; słowa pożegnania, wypowiedziane przez poetę, Stefana Gondi; „Chciał umrzeć, ponieważ nie mógł uczynić swego życia takiem jak je wymarzył“ a potem boleść, rozpacz Hipolity...
Hipolita!... Gdzież ona teraz? Czego doznaje? Co robi?
„Nie — myślał — moje przeczucie nie myliło mnie!“ I widział w imaginacyi ruch kochanki, kiedy zapuszczała czarną woalkę na twarz po ostatnim pocałunku; przebiegał w myśli drobne fakty finalne. Jednej jednakże rzeczy nie mógł sobie wytłumaczyć, to zgodzenia się niemal absolutnego swej duszy na rezygnacyę konieczną i definitywna, którą go pozbawiała tej kobiety, tak niedawno jeszcze będącej przedmiotem tylu marzeń i tylu zachwytów. Dlaczego po gorączkach i udręczeniach pierwszych dni, nadzieja opuszczała go po trosze? Dlaczego popadł w smutną pewność, że wszelki wysiłek byłby daremnym, by wskrzesić tę wielką rzecz zamarłą a tak niesłychanie odległą, ich miłość? Dlaczego cała ta przeszłość z taką łatwością oderwała się od niego, że w tych ostatnich dniach, pod wpływem tortur najświeższej daty, zaledwie odczuł kilka jej drgnień, jasno występujących w świadomości?
Hipolita! Gdzie ona teraz? Czego doznawała? Co robiła? Na jakie widoki otwarte były jej oczy? Jakie słowa, jakie stosunki oddziaływają na nią i jakie budzą w niej niepokój? Jaki był powód, że od dwu tygodni nie znalazła sposobności przesłania mu jakiejśkolwiek o sobie wieści, mniej czczej i mniej zwięzłej nad cztery, czy pięć telegramów, wysłanych z coraz to innych miejscowości?
„Być może, że ulega już żądzom innego mężczyzny. Ów szwagier, o którym wspominała przy każdej sposobności...“ I okropna myśl, którą mu podszeptywało dawne nawyknienie posądzania, przejęła go jak w najczarniejszych chwilach dawnych czasów. Burza wspomnień gorzkich podniosła się w jego sercu. Przechylony na tym samym balkonie, na którym pierwszego wieczoru, pośród zapachu kwiatów, w męczarniach świeżego jeszcze żalu, wzywał imienia ukochanej, przeżył w jednej sekundzie wszystkie nieszczęścia dwu lat minionych. I wydało mu się, że w tym przepychu majowego poranku ujawnia się obecne szczęście nieznanego rywala i dobiega aż do niego echem.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Gabriele D’Annunzio i tłumacza: Aleksandra Callier.