Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dawno jeszcze będącej przedmiotem tylu marzeń i tylu zachwytów. Dlaczego po gorączkach i udręczeniach pierwszych dni, nadzieja opuszczała go po trosze? Dlaczego popadł w smutną pewność, że wszelki wysiłek byłby daremnym, by wskrzesić tę wielką rzecz zamarłą a tak niesłychanie odległą, ich miłość? Dlaczego cała ta przeszłość z taką łatwością oderwała się od niego, że w tych ostatnich dniach, pod wpływem tortur najświeższej daty, zaledwie odczuł kilka jej drgnień, jasno występujących w świadomości?
Hipolita! Gdzie ona teraz? Czego doznawała? Co robiła? Na jakie widoki otwarte były jej oczy? Jakie słowa, jakie stosunki oddziaływają na nią i jakie budzą w niej niepokój? Jaki był powód, że od dwu tygodni nie znalazła sposobności przesłania mu jakiejśkolwiek o sobie wieści, mniej czczej i mniej zwięzłej nad cztery, czy pięć telegramów, wysłanych z coraz to innych miejscowości?
„Być może, że ulega już żądzom innego mężczyzny. Ów szwagier, o którym wspominała przy każdej sposobności...“ I okropna myśl, którą mu podszeptywało dawne nawyknienie posądzania, przejęła go jak w najczarniejszych chwilach dawnych czasów. Burza wspomnień gorzkich podniosła się w jego sercu. Przechylony na tym samym balkonie, na którym pierwszego wieczoru, pośród zapachu kwiatów, w męczarniach świe-