Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

uprzytomniło mu się w pamięci okrutne wyrażenie, wypowiedziane przez matkę ustami pełnemi goryczy i z wyrażeniem tem łączył mimowolnie wizyę twarzy ojcowskiej, tej twarzy, w której przypuszczał, że odkrywa, tam na tarasie, w rażącem świetle, odbijającem od białości murów, oznaki śmiertelnej choroby. Wobec niego i Kamili, matka powiedziała z uniesieniem: „Gdybyż to było prawdą! Oby Bóg dał, żeby to było prawdą“. Jest to więc ostatnie wrażenie, które w przededniu jego śmierci pozostało w sercu istoty, co była niegdyś źródłem najczulszych uczuć w jego domu!...
Naszedł go nagły poryw energii; wyskoczył z łóżka, zdecydowany stanowczo działać. „Przed wieczorem będzie wszystko skończone. Odzie to zrobię?“ Przyszły mu na myśl zamknięte pokoje stryja Demetria. Nie miał jeszcze stanowczo obmyślonego planu; ale miał świadomość i pewność tego, że w ciągu dnia przedstawi mu się sposób sam z siebie, nagłem natchnieniem, które mu zmuszony będzie stać się posłusznym.
Kiedy się ubierał, myśl jego ciągle była zajęta odpowiedniem przygotowaniem ciała swego do grobu. Występował u niego ten rodzaj próżności pogrzebowej, którą zauważyć można u niektórych skazańców i niektórych samobójców. I przejął go żal jakiś, że umrzeć mu przyjdzie w tem wałem, nieznanem miasteczku, w głębi dzikiej,