Przejdź do zawartości

Trójlistek (Kraszewski, 1887a)/Tom I/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Trójlistek
Wydawca Edward Leo
Data wyd. 1887
Druk Józef Sikorski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Gdy się tak wszystko składało na oko pomyślnie dla pana Atanazego, rad, że się wymówił od podróży do Krakowa, wiódł dalej życie spokojne, płynące wyżłobionem korytem.
Właśnie sprzedał był dosyć szczęśliwie wełnę o kilka talarów na kamieniu drożej, niż sąsiedzi, choć bardzo kosztownych tryków nie sprowadzał. Było to dziełem przypadku, ale Atanazy pozwalał to przypisywać swemu rozumowi i obrachowaniu. Weseli sąsiedzi, którzy lubili się bawić i z każdej sposobności korzystali, aby coś ułożyć dla rozrywki, wmówili w niego, aby im sprawił balik.
Choć pan Atanazy nie miał żony ani kobiet w domu, było we zwyczaju, iż się sąsiedztwo do niego z rodzinami zjeżdżało.
Najazd taki właśnie był umówiony na dzień pietnasty sierpnia, imieniny jednej z sąsiadek; przygotowania już się czyniły na przyjęcie gości, gdy w samą wigilię dnia 14-go sierpnia sygnalizowano wieczorem gospodarzowi powóz, zbliżający się aleją ku dworowi.
Gość niespodziany nie mógł być mniej pożądanym i więcej zawadzającym, jak w tej chwili. Atanazy aż syknął z niecierpliwości. Nie pojmował, kto go mógł najechać.
Jakież było zdziwienie i niemal przerażenie jego, gdy z otwierającej się landary ujrzał naprzód wysiadającego Piotra w stroju podróżnym, najpocieszniejszym w świecie, z krawatem niebieskim na szyi, odbijającym ostro od twarzy, absyntami czerwono umalowanej, w kapelusiku młodzieńczym, z uśmiechem na ustach, potem p. Piotrową, śmiejącą się i szczebioczącą żywo przy powitaniu serdecznem, naostatek owo cudo piękności, które przedstawiono mu, jako kuzynkę Balbinę, a on, o! zgrozo, ani spojrzał na nią.
Przez całą drogę Piotr sobie łamał głowę, jak powita brata, i wybrał ku temu frazes, bardzo zużyty:
— Nie chciała góra przyjść do Mahometa, musiał Mahomet do góry...
Kwaśno, choć z przymuszonym uśmiechem, przyjął to Atanazy, którego obległa myśl, co pocznie z dniem jutrzejszym. Spoglądał na niespokojnie kręcącą się panią bratową i powtarzał sobie w duchu, że ona, jako bliska krewna, grać będzie musiała rolę gospodyni!
P. Piotrowa primo voto Arciszewska, gospodarująca u niego!! Na samą myśl tę dreszcze po nim przebiegały! W takiem usposobieniu niedziw, że piękności Balbisi nie mógł ani widzieć, ani ocenić.
Dla niego przybycie tego brata, o którego niefortunnem istnieniu nie wiedział nikt z sąsiadów, było prawdziwą klęską.
Miał nieprzyjaciół potajemnych, choć ze wszystkimi żył dobrze; ci cieszyć się musieli, widząc go boleśnie dotkniętym w miłości własnej. Co gorsza daleko, ten brat, o którego istnieniu przez lat tyle nigdy mowy niebyło, musiał być wytłómaczonym, ściągał bowiem na pamięć ojca i na gospodarza najdziwniejsze podejrzenia.
Uwagi te wpłynęły na bardzo smutne, zakłopotane przyjęcie p. Piotrowej, która, choćby dla piękności Balbisi, innego się wcale spodziewała.
Piotr, spostrzegłszy ten kwas na twarzy brata, uczul się nim obrażonym.
— Co u licha, — rzekł w duchu, — nie żądam, aby nas kochał, ale mógłby, choć być grzecznym i trochę się przymusić. Tego przynajmniej jesteśmy warci!
Piotrowa nie widziała nic, zachwycona była wszystkiem, co tu znalazła. Pokazywała Balbisi osobliwości domu pana brata, przebiegała z pokoju do pokoju, wykrzykując z podziwienia, pytając ciągle: „A cóż to jest? do czego to służy? co to znaczy? jak się to nazywa?“ — i, niezważając na to, że mąż krzywił się groźnie. Piotr wkońcu Atanazego zachmurzonego na bok odprowadził.
— Słuchaj, — rzekł, stając nieco opodal, — jestem u ciebie gościem; przyjmujesz mnie, jak bydło w szkodzie, i przed zoną kompromitujesz... Co u licha! Czy ja ci jestem miły, czy nie, — o to mniejsza, nie mam pretensyi do serca, aleś powinien być grzeczniejszym w swoim domu. To nie uchodzi, co to ma znaczyć?
— To znaczy, odparł spokojnie, ale rzeźko Atanazy, przywiedziony do ostateczności, — to znaczy, że gość nie w porę gorszy od Tatara. Znasz pewnie to przysłowie, które napady tatarskie przeżyło. W okolicy mojej przez lat dwadzieścia kilka nikt nigdy o żadnym bracie moim nie słyszał. Jutro u mnie trzydzieści do czterdziestu osób będzie na obiedzie. Jakże ja im wytłómaczę, coś ty za jeden i zkąd się tu wziąłeś? Mnie, pamięć ojca i ciebie to kompromituje. Powstanie z tego gadanina i plotki. Wyjścia nie widzę...
Piotr głową potrząsał.
N— ie zaprzeczam, — odezwał się poważnie, — że położenie dosyć ambarasujące... ale, sam powiadasz, wyjścia nie widzisz... ja też... Trzeba faire bonne mine à mauvais jeu. Ja nie mogę dla twojego oswobodzenia dziś ani jutro odjechać ani siedzieć z moją magnifiką w kącie, ale się o to postaram, abyśmy ci nie zrobili wstydu. Nie lękaj się. Honorka daleko rozumniejsza, niż się zdaje, a ja ze szlachtą sobie dam radę. Daję ci słowo, że cię więcej nie odwiedzę, ale jutro musisz mi być rad, bo awanturę zrobię...
To powiedziawszy, Piotr odszedł do żony, nieczekając odpowiedzi, bo widział potrzebę umitygowania jej, gdyż się strasznie emancypowała. (Było to jego wyrażenie, za którego wyrazy obce nie jesteśmy odpowiedzialni, równie jak za wiele innych.)
Atanazy, odebrawszy naukę moralną od starszego brata, przybity i zrozpaczony, wyszedł z pokoju, aby cokolwiek ochłonąć, przebiegł parę razy po ganku, podumał chwilę, postanawiając być grzecznym dla bratowej i brata i cierpliwie znosząc, co mu los narzucał.
Powrócił natychmiast, ostygłszy, do pokojów, twarzy nadając wyraz jaknajsłodszej uprzejmości. Zbliżył się do Piotrowej, która jeszcze z zachwytu nad cudownym domem pana brata wyjść nie mogła, objawiając go w sposób najnaiwniejszy.
Teraz dopiero mógł Atanazy rzucić okiem na towarzyszkę p. Piotrowej, na tę przepiękną Balbisię, naumyślnie przywiezioną dla niego, i spostrzegł tę jej w istocie niepospolitą piękność, której młodość i świeżość dodawały uroku.
Jak wszystkie istoty piękne, Balbisia miała instynktową umiejętność ukazywania się zawsze w jaknajkorzystniejszem świetle, tak że więcej może obiecywała, niż mogła, dając się poznać bliżej, dotrzymać. Oczy jej zdawały się strzelać rozumem i dowcipem, twarz jaśnieć inteligencyą, cała jej piękność mówiła o tych światach tajemniczych, z których zbiegła ukazać się na ziemi.
Zdumiony tem zjawiskiem Atanazy pocichu zaczął rozpytywać się bratowej, kipiącej z niecierpliwości, aby rozpocząć sprawę, dla której przybyła.
— Prawda, — podchwyciła uradowana, — że śliczności dzieweczka! Miałem przeczucie, że ona się wam podoba, bo wy macie gust delikatny. Jej, choć koronę włożyć na głowę, nie uczyni wstydu! Słowo daję!
Nieczekając odpowiedzi, poczęła szybko opowiadać historyę sieroty.
— Żeby nie nasz poczciwy ksiądz Bonifacy, — dodała, — który się przyczynił do tego, że mnie ją powierzono, Pan Bóg wiedzieć raczy, jakiby los ją spotkał... W dodatku do tej piękności zachwycającej, której dziś ze świecą szukać, bo kobiety są coraz brzydsze, — jak Boga kocham, — powiadam panu bratu, będzie miała posagu gotówką, domami, a w ziemi, do pół miliona guldenów!
Spojrzała, wystrzeliwszy, w oczy Atanazemu, na którym to pół miliona najmniejszego nie zdawało się czynić wrażenia.
— Nie wierzysz? — podchwyciła bratowa. — Chcesz? zapytamjej; ona ci sama powie, co ma po rodzicach?
— Na Boga! — zawołał przerażony Atanazy, — nieciekawy jestem!
— Jakto, nieciekawy? — szczebiotała dalej Piotrowa niezmordowana, — możeż to być, aby młodego kawalera posag pięknej panny nie obchodził?
I śmiała się, powtarzając:
— Jak Boga kocham! jak Boga kocham, to komiczne!!
Wśród tej rozmowy oczy dwojga młodych nawzajem ku sobie strzelały. Atanazy ciekawym był tego pięknego obrazku, ale mu serce do niego nie biło.
Piotrowa, uradowana zrobionym początkiem, wpadała w humor, coraz lepszy. Mąż, stojący z boku, i wszystkie manewra zdala uważający, czekał tylko, aby mógł na osobności mówić z żoną... miał już plan osnuty.
Podano wieczerzę. Nigdy Piotrowa śmielszą nie była i więcej naiwnych nie popełniła niedorzeczności, które mężowi błyski gniewu wyrywały z oczu... najmniejsza rzecz nie uchodziła jej baczności, pytała, śmiała się, podziwiała i zdradzała nieświadomość mnóstwa najpospolitszych zwyczajów i przyborów.
Atanazy, grzecznie odpowiadając, tłómaczył... Mąż, milczący długo, zwrócił uwagę na inne przedmioty, aby nie dać żonie wydawać się coraz śmieszniejszą.
— W samą porę, — odezwał się, — trafiliśmy do brata Atanazego.
— Jakto! albo co! — spytała Piotrowa.
— Jutro wydaje wielki obiad i tańce dla całego sąsiedztwa, — mówił dalej Piotr kwaśno. — Będzie miał ciężką pańszczyznę prezentować nas jakich razy trzydzieści i tłómaczyć im, zkąd mu się wziął nagle brat i bratowa, o których przez lat kilkadziesiąt egzystencyi niewiedziano.
— Otóż tobie masz! — podchwyciła uradowana widocznie Piotrowa, — a ja sukni balowej nie mam z sobą... W czemże się ja pokażę!
— Może pani bratowa, jako przybywająca niespodzianie, — odezwał się Atanazy, — wyjść, choćby w szlafroczku. Myśmy na wsi wcale niewymagający.
Piotrowa, która do szlacheckiego świata i towarzystwa miała pociąg namiętny, twarz się mieniła z radości, podskakiwała na krześle...
— Al jakże ja się z tego cieszę, — mówiła, klaszcząc w małe, tłuściuchne, i jakby obrzękłe, rączki. — Ja stara, to się tam ubiorę, aby czysto, ale co dam włożyć Balbisi, jak Boga kocham, nie wiem. Niezbywa jej na sukniach, a we wszystkiem ładna, ale zawsze wystąpić przed tylu osobami — trzeba pomyśleć
Śmiech jej serdeczny więcej zdradzał radości, niż zakłopotania.
Piotr, wargi zagryzając, milczał i dawał znaki napróżno: wstrzymać niebyło podobna Piotrowej.
— Balbisi dam sukienkę różową albo lepiej niebieską z koronkami. któreśmy na wagę złota kupili, — ciągnęła dalej, unosząc się. — Ale ją na to stać... młoda jest, czego ma sobie żałować! Do tej sukni ma garnitur kwiatów, robionych w Paryżu, że klękajcie, narody... Jak żywe... słowo daję.
Cała niemal garderoba panny Balbiny przeszła tak, poddana sądowi i krytyce, a o każdej sukience sprawozdanie się zamykało jednem tem, że — bo jej we wszystkiem dobrze.
Balbisia, słuchając tego, nawet się nie rumieniła, tak była nawykłą do oddawanych jej pochwał. Spoglądała wielkiemi oczyma, śmiała się, uśmiechała, i nic nie przeszkadzało jej to zajadać wieczerzę z apetytem znużonych i wygłodzonych podróżą.
Atanazy podziwiał i zazdrościł, bo nie w usta wziąć nie mógł.
Wieczerza się przedłużyła, i, gdy wstali, gospodarz zrezygnowany odprowadził bratową do salonu, postanowiwszy odrazu jej oznajmić, że wedle zwyczaju, jako najbliższa krewna, obowiązki gospodyni objąć będzie musiała.
Wiadomość ta wprawiła w nowe uniesienie szczęśliwą p. Piotrową i podwoiła wdzięcznością uwielbienie jej dla Atanazego.
Piotr milczący siedział w krześle, niemieszając się do niczego.
W salonie stał przypadkowo fortepian otwarty, a ze gospodarz oświadczył, że nie gra, zmuszono piękną Balbinę do popisu.
Miała ona najlepszych nauczycieli, męczyła się muzyką ogromnie, na pilności jej niezbywało, palce nawet, w początkach niebardzo zgrabne, nabrały potem wprawy do biegania po klawiszach, ale wirtuozką nie była niestety..
Graja, jak pozytywka, śpiewała gorzej jeszcze, głosu, talentu, uczucia brakło jej całkowicie, ale posagowi i piękności przyklaskiwano...
Atanazy przez grzeczność prawił też komplementa, a p. Piotrowa sądząc, że tem zrobi przyjemność i poprze sprawę, zmuszała do coraz nowych popisów, od których Piotr ratował się wczesną ucieczką. Atanazemu wieczór ten wydał się długim, jak wieczność, nareszcie wybijająca godzina jedenasta wśród chwilowego milczenia dała znak do odwrotu.
Piotr na żonę oczekiwał nachmurzony i milczący.
Zaledwie się drzwi zamknęły za Atanazym, a Balbisia odeszła do sąsiedniego pokoiku, dla siebie przeznaczonego, gdy, obejrzawszy się, Piotr przystąpił do żony.
Powinnaś być kontenta, — rzekł, — ale teraz od twego talentu i zręczności zależy wszystko...
— Tylko, proszę cię, kochany Piotrusiu, ty mnie nie ucz, — odparła jejmość, pewniejsza siebie, niż kiedy.
— Czekaj, właśnie chcę ci poddać myśl doskonałą, — ciągnął mąż dalej. — Nieprawdaż, że w twoim planie było zachorować tu, aby przedłużyć pobyt. Doskonale się to składa. Co ty będziesz robiła, jako gospodyni, ze trzydziestu osobami nieznajomemi! Rady sobie nie dasz, gotowaś się narazić tej dumnej szlachcie. Chciałaś zachorować, przypuszczam, pojutrze, zachoruj jutro. Zostań w swoim pokoju. Zbędziesz się wielkiego utrapienia.
Piotrowa, w której wszystko jeszcze wrzało, słuchała z początku z uwagą, potem ze zdumieniem, naostatek z oburzeniem niewymownem wybuchając:
— A! to mi się dopiero podoba!... rada doskonała! Coś ty, oszalał chyba! Zamknąć się, jakgdybym się ich ulękła, schować Balbisię, aby jej nikt nie widział, gdy ona tu będzie tryumfowała! To mi rada doskonała, — powtarzała z coraz rosnącą niecierpliwością. — Co tobie jest!
— Rozmyśl się, rozważ, — powoli mówił Piotr, siadając przy niej. — Ty ich nie znasz wcale, tej szlachty złośliwej i dumnej, podejrzliwej, zazdrosnej. Na co się masz narażać? Dwie pieczenie upieczesz przy jednym ogniu... ręczę ci, że Atanazy będzie z tego rad, a ty się nie skompromitujesz, i, zachorowawszy, możesz potem przedłużyć pobyt, ile ci się podoba...
Piotrowa drżała, tak była podrażnioną, wyrazy się jej wyrywały z ust z trudnością, oburzanie ją dławiło. Widziała w męża nieprzyjaciela.
Wyrzec się jutrzejszego tryumfu własnego i Balbisi — było nad siły... Nie mogła nawet zrozumieć Piotra...
— Doskonała rada! — poczęła mruczeć niewyraźnie, mierząc go oczyma gniewnemi. Śliczniebyś żonę wykierował, gdyby ona się do tego dała nakłonić. Atanazy i wszyscy musieliby pomyśleć, że mieszczka się ich ulękła.
— Ja wiem, o co tobie chodzi, — dodała. — Boisz się, abym ja wstydu wam nie zrobiła? Cóż to? święci garnki lepią? Nie będę wiedziała, jak się obrócić? co mówić? jak grać rolę gospodyni w szlacheckim domu, na którą mnie zaprosił Atanazy? Wielkie mi figury ta wasza szlachta... z lepszej gliny ulepieni, czy co? Po francusku nie gadam, to prawda, ale rozumiem, Balbisia zna ten język ekspedyte... a dygnąć potrafimy obie, choćby przed królem. Ja się nikogo i niczego nie boję. Strach wam? no, to się wy uczyńcie chorym, nie bronię, a mnie, starej, zostawcie wolną wolę zrobić, co mi się podoba.
Odeszła kroków kilka. Piotr palił cygaro spokojnie.
— Chciałem ci oszczędzić trudu i nieprzyjemności, — rzekł zcicha. — Nie chcesz mnie słuchać, — wola twoja, — będziesz potem narzekała, gdy ciebie lub Balbisię jaka nieprzyjemność spotka, — pamiętaj, że ja umywam ręce...
— Wierz mi, Honorciu moja, — dodał, — że ja ci przecież życzę dobrze i dbam o twój spokój. Jak sobie chcesz! jak chcesz! Tak się śpi, jak się sobie pościele. Atanazy, rad, nierad, musiał cię zaprosić na gospodynię, inaczejby mnie obraził, tyś niepowinna była tego przyjmować, nikogo tu nieznając... Szlachta uprzedzona gotowa ci jaką owacyę wyrządzić. Naturalnie ja się ujmę, i przyjść może do rozprawy. Ichmość sobie podpiją, zaszumi w głowach...
Piotrowa, rzuciwszy się na krzesło, słuchała milcząca. Zwolna niektóre z tych argumentów dotykały i niepokoić zaczynały... ale wyrzec się tego dnia jutrzejszego dla strachu i fantazyi mężowskiej — to się jej w głowie nie mogło pomieścić.
Tak sobie zgóry malowała pięknie ten dzień uroczysty, to stanowisko, jakie zająć miała wśród niedostępnego dawniej dla niej świata!!
Ale z panem Piotrem potrzeba było postępować ostrożnie, — w istocie mogłoby mu się przywidzieć, że jej kto uchybił, i — nic łatwiejszego dla niego, jak zrobić krwawą awanturę, przynajmniej opowiadał jej o wielu podobnych... Może łatwo sobie podchmielić, bo dnia tego dopilnować go niepodobna.
Złagodniała trochę, łzy się jej w oczach kręciły.
— Ale, mój Piotrusiu, — odezwała się, — jeżeli ja dla twojej spokojności zachoruję, ty przecież nie zostaniesz ze mną i przy mnie, pójdziesz do kompanii. Niebędzie komu czuwać nad tobą, — awanturę możesz zrobić z lada czego i bezemnie.
— Masz mnie za awanturnika? — zapytał mąż.
— Nie, aleś mi przecież sam opowiadał.
— To były grzechy lat młodszych, ― rzekł Piotr, — ostygłem znacznie...
— Miarkuj, że w domu brata impertynencyi względem mnie nikt się dopuścić nie może. Ująłby się Atanazy.
Zadumał się Piotr, namówić żonę na chorobę zmyśloną, widział, że było trudno, obrachował jednak, iż, nastraszywszy żonę, zdoła ją w pewnych granicach utrzymać.
— Moja kochana Honoratko, — rzekł, — rób, jak chcesz... ale cię zaklinam, — nie puszczaj zbytnio cugli wesołości i nie mów wiele, spoglądaj ku mnie i uważaj, gdy ci będę dawał znaki. Szlachta sama jest śmieszną, ale wyśmiewać się z ludzi nielitościwie lubi. Tyś gotowa do śmiertelnego przyznać się grzechu, a oni i z największej cnoty kpią sobie i wszystko obracają w kpiny...
Piotrowa przelękła się, siebie i Balbinki za nicby była nie chciała na śmiech wystawić, poczęła więc wypytywać męża, jak się znajdować miała, a Piotr głównie zalecił jej jaknajwiększe pomiarkowanie i wstrzemięźliwość w mowie.
Cała radość, z jaką przyszła na spoczynek p. Piotrowa, od tych gróźb mężowskich się rozproszyła.
Zadumana, posępna, poszła z kolei dawać nauki Balbisi, chociaż milczącemu dziewczęciu żadne nie groziło niebezpieczeństwo.
Są w życiu ludzkiem fenomena, mało spostrzegane, przechodzące bez zwrócenia uwagi, a pomimo to wielkiego dla psychologa znaczenia.
Tak w życiu, podległem zmianom losu, położenia i obcowania, wielkie metamorfozy obyczaju, formy, a często i treści myśli, które chwilowo przeistaczają człowieka, rzadko kogo uderzają. Piotr był jednym z tych, których namiętny temperament naraził na takie upadki i przemiany, że w życiu jego kilku ludzi oddzielnych, niepodobnych do siebie, naliczyć było można. Pieszczone dziecko, w surowej karności trzymany kleryk, rozpustny młokos, zrujnowany, pracujący na utrzymanie życia awanturnik, od wyrobnika począwszy, do bogatego panicza — wszystkiego próbował. W głowie też książki, rozmowy, nieporządne myśli stworzyły chaos dziwaczny, w którym światła i cienie najjaskrawiej się krzyżowały. Od metafizyki do ogłupienia próbował wszystkiego, a skończył na piołunówce i pobożności, aż do fanatyzmu posuniętej.
Ostateczną zmianę sprowadziło uregulowanie stosunku familijnego z Atanazym, a wreszcie ożenienie. Uspokojony Piotr odzyskiwał powoli z przeszłości, co w niej z teraźniejszem położeniem harmonizowało. Wracała mu ogłada pewna, przyzwoitsza powierzchowność, umiejętność znalezienia się w towarzystwie, niektóre przynajmniej cechy, znamionujące przyzwoitego człowieka.
Atanazy ze zdumieniem nowem znalazł go teraz podobniejszym do siebie, niż był przedtem. Cieszyło go to i draźniło. Słowo w słowo tak samo mówił gładko, rozprawiał łatwo, obiecywał wiele, a nie mógł się zabrać do czynu...
Nie obawiał się być przez niego skompromitowanym wobec swojego towarzystwa, ale nie był bez troski o jego żonę. Na pociechę tylko mógł sobie powiedzieć, że i w tym świecie szlacheckim na naiwnych Honoratkach niezbywało.
Piotr przez intuicyę, którą mu ułatwiało braterstwo, bo w Atanazym czuł rodzonego swego, rozumiał i niemal czytał myśli jego... Trwoga ta śmieszyła go, gotował mu niespodziankę...
Nazajutrz około południa dzień był bardzo piękny. Towarzystwo zaproszone zjeżdżać się zaczęło. Było ono w okolicy tem, czem jest w znaczniejszej części kraju, złożone z zacnych i poczciwych ludzi, serdecznych, zamaszystych, nierachujących na losy i pragnących zapomnieć o złej doli... Wszystko to bolało nad położeniem, a nic nie czyniło aby je polepszyć, starając się, co najwięcej, zapomnieć o biedzie...
Zawiesiste wąsy, polerowane łysiny, uśmiechnięte, poczciwe usta, rumiane policzki składały szereg postaci typowych, bratersko do siebie podobnych, chociaż na oko wielka ich była rozmaitość. Dla obcego widocznie składali tylko rozrodzoną familię jedną.
Tak samo panie przy wielkiej rozmaitości fizyognomii. wieku i charakteru łączyła nić niewidoczna, ale oku spostrzegacza jawna, pochodzenia jednego.
W Piotrze odżył przy zetknięciu się z tym światem lat młodych pogrzebiony człowiek pierwszej życia epoki. Mimowoli otworzyło mu się serce, rozjaśniła twarz. — Atanazy po rozmyślanin nocnem potrafił bardzo zręcznie opowiedzieć historyę nieszczęśliwego brata swego, który dla niego obudził współczucie. Piotr doskonale wszedł w rolę swoją i prawie odrazu za jednym zamachem zdobył sobie wszystkich serca. To, co kochano w Atanazym, znaleziono w nim, ale z dodatkiem pewnej rubaszności, otwartości, junactwa, które się powszechnie podoba.
Występująca po nim żona trwożliwie i nieśmiało zyskała też sobie serca dobrych sąsiadek Atanazego... Nie wydała się im bynajmniej śmieszną, do czego przyczyniało się, że miała na sobie jedwabie i koronki przepyszne. Na widok Balbisi w sukience niebieskiej, śmietankowemi koronkami pokrytej, pięknej, jak wschodząca pogodna jutrzenka, młodzież cała stanęła zachwycona, niemając wyrazów na uwielbienie jej piękności.
Posypały się pytania, kto? zkąd? a Atanazy miał już obmyślane odpowiedzi dwuznaczne, które nie kompromitowały.
Pod taką nadspodziewanie szczęśliwą gwiazdą rozpoczął się ten dzień, o który troska tyle krwi napsuła. P. Honorata, chociaż nosiła tytuł gospodyni, mało się mieszała do rozporządzenia domem i, spoglądając to na męża, to na Atanazego, ograniczyła się bardzo bierną rolą.
Najdostojniejszy z gości wielkiego imienia, Toporczyk, poprowadził ją do stołu; ręka panmy Balbiny dostała się świeżo osiadłemu w okolicy Podlasiakowi.
Piotr prowadził poważną matronę, która zachwycona była z ułamków rozmowy, przekonywając się, że nieszczęśliwy, od losu prześladowany rozbitek w sercu najgorętszą zachował wiarę. Spojrzawszy na Piotra teraz, trudno było w nim rozpoznać tego zaszarganego i wódką cuchnącego obdartusa, który swem podobieństwem przeraził tak Atanazego. Piotr trzymał się poważnie, marsowo, mówił ostrożnie, ale z pewnem zacięciem, pobudzającem do wesołości.
Chociaż u stołu rozmowa powinna była obracać się około lzejszych przedmiotów, — dotkliwe klęski, niepokojące wróżby wkrótce ją przerzuciły na pole rozpraw zwykłych o stanie rolnictwa, o handlu, kredycie, przemyśle i t. p.
Były to przedmioty, w których pan Atanazy celował łatwą wymową i doborem myśli, ogółowi sympatycznych... Dziś on obowiązkami gospodarskiemi zbyt był zajęty, ażeby wziąć udział czynny w zawsze żywych roztrząsaniach po stokroć rozwiązywanych kwestyi (których inaczej, niż językiem, nikt nie tykał). Miejsce jego zajął Piotr z takiem powodzeniem, tak chwytając wszystkich za serca, że, gdyby nie siedzieli u stołu, możeby go panowie bracia na ręce pochwycili.
W pół godziny stał się ich ulubieńcem, a p. Atanazy, który, chodząc po za stołem, dolewał do kieliszków, pilnował usługi i słówkiem grzecznem pobudzał do dobrego humoru gości, — przysłuchywał się mu i uszom swym prawie nie chciał wierzyć...
Piotr obudzał w nim zazdrość, bo Atanazy popularność swą cenił, a tu już słyszał ciche głosy:
— Co to za szkoda, że my go tu między sobą nie mamy... To człowiek z doświadczeniem ogromnem i głowa, co się zowie, tęga... umysł przenikliwy. Jak on najzawilsze rozwiązuje kwestye, miło posłuchać...
Jeden z pierwszych wzniesionych toastów był na cześć państwa Piotrostwa, a Piotr odpowiedział nań zdrowiem czcigodnych współobywateli, nieodrodnych potomków tych praojców, którzy piersią żelazną odpierali nawalę pogańską i ocalili chrześciaństwo od zagłady pod Wiedniem i t. p.
Im w głowach żywiej szumiało, a butelek wypróżniało się więcej, tem entuzyazm dla pana Piotra rósł coraz silniej, i pod koniec obiadu wszyscy przychodzili ściskać go za ręce, całować w oba policzki.
Piotr całował się ze wszystkimi, pił do wszystkich, miał dla każdego słowo miłe, zabawne, serdeczne.
Piotrowa, widząc to, przekonała się, jak szczęśliwy zrobiła wybór.
Młodzież otaczała kołem panny, które wzięły między siebie piękną Balbinę, milczącą, uśmiechającą się tylko, rzucającą oczyma, a odpowiadającą tylko półsłówkami. Ale taka jest siła piękności, że oślepia i ogłusza, nie daje widzieć nic ani sprawiedliwie ocenić. Milczenie panienki poczytywano za skromność, chłód za dowód najlepszego wychowania i t. p. Słowem pani Piotrowa mogła sobie powinszować i, wychodząc w pierwszej parze poloneza, rozpoczynającego tańce, pocichu szeptała dziękczynną modlitwę.
Atanazy oddychał teraz swobodniej, wszystko przebywszy, czego się obawiał, bez szwanku, ale smutek jakiś osiadł na dnie jego duszy: widział, jak ten Piotr łatwo potrafił sobie zdobyć niemal tę popularność, na jaką on tak długo pracował.
W gabinecie, przytykającym do sali, w której się tańce rozpoczęły, przy dwóch stolikach zasiedli nałogowi miłośnicy wista, przy innych ci, którym stary węgrzyn lepiej smakował. Pomiędzy tymi p. Piotr, nieliczący się z kieliszkami, zajmował miejsce poczestne i gęba mu się prawie nie zamykała, a zakończenie prawie każdego jego opowiadania okrywały rzęsiste oklaski, śmiechy, śpieszono go ściskać i całować.
Ta w ciemnym kątku siedziało dwóch podżyłych sąsiadów p. Atanazego, pułkownik Ratmański i komornik Zabacki.
Były to dwie, jedyne może postacie w tem licznem towarzystwie, które się smutną swą powagą wyróżniały i zdawały z niem mało harmonizować. Ani pułkownik też, ani komornik nie zabierali głosu w najżwawszych rozprawach, ograniczali się na pilnem im przysłuchywaniu. Niekiedy spoglądali na siebie i poruszali ramionami, jak gdyby przerażający słów szafunek budził w nich raczej politowanie, niż podziw i wielkie zajęcie.
— Cóż pan na to, panie pułkowniku! — szepnął wkońcu komornik.
— A, słyszałem! — westchnął Ratmański. — Stary jestem, możecie się więc domyśleć, ile już razy też same myśli, mniej więcej podobnie ubrane, przeciągały przed uszami mojemi. Wielkie słowa, przedziwne myśli, doskonale rady, za serce chwytające obrazy, a z takiem bogactwem wyposażone! Od lat stu, gdzie tam, od tych burzliwych a wymownych sejmów, na których się rozpasana elokwencya nasza zrodziła, najpiękniejszemi wyrazy określano niedolę naszą. Śpiewano ją rymy prześlicznemi, opowiadano prozą złocistą, ludzie po dniach i nocach nie robili nic, tylko rozprawiali. Nikt się niepostrzegł, że słowo tem jest dla myśli i ducha, czem krew dla ciała, ze kto niem szafuje, osłabia się i wycieńcza, często zabija. Nie wiem, czy, jeśli nie wszystkich, to najznaczniejszej części nieszczęść naszych nie należałoby przypisać nadużyciu słowa, tak jak zdrowiu szkodziło krwi niepotrzebne puszczanie. Człowiek, wycieńczony nadużyciem słowa, stawał się do czynn niezdolnym.
— Dziś, panie pułkowniku, — dodał komornik z uśmiechem, — gospodarza naszego, który był mistrzem w słowie, zakasował pono brat jego, choć elokwencyi obu rodzaj podobny.
Pułkownik zżymnął ramionami.
— Wyparzona gęba, — rzekł, — gładki człowiek, — serdeczny bardzo, ale mi się nie podoba. Widzisz, że ma na prawej ręce okręcony różaniec, jakby się chciał pochwalić, iż wiary nie utracił. Wielkie to szczęście, ale się niem niepotrzeba chlubić.
Zamilkli rozmawiający, bo p. Atanazy zbliżył się do siedzących na uboczu, namawiając na kieliszek węgrzyna jeszcze. Komornik zakrył ręką kieliszek i odmówił stanowczo.
— Wszak pan nie chcesz żebym chorował? — zapytał, — a toby było niechybnem następstwem jeszcze jednego kieliszka.
— Muszę wam powinszować odzyskania brata, — odezwał się pułkownik, — ale jakimże sposobem? — Atanazy poruszył ramionami lekko.
— Rzecz, bardzo prosta, — odparł, — jeździłem, jako drużba, na wesele Teofila do Krakowa. Zjawił mi się w hotelu człowiek, nadzwyczaj do mnie podobny, który oznajmił mi, że go głód i bieda zmuszają do upomnienia się o imie i spuściznę po ojcu, choć wolą matki jego było, aby się wyrzekł obojga. Dowody pochodzenia nie pozostawiały wątpliwości, iż miał prawo do nazwiska i majątku. Musiałem wejść w układy i dla pamięci ojca podać mu rękę.
— Jest to bardzo piękne z pańskiej strony, — przerwał pułkownik, — chociaż nie byłeś do tego obowiązanym.
Atanazy zamilkł.
— Oprócz tego brata, panie pułkownika, — dodał po małym przestanku, — znalazłem w Galicyi jeszcze jednego syna mojego ojca, ale ten szczęściem nazwiska nie potrzebował, bo je nosił dawno, a majątku ma więcej odemnie i tytuł hofrata austryackiego.
— Mój Boże, westchnął pułkownik, — co się to dzieje z rodzinami naszemi. W Wielkiej Polsce są już Nałęczowie Mał......, którzy się do pochodzenia polskiego nie przyznają i zowią Prusakami, w Austryi naszych rodaków wielu przedzierzgnęło się na Ritterów niemieckich...
— My też mieliśmy i mamy, — dodał komornik, — Tyzenhanzów, Platerów, Zybergów, Hilzenów, Polów, Kremerów, Libeltów, którzy, choć pochodzili z krwi obcej, stali się naszymi. Kwestya narodowości nie jest ani kwestyą języka, jak pisał Ozanam, ani wiary, ani krwi nawet, ale ducha i miłości. Kto raz ślubował narodowości jednej, należy do niej pomimo wszystko, co go obcym czyni.
I kwestya też to próżna, — rzekł pułkownik.
Atanazy chciał już rozpocząć o tem obszerną rozprawę, ale w tym momencie wypijano jego zdrowie, i musiał z podziękowaniem pośpieszać.
Gdy panu Piotrowi wiodło się tu nadzwyczaj szczęśliwie, żona jego, obronną ręką wyszedłszy z tego niebezpieczeństwa, które jej grozić miało, przyjęta uprzejmie przez damy, nie była jednak tak zaspokojoną i szczęśliwą, jak mąż jej, gdyż osnuty plan, jaki miała na sercu, poswatania Atanazego ze swą pokrewną dotąd na krok jeden się nie posunął ku urzeczywistnienia. Śledziła bacznie każdy krok, niemal wejrzenie Atanazego i ani razu nie pochwyciła go na oznace zajęcia się nadzwyczajną pięknością Balbisi. Gdy młodzież otaczała ją rojem, on ani widzieć się nie zdawał. W mazurze, gdy przyszło do wyboru mężczyzn przez tancerki, piękna panna Balbina śmiało bardzo sobie postąpiła, zapraszając samego gospodarza, który nawet nie tancował. Atanazy pośpieszył grzecznie przetańczyć z nią figurę, ukłonił się i zniknął.
Piotrowa sama nie wiedziała, czy miała krok ten zganić, czy pochwalić. Pobiegła natychmiast do wychowanki, zapytując, co to znaczyć miało.
— Nic, — odpowiedziało dziewcze. — Kogóż wybrać miałam, kiedy ja tu nie znam nikogo?
Gospodarz zniknął, i bratowa nie miała już sposobności przekonania się, czy wybór na nim uczynił jakie wrażenie.
Niezwykła piękność młodego dziewczęcia zwracała na nią oczy wszystkich. Sypały się pytania do uszu pani Piotrowej, która wedle przyjętej formuły odpowiadała, że Balbisia jest sierotą, bardzo zacnych rodziców dziecięciem i bogatą dziedziczką, na którą czekało pół miliona.
Ten olbrzymi posag oczywiście dodał jeszcze wdzięku pannie Balbinie, i wszyscy młodzieńcy rozkochali się w pięknej Krakowiance.
Sam tylko p. Atanazy pozostał obojętnym.
Zabawa tak była urządzona dawnym obyczajem, że się skończyła aż na białym mazurze dnia następnego, gdy wszyscy byli pomęczeni śmiertelnie, a panie dwa razy zmieniały trzewiki.
Ranek prześliczny powitała muzyka, znużona ostatnim tańcem, po którym landary, kocze, bryki i bryczki na wsze strony rozjeżdżać się zaczęły, uwożąc gości, tak zmęczonych, iż wszyscy prawie pospali się w powozach.
Mała garstka najpoufalszych przyjaciół Atanazego pozostała zaproszona na dzień następny, a tymczasem na kawę i odpoczynek do oficyny.
Znalazł się tu i niezmordowany pan Piotr, który, jak dwudziestokilkoletni młodzieniec cudów przez noc całą dokazywał. Unoszono się nad jego czysto polską naturą. Pił bowiem przez całą noc, ze wszystkimi, gadał, śpiewał, tańcował nawet, ze starymi rozprawiał o najważniejszych kwestyach żywotnych, z młodymi o kobietach, z kobietami o miłości i małżeństwie, nieokazując ani znużenia, ani znudzenia.
Uwielbiano w nim tę uniwersalność, tę krzepką żywotność, ten umysł rozbudzony i wesołość, niczem niezamąconą.
Nie spytał go nikt, jak użył tych istotnie wielkich i cennych darów bożych.
Dla wszystkich przytomność umysłu, łatwość wysłowienia, bogactwo idei, zapożyczonych, pozszywanych, poprzystrajanych zręcznie, czyniło go znakomitym człowiekiem. Winą było losu tego, który nas prześladuje, iż go nie postawił w możności zużytkowania sił, które posiadał.
— Znać w nim syna bohatera naszego, — szeptali niektórzy. — Nie ujmując panu Atanazemu, któremu niezbywa na wielkich przymiotach, różnica między nimi wielka... młodszy jest słabem odbiciem pierwszego.
Atanazy, który się wstydził tego Piotra, w porównaniu do niego utracił. Było to zdanie ogólne, chociaż wyrażało się mniej dobitnie; przyznawano Atanazemu więcej elegancyi i ogłady, ale właśnie rubaszność Piotra za serce chwytała.
Dla wielu rozgłoszona pobożność gorąca przemawiała też za nim.
O godzinie ósmej, gdy wyszła msza w kaplicy, przez wędrownego Bernardyna odprawić się mająca, (na którą zaledwie parę osób pośpieszyło) Piotr, jak stał, na nią poszedł, ukląkł na twardych cegłach i słuchał jej na kolanach, bijąc się tak w piersi i tak głośno odmawiając modlitwy, iż wszyscy tem zbudowani zostali.
Dopełniło to jego charakterystyki i zakupiło mu serca.
— Kość z kości naszych — powtarzał ze łzami w oczach stary Strabada. — Tacy dawniej byli wszyscy, i lepiej naówczas się działo.
Nikt nie miał potem za złe kochanemu Piotrowi, gdy, spotkawszy się z piołunówką, postawioną dla amatorów, wychylił jej dobre pół szklanki, siadł na kanapie i, podparłszy się na ręku, usnął tak twardo, że, niebudząc się mimo gwaru i wrzawy, spał tak do południa.
Atanazy blady i zmęczony stał nad nim, gdy otworzył oczy.
— Która godzina? — zapytał, przecierając je.
— Południe, — odparł brat.
Atanazy wstał tak żwawo, jakby go poruszyła sprężyna.
— Widzisz, kochany bracie, — odezwał się, muskając wąsa, potarganego i polanego piołunówką, która się przypomniała rozbudzonemu. —Widzisz, nie zrobiliśmy ci wstydu... Moja Honorka trzymała się dzielnie, a ja starałem okazać godnym ojca i brata...
Skrzywił się Atanazy i nic nie odpowiedział.
— Teraz, — dodał gość, — powinienbym kazać zaprzęgać i uwolnić cię od najazdu, ale kobiety słabe spocząć muszą...
— A ty zapominasz, iż masz zaproszenie od sąsiadów moich, z którymi porobiłeś znajomości rzekł Atanazy chłodno.
— Boję się twej gościnności nadużywać, — odpowiedział Piotr, ziewając, przeciągając się i spoglądając w koło, czy gdzie piołunówki nie zobaczy, aby się po śnie nią rozbudził, ale taca z wódką i przekąskami była już zabrana. — Bądź pewnym, — dodał, — że nie będę ci ciężarem ani na jedną chwilę dłużej, niż konieczność i przyzwoitość wymagają.
Atanazy zbliżył się do niego, zmieszany nieco.
— Proszę cię, nie rób ze mną ceremonii, — odezwał się, — i nie bierz mi za złe, jeżelim się albo źle wyraził, lub podał w podejrzenie o niegościnność. Jesteśmy braćmi, wiele sobie wybaczać należy.
Podał rękę, którą Piotr z lekka uścisnął; potem skinął głową i pośpieszył do żony.
Piotrowej dzień wczorajszy, pełen wrażeń, sen odebrał. Ubierała się już i wybierała dla Balbisi ubranie.
Trochę zmęczona piękna panienka na wszystkie pytania, tyczące się dnia i nocy, spędzonych wśród nieznanego towarzystwa, odpowiadała bardzo krótko... tak że wnieść z odpowiedzi było trudno, czy była uradowaną, zmęczoną, czy niezadowoloną. Przeglądała się czasem w zwierciadle i chodziła zadumana.
Pani Piotrowa zagadnęła ją poufale w ten sposób, aby się dowiedzieć mogła coś o gospodarzu, domu, życiu wiejskiem, — ale dziewcze tak się plątało, iż z jej słów niejasnych nic wydobyć niebyło można.
Dzień ten cały po męczącej zabawie wczorajszej upłynął na rozmowach i spoczynku. Atanazy tylko nie próżnował, gorliwie spełniając rolę swą gospodarza. Piotr siedział drzemiący, bo się wyczerpał i znużył.
Przyjaciele Atanazego, pozostali w mniejszem kółku, ciągnęli dalej wczoraj zagajone sprawy dobra ogólnego i plany postępowania w przyszłości.
Zgodzili się na to wszyscy, że bardzo wiele było do zrobienia; że rolnictwo podnieść należało i zastosować do potrzeb i wymagań wieku; pomagać do rozwinięcia krajowego przemysłu, i część handlu wziąć w ręce spójek... aby nie zależeć od nikogo...
Atanazy był niewyczerpany w pomysłach... w poglądach, a szczególniej w wynajdywaniu wszystkich przeszkód, które urzeczywistnienie hamować mogły. Nikt nad niego bardziej nie był przewidującym.
Podniesiono i sprawę taniego kredytu, i brak kapitałów, i środki, jakichby użyć należało dla stworzenia pierwszego, dla wydobycia drugich z ukrycia, dla nakłonienia ogółu, aby się nie uchylał od współdziałania.
Wszystko to przy kieliszkach w kancelaryi Atanazego głośno i wrzawliwie roztrząsano, a Piotr, zajrzawszy tu na chwilę tylko i pomruczawszy, zostawił bratu plac wolny do popisu, oświadczając, że za mało zna miejscowe stosunki, aby mógł o nich sądzić.
Po wyjściu jego naturalnie ten i ów zapytał Atanazego o tego świeżo zjawionego brata, wywołując odpowiedzi dwuznaczne, z których i pochwałę, i ubolewanie wydobyć było można. Absynt nawet został napomknięty... Młodzież właśnie dopytywała o Balbinę, — ale o tej nie mógł Atanazy dać żadnego objaśnienia.
Zgodzono się na to, że była nadzwyczaj piękną... pytano, czy w istocie była bogatą, — o czem gospodarz nie wiedział na pewno... upewniono się wreszcie, iz pochodziła z rodziny mieszczańskiej.
— E! co to, mospanie, — odparł wąsaty pan Bolesław, — mieszczanka krakowska taka u nas zawsze była dobra, jak i szlachcianka... A ileż to naszych familii szlacheckich wyszło z krakowskiego magistratu... dosyć zajrzeć do Paprockiego... Byle miała grosiwo, a była urodziwą!
Śmiechami potwierdzono ten aksyomat, powszechną zgodą przyjęty.
— To nie ulega najmniejszej wątpliwości, — dodał pan Bolesław, — że bratowa przywiozła tę kuzynkę nie dla kogo innego, tylko dla kochanego szwagierka...
— Mogę zaręczyć wam, że ani jej piękność, ani posag bynajmniej mnie nie wabią, i nikomu nie zapieram drogi... — żywo odrzekł Atanazy.
— Miałożby być prawdą, co głoszą, — przerwał złośliwy sąsiad, — iż nasz kochany gospodarz w Wiedniu jakąś amuretkę napytał?
— A toż zkąd wiesz! — zagadnął zdumiony Atanazy. — Ja!..
Bolesław śmiał się.
— Widzisz, kochany Atanazy, — rzekł, stając przed nim, — na wsi wszystko się wie... Nudzimy się i nawzajem szpiegujemy. Pocztmajster rozgłasza, że odbierasz to z Wiednia, to ze Lwowa liściki, kobiecym charakterem adresowane...
Zarumienił się p. Atanazy.
— Tak jest, tylko ze nie od obcej osoby, ale należącej do familii, — odezwał się tajemniczo Atanazy, niechcąc jaśniej tłómaczyć.
Pani Narcyza przyszła mu na myśl... i teraz dopiero jakoś jaśniej przejrzał w tem, że może wdowa niemogąc się wydać za hofrata, zawiązała z nim stosunki... Ruszył ramionami. Polowano więc na niego ze wszystkich stron... a on!..
Późnym wieczorem reszta gości się rozjechała, nieuniknione sam na sam z p. Piotrem i Piotrową stawało przed oczyma. Atanazy się ich rad był pozbyć, ale kilka wizyt odbyć musieli i zjeść parę obiadów.
Od dnia tego, w którym Piotr zdobył sobie przy kieliszkach świetnem wystąpieniem prawa obywatelskie i rodzaj popularności, — brat wcale inaczej zmuszony był się z nim obchodzić.
Nie posądzał dotąd, aby w człowieku tym, nałogiem zniszczonym, zużytym życiem, tyle pozostało energii i siły.
Jednego dnia pozostali sami panowie bracia; Piotr postanowił przyjść w pomoc zonie... W chwili, gdy się może najmniej tego spodziewał Atanazy, przystąpił do niego.
— Bardzo miałem na sercu, — rzekł, — że ci część ojcowizny, można powiedzieć, wydarłem, żem ci się narzucił z braterstwem, ale każdy się rachuje, jak umie i może... Żona moja, prostoduszna, ale poczciwa kobiecina, chciała ci się za ocalenie moje wypłacić. Znalazła piękną dziewczynę, młodą i z guldenami, i przywiozła ci ją nawet do domu, gdyś się do niej pofatygować nie chciał... Co ty mówisz o Balbisi?
Zagadnięty tak Atanazy pobladł i nadzwyczaj poważną miną się nasrożył.
— Nieskończenie jestem wdzięczen za tę troskliwość o mój los pani bratowej, — odparł z ironią pewną, — ale, kochany Piotrze, ja się żenić nie myślę, za posagiem nie ubiegam, a piękność największa, gdy mi nie jest sympatyczną...
— Balbisia ci nie jest sympatyczną? — zapytał Piotr również ironicznie.
— Nie mówię tego, ale, niemyśląc się żenić...
— Seryo? — podchwycił Piotr.
— Dotąd wcale o tem nie myślałem, — począł Atanazy. — Interesa moje wymagają całkowitego im poświęcenia. Mogłeś się przekonać wczoraj, że mam zaufanie współobywateli; wkładają na mnie obowiązki wielkie. Odrzucić ich nie mogę... Chcą, abym osnuł plan założenia domu rolników, mówią o banku kredytu rolniczego... tyle rzeczy do zrobienia...
— Sądzisz, że tylko nieżonaci temi sprawami się zająć mogą! — spytał Piotr. — Celibat więc, jak dla kapłanów?..
Atanazy, czując w tem sarkazm, nie odpowiedział...
— Jakże ci się podobała Balbisia? — dodał przynaglająco Piotr, patrząc mu w oczy.
— Prześliczny obrazek! — rzekł Atanazy, — ale jakże ty chcesz, abym ja po kilkogodzinnej znajomości coś więcej powiedział?
Piotr pochylił głowę i — zmienił rozmowę. Następnych dni do kilku domów proszeni państwo Piotrostwo i Balbisia — w towarzystwie Atanazego jechać musieli. Zbliżenie się do pięknego dziewczęcia nie wywarło jakoś wrażenia na Atanazym. Był bardzo grzecznym, ale unikał wszystkiego, co go mogło spoufalić, i Piotrowej przy pierwszej sposobności powtórzył, iż się żenić nie myśli.
Z nadzwyczajnem zdumieniem p. Piotrowa przekonywała się, że rachuba na piękność Balbisi i rozkochanie pana brata była zupełnie chybioną.
— Ale to nie może być! — mówiła mężowi. — On się już gdzieś kochać musi, boby nie mógł być dla takiej śliczności obojętnym. Młody człowiek! a gdzież on znajdzie taką drugą? Balbisię wypytywałam ostrożnie, Atanazy się jej podobał...
— —Znajdziesz takich dużo! — rzekł Piotr. — Ja znam naszą naturę, — trzeba temu dać pokój. Nas gdy kto chce żenić, trzeba, aby nam zabronił, a ułatwiając nic niewskóra. We krwi ma opozycyę... Smakuje nam tylko to, co zakazane i do zdobycia trudne...
Pani Piotrowa tego nie zrozumiała. Musiał jej powtórzyć i tłómaczyć, ale nie przekonał. Powiedziała sobie w duchu: — Bredzi.
— Atanazy w istocie byłby się może posunął do panny, posag mu się uśmiechał, twarzyczka podobała, ale z ręki tej bratowej za protekcyą brata tego nic w świecie by mu nie smakowało. Chciał się uwolnić od nich, nie zbliżać.
Stosunki Atanazego powoływały go do sfer wyższych, zdawało mu się, że imie ojca, jego sława — wymagały, aby się starał posuwać wyżej koligacyami, a nie poświęcał dla pieniędzy. Ożenienie z Balbisią zamknęłoby go w ciasnem kółku ludzi i rodziny, która żadnego nie miała znaczenia.
Daleko więcej uśmiechało mu się zawiązanie stosunków z panią baronową Drejfuss, która miała znajomości w arystokracyi kosmopolitycznej wiedeńskiej i mogła popchnąć go wysoko... Nie przypuszczał jeszcze, aby się z nią mógł ożenić, nie przewidywał, ażeby opanowała go i chciała się nim posłużyć do czego innego oprócz wpływania na hofrata... ale mu pochlebiały listy, zasięganie jego rady, a nawet plotki wiedeńskie i galicyjskie, któremi bileciki swe krasiła, — nastając na niego, że powinien wieś porzucić i więcej się rozpatrzeć na wielkim świecie, do którego był stworzony.
Na myśl mu nieprzyszło, gdy czytał te nalegania, że taż sama kobieta hofrata Ksawerego wyciągała innemi argumentami na wieś, a jego ze wsi na szerszą popychała widownię. Miłość własna połechtana ciągnęła go ku niej.
Kilka dni się wynudziwszy z panią Piotrową i Balbisią, z którą, jakby z niedorosłą dzieweczką się obchodził, Atanazy pożegnał brata, odjeżdżającego do Wielkopolski... i odetchnął swobodniej.
Piotrostwo jednak oboje zapowiedzieli mu się z powrotem, obiecując wstąpić po drodze. Musiał im za to podziękować.
Po odjeździe — Atanazy w początku brał się do bliższego rozpatrzenia w projektach, które były roztrząsane i powierzone mu zostały przez współobywateli, ale dziwny jakiś traf nic mu rozpocząć nie dozwalał.
Zasiadał zrana z cygarem do nagromadzonego materyału, rozpoczynał czytanie, następowało ziewanie, znużenie, nawała myśli innego rodzaju, potem jakaś rozrywka lub interes zbijał z drogi, i Atanazy wmawiał w siebie, że praca jego była próżną, bo poczciwi ludziska póki obgadywano rzecz, byli gotowi zawsze, ale, gdy szło o pieniądze, wymykali się pod rozmaitemi pozorami. Zresztą projektów gotowych i opracowanych znajdowało się mnóstwo, szło tylko o przyjęcie ich i początki wykonania...
W ciągu kilku tygodni siadając tak i porzucając robotę, mieniając ją, Atanazy nic nie zrobił, zmęczył się i papiery włożył do komody. Mnóstwo drobnych przeszkód mogło mu posłużyć, — nie miał ochoty... Na wyczerpanego już i zobojętniałego trafił jednego dnia przybywający pułkownik Ratmański.
Była to powaga w obywatelstwie, człowiek, powszechnie szanowany, i jeden z tych, którzy mówili najmniej, a pracę dla ogółu zaczynali od siebie. Atanazy okazywał mu zawsze największy szacunek i synowskie przywiązanie.
Wyszedł więc powitać w ganku tak rzadkiego i miłego gościa.
— Po drodze wstąpiłem do was, panie Atanazy, — rzekł, wchodząc do salonu, pułkownik. — Cóż tam się dzieje z naszemi projektami? Mówiono mi, żeś się podjął je zredagować?
Zarumienił się pan Atanazy.
— W istocie, — odparł, — rozpocząłem właśnie, ale niepodobna nic zrobić, niemając materyałów. Statystycznych danych braknie, od nikogo się ich doprosić niepodobna!
Załamał ręce. Pułkownik siadł.
— Jestem prawdziwie w rozpaczy, — ciągnął dalej, — ale u nas... u nas wszystko do pracy tak mało przygotowane...
— Mnie się zdawało, — przerwał Ratmański, — iż wszyscy z ochotą by się do niej wzięli, byle kto z rozumną wystąpił inicyatywą...
— Na każdym kroku nieskończone trudności, — gorąco mówił Atanazy, usiłując się uniewinnić. — Ludzie nieusposobieni, zgóry się wszyscy tlómaczą, że pieniędzy niema, a tu bez pieniędzy nic się począć nawet nie da... Człowiek, widząc to usposobienie, traci odwagę i ochotę...
— Właśnie o to idzie, abyś ty, panie Atanazy, dając dobry przykład, — rzekł Ratmański, — wyprowadził nas z tej bezczynności i nieporadności. Narzekanie nic nie pomoże, należy coś rozpocząć, róbmy, choć coś małego, ale poczynajmy...
Atanazy zapytał: — Od czego? — i natychmiast puścił się w dowodzenia, jaknajbardziej przekonywające, że począć niebyło sposobu. Wszystek grzech zrzucał na innych. On, — on gotów był służyć ogółowi, ale ten ogół... ten ogół. I tu następowała czarna charakterystyka ogółu.
Pułkownik słuchał, już zrezygnowany i milczący.
Atanazy próbował po kilkakroć rozmowę tę utrapioną zwichnąć i na coś innego wprowadzić, odciągając uwagę pułkownika, ale stary był uparty i powracał do pierwszego zadania:
— Cóż będziemy robili? od czego poczniemy?
Gospodarz nie widział innego wyjścia nad zjazd obywatelski, — gotów był główniejszych zaprosić do siebie, — i znowu naradę, a wkońcu postanowienie nieodwołalne wzięcia się do czynu.
Z godzinę może trwało to narzekanie i ubolewania; — pułkownikowi, gdy słuchał go, pot wystąpił na czoło, i wkońcu gość zamilkł, zwątpiwszy.
Niebyło więc sposobu; — Atanazy doskonale wiedział, czego brakło, co szwankowało, czego było potrzeba, — ale, jak sobie miano radzić, — nie mógł wyrokować, bo stan społeczeństwa czynił je bezsilnem.
— Wiesz waćpan, co? — odezwał się wreszcie pułkownik, — nie odwołujmy się już do ogółu. Kilku ludzi dobrej woli, złóżmy kapitał, zakładajmy, czego nam najpilniej potrzeba. Mam leżących sto tysięcy rubli, — ofiaruję je na rozpoczęcie towarzystwa wzajemnych ubezpieczeń. Wzór do statutów gotowy... Masz się czem przyłożyć do tego?
— Ja? chyba tylko sercem całem! — odparł Atanazy. — Pieniędzy nie mam wiele... Brat Piotr, upominając się o swoją schedę, zubożył mnie... W dyrekcyi, gdybym mógł być użytecznym... z największą chęcią...
— Poszukajże naprzód kapitału, bo mój nie starczy, — odezwał się, wstając, pułkownik.
Wszystko się na tem rozchwiało.
— Przy herbacie, na którą Atanazy gościa pożądanego zatrzymał, znowu się szeroko rozgadał o kraju, o jego słabościach. o nałogach, o nieporadności, o egoizmie, i na tem skończyło się posiedzenie.
— Ratmański wkońcu nie odzywał się już ani łowem, nie przeczył, — bo najlepszy dowód, popierający krytykę, miał przed sobą. — Uśmiechał się i wzdychał... Wkrótce potem rozeszła się wieść po sąsiedztwie, iż p. Atanazy byłby kraj nieochybnie zbawił, gdyby go tylko słuchać chciano, ale nikt mu ręki podać nie śmiał... Atanazy zyskał nową aureolę. Na starych ludzi, jak pułkownik i komornik, składano, że hamowali wszystko bojaźliwością swą, wahaniem, ostygnięciem.
Koniec końcem w październiku były imieniny jednego ze znaczniejszych obywateli; tam się miano naradzić jeszcze, czyby się co zrobić nie dało...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.