Przejdź do zawartości

Trójlistek (Kraszewski, 1887a)/Tom I/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Trójlistek
Wydawca Edward Leo
Data wyd. 1887
Druk Józef Sikorski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Życie p. Atanazemu płynęło zwykle bardzo spokojnie i wedle powszechnego obyczaju tej części kraju, w której mieszkał od dzieciństwa.
Nie miał w sobie żywiołów, któreby mogły je uczynić oryginalniejszem i wedle własnej myśli urobionem. Wszystko, na co był nawykł patrzeć od dzieciństwa, było mu milem i niezbędnem.
Gospodarował na wsi, na oko nawet zajmując się czynnie polepszeniem swej rolniczej działalności. Kupował nowe pługi, siewacze i żniwiarki, ale podobno więcej dlatego, ażeby módz się pochwalić, iż nie był zacofany, niż żeby wierzył w ich skuteczność, lub go to wielce obchodziło. Gdy się trafiło szeroko i długo rozprawiać o niedolach, zawodach i nieszczęśliwem położeniu rolnictwa, gospodarzy i handlu zbożowego, Atanazy doskonale był wyposażony we wszystko, co się dawało powiedzieć za i przeciw o każdym poglądzie na tę sprawę.
Równie dokładnie był oświadomiony ze wszystkiemi kwestyami bieżącemi, gorącemi i żywotnemi, chociaż żadna z nich nie pociągała go szczególniej ku sobie, nie była bliżej znaną i głębiej poruszaną. To umiarkowanie przyzwoite cechowało go we wszystkiem, — a drugą właściwością jego charakteru było, że, mówić doskonale umiejąc o wszystkiem, zawsze miał mnóstwo najważniejszych pobudek, wstrzymujących go od czynu. Ani myśli, ani słowa nigdy mu niebraklo, energii i woli prawie zawsze. Był więc skutkiem tego z charakteru i temperamentu konserwatystą, chociaż w słowach wydawał się wielce postępowym i naganiał tych, co się zasklepiali i cofali, trzymając przeżytych form i pojęć. Wogóle p. Atanazy, choć zdolnościami przechodził wielu, — ani postępowaniem, ani mową nie różnił się od ogółu i trzymał w tym tonie zawsze, w którym życia symfonia odegrywała się w sferach, w jakich się obracał.
Tym przymiotom i przywarom razem winien był, że, w obywatelstwie lubiany, ceniony, uważany za człowieka użytecznego i godnego zaufania, wybierany był do wszystkiego i podejmować się musiał wszelkich posług, jakich po nim wymagano. Ale za to cieszył się popularnością, miłością braci i nie miał chyba zazdrosnych, bo nieprzyjaciół rozbrajał.
Kosztowało go to nieraz wiele, bo umysł miał, jasno widzący i umiejący oceniać wypadki trafnie i sprawiedliwie, a często bardzo nie odzywał się z tem, aby nie zamącić sobie spokoju.
Milczał więc lub dwuznacznemi opędzał się słowami.
Na oko p. Atanazy, choć mało co robił, wydawał się bardzo czynnym. Zapraszano go, wzywano, wkładano nań obowiązki zgody i pośrednictwa w sprawach, które łagodny charakter pozwalał mu, jeśli nie rozwiązać, to przynajmniej odroczyć lub ułagodzić. Dwadzieścia kilka lat mając, dorobiwszy się popularności, dosyć szczęśliwie gospodarując, — Atanazy nie miał żadnych gwałtownych pragnień. Serce jego, nie zrywało się do ideałów, bo dla niego ideałem były kobiety, ładnie ubrane, mówiące po francusku, umiejące się znaleźć w salonie i należące do towarzystwa. Pięknie zrobiona suknia, smakowny strój, przyzwoity ton starczyły mu. Życie takie, jakie prowadził na wsi, — polowanie, odwiedziny sąsiadów, czasem wist lub gra mała, niekiedy towarzystwo tańcujące, — naostatek wycieczka, niezbyt męczca, —zapełniały mu życie tak, iż żadna tęsknica za czemś, mogącem je uczynić szczęśliwszem, nie dręczyła go i nieskazała starać się o nic, ubiegać za czemś... Wszystkim wydawał się zimnym, nawet samemu sobie. Żadna kobieta nie czyniła na nim wrażenia, o jakiem w książkach czytywał. Miłość brał za rodzaj ozdoby, którą za powszechną zgodą wprowadzono do romansu, chociaż jej w życiu niebyło...
— Czasem tylko wśród tego bytu, który wszyscy uznawali za szczęśliwy, pan Atanazy doznawał jakiegoś niepokoju i znużenia, ale najmniejsza rozrywka starczyła, aby go na dawną, spokojną wyprowadzić drogę.
Zadomowiony dosyć, rzadko nawet na jarmark wełniany udawał się do Warszawy, a tam, obracając się w znajomem kółku sąsiadów, nie wychodził ze szranków powszedniego życia swojego...
Podróż do Krakowa, a potem do Wiednia, spotkanie z Piotrem naprzód, potem z p. Ksawerym, dwoma braćmi, z którymi, choć go krew łączyła, nic wspólnego nie miał, do pewnego stopnia zmieniły usposobienie Atanazego.
Piotr obudził w nim litość, potem, gdy go poznał bliżej, zdziwienie i niepokój. Nie domyślał się nawet ludzi, jemu podobnych, chodzących wolno po świecie. Ksawery, również w swoim rodzaju oryginalny, zwrócił jego uwagę i był pobudką do rozmyślań. U niego poznał baronową Dreifuss, dla której naiwny młodzieniec stał się przedmiotem, nadzwyczaj nęcącym jej ciekawość. Ona także takiego dwudziestokilkoletniego chłopca nie przypuszczała istnienia.
Zdumiewało ją to, że, grzeczny, wesół, usłużny, zalotności nie uległ i pozostał zimnym, a pomimo to bawił się z nią dobrze i dawał sobą rzucać i kierować w rzeczach drobnych. W tajemniczywszy go w stosunek swój do kuzyna Ksawerego, nie puściła z Wiednia, aż się przekonała, że mało jej być może pomocnym. Wymogła tylko na nim, że, gdyby jej fantazya przyszła go potrzebować, da mu znać.
— Bądź, co bądź, choć Ksawery nie przyznaje się do braterstwa, bo dla niego tylko hofrat może być bratem, jesteście panowie braćmi. Obowiązkiem waszym jest pomagać do uczynienia go szczęśliwym, a ja powiadam wam, że takim być może, tylko żeniąc się ze mną.
Śmiała się, mówiąc to, ale nie żartowała wcale. Nim Atanazy wyjechał z Wiednia, kwestya podania się do dymisyi nie została jeszcze rozstrzygniętą...
Atanazy dłużej na nią czekać nie mógł, nieczując się tu na co innego potrzebnym, chyba tylko, aby bawić panią Narcyzę, a nudzić hofrata.
W Krakowie, powracając, zatrzymał się dzień jeden i wahał, czy ma szukać pana Piotra, gdy ten nazajutrz po jego przybyciu wszedł niezameldowany bez ceremonii. Guldeny otrzymane znacznie go odmieniły: wyglądał czyściej, ale zawsze bardzo dziwacznie.
Niewiedzieć, dlaczego, przypomniała mu się młodość, dawno przeżyta i stracona. Kazał więc sobie zrobić suknie modne, z któremi niezupełnie godził się różaniec w kształcie bransolety na prawej ręce, — szpilka z godłami religijnemi — i medaliki, zawieszone u zegarka. Suknie, kapelusz i przybory elegancyi, starając się nabyć tanio, pokupował tandetne i śmiesznym był w krótkim surducika — i butach lakierowanych.
— A cóż pan hofrat Ksawery? — zapytał, wchodząc. — Czy się poczuwa do rodziny, i czy my kiedy ją stanowić będziemy?
— Wątpię bardzo, odparł Atanazy.
— Rozumiem, — rzekł Piotr. — Ja się do was przyznałem, choć nie byłem powinien, więc Ksawery się was wyparł. Wszystko to, abyś miał próbki, co życie moży. Mnie, gdybym dłużej był mu się naprzykrzał, byłby nieochybnie z pomocą policyi wyświecił ze stolicy, a może i z Austryi, a ja jużem się formalnie zakochał w tym Krakowie i nie myślę się ruszać z niego. Tu człowiekowi, jak ja, nawróconemu i pobożnemu, najwygodniej... Nie wchodzą tak dalece, jak ja żyją i co ja robię, bylebym bywał w kościele i chodził za procesyą, — nie są surowi. Ja to lubię, bo z życia przeszłego dużo mi pozostało nałogów oprócz piołunówki.
Siadł bez ceremonii obok łóżka Atanazego.
— Wiesz, kochany bracie, — rzekł, — bo ja cię kocham doprawdy, wiesz, że po długiej posusze te twoje guldeny wsiąkły we mnie tak, że ich już niema śladu. Żebractwo różnych stopni, począwszy od trzygroszowego do dukatowego, zwaliło się na mnie, bo wieść poszła, że ja odziedziczyłem miliony i że je rozdaję kto się zgłosi. Niewypadało mi, gdy Pan Bóg łaską swą dał mi na chleb i wódkę, tych biednych odprawić bez zasiłku. Anim się spostrzegł, gdy mi wyszedł gulden ostatni... Wprawdzie dają mi jeszcze kredyt, i mam takich, co zapraszają i ugaszczają... W refektarzach u moich księży nie jestem źle widzianym, ale mi brak drobnych... Rozumiesz?
Atanazy rozumiał, ale milczał.
— Więc na rachunek raty przyszłej musisz mi dać, dodał Piotr. Podpiszę ci pokwitowanie formalne... a jeżeli, — da Bóg, — poszczęści mi się na loteryi, czego jestem prawie pewnym, bo wiem, jakiego użyć patrona... cały mój majątek ci przekażę...
Atanazy nie mógł się powstrzymać od uśmiechu, źle zamaskowanego.
— Cóż ty się śmiejesz ze mnie, — potrącił Piotr, — pewnie z tego, że ja patrona mieszam do loteryi, ale ja wierzę w pośrednictwo patronów we wszystkiem, — jestem wiernym synem kościoła i — praktykantem.
Atanazy, który wyrazu tego w zastosowaniu do religii nie słyszał nigdy, przerwał mu zapytaniem:
— Co to jest praktykant?
— Nie wiesz! — odparł Piotr. — Ja długo włóczyłem się zagranicą, a tam on jest we zwyczaju, bo oni rozróżniają ludzi, co z kościołem nie zerwali, ale obowiązków swych, szczególniej spowiedzi i komunii nie pilnują i od nich się uwalniają, od tych, którzy praktykują, to jest: chodzą do komunii i spowiedzi, obserwują nakazane przez kościół posty i t. p.
Zżymnął się p. Atanazy.
— U nas tego wyrazu niema, bo i zwyczaju podobnego nie znamy. Kto katolikiem jest, ten spełnia, co mu wiara jego przepisuje.
— Oto widzisz, — przerwał Piotr, — że lekko sądzisz rzecz ważną. Zagranicą duchowieństwo jest więcej pobłażające i niepraktykujących z kościoła nie wypędza w nadziei, iż się poprawią.
— Otóż ja, — dodał oglądając się za piołunówką, której Atanazy nie myślał kazać przynieść, — otóż ja jestem praktykantem, pomimo że mi się trafia raz w raz grzeszyć…..
Westchnął i uderzył się w piersi.
Sam tylko Bóg jest miłosierny, i owieczkom zabłąkanym wiele obiecano, a ja się do nich liczą.
Atanazy nie wznowił kwestyi guldenów w nadziei, że jej nie podniesie p. Piotr, ale ten poszedł po prostu do stolika, wyszukał sobie papieru, pióra i atramentu, napisał kwit na sto guldenów i podsunął go bratu.
Nic niemówiąc, Atanazy wyjął z pugilaresu sumę żądaną i położył ją przed nim.
— Na ten raz, — rzekł, — niech tak będzie, muszę cię jednak uprzedzić, że na każde zawołanie służyć ci będzie mi trudno. Płacę regularnie, ale nie jestem niewyczerpanym.
— No, a ja się bardzo łatwo wyczerpuję, — westchnął Piotr. — dlatego będziemy musieli zrobić taki układ, aby mi tu płacono miesięcznie pensyjkę moją, bo ja jej utrzymać w kieszeni nie potrafię. Pieniądze są na to tylko stworzone, aby je wydawać...
— Atanazy słuchał go, szczebioczącego, jak stara dewotka; — trwało to dosyć długo; — Piotr chwalił się swemi stosunkami i wychwalał Kraków; wymienił kilka domów, do których zyskał przystęp pobożnością swą i pochlebiał sobie, że tu los poprawi.
— W jaki sposób? — zapytał Atanazy.
— Mówiłem ci, że się żenić nie myślę, — rzekł, trochę się jąkając, Piotr, — ale po zastanowieniu się podobno zdanie odmienię. Spowiednik mój nie przestaje mi zalecać, abym się ustatkował, a jako środek pomocniczy ku temu, radzi ożenienie. Domyślam się, że ma nawet dosyć majętną wdowę, którą mi przeznacza pod pewnemi warunkami. Sądziłem, że, uczepiwszy się was i uzyskawszy coś, obejdę się bez tej niewoli, ale widzę, żem się omylił i sam siebie nie znałem. Przytem nie jestem tak starym... mam sił dosyć, — krzepkość mi powraca... Jeżeli wdowa mi zapewni egzystencyę znośną, a nie bardzo poczwarna... wezmę ją jako środek pomocniczy — do odpukutowania za grzechy...
Nic na to nie odpowiedział Atanazy, a że i piołunówki się nie domyślił tym razem, pożegnał go wkrótce Piotr i odszedł.
Od powrotu do domu Atanazy nie miał już żadnej wiadomości o tym bracie, a jako człowiek porządku, naprzód obmyślił źródła, z którychby ciężar, spadający na niego niespodzianie, mógł spłacić. Nie był on szczęściem tak znacznym, ażeby mu się stał w interesach zawadą.
Upłynęło tak miesięcy kilka, a o panu Piotrze wcale słychać niebyło; z owej weselnej podróży do Krakowa pozostały tylko, jako pamiątka, listy pani Narcyzy, która... przyjacielską z nim zawiązała korespondencyę. Z niej dowiadywał się, że wszelkie jej starania o nawrócenie Ksawerego rozbijały się dotąd o jego zakamieniałe przywiązanie do służby i biura, bez których żyć nie mógł...
Pan Atanazy odpowiadał grzecznemi, w pocie czoła wysmażonemi kondolencyami. Niewiedzieć, dlaczego, ta korespondencya z piękną Galicyanką była mu przyjemną, chociaż nie powziął ku niej żadnego żywszego sentymentu.
W takim szczególnym składzie okoliczności przy równie szczęśliwym stosunku charakteru, temperamentu i położenia wśród niczem prawie niezakłóconego spokoju, Atanazy używał — szczęścia, choć go może nie czuł i nie cenił. Było ono tego rodzaju, jakie się dopiero ocenia, gdy się je utraci.
Nieraz przychodzili mu na myśl bracia, — i winszował sobie, a Panu Bogu dziękował, że nie był w skórze żadnego z nich. Nie mógł pomyśleć bez wstrętu o dobrowolnej niewoli hofrata, o smutnym żywocie Piotra, na którym pozostał ślad wszystkich degradacyi, jakie przechodził... a dziś już tyle rdzy osiadło, że z pod niej ledwie znać było niegdyś cywilizowanego człowieka.
Piotr dość długo nie zgłaszał się wcale, czemu Atanazy rad był, bo list jego nie mógł być czem innem, jak nowem wymaganiem sukursu...
W kilka miesięcy potem jednego ranka wśród przyniesionej poczty list jakiejś podejrzanej, nieznajomej powierzchowności zwrócił jego uwagę. Domyślił się, że być musiał od Piotra.
W istocie pismo — pochodziło od niego, a było tak oryginalne, jak on, napoły barbarzyńskie, napół pachnące lepszą jakąś przeszłością, która się dobywała mimowoli.
Rozpoczynało się ono naturalnie od braterstwa i kończyło na niem, czemu się nie dziwił Atanazy, bo ci, których się potrzebuje, od których się czegoś spodziewamy, zawsze są conajmniej braćmi. Miejscami pisał Atanazy niezgrabnie — bez starania, — potem z uczuciem jakiemś i pewnym wysiłkiem stylowym, — w którym zdradzała się przeszłość...
„Z pokorą ci wyznać muszę.“ — były wyrazy listu, po niezręcznym wstępie następujące,— „że już w samego siebie całkiem straciłem wiarę, bo mnie zaufanie to zawiodło okrutnie. Przypominasz sobie może, iż, uciekając się do twojego braterstwa i kieszeni oświadczyłem uroczyście, że się nigdy żenić nie myślę. Któżby się był spodziewał naówczas, że, jako kusiciel, wystąpi mąż świątobliwy, kapłan, dyrektor mojego sumienia, znający mnie daleko lepiej, niżli ja sam.
— Ażebym był pewnym, żeś się ty ustatkował, dziecko moje, — rzekł do mnie, — potrzebuję około ciebie anioła-stróża postawić, któryby każdego kroku twego pilnował. Dopóki po świecie chodzisz tak luźnie, nigdy za ciebie ręczyć niemożna. Stare nałogi, jak tylko szpary odejdą, — powrócą.
Z rozmowy dłuższej pokazało się, że ojciec mój duchowny pragnął mi dać — towarzyszkę żywota, — mówiąc poprostu, ożenić mnie.
Śmiałem się z tego i protestowałem.
— Ojczulku mój, — mówiłem mu, — kobiety, któraby mnie zechciała, jabym nie mógł życzyć sobie, taka, której bym ja życzył, napewno mnie nie zechce.
Ale księdza nie mogłem przeprzeć, prawił swoje:
— Niepotrzeba tylko zbytnio nosa zadzierać dlatego, że ci się Pan Bóg dał szlachcicem urodzić, i nie żądać, aby ci się trafiła królowa Madagaskaru.
Zbyłem to naleganie śmiechem raz i drugi, — ale spisek gotował się na mnie.
Naprzód mieszczanin, człek majętny a pobożny, widząc mnie, ciągle chodzącego za procesyami, gdzieśmy często razem z jednej książki pieśni śpiewali, —zaprosił mnie w kumy. Odmówić nie mogłem. Po chrzcie nastąpił traktament, przy którym poznałem wdowę po rzeźniku, Arciszewską, z domu Winklownę, ale się do niej nie zbliżałem bardzo, choć po kilkakroć mnie zaczepiała.
Ze chrzcin wszyscy i ja z nimi zostaliśmy zaproszeni znowu do niej. Był i mój księżyna, który mi objawił, że ona była mi przeznaczoną przez niego, — jako osoba nieposzlakowanej cnoty, mająca około dwóch kroć stu tysięcy guldenów w najlepszych papierach państwowych i parę domów w dodatku.
Mieszczanka ta, kobieta, dobrze czterdziestoletnia, niegdyś może bardzo piękna, miała jeszcze ślady tej miłej fizyognomii, ale z rozmowy z nią przekonałem się, że wychowania jej brakło, które zręcznie zastępować umiała. Oprócz tego dawała sobie radę ze swemi kamienicami i kapitałami, któremi rozporządzała doskonale i coroku je pomnażała. Pierwsze to zaproszenie Arciszewskiej pociągnęło za sobą drugie, potem wizyty, przechadzki, dobrą znajomość, a ze strony babusi czułość, która mnie nabawiła strachem, choć mi pochlebiała.
Tymczasem ojciec duchowny, o wszystkich moich obrotach zawiadomiony, wpadł na mnie, grożąc ogórkami, gdybym z ożenieniem zwłóczył.
— Czego to jeszcze czekać? Żeń się, i kwita, a Panu Bogu powinieneś na klęczkach podziękować za to, że ona za waszeci wyjść raczy. Przecież ci fortunę wnosi, — a ty co?
Opierałem się długo, kochany bracie, ale ostatecznie podwika i sutanna zwyciężyły: otom okuty, związany, pokonany, zaręczony, i w sierpniu wesele moje, na które cię zapraszam, bo nikogo innego z familii mieć nie mogę, a kogoś przecie mieć muszę.
Chociaż narzeczona moja mieszczanką jest i bez wielkich do świata pretensyi, mogę ci ręczyć, że na obiedzie weselnym ani jajecznicy, ani kiełbasy nie postawię, ani krupniczku. Dwakroć sto tysięcy guldenów obligują do czegoś lepszego, i moja jejmość to rozumie.
Żart nabok, — ksiądz mi zalecił ożenienie, jam rozważył, kobiecisko się przywiązało, – mam nadzieję spóźnionej jej edukacyi szczęśliwie dokonać, tak że śmieszną nie będzie; — żenię się, — tak, — żenię się.
— Wierz mi, że dla samych guldenów tego nie czynię, choć i one w tem pewną rolę grają. Nauczyłem się doświadczeniem smutnem, że poczciwe serce, które klejek gotować umie, w w chorobie jest nieoszacowanem, a mnie stare grzechy coraz częściej łamią po kościach.
Nie posyłam ci ani fotografii, ani opisu pani Hortensyi z Winklów primo voto Arciszewskiej, — zobaczysz ją. Musiała być wcale ładną, dziś jeszcze, choć świeżość utraciła, wcale nieszpetna. Mała, tłuściuchna, jak pączek, rumieńce naturalne, płeć, kosmetykami niepopsuta, zęby wszystkie. Nosek, trochę zadarty, nie razi kształtem. Gdy się babcia wyczupurzy, przystroi, trochę wysznuruje, a nadewszystko gdy, mówiąc, patrzy na mnie i słucha dawanych znaków, nie raziłaby nawet w salonie, daleko paradniejszym, niż nasz będzie.
Jedną jej wadą, defektem, z którego wiek nie leczy, ale go rozwija, to, że lubi mówić wiele i ma się za wymowną a dowcipną.
Mityguję ją, jak mogę. Staram się w mówić, że milczenie jest teraz w modzie...
Wysyłam list mój z usilną proźbą, zaklęciem, żebraniną o miłosierdzie: nie odmawiaj bytności swej na weselu, inaczej łyki będą mnie miały za fałszowanego szlachcica, a ja wolałbym być prawdziwym chłopem, niż szlachcicem fałszowanym.“ i t. d.
List Piotra ciągnął się tak całych sześć stron bitych. Oduczywszy się pisać, p. Piotr nie umiał go ani rozpocząć, ani dokończyć.
Atanazy, przestraszony, zły, gniewny, najprzód stanowczo odmówić postanowił; nie widział konieczności, któraby go do takiej kompromitacyi zmuszała. Dla samej pamięci ojca rad był, aby ten syn, zapomniany, nieznany, na widownię nie występował. Wprowadzić go w świat — znaczyło głośno uznać, – dlaczego tak późno? — dawało to do myślenia. Wznawiały się zapomniane grzechy młodości bohatera.
Atanazy więc odpisał list bardzo grzecznie, winszując, składając życzenia, ale tłómacząc się, że dla pilnych interesów właśnie w tym miesiącu służyć nie może.
List został odprawiony, i zamiast odpowiedzi a nowego nalegania — jednego dnia zjawił się sam p. Piotr.
Atanazy uderzony był zmianą, jaką w nim zaszła, — zmianą na korzyść, w wieku Piotra zupełnie niespodzianą. Spoważniał znacznie, a choć żyłka oryginalności zawsze w nim była widoczną, — mniej raziła.
— Przyjechałem ci oznajmić, kochany bracie, — rzekł po przywitaniu, — że od przytomności na weselu mojem uwolnić cię nie mogę. Rób, co chcesz, a musisz być. Moja narzeczona gotowa czekać, ja także. Ty będziesz żywem potwierdzeniem mojego szlachectwa, które ja tak zbrukałem, że mu już wierzyć nie chcą.
Naleganie z różnych tonów było tak nieznośne, iż, pewne warunki położywszy, Atanazy, zmęczony, przyrzekł bytność swą na weselu. Piotr odjechał uspokojony.
Wdowa, wychodząc za syna sławnego bohatera, zapragnęła wystąpić wspaniale. Piotr, który miał niegdyś trochę smaku, wiele widział i pamiętał, nie dopuścił przepychu złocistego i — przekonał jejmość, ze skromność większy wdzięk miała. Sam on zdziwił się, jak skazówki dane, para słów, rzuconych przez niego, pochwycone zostały i poskutkowały.
Jejmość chciała pokazać swą zamożność, ale zrozumiała, iż się ona świecić i jaskrawą być niepowinna. Oprócz tego była oszczędną.
W jednej z dwóch kamienic swoich na pierwszem piętrze urządzono apartament, taki piękny i smakowny, że p. Piotr z niego o przyszłem swem pożyciu i żonie jaknajlepiej rokował.
— Kobiety żadnej nikt nie zna, — mówił do siebie, — pod dobrym wpływem cuda z niemi dokazać można.
Przybywszy na wesele, p. Atanazy niemniej został zdumiony; sama nawet jejmość, trochę onieśmielona, rozpatrująca się w ludziach i położeniu nowem, inne na nim uczyniła wrażenie, niż się spodziewał.
Zmuszony zabawić w Krakowie dni parę, Atanazy stał się powiernikiem odrodzonego p. Piotra, który dosyć doborowemi słowy wyznał mu, iż posłannictwo szlacheckie zna i rozumie i nie myśli siedzieć z założonemi rękami, gdy Pan Bóg dał mu środki do działania. Zamierzał się okupić w księztwie, zakładać szkółki, iść ręka w rękę z duchowieństwem i t. p. Rozgorączkowywał się, mówiąc o tem, i do Piotra dawnego wcale nie był podobnym, choć się piołunówką odżywiał.
— Odwiedzając krewnych matki w Poznańskiem, — mówił z zapałem, — poznałem położenie... oni tam się niby krzątają, ale ani gospodarować nie umieją, ani wiedzą, co robić. U nich wszystko się zasadza na protestowaniu, a nie wiedzą, że dawno rzecz osądzona, iż manifestować się a płakać każdemu wolno... Ja im dopiero pokażę, co można i potrzeba robić.
Atanazy go zapytał:
— Cóż więc myślisz?
Zmieszał się na chwilę Piotr.
— Układam plany, mam wszystko w głowie, ― rzekł, — ale pozwól mi to zachować przy sobie. Zobaczycie! To są ludzie, parlamentaryzmem zużyci... gaduły, a potrzeba ludzi czynu...
Napróżno potem Atanazy chciał z niego dobyć coś jaśniejszego o tym czynie. Piotr zbył go wielką słów czczych powodzią. Chociaż w tem wszystkiem nic jasnego nie było, Atanazy musiał w duchu przyznać, że brat ten, sponiewierany niedawno, nadzwyczaj korzystnie się zreformował.
Obcy byłby tylko tę mógł uczynić uwagę, widząc ich razem, że uderzające podobieństwo w twarzach, które tak nieprzyjemnie zdumiało Atanazego przy pierwszem spotkaniu, nie ograniczało się do samej powierzchowności. Piotr z taką samą teraz łatwością, jak on, rozprawiał, osnuwał plany, polemizował ze wszystkimi, sprzeczał się, perorował, obiecywał isć, — a stał w miejscu. Atanazy, w sobie niewidząc zużywania się na słowa, w bracie powziął wstręt i niewiarę do tego wylewu mrzonek i niedojrzałych myśli.
Rozjechali się bardzo zimno, tylko p. Piotrowa, zachwycona szwagrem, największe dla niego powziąwszy uwielbienie, głosząc go ideałem, zaprzysięgła (litując się nad starzejącym kawalerem), że musi mu wyszukać żonę.
Mąż, któremu się z tego zwierzyła, z całego serca przyklasnął; — miło mu było widzieć Atanazego, tak związanego, jak on sam; — socius doloris był mu pożądanym. Oprócz tego bawiło go żywe żony zajęcie, bieganina, troskliwość, upór, aby na swojem postawić.
Piotrowa nie mogła naturalnie szukać żony tej przyszłej dla Atanazego gdzieindziej, jak w sferach, przystępnych dla siebie. Ze wszystkich majętnych panien, które znała, żadna się naprzód nie wydała jej godną tego człowieka, — który dla niej był doskonałości uosobieniem. Musiała się wkońcu ograniczyć do wymagania piękności i posagu... Pobożność nie wchodziła w rachunek dlatego, iż przypuścić nie mogła, aby kobieta religii nie miała. Zresztą religię prostodusznej Piotrowej stanowiły pacierze, modlitwy, posty i praktyki religijne, ściśle zachowywane.
Dwa warunki, postawione tej narzeczonej Atanazego, o której on nie myślał wcale, po długich dosyć poszukiwaniach znalazły się, cudownie połączone w pannie Balbinie Sławkowskiej, która była daleką powinowatą Winklów, Arciszewskich, a więc i pani Piotrowej.
Była ona córką aptekarza, która odziedziczyła po ojcu oficynę, przynoszącą rocznie kilkadziesiąt tysięcy dzierżawy, kamienicę intratną, a nawet wioskę z pałacykiem w okolicy Krakowa, nielicząc kapitałów. Opiekunowie Sławkowskiej w takich byli stosunkach z duchownym dyrektorem sumienia pani Honoraty, iż z pomocą ich mogła losem sieroty rozrządzać.
Chociaż rodzice panny nie odznaczali się ani pięknością, ani pochodzeniem ze krwi, bardzo wyszlachetnionej, chociaż w niestarej ich genealogii żywioły, bardzo pospolite, przeważały, panna Balbina, co do powierzchowności, nie pozostawiała nic do życzenia. Była to piękność w pełnem znaczeniu tego wyrazu, piękność klasyczna, której nic zarzucić niebyło można nad dziwny w młodem dziewczęciu chłód, obojętność, bezmyślność jakąś... Chodziła dotąd po świecie, jakby nierozbudzona, zamknięta w sobie, zastygła, czekając na życia iskierkę, która jej z zewnątrz przyjść miała...
Pani Piotrowa tę powagę flegmatyczną właśnie w niej najwyżej ceniła. Pozyskać sobie Balbinę przyszło jej łatwo; — pieściła ją, pochlebiała, stroiła...
Opiekunowie sieroty z wdzięcznością powierzyli ją pani Piotrowej, i Sławkowska u niej zamieszkała...
Szło już teraz tylko o sprowadzenie Atanazego pod jakimś pozorem do Krakowa, aby ją zobaczył, poznał i zakochał się, co wedle pani Piotrowej niechybnie nastąpić musiało.
Wciągnięty do spisku Piotr utrzymywał, że zamiast sprowadzać do Krakowa Atanazego, co było i trudnem, i wątpliwego skutku, — należało wybrać się z Balbiną w Poznańskie, gdzie on dobra targował i przygotowywał się wejść z pomocą krewnych matki w obywatelstwo, — po drodze wstąpić do Atanazego i pannę Balbinę mu zaprezentować...
Naiwna a pełna zawsze uwielbienia dla szwagra Piotrowa nie pragnęła nic nad to, aby on ją zobaczył. Pewną była pierwszego skutku... Cóż on mógł pożądać więcej? Piękną była, jak anioł, młodziuchną, bogatą, grała na fortepianie Chopina...
Pan Bóg, wciągnięty też do spisku, miał sobie za pomoc do tego dobrego uczynku ofiarowane nabożeństwo dziękczynne i sporą ilość pacierzy.
Piotr, któremu się zwierzano, czasem miał z zapału żony żmiać się ochotę, niekiedy jej dopomagał radą.
Poznawał on coraz lepiej towarzyszkę, narzuconą mu losem, i zachwycał się jej głęboką wiarą a pobożnością prostoduszną. On sam też religię sobie tworzył, z praktyk łatwych złożoną, którym mistyczne nadawał znaczenie...
Postanowiono więc po naradzie, niedając wcale Atanazemu znać, co się święciło, próbować naprzód go ściągnąć do Krakowa, gdzie Balbisia okazałaby się w całym blasku, a gdyby się to nie powiodło, — to dalej w podróż wyruszyć i narzucić się Atanazemu w jego własnym domu.
Tej ostatniej ewentualności Piotrowa trochę się obawiała i mocno życzyła, chcąc się dać poznać brata przyjaciołom i znajomym... wejść w bliższe z nimi stosunki. Piotr, który nabywał wprawy w pisaniu listów, wysłał naprzód list, zapraszający na jakąś familijną uroczystość do Krakowa. Atanazy, któremu jeszcze na wspomnienie Piotra i jego żony zimno się robiło, — odpowiedział spiesznie z ubolewaniem, że w żaden sposób służyć nie może.
— Rozpłakała się jejmość, a mąż, który przewidywał rekuzę, starał się ją żonie wytłómaczyć.
— Jakże ty chcesz, żeby on do nas jechać miał wielką ochotę? Co go tu pociągać może? Mnie lubić nie może, bo pamięta jeszcze, żem mu wyrwał ząb trzonowy, zmuszając do uznania za brata i zapłacenia jeszcze w dodatku za to. Dla twoich zaś pięknych oczu... taki Atanazy! ho! ho!
I pan Piotr dokończył śmiechem... Jejmość z taką zaciętością pragnęła uwielbianemu Atanazemu dać piękną i posażną żonę ze swej ręki, iż na największe gotową była ofiary. Piotr (któremu z porady ojca duchownego skąpo wydzielała na jego zachcianki i fantazye), zawsze na coś żądny grosza, korzystał z tego, bo wszystko, czego od żony żądał, umiał jej pokazać, jako niezbędnie potrzebne dla działania w sprawie ożenienia Atanazego. Jejmość, niewahając się, woreczek rozwiązywała...
Żeniąc się, Piotr pewien był, że od tej biednej kobieciny otrzyma, co tylko zechce, rozrządzać będzie jej majątkiem i finansami, — tymczasem — pokazało się, iż z całą swą dobrocią Honoratka była nieużytą, nieubłaganą, gdy szło o rozporządzanie funduszami. Wzywała rady obcych, powoływała prawników — i ostatecznie tak nudziła Piotra, że się wkońcu wyrzekał swych planów.
Zarzucano mu, że wiele w życiu zmarnował, że nie znał wartości grosza i t. p. Nabycie dóbr w Poznańskiem urokiem obywatelstwa wabiło jejmość, podróż więc do Wielkopolski postanowioną została z wielką Piotra pociechą.
Atanazemu umyślnie znać niedano, że do niego wstąpić mieli. Piotr lękał się, ażeby ma nie uciekł. P. Piotrowa zgóry obmyślila piam fraudem. Przybywszy w gościnę do brata, zamierzała chorować, aby się dłużej zatrzymać u niego i dać mu czas zbliżenia się do Balbisi, a jej zdaniem dla dokonania tego dzieła dość było dni kilku.
Co się tyczy panny, która była, jakby pięknym posągiem bez życia, tej niewtajemniczano w to, co się z nią dziać miało; p. Piotrowa równie była pewną, iż się rozkocha w jej ideale, jak że ideał rozmiłować się w niej musi. Dla niej dwie te istoty były, jak dla chemika dwa pierwiastki znane, które skutkiem prawa naturalnego tak a nieinaczej połączyć się musiały. Plan cały postępowania ona osnuła sama, a Piotr, choć się z niego i z niej pocichu naśmiewał, potwierdzał i wyłudzał pieniądze.
Przejęta do żywego ważnością misyi swej jejmość biegała, krzątała się, paplała, jak nigdy, i tak była szczęśliwą, że skąpą być zapominała.
W uniesieniu tem nawet pobłażającą się stawała dla absyntu męża, dla wybryków jego różnego rodzaju, kochała go i pieściła. Miała wielki cel przed sobą, była czynną, a on jej nie przeszkadzał.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.