Przejdź do zawartości

Trójlistek (Kraszewski, 1887a)/Tom I/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Trójlistek
Wydawca Edward Leo
Data wyd. 1887
Druk Józef Sikorski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Hofrat Ksawery starał się być tem grzeczniejszym dla tego, którego za brata nie uznawał, że na pierwszym wstępie wystąpił zbyt ostro przeciw Piotrowi i zaparł się wszelkiego pokrewieństwa. Chciał dowieść, że, chociaż bratem nie był, człowiekiem miłym i przyjacielskim być potrafi.
Atanazy przypatrywał mu się z ciekawością, większą zapewne, niż Wiedniowi, którego bardzo żądnym nie był. I on też myślał, że w hofracie takim, jakim go wychowanie i służba uczyniła, trudno mu było uznać nietylko brata swego, ale brata szlachcica polskiego wogóle. Wszystkie cechy tego pochodzenia dziwnie się na nim zatarły... Niepozostało ani miłości dla przeszłości, ani jej tradycyi, ani żadnej sympatyi dla kraju, od którego żył daleko. Majątek Murawka Wielka od wieków był w rodzinie matki. P. Ksawery opowiadał, że tam miał mnóstwo dla niego pamiątek po familii: stare domostwo, ogród, rezydencyę bardzo piękną, ale to wszystko dla niego reprezentowało tylko tyle a tyle guldenów, i sam mówił z obojętnością, którą się chlubił, że gotów był pozbyć się Murawki, byle mu ją zapłacono dobrze.
Ze szlachcica polskiego metamorfoza na urzędnika austryackiego wujowi, który jej sam dokonał, powiodła się jaknajszczęśliwiej. Obcy był krajowi zupełnie i nie tęsknił za nim wcale, a stosunków z nim nie miał prawie.
Atanazy, wychowany w innych pojęciach obowiązków i miłujący nietylko swój kątek, ale tę całość, której on był cząsteczką, nie mógł się wydziwić hofratowi.
Ile razy rozmowa się zwróciła na ten przedmiot, słuchał ciekawie Atanazego i ramionami poruszał. Serce jego, myśli i nadzieje były w Wiedniu.
Ci dwaj panowie bracia byli jakby dwóch sobie obcych światów obywatelami. Często bardzo, gdy Atanazy mówił do niego tak, jak był nawykł w towarzystwie zwykłem współbraci, o rzeczach najpowszedniejszych, p. Ksawery przerywał mu pytaniem:
— Cóż to jest? Ja nie rozumiem.
Nierozumiał też wcale obyczajów dawnych i wszystkiego, co po sobie przeszłość zostawiła. Większa część ich wydawała mu się niedorzecznością śmieszną, dzieciństwem.
Wogóle hofrat się nie roznamiętniał niczem oprócz służbowych spraw, a pierwszy nauczyciel wuj, hofrat także i przez całe życie biurokrata, potrafił w nim tak zastudzić serce, że się już rozgrzać niczem nie mogło.
Dobry człowiek zresztą, pełnił ze ścisłością to, co mu się obowiązkiem wydawało; nie dopuściłby się żadnego przestępstwa i wykroczenia przeciw prawu, ale tam, gdzie kodeks nie bronił być egoistą i używać wszelkich środków na korzyść własną, nie miał skrupułów, — szedł przebojem.
— To też, jak sam zeznawał, miał protekcyę wysoką, ale przyjaciół nie pozyskał sobie. Wszyscy towarzysze byli dla niego współzawodnikami, którym, gdy mógł stołka podstawić, czynił to z przyjemnością.
Parę dni, przebytych z p. Atanazym, odkryto p. Ksaweremu świat nowy, o który się wcale dotąd nie troszczył; — niebyło co robić, zaczął rozpytywać:
— Ja bo także jestem szlachcicem polskim z matki, a z ojca potroszebym miał prawo liczyć się do arystokracyi, choćby dla dawności rodu. Któż to wie, możebym i w kraju rolę jaką mógł odegrać.
— Mnie się zdaje, odparł Atanazy, — że onaby ci nawet lepiej przystała, niż hofratostwo austryackie.
— O! co to, to nie! — rzekł p. Ksawery. — Ja moją drogą dojść mogę bardzo wysoko w monarchii, gdy u nas meta bardzo bliska i dalej już niema się posuwać dokąd...
Miłości dla kraju Atanazy rozbudzić w nim nie potrafił najmniejszej; zastępowała ją w tej próżni, jaką brak jej w nim pozostawił troskliwość o los państwa.
Atanazemu łatwo było dowieść, że służbą samą życia zapełnić nie potrafi, że należało przecież myśleć o ożenieniu, rodzinie, a przez nią i o tem społeczeństwie, do którego wchodził. Zawczasu więc trzeba było poznać ten świat, tak obcy.
— Niemoja wina, że on mi jest tak nieznanym, — odparł hofrat. — Wuj mój miał do niego obrzydzenie i pogardę. Starał się o to, aby ze mnie zrobić machinkę biurową, a że mi z tem dosyć dobrze i powodzi mi się, nie potrzebuję głowy sobie łamać, marząc o niebieskich migdałach...
Po trzech dniach, wciągu których życiem tem, sobie niezwykłem, znużył się p. Ksawery i coraz mniej godzin poświęcał gościowi, Atanazy z wielkiem rozczarowaniem w sercu miał już odjeżdżać. Przyszedł tylko jeszcze pożegnać się raz ostatni, niemając ochoty więcej studyować p. Ksawerego. Znalazł go przeciw zwyczajowi zasępionym bardzo, roztargnionym jakimś, słowem zupełnie do powszedniego hofrata niepodobnym.
Gdy Atanazy wchodził, leżał przed nim papier urzędowy z pieczęcią, który zdawał się czytać, ale, widząc brata we drzwiach, odsunął go od siebie niecierpliwie.
— Przeszkadzam ci, — rzekł Atanazy.
— Bynajmniej, bynajmniej! — zawołał z gniewem tłumionym w głosie hofrat, — ale trafiłeś na moment życia mojego niespodziany, na jakieś przesilenie, z którego spodziewam się wyjść zwycięsko.
Atanazy bał się z początku rozpytywać, ale p. Ksawery był w tem usposobieniu, w którem człowiek tak potrzebuje wylać się przed kimś, iż gadałby do ściany, gdyby mu ona, choć mruczeniem, odpowiedzieć mogła.
— Cóż to cię takiego spotkać mogło? — spytał ze współczuciem Atanazy.
— Intryga, szelmowska intryga wzięła górę! — począł gorąco hofrat. — Byłem i jestem otoczony przez zazdrosnych, którzyby mnie w łyżce wody utopili, bo im zawadzam. Wiem, że im jestem solą w oku, choć ufałem w protekcyę i w zasługi moje, — w to, że mnie niełatwo zastąpić potrafią. Tymczasem, — dodał z wybuchem namiętnym zimny zwykle i ostygły p. Ksawery, — patrzaj, do czego doszli! Wszystkie moje usiłowania skierowane były ku temu, aby w Wiedniu pozostać. Miałem miejsce zapewnione przy ministrze. Gdybym raz je był otrzymał i objął, ministrowie by się sobie mogli byli zmieniać, ja mojego wygodnego stołka byłem pewnym... Nie obeszliby się bezemnie. Uśmiechali mi się zdrajcy, łudząc obietnicami, a tymczasem, — już ja wiem, kto i jak, — szyli mi buty i uszyli. Skorzystali ze zmiany ministeryum i nowych z tego powodu nominacyi, pakują mnie do Dalmacyi, na Sybir, na wygnanie, zkąd chyba do dymisyi się podam albo umrę, bo dalej... niema drogi. Jest to nawet awans napozór, na który się ja uskarżać nie mam prawa, ale on mnie — wprost zabija.
Atanazy przysłuchywał się z uwagą.
— Cóż poczniesz? — zapytał.
Hofrat rozpostarł ręce.
— Zadajesz mi pytanie, — krzyknął, — które ja od godziny sam sobie powtarzam... Niema wyjścia. Intryga ukuta ręką zdradziecką, ale tak zręczną, że się z jej uścisku wyrwać niepodobna. Człowiek ten łudził mnie przyjaźnią swę, aby ze mnie dobyć wszystkich tajemnic... zbadał stosunki i wiedział, w co i jak bić... Czuję go, widzę...
Atanazy napróżno się go uspokoić starał: chodził po pokoju, mówiąc sam do siebie, tem więcej roznamiętniony, iż nigdy nie dopuszczał się do takiego stopnia pasyi.
W tym stanie go porzucić zdawało się Atanazemu okrucieństwem, i, choć wyjazd miał na dzień ten wyznaczony, wstrzymał się, okazując mu serdeczne współczucie.
— Wątpię, żebym ja ci się tu na co mógł przydać, rzekł do niego, ale na wszelki wypadek, widząc cię tak osamotnionym, — niemogącym rachować, jak powiadasz, na przyjaźń niczyją, — proszę, — dysponuj mną.
Hofrat zdziwił się mocno tej ofercie, której w początku nie zrozumiał, ale go ona w tem rozdraźnieniu może pierwszem w życiu, ujęła, i, ściskając rękę Atanazego, zawołał:
— Zostań dni parę, — będę miał przynajmniej kogoś, przed kim żółć z siebie wyleję, jaką ta podłość poruszyła we mnie.
— Cóż myślisz począć? spytał Atanazy. — przyjmiesz nominacyę czy podasz się do dymisyi...
P. Atanazy nie odpowiedział już na to.
— Mam parę listów ważnych do napisania, — rzekł — przyjdź jutro na obiad do mnie.
Następującego dnia przebyli z sobą razem do późnej nocy, a Ksawery rozciągle opowiadał całe swą karjerę biurokratyczną, kreśląc sylwetki osób, z któremi miał do czynienia. Wczoraj byli to jeszcze protektorowie i najlepsi przyjaciele, dziś się stali zdrajcami.
Hofrat tak czuł potrzebę użalania się, zwierzania, radzenia, że Atanazego nie uwalniał od siebie...
Ten już się chciał wypraszać, aby odjechać, gdy przyszedłszy do hofrata, przed obiadem, usłyszał z przedpokoju głos kobiecy... żywo rozprawiający z p. Ksawerym.
Zdziwiło go to mocno, bo kobiety były zupełnie obojętne hofratowi, i żadnych z niemi znajomości nie miał.
Uprzejma dla Atanazego gosposia, otwierająca drzwi, a przyjmująca go zawsze bardzo grzecznie i z wyraźną sympatyą — na zapytanie, kto był u hofrata, odpowiedziała ze dwuznacznym uśmiechem...
— Pani Narcyza... pan nie wie?
W istocie o żadnej pani Narcyzie nie wiedział nic Atanazy. Z tem większą ciekawością pośpieszył do salonu... Hofrat powitał go w progu, jak wybawcę... ściskając rękę gwałtownie i śpiesząc przedstawić...
Pan Atanazy Zrebski z królestwa o którym kuzynie wspominałem... pani Narcyza baronowa Dreifus...
Obraz, jaki salonik ów zimny, przyciemniony, smutny wystawiał w tej chwili, — dosyć miał życia.
Na kanapce przed stołem w podróżnym, ale nadzwyczaj wytwornym i trochę jaskrawym stroju siedziała pani Narcyza, — kobieta, której na pierwszy rzut oka dać było można lat trzydzieści, ale która więcej ich miała niezawodnie.
Słusznego wzrostu — gibka, zręczna, chociaż bardzo pełnych kształtów, baronowa, czarnooka, czarnobrewa, nie była w niczem podobną do typu Polek naszych, które mają sobie tylko właściwy wdzięk, ruchy i krój całej fizyognomii. Przypominała więcej Włoszkę lub coś wschodniego, chociaż była Polką czystej krwi. Jakaś fantazya natury dała jej tę piękność obcą a razem z nią i charakter idący w parze.
Tylko co przybyła pani Narcyza do kola była obrzuconą pozrzucanemi z siebie chustkami, chusteczkami, torebkami — i mnóztwem fraszek niewieścich. Gospodarowała tu, jak w domu...
Hofrat był widocznie jej przybyciem mocno podraźniony, niespokojny jakoś i zakłopotany.
Siedząca albo raczej leżąca na wpół na kanapce pani Narcyza, której ręce białe i piękne, mnóstwem pierścieni przystrojone, spoczywały, jakby na okaz, na stole, z wielką śmiałością i natręctwem zmierzyła oczyma wchodzącego Atanazego.
Od tego wejrzenia musiało zależeć przyjęcie, bo dopiero po zbadaniu usta jej uśmiechnęły się uprzejmie, oczy zabłysły zalotnie, a wzrok zwrócił się na przeciwległe, wiszące na ścianie zwierciadło, i rączki poczęły roztargane podróżą poprawiać włosy.
Hofrat rad był gościowi.
— Kuzynka Narcyza, — odezwał się, — jest tak łaskawą, że na pierwszą wiadomość o moim losie pośpieszyła z kondolencyą.
Uśmiechnęła się piękna pani i, niedając mu mówić dłużej, rozpoczęła głosem dźwięcznym, muzykalnym, słodkim, ale pełnym energii zarazem i niepospolitej wprawy w użyciu go:
— Musiałam przyjechać, bo wiedziałam, jakie ten cios uczyni wrażenie na Ksawerku. Zlękłam się wprost o niego. Nie omyliłam się, ze ta nominacya ma znaczenie niełaski i łamie jego karjerę... Znajduję kuzyna w istocie zrozpaczonym prawie, a dotąd bez żadnego stałego postanowienia, co ma począć.
Zwróciła się żywo do Atanazego.
— Wiedziałam już o panu od Ksawerego, — dodała, wskazując na krzesło niedaleko od siebie. — Co pan radzisz?.. proszę, mów szczerze.
— Ja? — odparł p. Atanazy powolnie. — Mało znam tutejsze stosunki, równie też mało jestem wtajemniczony w plany i życzenia p. Ksawerego... słowem, jestem tu nadto obcym.
— Ale cóż znowu? obcym? — niecierpliwie przerwała kobieta, okazując całą żywość swego charakteru. — U Ksawerego wszystko, jak na dłoni. Jest hofratem... nie ma w nim nadto więcej nic... Cóżby pan radził hofratowi w takim składzie okoliczności?
Obcesowy ten napad wprawił w humor dobry Atanazego.
— Hofratowi inaczej życzyć niewypada, — jak być uległym, — rzekł zapytany, — podziękować uroczyście za nominacyę i jechać, objąć posadę... ale p. Ksaweremu Zrębskiemu, dziedzicowi Murawki Wielkiej i Małej i kilku innych posiadłości, możnaby życzyć, aby zdjął mundur, porzucił służbę i, osiadłszy na wsi, przy swej znajomości rządowych rozporządzeń i sprężyn, przy swych stosunkach — w kraju sobie stanowisko wyrobił wysokie.
Pani Narcyza z niezmierną gwałtownością aż poskoczyła z kanapy, klaszcząc w białe ręce i wołając w uniesieniu:
— A co? co?.. co ja radziłam i mówiłam! Wyrwał mi z ust to, na co ja was napróżno nawracam. Na co się tobie zdała służba ta, gdy ty możesz panować prowincyi całej i trząść tu obywatelstwem, które z Wiedniem rady sobie w niczem dać nie umie? A co, Ksawerku? otóż to człowiek rozumny! Jak to można, aby właściciel dóbr takich jak twoje, Murawki Wielkiej i Małej, Glinek, Zawiercia na pensyjce hofrata smażył się w Wiedniu, jak aplikant... dla dosłużenia się jakiegoś pióra u kapelusza i gwiazdki albo galonu u kołnierza?!
Nieprzestając mówić, niedając Ksaweremu odpowiadać, ciągnęła dalej coraz prędzej i goręcej:
— Jakie on tu prowadzi życie! Do czego mu się to skąpstwo przydało, dla kogo ta ambicya, kiedy dzieci nie ma i mieć nie chce? To niema sensu!
— Ale, moja Narcyzo! — przerwał hofrat kwaśno.
— Ale, mój Ksawery! — mówiła dalej niezmordowana kuzynka, — wszystko, cobyś mógł na swą obronę powiedzieć, ograniczyć się musi na tem, że masz upodobanie w zaduchu kancelaryii w mundurze tym obrzydliwym, ale na eo się to zdało? Horfratami powinni być ludzie, którzy czem innem być nie mogą... Ty... ty możesz być bodaj marszałkiem lub namiestnikiem.
— Ale droga do tych dostojeństw... — przerwał Ksawery.
— Myślę, że przez Murawkę prędzej, niż przez Wiedeń, prowadzi... — dodała pani Narcyza. — Zresztą ja tej jego ambicyi urzędniczej nie rozumiem... Zająć miejsce wśród obywatelstwa obok Potockich i Sapiehów... a! to co innego, ale te urzędy koronne, płatne...
Ruszyła ramionami.
— Jest to taka fantazya, jak gdy pan X. szyje w krosienkach...
Hofrat stał zamyślony.
P. Narcyzie wymowne słowa płynęły z ust bez przerwy, a wzrok jej szukał tylko aprobaty p. Atanazego, który się przypatrywał jej i nie myślał przerywać.
— Ja z Ksawerym o to jestem w ciągłej wojnie, ale uporu jego nic przełamać nie może. Poniża się, płaszczy niepotrzebnie... Nie ma najmniejszej przyjemności w życiu, bo nawet Wiednia nie używa. Nieprawdaż, że teraz, gdy go spotkała taka oburzająca niesprawiedliwość, gdy go bez żadnego powodu wysyłają, tak jak na wygnanie, sam honor nakazuje mu podać się do dymisyi.
— Moja Narcyzo, — udało się nareszcie wtrącić panu Ksaweremu, — to są rzeczy, które ty sądzisz po kobiecemu ze stanowiska, niedostępnego dla mnie. Ja się żenić nie myślę! to wiesz!
— A! ha! ha! słyszę o tem od lat wielu, — rozśmiała się piękna pani. — Potem na starość tacy, jak ty, zwykli się żenić z kucharkami, i to cała korzyść ich, że im żona klejki gotuje.
Atanazy słuchał bardzo rad, że mu los nastręczył poznanie oryginalnej kuzynki, która już go czarnemi oczyma podbić usiłowała.
Labił dosyć towarzystwo kobiece, a szczególnlej pań, tak śmiałych, jak p. Narcyza. Pozbawiony go od niejakiego czasu, usposobionym się czuł do przymierza przeciw Ksaweremu z piękną kuzynką.
Ona tymczasem rozgospodarowywała się tu, jak u siebie, na co Ksawery patrzał razem z rezygnacyą i niepokojem.
Zadzwoniła na służącą, wydając jej rozkazy. Weszła, niepytając się o pozwolenie, do sypialni hofrata i zamknęła się w niej.
P. Ksawery to zjawisko starał się wytłumaczyć Atanazemu.
— To jedyna moja kuzynka, — rzekł, — z którą się od dziecka znamy. Kobieta, bardzo dobra, ale trzpiot i uparta. Ciągle się mną opiekuje, za co muszę jej być wdzięcznym naturalnie, ale mnie to męczy. Narzucać komuś swoje wyobrażenia i chcieć go po swojemu uszczęśliwić jest wadą wszystkich kobiet, a Narcyza kobietą jest, podniesioną do najwyższej potęgi. Wolałbym więc, by się swoim własnym zajmowała losem.
— Baronowa jest zamężną, — wtrącił Atanazy.
— Była nią, ale nie jest, —ruszając ramionami, odparł hofrat. — Odwiedzając tu mnie przed kilku latami, poznała barona Dreifussa, niemłodego człowieka, który właśnie spodziewał się teki ministra, i, jak zaczęła go czarować, tak aż finansista się przerachował i — ofiarował ożenić. Muszę dołożyć, że Narcyza nie ma nic oprócz talentu robienia długów i rozsypywania pieniędzy, ale jej się śni, że będzie bogatą. Dreifuss ożenił się z nią i w rok potem, dostawszy pleury, świat ten pożegnał, zostawiając jej pensyjkę wdowią, która dla niej na jeden kąsek ledwie starczy.
Dziecka nie ma, swobodna, młoda, mogłaby wyjść za mąż doskonale, tymczasem kto tam wie, co ma w głowie? — Opiekuje się mną...
— Wspomniałeś pan, — przerwał Atanazy z uśmiechem, — że to przyjaźń od dzieciństwa... ja się w tem domyślam czulszego stosunku...
— Nie z mojej strony, — żywo zaprotestował hofrat. — W romanse żadne nie wdawałem się nigdy, nie jestem do nich stworzony. Lubię Narcyzę, bawi mnie czasami, alem się w niej nie kochał i kochać nie będę.
Domawiał tych słów, gdy drzwi sypialnego pokoju otworzyły się, i pani Narcyza, z pomocą gospodyni hofrata poprawiwszy tualetę, wyświeżywszy się, zmieniwszy niektóre części stroju... piękniejsza niż była, cała świecąca błyskotkami, które lubiła, weszła impetycznie.
Skinąwszy głową na powitanie Atanazemu, poszła wprost do Ksawerego.
— Przemieniłam trochę i powiększyłam obiad, na który zapraszam pana Atanazego, — odezwała się. — Nie będzie zbyt wytworny, ale znośny. Twoja kucharka, poprowadzona, mogłaby wcale nieźle gotować. Ani ja, ani p. Atanazy niepowinien cię opuścić w tym wypadku, który na tobie, lękam się, zbyt wielkie uczynił wrażenie. Potrzebujesz dystrakcyi, musimy czuwać nad tobą.
Hofratowi, który wcale dziękować nie myślał, usta się wykrzywiły, chciał się odezwać, gdy Narcyza mu nie dopuściła.
— Nie znam waszych form, — zapytała, — czy masz czas podać się do dymisyi?
— Do dymisyi podać się czas jest zawsze, — zawołał hofrat, — ale byłbym ci wdzięcznym, gdybyś mnie to zostawiła, co mam czynić.
— Nie mogę, — zawołała niecierpliwie, ale ze śmiechem wesołym, Narcyza. — Jestem twoim jedynym opiekunem.. niegodzi się dopuścić, abyś się skompromitował i wystawił na śmiech twoich nieprzyjaciół.
Panu Ksaweremu, który już był znacznie ostygł, oczy się zaogniły.
— Proszę mi zostawić staranie o mój honor, — odezwał się. — Dla chwilowego niepowodzenia niewyrzeka się karjery, na którą człowiek całe życie pracował. Stracić owoc zabiegów nieboszczyka wuja i własnych ofiar tylu dla kaprysu...
P. Narcyza rzuciła się na kanapkę, przygotowując bój stoczyć, i nie dała mówić dalej:
— Pozwól mi się wytłómaczyć, bo ja znam i Wiedeń, i twoje stosunki, i tę klikę, która się ciebie pozbyć usiłuje. Za życia wuja nie dokazaliby nic... ale z tobą łatwo dadzą radę. Nie znasz ich przewrotności. Są to ludzie, którzy, niebędąc pewnymi zwycięztwa, nie byliby wystąpili przeciw tobie. Najrozumniejszem więc i godnem ciebie będzie podać się do dymisyi, wyjść z honorem, gdy, trwając na stanowisku, zmusisz ich, że, lękając się twej zemsty, ostatecznie cię zgnębią. Nie masz teraz nikogo za sobą, a oni pewni są pleców silnych.
Hofrat chodził po pokoju, nieodpowiadając. Scena ta, wielce poważna, miała swą stronę komiczną, bo w ciągu rozmowy z kuzynką p. Ksawery, widząc przygotowania do obiadu, zagadywany przez sługi, niecierpliwił się drobnostkami, — odbiegał, powracał, słuchał potrosze, odpowiadać zaczynał. i ciągle mu coś przeszkadzało.
Rozrywany tak, doszedł wreszcie do takiego rozdraźnienia, iż, rzuciwszy się w krzesło, ręce załamał i zawołał:
— Narcyzo, na miłość Boga! rozporządzaj kuchnią, czem chcesz, ale nie wdawaj się w to, co do ciebie nie należy.
— Jakto nie należy? przecież ja do familii należę — zawołała baronowa. — Honor rodziny jest mi drogi.
— Nietwoja rzecz w to się wdawać, — powtórzył z naciskiem już rozgniewany p. Ksawery. — Postąpię, jak mi się podoba.
Narcyza zwróciła się do milczącego i zakłopotanego położeniem swem p. Atanazego.
— Niewysłowione męki cierpię z tym człowiekiem, — rzekła do niego. — Gdybym go nie kochała, jak rodzonego brata, dawnobym się niewdzięcznika wyrzekła.
Hofrat zamyślony ani już słuchał, ani się wtrącał do rozmowy, którą wdowa zawiązała z p. Atanazym. Zatopiony w sobie, wstawał, chodził, notował coś, —zagadywany wprost, zbywał niewielu słowami i cierpiał widocznie, ale to bynajmniej nie przeszkadzało baronowej męczyć go ciągłemi apostrofami.
Dano nareszcie do stołu, i improwizowany obiad dzięki wskazówkom baronowej, która doskonale Wiedeń znała i była kobietą praktyczną, — okazał się daleko znośniejszym, niż spodziewać się było można. Wygłodzona przez drogę, w ciągu której żyła samą czekoladą, jak mówiła p. Dreifuss, jadła z apetytem, kazała sobie służyć i razem z sobą zajadać Atanazemu i śmiała się z kuzyna, który, pogrążony w myślach, jadł też, niewiedząc prawie o tem, że tak żarłocznie głód zaspokaja.
Milczał za to ciągle prawie, niedając się niczem wciągnąć w polemikę z kuzynką.
Byli u deseru, który do swego smaku zadysponowała baronowa i wystąpiła nadzwyczaj wspaniale z najdroższemi owocami i ciastkami, gdy zadzwoniono. Służąca przyszła coś oznajmić panu na ucho. Hofrat wstał, pośpieszył ku drzwiom i wprowadził z sobą słusznego, chudego mężczyznę z twarzą długą — w zapiętym obciśle surducie, który przypominał mundur, i, nieprezentując go, poszedł z nim zamknąć się w swojej kancelaryi.
— Atanazy sam pozostał z baronową, która skorzystała z chwili wolnej, aby go wybadać bardzo zręcznie, udając, że się tem, o co pytała, wcale nie interesuje.
Im dłużej był z nią p. Atanazy, tem mocniej się przekonywał, że p. Narcyza była kobietą niepospolitych zdolności i ze prędzej, później owładnie hofratem. Znała ona go doskonale.
— Nas dwoje tylko jest na świecie, — poczęła potem, z zaufaniem zwracając się do Atanazego. — Ksawery jest moim ciotecznym bratem. Wiem, że istniał projekt wyrobienia indulta w Rzymie i połączenia nas, potem się to rozchwiało. Sierota, musiałam myśleć o sobie i temu winną jestem, żem zaślubiła nieboszczyka męża mojego, który był dla mnie najlepszym z ludzi. Gdyby nie to, na łasce Ksawerego byłabym bardzo nieszczęśliwą, — on nie ma serca... Nie dałam mu za wygraną, — mszczę się szlachetnie. On nie chciał nic zrobić dla mnie i nie zajmował się moim losem, ja się opiekuję i opiekować nim będę, aż na drogę wprowadzę.. z której go wuj dziwak ściągnął.
Uśmieszek domyślać się kazał, iż ta droga prowadzić musiała do ołtarza.
— Tu nie ma sensu całe jego życie, — szczebiotała dalej wdowa. — Człowiek z takim majątkiem, którego co roku sporo dorabia, z imieniem dobrem, któryby mógł w obywatelstwie zająć miejsce wysokie, żeby w kancelaryi gdzieś, jak dorobkowicz jakiś, dłubał się w papierach dla krescytywy! To się nie godzi! To karjera nie dla niego. Podług mnie spotkało go, co mogło być najpomyślniejszem, trzeba tylko nastawać, aby się podał do dymisyi. Pomagaj mi pan.
— Ja? — uśmiechnął się Atanazy, — ale jam tu nowy i nie mogę mieć wpływu żadnego.
— Owszem, owszem, — podchwyciła wdowa, — chwalił mi pana bardzo. Uparty jest, ale ja także mam tę samą wadę. Niezrażona, będę mu się naprzykrzała, nasadzę na niego ludzi, gotowam intrygować, aby mu ta robiono przykrości, i ściągnę go na wieś. Będziemy mieszkali razem; nabędzie smaku do życia naszego na wsi. Ponieważ hofratem już jest, ma krzyż, znają go u dworu... czyż ma nie dosyć?.. O ja go na wieś muszę przesadzić, a potem...
— Przerwała sobie p. Narcyza, pomilczała trochę i dokończyła:
— Nie tracę nadziei!!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.