Testament dziwaka/XXVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Testament dziwaka
Rozdział Ostatnie rzuty kości w grze Hypperbona
Wydawca Jan Fiszer
Data wyd. 1902
Druk Towarzystwo akcyjne S. Orgelbranda Synów
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Michalina Daniszewska
Tytuł orygin. Le Testament d’un excentrique
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Ostatnie rzuty kości w grze Hypperbona

Jakaż była radość piątych partnerek, gdy wraz z przybyciem do Richemond, odebrały wiadomość o uwolnieniu Maksa Rèala z Więzienia.
— O, moja najmilsza! — wołała Jowita klaszcząc w ręce — czyż tu nie widoczną jest wola Boża. I pomyśleć, że są ludzie na tyle głupi, że tej Opatrzności łaskawej nie uznają nad sobą, a ile my same winnyśmy jej wdzięczności!...
— Masz słuszność! Dobry Bóg nie zapomina o nas, gdy tylko my o Nim nie pamiętamy — potwierdziła Helena widocznie wzruszona.
— A jednak jakże to dziwne w życiu człowieka i nieraz już o tem myślałam — mówiła dalej z wielkiem ożywieniem Amerykanka — że najczęściej szczęście jednego bywa nieszczęściem dla drugiego. I tak dla Crabba niema już teraz wybawienia, chyba żeby go Urrican zastąpił.. Lecz doprawdy, nie chciałabym być w pobliżu, gdyby ta bomba morska eksplodowała.
Mając teraz dużo wolnego czasu, a co ważniejsza, myśl swobodną, zwiedzały Jowita z Heleną miasto Richemond i jego okolice. Lecz choć starały się nie zwrócić na siebie uwagi, wszyscy się niemi zajmowali. Ogólnie uważano już piątą partnerkę, jako pewną dziedziczkę milionów Hypperbona i kursa jej stały teraz najwyżej, podczas gdy wielu byłoby się pozbyło stawek na Titburego i Crabba, choćby za lada jaki grosz.
A gdy jeszcze 20-go telegram Tornbrocka przyniósł wiadomość, że otrzymanych punktów 12 posuwa Helenę Nałęcz do 56-ej przedziałki, Stan Indiana, dzienniki pomieściły jej portrety, nie szczędząc hymnów pochwalnych.
A Jowita?... Oh, poczciwe dziewczę szalało wprost z radości.
— Teraz ty, moja jedyna Helu, ty jesteś na czele wszystkich! Teraz śmiej się nawet
Z tego X. K. Z. bo jeden, jedyny rzut z siedmiu punktami, a tryumf twój jest zupełny i miliony Hypperbona twoje... twoje!... A ty przecie wiesz, o Boże, bo patrzysz w głąb serce ludzkich, że my tych pieniędzy nie użyjemy na złe, O nie!... Dzielić się będziemy z biednymi, założymy, szpitale, ochronki... a ja z Twej łaski ufunduję dom dla biednych panienek, aby im ułatwić warunki. Zamieszkam z niemi, będę ich pierwszą opiekunką... Tylko dla ciebie, mościa milionerko, dla ciebie tam miejsca nie będzie, z chwilą gdy obrączka ślubna ozdobi twą rączkę. Oha, już ja się dawno wszystkiego domyślałam, chociaż mi tego nie wyznałaś. A gdyby zresztą nie ten, to całe zastępy hrabiów, markizów, ba, książąt nawet, pocznie się wnet ubiegać o twe względy.
— Cicho już, cicho, Jowito, bo doprawdy mam obawę, czyś nie dostała gorączki z wielkiego uszczęśliwienia — rzekła wreszcie Helena z pogodnym uśmiechem. — Ot, lepiej siadaj tu obok mnie i naradźmy się spokojnie nad tem co teraz zrobimy.
— Co zrobimy?.. Rzecz prosta jedziemy zaraz do Indianopolis.
— Zgoda. Zatem dziś jeszcze wyjeżdżamy — odpowiedziała Helena, zadowolona, że się jej uda uciec przed owacyami, które podobno dla niej przygotowywano w mieście.
Tymczasem, gdy obie przyjaciółki zmierzały już na dworcu kolejowym do kasy, by opłacić bilety przejazdu, zbliżył się do nich jakiś pan nieznajomy i z wyszukaną grzecznością zapytał:
— Czy mam honor mówić z mis Heleną Nałęcz i z mis Jowitą Foley?
— Tak jest — pośpieszyła z odpowiedzią Amerykanka.
— Jestem marszałkiem dworu mistress Migglesy Bullen, która będzie niewymownie szczęśliwą, jeżeli panie zechcą z nią razem, w jej własnym pociągu, jechać do Indianopolis.
— Uprzejmość mistress Migglesy Bullen pochlebia nam bardzo — zapewniła Jowita — i nie dając Helenie czasu do namysłu, ujęła ją śpiesznie za rękę, by podążyć za marszałkiem do stojącego na osobnych relsach, opodal głównego dworca, pociągu, składającego się z kilku zaledwie wagonów, lecz urządzonych z taką wytwornością i zbytkiem, że nie ustępował w niczem pociągom królewskim i cesarskim.
Każdy z wagonów miał swe specyalne przeznaczenie: tu sala jadalna, tam buduar i pokoje sypialne, w innym znów wspaniale urządzony salon przyjęć, dalej wagony dla licznej służby, kuchnie i cały dział gospodarczy.
Tak zwykła podróżować mistress Migglesy Bullen, jedna z najbogatszych Amerykanek, dorównywająca swą fortuną Witmanom, Stewensom, Gerrom, Brandleyom i t. d, którzy zmieniają miejsca pobytu tylko na własnych yachtach i własnymi pociągami.
Ale pani Bullen, obok swych milionów, była kobietą wielkiej dobroci serca i niepowszedniej intelligencyi, to też serdeczność z jaką przyjęła u siebie skromne panienki, zjednały jej od razu pełne ich zaufanie.
— Dziękuję paniom, iż byłyście łaskawe przyjąć me zaproszenie — mówiła z niekłamaną szczerością, wyszedłszy na spotkanie swych gości. Jestem szczęśliwa, że mogę w ten błahy sposób okazać mą wielką życzliwość dla piątej partnerki, choć rzeczywiście nie jestem niczem interesowaną w tej wielkiej grze.
— Proszę wierzyć, że umiemy ocenić zaszczyt, jakim nas pani darzyć raczy — odezwała się Jowita.
— I pragnęłybyśmy wyrazić jej wdzięczność naszą — dodała Helena.
— Wdzięczność jest zbyteczna, droga pani, bo przedewszystkiem cała przyjemność po mojej stronie. Oby tylko towarzystwo moje szczęście ci przyniosło — rzekła milionerka z miłym uśmiechem, poczem zręcznie poprowadziła rozmowę na inny temat.
— Co tu za przepych, co za wspaniałość — szepnęła Jowita do Heleny, gdy przechodziły z salonu do jadalni — i pomyśleć, że i ty niebawem będziesz mogła podróżować tak samo własnym pociągiem...
— Bądźże rozumną, Jowito..
— No, no, zobaczysz, że tak będzie. Zresztą przecież nie ja sama mam to przekonanie, słyszałaś jak mówiła pani Bullen, że wierzy, iż ty wygrasz wielką partyę.
Uprzejmość gospodyni i wyjątkowe warunki w jakich się znalazły, kazały nieledwie zapomnieć przyjaciółkom, że są w podróży i dzień minął tak szybko, że aż zdziwiły się, gdy nadszedł wieczór i stanęły w Indianopolis.
Ponieważ pani Bullen jechała dalej do Chicago, więc zanim opuściły jej pociąg, wyraziły jej raz jeszcze swe podziękowanie za doznaną gościnność, a zacna dama pożegnała je z czułością i wraz z życzeniami wygranej obdarzyła każdą, drobną, jak nazwała, pamiątką, pięknym brylantowym pierścionkiem.
— Największym teraz życzeniem Heleny było zachować w Indianopolis incognito; ale sława szła za nią i już nazajutrz miejscowi dziennikarze obwieścili światu, iż w mieście ich gości szczęśliwa partnerka.
Jeżeli niegdyś Stan ten usprawiedliwiał miano Ziemi Indyjskiej, jako główne siedlisko dzikich tuziemców, to dziś potęgą handlu i przemysłu wspomaganego całą siecią dróg żelaznych, stoi na czele ziem Unii. Próżno szukałby artysta malowniczych widoków na tej monotonnej, wykarczowanej z lasów równinie, gdzie każda nieledwie piędź ziemi zajętą jest pod uprawę zbóż i jarzyn, albo pod zabudowanie rozlicznych fabryk lub wreszcie kopalniami węgła i nafty.
Jako najruchliwsze i coraz więcej wznoszące się miasta wyliczone są: Jeffersonville, New—Albany i Louisville, a także Evansville nad rzeką Green—River, połączoną z jeziorem Erie kanałem długości blizko 500 mil.
Ponieważ już w drodze do Kentucky miały piąte partnerki sposobność poznania Indianopolisu, więc teraz już tylko dla przechadzki wychodziły na miasto.
Tymczasem 22-go ogłosiły dzienniki ostatni rezultat gry komodora, który po rozpoczęciu jej na nowo, czekał w 26-ej przedziałce, w Stanie Wisconsin, ufając, że przecież już teraz los mu sprzyjać będzie.
Ale widocznie rejent Tornbrock nie miał szczęśliwej dla niego ręki, Wyrzuconych punktów pięć, skazywało niefortunnego gracza na podróż do Stanu Newada z fatalną „Studnią“, w której ma pozostać bezczynny, dopóki inny partner nie przybędzie zająć jego miejsca.
— Do stu kartaczy — zawołał komodor, rzucając się jak wściekły, ten szachraj Tornbrock uwziął się na mnie!... Ale Ja go nauczę, Ja mu tego nie daruję! Popamięta mię do swej śmierci!...
A im więcej szalał komodor, tem straszniejszą też złość okazywał wierny Turk jegO, który ze swej strony również zapewniał, że skoro tylko dostanie w swe ręce niecnego rejenta, to go udusi, zmiażdży, podepce, wszystkie kości mu policzy... bo nie dość ohydnej Studni, która się równa z Więzieniem, ale nadto pan jego ma opłacić potrójną karę!...
Rzeczywiście ostatnie rzuty zbogacały obficie kasę, mającą stać się własnością tego gracza, który przy zakończeniu będzie drugim z kolei.
Wiadomość o nowem niepowodzeniu komodora zasmuciła dobrą Helenę, któraby rada była widzieć wszystkich na świecie zadowolonymi. Nie tyle współczującą okazała się Jowita.
— Przecież się tym wilkiem morskim martwić nie będę — mówiła ze zwykłą sobie wesołością — choć pewno, że mu tam rozkosznie nie będzie, tym więcej, że pozostał jeden tylko Titbury, który mógłby go z tego położenia wybawić... Ot, rzecz ważniejsza dla nas, że pan Rèal jest już uwolniony z Więzienia i że pewnie niezadługo powitamy go tutaj.
— Co za myśl, Jowito!... pocóżby pan Rèal miał tu przyjeżdżać, przecież mu nie tędy droga do Philadelphii, gdzie ma zająć miejsce Crabba...
— A czy nie wiesz, że wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, a ta właśnie może mu być najmilszą, tym więcej, że go tu ciągnie nielada magnesik, trzepała z filuterną minką Amerykanka — No wyznaj mi przecie raz, żeś go wzajemnie pokochała!..
Żywy rumieniec, który w tej chwili zajaśniał na twarzy Heleny, był wymowniejszym potwierdzeniem, aniżeli wszelkie słowa, że sprytna jej przyjaciółka nie omyliła się w domysłach. Nie długo też czekały obie na ziszczenie jej przepowiedni, bo zaledwie drugą dobę spędzały w Indianopolis, gdy, wracając z miasta, zdaleka spostrzegły przed swym hotelem Maksa Rèala, oczekującego niecierpliwie ich powrotu.
— A pan skąd się tu wziąłeś!... Jakże nam miło powitać — zawołała wesoło Jowita, podczas, gdy więcej powściągliwa Helena, tylko rozpromienioną twarzyczką zdradziła, jak miłym był jej widok młodego artysty.
— Skąd się wziąłem?... Ot wypadek zdarzył, że mi tędy przypadła droga na miejsce biednego Crabba...
A... więc to tylko wypadek pana tu sprowadza! Tylko dzięki temu mamy dziś tę przyjemność!... — przekomarzała się Jowita.
— No, naturalnie nie bez mojej woli — odparł wesoło Rèal. — Przeczucie mówiło mi, że już tu panie zastanę, więc jakże nie zboczyć z najprostszej linii, jaką mi plan drogi wskazywał.
— I dobrze pan zrobiłeś, bo nam tu było smutno i pusto — szczebiotała za siebie i za Helenę gadatliwa Jowita.
Tak wznowiły się znowu przyjemne chwile bliższego poznania w Saint — Louis, chwile, w których młody człowiek miał sposobność upewnienia się o wzajemności uczuć Heleny. Wspominano przeszłość, mówiono więcej jeszcze o przyszłości, przyczem poczciwa Jowita odgrywała z całem poświęceniem niezbyt zajmującą rolę cioci opiekunki. Codzienne też spacery po parku i najbliższej okolicy miasta urozmaicały czas; wreszcie w wigilię koniecznego już wyjazdu Rèala, przedsięwzięto nieco dalszą wycieczkę do Spring—Walley, zachwalanego z dość ładnego położenia.
Ale niestety, przyjemność ta miała być zbyt drogo okupioną. Oto zajęta sobą szczęśliwa i wesoła trójka, nie zauważyła nawet, że już od samego miasta śledzoną była przez czterech ludzi podejrzanego wyglądu, którzy, gdy młodzi przeprawili się przez rzekę i znaleźli w oddalonym, cienistym lesie, rzucili się na nich usiłując ubezwładnić. Nie byli to wszakże, jak poźniej śledztwo wykazało, zwykli rabusie, lecz wysłani przez przeciwną partyę najemnicy, którzy zobowiązali się uprowadzić piątą partnerkę, aby uniemożliwić jej dalszą grę.
Rèal, jak każdy Amerykanin, miał zawsze broń przy sobie, lecz w chwili, gdy celne jego strzały powaliły już dwóch opryszków, on sam otrzymał pchnięcie w piersi nożem i krwią zalany padł bez przytomności. Równocześnie drugi napastnik uciekał już z Heleną, którą porwał na ręce jak dziecko.
Do rozpaczliwego krzyku Heleny przyłączyła swe wołanie o pomoc Jowita, choć właściwie żadnego ratunku nie mogły się tu spodziewać. Lecz Opatrzność widocznie czuwała nad niemi, bo oto nadbiegają myśliwi polujący właśnie w pobliżu, a z ich ukazaniem pierzchają złoczyńcy, zostawiając nawet na miejscu rannych swych towarzyszy.
Drżąca, zalana łzami Helena biegnie przedewszystkiem do tego, który w jej obronie legł oto tam, kto wie, może zabity... Ach czegoby nie dała za upewnienie, że tak nie jest, że oczy te spojrzą jeszcze na nią, że usta przemówią...
Tymczasem jeden z myśliwych sprowadził ze stacyi policyę i doktora, który udzielił wszystkim rannym pierwszego opatrunku, a gdy opryszkami zajęła się sprawiedliwość, doktór upewnił kobiety, że rana artysty dość głęboka nie jest śmiertelną, a nawet przy odpowiedniem staraniu i opiece, może w krótkim stosunkowo czasie wrócić do zupełnego zdrowia.
Pod jego też opieką przewieziono Rèala do miasta, a Helena postanowiła nie odstępować obrońcy swego, czuwać nad nim dniem i nocą, chociażby miała dlatego ustąpić z gry przed tak blizkiem, a pełnem dla niej nadziei, jej ukończeniem. Czemże jednak dla dziewczęcia są teraz choćby krocie milionów, wobec groźnego stanu tego, którego umiłowało jej serce.
Jowita wszakże nie przestała myśleć za nią praktycznie i pocieszała się choć tą na dzieją, że i tak jej Hela może wygrać partyę, niechby tylko ten rzut kości, który miał wkrótce nastąpić, dał jej ni mniej ni więcej tylko koniecznych punktów siedem.
Ale los inaczej rozporządził. Już o 9-tej rano dnia 24-go, roznosiciele gazet i telegramów poczęli obwoływać z wielkim hałasem po mieście, że siódmy partner, nieznany X. K. Z. otrzymanymi dwunastu punktami, zdobył 63-ią przedziałkę.
A więc ostatecznie, Sztandar czerwony powionął nad Illinois czternaście razy powtórzonem w Szlachetnej Grze po Zjednoczonych Stanach Ameryki.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Verne.