Teodor Herzl/Czyn sjonistyczny

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ozjasz Thon
Tytuł Teodor Herzl
Wydawca Wydawnictwo Akademickiej Młodzieży Sjonistycznej
Data wyd. 1917
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skan na Commons
Indeks stron
IV.

Czyn sjonistyczny.


— i czyn sjonistyczny był większy, niźli książka sjonistyczna.
Herzl o tem nie wiedział, ale w rzeczy samej już przed nim było wielu, bardzo wielu sjonistów, o płomiennym entuzjaźmie i jasnym głębokim umyśle. I związków sjonistycznych istniało wiele, bardzo wiele, w Rosji, Galicji, Rumunji, Ameryce Północnej, a nawet w Niemczech. Panowało w tych grupach nader czynne życie związkowe, z interesującemi i burzliwemi dyskusjami, uroczystościami Machabeuszów i innemi nader głośnemi wystąpieniami publicznemi o daleko sięgającem znaczeniu agitacyjnem i skutecznej propagandzie. Było nawet coś w rodzaju kongresu, — w Katowicach. Czyż nie był to w mniejszych rozmiarach ten sam aparat partyjny jaki dziś posiadamy? A jednak datujemy historję właściwego sjonizmu od Herzla; od niego rozpoczynamy erę sjonistyczną. Czyż nie popełniamy tem niesprawiedliwości względem sjonizmu przedherzlowskiego, względem nas samych, że tak lekkomyślnie wyzbywamy się zasługi pierwszego zapoczątkowania, tworzenia, jakkolwiek pracowaliśmy niestrudzenie dla sjonizmu i propagowaliśmy rzetelnie jego ideę?
Tak jest, nasza chronologja sjonistyczna jest zupełnie dokładna — Herzl jest twórcą sjonizmu.
Przed nim byli sjoniści, lecz nie było sjonizmu; istniały związki sjonistyczne, lecz nie istniała organizacja sjonistyczna, były przodujące osobistości sjonistyczne, lecz nie było dowództwa sjonistycznego. On natchnął nas odwagą do sjonizmu. Swem tchnieniem płomiennem rozdmuchał drobne iskierki sjonistyczne w potężne, płonące ogniska. Tak wysoko i z taką siłą wywijał sztandarem, że go zdaleka widziano i odczuwano jego powiew, i wszyscy naraz wiedzieli, dokąd należą. Nadludzko silną dłonią spoił kości rozproszone w jeden organizm i tchnął weń potem swą wielką duszę, tak iż rosnąć i sił nabierać musiał.
O Napoleonie, Wallensteinie i innych nader nielicznych wodzach, również pierwszorzędnej wielkości, historycy często opowiadają, jakoby z pod ziemi całe armje wydobywali. Przecież i bez nich i przed nimi istnieli ludzie, a i tacy, którzy ochoczo i rzeźko do boju stawali, — w czem tedy wyraża się ich wielki czyn historyczny? W tem zgoła, iż z gromady ludzi tworzyli armję. I tego dokonał Herzl. Dał nam organizację, to znaczy: życie i możność rozwoju. Bezwątpienia, żołądź zawiera już w sobie dąb. Lecz jeżeli jakiś cudowny promień słońca z małego żołędzia wytwarza odrazu, w mgnieniu oka, potężny dąb, wtedy dąb ten jest tworem swoistym onego żarzystego słońca. Tego dokonał Herzl. Z „Chibath-Sjon“ stworzył odrazu, w mgnieniu oka, sjonizm polityczny. Dlatego też sjonizm jest tworem swoistym Herzla i słusznie od niego rozpoczynamy erę sjonistyczną.
Herzl, zdecydowawszy się przyjąć kierownictwo, zdołał niebawem nawiązać stosunki z wpływowemi osobistościami, po których mógł się spodziewać pośredniej lub bezpośredniej pomocy dla osiągnięcia celu. W roku 1895 był już w Londynie i przemawiał tam do bogatych i wpływowych Żydów. W roku 1896 otrzymał już audjencję w Konstantynopolu u sułtana, który go upoważnił do ogłoszenia światu, że jest „wielkodusznym przyjacielem“ Żydów. W krótkim czasie ów mąż, zupełnie samotny, bez widocznych zwolenników i bez pieniędzy, zdołał nawiązać stosunki z gabinetami mocarstw europejskich, z monarchami i potężnymi mężami stanu. Droga przed nim była utorowana.
Teraz musiał obejrzeć się za armją.
Pewnego razu, było to w lutym roku 1897, gdym przewodniczył na zebraniu związku studenckiego w Berlinie „Młody Izrael“, podał mi Willy Bambus list od sjonisty z Galicji, zawierający doniesienie, że pewien sjonista, z imienia piszącemu nieznany, gotów jest zaofiarować 300000 guldenów na założenie pisma sjonistycznego — pod warunkiem, że uda się zkądinąd zebrać dalsze 700000. Poznałem inicjatora po wielkości zarysu i ogromie sumy. Tak wielkiemi kwotami operował wtedy na świecie jeden tylko sjonista. Napisałem do Herzla, proponując mu konferencję we Wrocławiu. Herzl, zwyczajem swym, natychmiast odpowiedział mi listem następującym, który przechowuję u siebie jako cenną relikwię.
„Szanowny Panie Doktorze!“
„Mnie także wiadomym jest fakt, o którym p.... doniósł do Berlina. Zasługuje on na jaknajpoważniejsze traktowanie. Projekt mógłby być urzeczywistniony przy wzajemnym stosunku 3/10 do 7/10. Jedno zależy od drugiego. Nie mogę nic mówić o szczegółach, gdyż dość już miałem nieprzyjemnych doświadczeń z „projektami“. U nas zwykle nie mogą ci, co chcą; a nie chcą ci, co mogą.
„Gdyby jednak na ten raz miało wykazać się coś więcej, niż teoretyczne życzenie, to skomunikuję Pana z człowiekiem, który ma obmyślić stronę materjalną projektu.
„Tak jasną jest, szczególnie w chwili obecnej, konieczność urzeczywistnienia tego projektu, że pytać się tylko należy, czy też wszyscy Żydzi dotknięci są ślepotą.
„Do Wrocławia przybyć nie mogę. Nie mogę teraz opuścić redakcji. Wcale też nie jestem panom potrzebny — zresztą chciałbym się dowiedzieć, dlaczegoście właśnie Wrocław wybrali? Czyżby tam było jakieś nieznane mi centrum agitacyjne? (Tu idzie ustęp, którego jeszcze nie chcę ogłosić.)

Z pozdrowieniem Sjonu i poważaniem
T. Herzl.“

Oczywiście, porzuciłem myśl o Wrocławiu i razem z Willy Bambusem i D-rem Natanem Birnbaumem zwołałem konferencję poufną z 20 znanych mi i wymienionym wyżej towarzyszom sjonistów do Wiednia. Konferencja miała się odbyć 6 i 7 marca. Zawiadomiłem o tem Herzla, nadmieniając o mym zamiarze postawienia na konferencji kwestji zwołania do Zurychu kongresu sjonistycznego. Otrzymałem od Herzla list następujący:
„Szanowny Panie Doktorze!
„Z pewnem zdziwieniem otrzymałem hektografowane cyrkularze. Sądziłem, że przedewszystkiem chce Pan mówić ze mną osobiście, a oto widzę, żeś zaprosił pewną liczbę nieznanych mi osób, by odbyć z nimi naradę. Chciałbym przeto prosić Pana przedewszystkiem o dokładną listę wszystkich zaproszonych, jako też o doniesienie, kto z nich przybyć obiecał.
„Projekt ogólnego zjazdu sjonistycznego w Zurychu jest słuszny. Bardzo mnie cieszy, iż będę mógł o tem mówić z Panami w czasie Ich pobytu w Wiedniu.
„Proszę Pana, jak i przedtem, o zachowanie absolutnego milczenia nawet względem zaproszonych przez Pana, gdyż nie można wiedzieć, jak dalece traktują oni tę sprawę poważnie. Już i tak przez nieostrożne informacje wywołane zostały wszelkie możliwe bałamuctwa, od których dość się potem nacierpieliśmy.
„Powtarzam tedy usilnie mą prośbę o nierozgłaszanie niczego ponad to, co opowiedzieć pozwoliłem.
„Mam nadzieję, że spotkanie nasze doprowadzi do pomyślnych wyników i pozostaję

z serdecznem pozdrowieniem Sjonu,
oddany Panu
Herzl“.

Otóż — konferencja doszła do skutku, lecz sprawa z czasopismem znienacka dostała się pod sukno. Jak biblijny Saul, wyruszyliśmy w poszukiwaniu zaginionych oślic, a znaleźliśmy koronę królewską. Chcieliśmy założyć gazetę, a postanowiliśmy zwołać pierwszy kongres sjonistyczny, którego program również został ułożony.
Obradowaliśmy, powzięliśmy uchwały, potem każdy z nas powrócił do swych zwykłych zajęć. Kongres jednakże doprowadził do skutku tylko Herzl, sam jeden, za swoje pieniądze i własną pracą. Tak samo założył pismo „Die Welt“ za swoje pieniądze i własną pracą.
Gdy pomyślę o tem, jakiej olbrzymiej pracy, także w czysto fizycznem znaczeniu tego wyrazu, dokonał Herzl w tym czasie, pojmuję dobrze, że strawił tak prędko swój mięsień sercowy, lecz nie rozumiem, jak mógł tak długo wytrzymać. Jakaż olbrzymia siła woli musiała tkwić w tej duszy, że był on w stanie tyle pracować: podróżować, pisać, mówić, organizować, wydawać rozkazy, nadzorować. Na wszystko sam baczył, niczego nie przeoczył. Z zakasanymi rękawami u koszuli wykonywał przez noce całe razem ze studentami wszelką pracę, nawet pisanie adresów.
Wreszcie kongres się zebrał: kulminacyjny punkt w życiu Herzla i narodu żydowskiego. Kongres — tytaniczny czyn Herzla i jego chluba. „Kongresem tym“, mówił Herzl na pierwszym zjeździe, „stworzyliśmy narodowi żydowskiemu organ, którego dotąd nie miał, lecz który mu koniecznie jest do życia potrzebny“.
Przez kongres sjonizm wstąpił do historji świata.
Herzl wykorzystał swój znaczny wpływ na międzynarodowe dziennikarstwo wielkiego pokroju, by sjonizmowi zjednać jaknajwiększą publiczność. Ma się rozumieć, że dla szczegółów taktycznych, dla wielu jeszcze nie wysnutych do końca cienkich nitek rokowań dyplomatycznych, była dlań często, — jak się w „Palais Bourbon“ nauczył — jawność najpomysłowszą formą tajemnicy“. Sztukę urabiania „opinji publicznej“ znał bowiem gruntownie i władał nią po mistrzowsku. Lecz wielki całokształt programu, dążeń i celu wytkniętego — to wszystko wysunął na pełne światło największej jawności. Niechaj świat się dowie, że istniejemy i rościmy sobie prawa do ludzkości.
W tym właśnie sensie powiedziałbym, że na pierwszym kongresie żydostwo obchodziło uroczystość swego zmartwychwstania jako naród. Gdyż względem narodów ma zastosowanie zasada teorja poznania: żądam, więc jestem. Narody, które żądań nie stawiają, nie istnieją. Żydostwo w diasporze mogło tylko prosić i płakać, lub, co najwyżej, bronić się. W chwilach najwyższego wzburzenia i napięcia mogło jeszcze — oskarżać. Żądać nie umiało, żądać należycie, bez natrętności i żałosnych skarg, żądać ze zrozumiałą pewnością przyrodzonego, niezbywalnego prawa. Tego dopiero Herzl nauczył. Przytem nie żądał on podarunku; obiecywał sowite wynagrodzenie, gdyż odkrył wysoką zdolność płatniczą narodu żydowskiego, w pieniądzach i wartościach społecznych.
Nowy ten ton w chórze narodów, żądania żydowskie, usłyszano wszędzie i z wielu stron zwrócono nań uwagę. Nowy ten ton sprawił, że „naród“ żydowski, o ile się koncentruje w Palestynie, lub do koncentracji takiej zdąża, stał się rubryką w kalkulacji wielkiej polityki. Dlatego też przyjmowali go na audjencjach ministrowie i panujący, i pertraktowali z nim, przedstawicielem państwa, mającego dopiero powstać, i narodu jeszcze nie zorganizowanego. Pertraktowano z nim, jako z człowiekiem, który nietylko czegoś żąda, lecz także coś godziwego ofiarowuje. Dlatego też cesarz niemiecki w Jerozolimie — że tak powiem: w stolicy powstać mającego państwa! — wysłuchał jego mowy wspaniałej, mocnej, jakby z szczerego marmuru wyciosanej, którą wygłosił w mężnej, dumnej, acz skromnej postawie. I cesarz niemiecki zapewniał o swej życzliwości dla sjonizmu. Kiedyś dopiero dowie się świat, dlaczego nie zostały wypowiedziane w owej chwili słowa więcej decydujące, słowa decydujące. A gdy się o tem dowie, wówczas dopiero będzie mógł ocenić, jak głębokie rany zadał duszom naszym golus i jak koniecznie potrzebny był nam Herzl, by uczynić nas lepszymi i większymi.
Czego chciał Herzl dla narodu żydowskiego? Chciał „zagwarantowanego przez prawo publiczne schroniska w Palestynie“. Dla schroniska tego żądał on od Turcji — słowo samo i pojęcie wykrystalizowały się dopiero na 3 kongresie — „charteru“.
Taki był cel. I ku celowi temu dążył Herzl z pewnością i stałością, energją i konsekwencją, których siły przedziwnej dziś jeszcze w zupełności docenić nie możemy, gdyż nie znamy jeszcze wszystkich intryg i przeszkód, jakie piętrzyły się przed nim na każdym kroku. Przyszły historyk stwierdzi, że wola żelazna Herzla i jego niezwykle przenikliwa inteligencja przebiły kamienne wprost mury i poruszyły góry z posad.
To, co on odtąd tworzył, było środkiem do niezłomnie wytkniętego celu.
Założył organ publicystyczny „Die Welt“ („Świat“). „Ma on stać się tarczą i bronią dla narodu żydowskiego, i to bronią nieskalaną. Przeciwko komu? Przeciwko wrogom jego — bez różnicy wyznania“. Stworzył kongres, o którym powiedział: „Trybuna ta tak wzniosła będzie, jak mowy na niej wygłaszane“. Sam wygłosił na niej najwznioślejsze mowy; jednał sobie też innych mężów, których słowa trybunę tę wywyższały. Nie przeoczył żadnej wybitniejszej inteligentnej jednostki żydowskiej, którejby nie zjednał dla swego wielkiego dzieła. „Jestem Teodor Herzl. Pomagaj mi Pan zbudować państwo żydowskie“, rzekł do Izraela Zangwilla. Iluż pozyskał też w istocie siłą swej woli i czarem swej osobistości. Następnie założył bank kolonjalny, niezupełnie tak, jak to chciał i zamierzał, lecz w każdym razie dzieło, które nie ma sobie równego. Tragarze żydowscy, faktorzy żydowscy poznali nowe zupełnie słowa: „akcje“, „shares“ i — kupowali je, gdyż Teodor Herzl je zaofiarowywał. Z kolei stworzony został Fundusz Narodowy, by posiąść potrzebną gotówkę na kupno ziemi, która pozostać ma wyłączną własnością narodu żydowskiego.
Wszystkie te rzeczy były tylko środkami naprędce skleconymi, a jednak każda poszczególna była przedsięwzięciem olbrzymim, które nikt przed Herzlem nie uważałby za możliwe i wykonalne skutkiem zgubnego nieładu życia żydowskiego w golusie. Dziś uważamy takie i jeszcze większe dzieła za całkiem możliwe i proste. Snać wiele w nas zmieniło się już ku lepszemu, jeśli tak wzrosła nasza odwaga życiowa i energja życia społecznego.
Rzeczywiście, w przeciągu 8 lat swej działalności sjonistycznej Herzl życie żydowskie z gruntu przekształcił i przewartościował, czyniąc je intensywniejszem, wyższem i głębszem.
Oto czyn Teodora Herzla: odzyskane zaufanie w sobie, odrodzona wola ku życiu, wskrzeszona nadzieja na przyszłość, wzmocniona wiara we własne siły i w przeznaczenie historyczne — oto dar ducha Teodora Herzla narodowi żydowskiemu.
Cóż znaczy w porównaniu z tem bogactwem „Charter“? Mało, bardzo mało.
„Charteru“ nie przyniósł Herzl narodowi żydowskiemu. Sułtan proponował mu „rozproszoną, niezwartą kolonizację w różnych częściach Turcji“; Herzl propozycję odrzucił. Słusznie. Rozproszeni, — tak chyba myślał sobie wtedy, — są Żydzi już w mierze dostatecznej. Moje jednak posłannictwo jest zgromadzić ich nanowo.
I wtedy zdarzyło się, że Herzl stracił na chwilę cierpliwość i prostą linję, — swoją linję. Niecierpliwi z pośród nas naglili, złośliwi urągali: gdzież jest państwo żydowskie? Anglja, wielka Anglja, którą Herzl tak bardzo kochał przez życie całe, ofiarowała Żydom kraj, — w Afryce Wschodniej. Herzl go przyjął. Nie, nie, on go bynajmniej jeszcze nie przyjmował. Ale nawiązał rokowania, które mogły odwrócić od Palestyny uwagę, na niej ześrodkowaną. Było w tem pewne niebezpieczeństwo. Herzl spotkał się z oporem. I był dumny z tego oporu. A więc taka wielka i głęboka jest miłość do Sjonu? Teraz Herzl poznał siłę, którą miał do rozporządzenia. Teraz zapewne jeszcze dumniej, z wyżej podniesioną głową, pewniejszy celu swego kroczyłby ku Sjonowi. Lecz — otóż poległ!
Sjonizm atoli nie poległ. Był wprawdzie przytłoczony, ale tylko niewymowną zgryzotą po stracie jedynego, — nie słabością, nie bezwładnością.
Taki wielki był czyn Teodora Herzla, że dzieło jego i bez niego przy życiu zostało!
Powiadają: jeśli chcesz wiedzieć, jaki duży jest w rzeczywistości majątek Żyda, to pozwól mu umrzeć na kilka minut. Wtedy majątek jego zazwyczaj się rozlatuje, taki on wietrzny i chwiejny. Bogactwo Herzla zaś było solidne i wielkie. Dopiero po śmierci jego świat się przekonał, jakie mnogie skarby zebrał on w ciągu krótkiego czasu swej pracy. Skarby królewskie. Walory wiecznotrwałe.
Taki był czyn sjonistyczny Teodora Herzla.










PD-old
Tekst lub tłumaczenie polskie tego autora (tłumacza) jest własnością publiczną (public domain),
ponieważ prawa autorskie do tekstów wygasły (expired copyright).